Proszę przeczytać na następny tydzień dwa rozdziały z książki… – dobiegło mnie od katedry, lecz ja przestałam słuchać. I tak przecież Krzysztof wszystko mi powtórzy wieczorem, u niego w domu. Zebrałam swoje rzeczy, wstałam i gapiłam na niego z podziwem. Profesjonalny, skoncentrowany na tym, co robi. Mój Krzysztof.
Pewnie długo bym tak stała, gdyby nie Agata, moja najlepsza koleżanka z roku.
– Co się tak gapisz? Och, wiem, wiem, nie ty jedna robisz słodkie oczy do pana profesora, ale ptaszki ćwierkają, że on kocha żonę. Nie dla psa kiełbasa, skoncentruj się lepiej na szukaniu chłopaka. A skoro już o tym mowa, to co, idziesz z nami wieczorem do klubu? – zapytała.
– Nie mogę – pokręciłam głową. – Muszę pracować. Sama wiesz, ile kosztuje utrzymanie, a rodzice nie mogą mi dać za dużo. Dobrze, że chociaż załapałam się na tę robotę w pizzerii.
Absolutnie nikt nie mógł się o nas dowiedzieć
Agata pojęła w lot. Wielu spośród naszych kolegów dorabiało sobie w knajpkach, więc moje zajęcie jej nie dziwiło. Tyle tylko, że ono… nie istniało. Nie pracowałam w żadnej pizzerii ani nigdzie indziej. Potrzebowałam po prostu dobrego alibi, żeby móc bez skrępowania spędzać wieczory z Krzysztofem. Tak, właśnie z tym samym panem profesorem, który przed chwilą skończył zajęcia z moją grupą.
O tym, że się widujemy, z oczywistych względów nikt nie mógł się dowiedzieć. Krzysztof nigdy by mi tego nie darował. Mówił, że dla władz uczelni i kolegów z jego środowiska sytuacja byłaby oczywista: zdolny, przystojny doktor uwiódł studentkę. Byłby skompromitowany. Tyle tylko, że w naszym wypadku sytuacja wyglądała nieco inaczej. Jeśli już ktoś kogoś uwiódł, to ja. Chociaż nigdy bym siebie o coś takiego nie podejrzewała.
Nie jestem typem dziewczyny, która gustuje w starszych mężczyznach. Nie podkochiwałam się w znanych aktorach, nie fantazjowałam na temat ojców koleżanek, nie wyobrażałam sobie nigdy swojego ślubu ze znanym milionerem. W ogóle nie wiązałam przyszłości z zamążpójściem. Przeciwnie: odkąd sięgam pamięcią, byłam niezależna i chciałam do wszystkiego dojść własnymi siłami.
Kiedy poszłam na studia, rodzice obiecali mi pomoc w utrzymaniu się przez cztery lata w Warszawie. Dostałam się na prestiżowy kierunek i z tym faktem wiązałam moją karierę. Krzysztof wcale nie miał być pierwszym moim szczeblem do niej. Tak po prostu wyszło.
Dostałam zakwaterowanie w akademiku. Przyjeżdżając do Warszawy, starałam się nie mieć zbyt wielu oczekiwań, jednak i tak się rozczarowałam. Pierwsze miesiące były dla mnie prawdziwą udręką. Nie tylko wszystko okazało się dużo droższe, niż to sobie kalkulowałam, ale też coraz bardziej doskwierała mi samotność. Ludzie, z którymi mieszkałam, sprawiali wrażenie szczeniaków spuszczonych ze smyczy. Bez przerwy chodzili na piwo, bawili się, łączyli w jakieś pary.
Ja do Warszawy przyjechałam się uczyć. Nie interesowało mnie wieczne imprezowanie. Do tego w moim akademiku było zimno, bez przerwy się przeziębiałam. A poza tym ciągle ten czy inny profesor próbował mi udowodnić, że studiuję tu przez pomyłkę i tak naprawdę powinnam wrócić do domu lub poszukać majętnego męża. Po dwóch miesiącach miałam tak dosyć, że faktycznie byłam gotowa schronić się pod skrzydłami rodziców. W zasadzie w Warszawie trzymały mnie tylko jedne zajęcia. Właśnie te, które prowadził Krzysztof.
Muszę przyznać, że mój ukochany to wielki talent do uczenia. Wielu spośród moich wykładowców pewnie ma potrzebną wiedzę, lecz brakuje im „tego czegoś”. Możemy to nazwać umiejętnością nawiązania kontaktu ze studentami, pokazania im, że są ważni i wartościowi. A Krzysztof to potrafił. Po ćwiczeniach z nim wychodziliśmy przekonani, że świat stanie przed nami otworem, jeśli tylko zdamy egzamin magisterski.
