Pamiętałem to miejsce jak przez mgłę. Nic dziwnego, w końcu nie było mnie już tu bardzo długo. Sporo się zmieniło w okolicy. Wokół znajomego bloku powstały nowe budynki. Lecz to na pewno było to miejsce. Tu się wszystko zaczęło i tu skończyło.
Od tego czasu minęło prawie dwadzieścia lat i wydawało się, że powinienem już o tym zapomnieć. Ale ja miałem ochotę spróbować wejść drugi raz do tej samej rzeki. Na kilka chwil. Choć nie wiedziałem nawet, czy ta rzeka wciąż tu płynie. I czy w ogóle chciałaby mnie przyjąć w swoje fale. Byłem jednak pewien, że w tym miejscu znajdę jej ślad. Dowiem się, dokąd popłynęła. Dlatego usiadłem na ławce naprzeciwko bloku i… To była ona.
Starsza o dwadzieścia lat, ale wciąż mająca w sobie coś dziewczęcego. Może sprawiły to jej włosy, długie, opadające na ramiona. A może energia, widoczna w jej ruchach? Wyszła z bloku, trzymając za rękę dziesięcioletniego chłopca. No tak, zawsze chciała mieć dzieci. Miała też pewnie męża… Coś zakłuło mnie w sercu.
Ewa była moją wielką miłością
Wprawdzie nie mogłem liczyć na to, że będzie na mnie wiecznie czekać, że z nikim się nie zwiąże. Ale ja wciąż nikogo nie miałem… Może więc niepotrzebnie tu przyszedłem i nie ma sensu zawracać jej głowy? A może wcale nie ma męża, bo się z nim rozwiodła i teraz jest samotną matką? A może nigdy nie miała męża? Pytań było mnóstwo, i pewnie gdybym poświęcił trochę czasu, znalazłbym na nie odpowiedź. Ale ja nie miałem czasu. Musiałem jak najszybciej wiedzieć, na czym stoję.
Pojechałem za nią, gdy odwoziła syna do szkoły. Zostawiła samochód pod podstawówką chłopaka i ruszyła pieszo boczną uliczką. „Pewnie gdzieś w okolicy pracuje – pomyślałem”.
– Ewa! – zawołałem i podbiegłem w jej stronę. Zatrzymała się, odwróciła. Kiedy patrzyła na mnie, w jej oczach nie dostrzegłem niczego. Ani radości, ani złości, ani nawet zdziwienia.
– Co tu robisz, Adasiu? – zapytała spokojnie.
Nie tak wyobrażałem sobie jej pierwsze słowa. To znaczy ich treść mogłaby być mniej więcej taka, za to temperatura zupełnie inna. Dlatego w pierwszej chwili nie bardzo wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć.
– Ja… Akurat przechodziłem… to znaczy przejeżdżałem…
– Dlaczego kłamiesz? – spytała znów spokojnie.
– No bo… myślałem…
– Że rzucę ci się w ramiona i powiem „witaj mój ukochany?” – spojrzała na mnie ironicznie, ale wciąż była spokojna.
– Albo przynajmniej obrzucisz mnie obelgami i będziesz krzyczeć o tym, jak cię skrzywdziłem, zostawiając wiele lat temu.
– Nie skrzywdziłeś mnie. Tak, w pierwszej chwili poczułam się zraniona. Te zapewnienia o wiecznej miłości i że jestem dla ciebie całym światem… A potem nagle mówisz, że musimy sobie zrobić przerwę, że musimy się rozstać…
– Byliśmy bardzo młodzi, mieliśmy ledwie dwadzieścia lat.
– Wiem. Ale jak się jest pewnym swoich uczuć, to nawet w tym wieku można podjąć już pewne zobowiązania. A nie uciekać przed miłością jak tchórz – po raz pierwszy poczułem w jej słowach lekkie zdenerwowanie.
– Masz rację. Ale czy musimy rozmawiać tak na ulicy? Może pójdziemy gdzieś na kawę?
– Spieszę się do pracy. A po pracy spieszę się do domu. Bo mam tam kochającego męża i wspaniałego syna, z którymi wychodzę wieczorem na spacer. I nie sądzę, żebyśmy mieli o czym rozmawiać.