Sama nie wiem, skąd pewnego dnia zaświtał mi w głowie pomysł, by wyjątkowemu wykładowcy podziękować za to osobiście. To był jeden z tych okropnych dni, kiedy myślałam o porzuceniu stolicy… Krótka rozmowa z ulubionym profesorem miała być dla mnie rodzajem pożegnania z miastem i z uczelnią. Po zajęciach cała czerwona podeszłam do Krzysia i nieśmiało spytałam, czy mogę mu zająć chwilę. Spojrzał zaskoczony, ale szybko zdziwienie na jego twarzy ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
Później opowiadał, że zaimponowała mu moja odwaga. Podobno już wcześniej, o czym nie miałam pojęcia, zwrócił na mnie uwagę. Uznał, że jestem dziewczyną wyjątkowo bystrą i odważną w sądach. Tym bardziej więc był ciekaw, co też takiego chcę mu powiedzieć.
– To może po prostu zajrzy pani do mnie po ćwiczeniach? – zaproponował. – Akurat o szesnastej mam godziny dla studentów. Sama pani wie, że nie przychodzi ich zbyt wielu. Oczywiście poza czasem, kiedy trzeba zadbać o wpis do indeksu – roześmiał się serdecznie.
Miałam inne plany na popołudnie, ale nie wypadało mi odmówić. Jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Niepewnie skinęłam więc głową.
Powiem wam, mężczyźni są do bólu przewidywalni
Do popołudnia zastanawiałam się, co mu powiedzieć. Później i tak wszystko poszło inaczej, niż zaplanowałam. Chyba po prostu za długo dusiłam w sobie zniechęcenie i gorycz, żeby teraz – przed pierwszą życzliwą osobą, jaką spotkałam – nie wybuchnąć… Zamiast więc podziękować profesorowi i wyjść, zaczęłam opowiadać o swoich uczuciach. O tym, jak bardzo rozczarowały mnie przestarzałe metody nauczania na uniwersytecie i wciąż tu pokutujące stereotypy o roli kobiet, jak nudzą mnie opowieści znajomych z akademika, jak bardzo to wszystko różni się od moich wyobrażeń…
Krzysztof tylko słuchał. Od czasu do czasu uśmiechał się życzliwie, dając mi do zrozumienia, że ma dużo czasu i czeka, abym mówiła dalej. W końcu zawstydzona swoją otwartością chciałam wyjść, lecz on położył mi rękę na dłoni i zaczął mnie żarliwie przekonywać, żebym nie rzucała stolicy ani uczelni.
W tym geście nie było nic niewłaściwego, nic uwodzicielskiego. Zresztą od razu cofnął rękę, jakby się przestraszył, że źle zrozumiem znaczenie jego gestu. Po prostu chciał mnie wesprzeć. Sam kiedyś był takim jak ja, zgubiony studentem w wielkim mieście. I też miał głowę pełną ideałów, które boleśnie zderzyły się z szarą rzeczywistością. Później mój ulubiony profesor tłumaczył mi, dlaczego nie powinnam się poddawać i porzucać uczelni, ale ja już słuchałam go tylko jednym uchem.
Na twarzy miałam wypieki, a ręka mnie paliła od jego niedawnego dotyku. To niewinne dotknięcie poruszyło we mnie jakieś wrażliwe struny, nie mogłam o tej chwili zapomnieć. Z pokoju Krzysztofa wyszłam oszołomiona i – tak, nie wstydzę się tego słowa – zakochana.
Mam przenikliwy umysł? No to się nim posłużę
Wiem, że brzmi to dziwnie, bo jak można zakochać się w kimś po godzinie rozmowy? Jednak każdy, kto przeżył w swoim życiu takie uderzenie miłosnego pioruna, dobrze wie, o czym mówię. Człowiek tego nie planuje. Po prostu spotyka właściwą osobę we właściwym czasie i miejscu – i wszystko inne przestaje się liczyć. Ważna jest tylko możliwość kolejnego spotkania, rozmowy, wymiany spojrzeń.
Wychodząc od niego, byłam już inną dziewczyną. Zapomniałam o swoich rozterkach, teraz liczył się tylko on. Zaczęłam się zastanawiać, jak Krzysztofa… uwieść. Tak, nie będę ukrywać: od pierwszej chwili ja zaplanowałam to, co się później między nami stało. Najpierw dowiedziałam się, że obiekt moich westchnień jest żonaty, a jego żona tak samo jak on zajmuje się uczeniem studentów – na innej uczelni. Chociaż oboje byli już po czterdziestce, jeszcze nie mieli dzieci.
Nigdy nie rozbiłam nikomu małżeństwa, ale teraz czułam się usprawiedliwiona niespodziewanym i silnym uczuciem, jakie na mnie spadło. Jakby nigdy nic dalej chodziłam na zajęcia. Do zajęć z Krzysiem przygotowywałam się jednak wyjątkowo starannie. Ciągle obracałam w myślach słowa, które od niego usłyszałam podczas naszej jedynej rozmowy.
– Cenię pani przenikliwy umysł i zapewne daleko pani zajdzie jako naukowiec, proszę się więc nie poddawać – powtarzał wówczas tym swoim łagodnym głosem, zamierzałam więc z tego umysłu uczynić moją broń.
Na efekty nie musiałam długo czekać. Faceci, nawet tak wykształceni i inteligentni jak Krzysztof, są dosyć przewidywalni… Podczas jednych z naszych ćwiczeń, kiedy wcielałam się w obrońcę pewnej tezy, zauważyłam błysk podziwu w oku mojego tymczasowego oponenta w osobie samego wykładowcy. To była jedynie sekunda, ale mnie to wystarczyło. Zrozumiałam, że złapał haczyk i mam u niego naprawdę duże szanse…
Na egzamin kończący semestr ubrałam się bardzo starannie. Oczywiście nic wyzywającego czy tym bardziej wulgarnego. Spódniczka za kolano, buty na wysokim obcasie, starannie dobrana biała bluzka lekko opięta na biuście.
– Dzień dobry, miło mi panią widzieć – uśmiechnął się na mój widok. – Na szczęście nie pozostała pani przy pomyśle porzucenia nauki… W jego oczach dostrzegłam aprobatę. Miałam niewiele czasu, by zacząć działać, więc od razu przystąpiłam do ataku.
– Na pewno duża w tym zasługa pana profesora – powiedziałam słodko. – Podczas naszej rozmowy uzmysłowił mi pan, jak wiele stracę porzucając ten kierunek. Chyba po prostu bardzo potrzebowałam się wtedy wygadać.
– Zawsze służę pomocą swoim najzdolniejszym studentom – odparł lekko. – A skoro już mówimy o zdolnościach, to może przejdźmy do egzaminu…
Zdałam go celująco. Byłam świetnie przygotowana i wiedziałam, że skoro mam kontynuować swój plan, to muszę zaimponować Krzysztofowi swoim intelektem. Dopiero kiedy usłyszałam: „Szóstka!”, nieznacznie przysunęłam się do wykładowcy, tak, żeby poczuł zapach moich perfum, i powiedziałam cicho: – Naprawdę dziękuję.
A później zrobiłam coś, co mogło stać się zarówno początkiem czegoś pięknego, jak i końcem wszystkiego. Bo przecież Krzyś mógł się zdenerwować, wyrzucić mnie za drzwi… (Na szczęście nie zrobił tego. Jak mówiłam, mężczyźni są do bólu przewidywalni…).
Kiedy musnęłam ustami jego policzek, zaczerwienił się tylko i wyjąkał coś w rodzaju:
– No, widzę, że jest pani naprawdę wdzięczna…
Usiłował się przy tym uśmiechnąć, by pokryć zmieszanie, ale oboje wiedzieliśmy, że to tylko kamuflaż. Pokazał mi swoje prawdziwe uczucia bardziej, niżby sobie tego życzył…
Teraz już byłam pewna, że też mu się podobam. Ponowne spotkania we dwoje było już tylko kwestią czasu. Uczciwie mówiąc, muszę przyznać, że Krzyś od początku miał skrupuły. Nie próbował też udawać wolnego ptaka: od razu mnie poinformował, że ma żonę, od której nigdy nie odejdzie, bo ją kocha i szanuje. Choć pewnie jego uczucia nieco ostygły przez te wspólne lata, to jednak nic ani nikt ich nie zmieni.
Nie było przyjemnie usłyszeć takie słowa. Bo która kobieta lubi się dzielić facetem? Jednak dla mnie wtedy nie liczyło się to aż tak bardzo. Może nawet nie zarejestrowałam tych jego wyznań z wystarczającą uwagą…
Pewnie by nas poświęcił, gdyby sprawa się wydała
Po Wielkanocy zostaliśmy kochankami, a z mojego punktu widzenia – parą. I nieważne było, że zaczęliśmy żyć w głębokiej konspiracji, a ja na zajęciach wciąż muszę mówić do Krzysia „panie profesorze” (nawet nie przyszło mi do głowy, żeby się przeciwko temu zbuntować). Nieważne też, że odkąd jesteśmy razem, ja muszę się jeszcze bardziej starać, bo Krzysztof ocenia mnie znacznie surowiej niż innych studentów.
To wszystko jest dla mnie nieistotne, bo liczą się tylko chwile z nim spędzona. Rozmowy, bliskość, seks… Nie dbam o nic innego. Nawet o moją reputację. Nie wiem, jak długo potrwa nasz związek. Środowisko pracowników naukowych jest bardzo hermetyczne i wieści szybko się tutaj rozchodzą. Zwłaszcza ekscytujące wszystkich plotki o życiu prywatnym nauczycieli. Dla Krzysztofa oznaczałoby to koniec kariery, milczę więc jak grób, chociaż czasem chciałabym się podzielić swoim szczęściem.
Ale nie mam złudzeń. Wiem, że poświęciłby nasze uczucie, by ratować siebie. Lubi, gdy go słucham i podziwiam, i to chyba wszystko. Na razie jednak o tym nie myślę. Po prostu jestem szczęśliwa. Może będę żałować, może nawet przeklinać samą siebie. Jednak teraz cała pławię się w szczęściu.
Czytaj także:
„Odbiłam faceta najlepszej przyjaciółce. Nie planowałam tego romansu, po prostu tak wyszło”
„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”
„Teściowa nie akceptuje mnie, bo nie mogę mieć dzieci. Najchętniej wyswatałaby mojego męża z kimś innym”