– Gdybyś jednak zmieniła zdanie… – podałem jej swoją wizytówkę. – Tu masz namiary na mnie.
Schowała niedbale wizytówkę do kieszeni, odwróciła się na pięcie i, bez słowa pożegnania, odeszła. Wieczorem poszedłem pod jej blok, sam do końca nie wiedząc po co. Żeby obejrzeć ich rodzinny spacer? Nie wątpiłem, że mówiła prawdę. Chyba chciałem po prostu na własne oczy zobaczyć, jaką są kochającą i szczęśliwą rodziną. Żeby zyskać ostateczny dowód na to, że nie ma sensu tracić czasu.
Obserwowałem ich z daleka. Jej mąż był bardzo przystojnym facetem, kruczoczarnym brunetem, syn był do niego podobny. Wyszli w trójkę wieczorem i poszli do pobliskiego parku. Chłopak puszczał na wodzie jakiś model statku, a oni siedzieli i rozmawiali. Już miałem odejść, kiedy zobaczyłem, że on chce objąć Ewę, ale ona delikatnie wyswobodziła się z jego uścisku. Niby nic, ale to przytrzymało mnie w miejscu i kazało dalej obserwować.
Po kilku minutach on znów chciał ją objąć, a ona ponownie próbowała się wyswobodzić. Ale on tym razem na to nie pozwolił i mocno przyciągnął ją do siebie. A potem zaczął szarpać. Wtedy usłyszałem, że się kłócą. Chłopak stał przerażony na brzegu stawu, a jego statek odpłynął gdzieś na drugą stronę. Wreszcie kiedy mąż odepchnął Ewę, aż ta upadła, syn podbiegł do niej i chciał ją podnieść. Ale ojciec chwycił go mocno za rękę i pociągnął w stronę bramy wejściowej.
– Zostaw, należało jej się… – burknął.
– Ale statek…
– Kupię ci nowy.
Nie była szczęśliwa, ale lubiła stabilizację
Chłopak jeszcze spojrzał na matkę, ale ojciec szarpnął go tak mocno, że musiał patrzeć przed siebie, żeby nie upaść. Ewa leżała na trawie. Nie wyglądało, żeby coś jej się stało. Przynajmniej w sensie fizycznym. Zauważyłem jednak, że płacze. Podszedłem do niej. Kiedy mnie zobaczyła, już nie była taka spokojna jak rano. Patrzyła na mnie wręcz z nienawiścią.
– No i co się tak gapisz? Co? Zadowolony jesteś?!
– Nie o to chodzi… – podałem jej rękę, ale odtrąciła ją i sama wstała.
– A o co?! Zresztą, to nie twoja sprawa! I tylko nie myśl, że masz rację. To nie jest tak, jak wygląda. To wszystko przez ciebie. Ta twoja ranna wizyta mnie zdenerwowała i dlatego się pokłóciłam z mężem.
– Zaraz jeszcze powtórzysz za nim, że ci się należało? – spojrzałem na nią kpiąco. – Ewa, ja wiem, że coś jest nie tak, ale masz rację, że to nie moja sprawa.
– Właśnie! Wynoś się i nigdy więcej tu nie przychodź! Ani pod mój dom!
Poszedłem. Wróciłem do domu. Zjadłem kolację, wziąłem lekarstwa i chciałem położyć się spać. Ale dzień był zbyt pełny wrażeń, żebym mógł ot tak sobie zasnąć. Przekręcałem się z boku na bok. W końcu znalazłem się w jakimś półśnie, w którym nie byłem pewien, co jest rzeczywistością, a co wyobrażeniem mojego umysłu. Dlatego kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi, pomyślałem, że to mi się na pewno śni. Wstałem jednak i poszedłem otworzyć.
Gdy zobaczyłem stojącą przed drzwiami Ewę, byłem już pewny, że śnię. Zaprosiłem ją do środka, zaproponowałem herbatę. Dopiero gdy usiedliśmy i zobaczyłem podbite oko Ewy, pomyślałem, że w moim śnie tego nie powinno być…
– A tak właściwie… Co tu robisz?
– Konrad… Mój mąż. Pobił mnie… Widział, jak chcesz mi podać rękę. Po powrocie do domu zrobił mi awanturę…
– Dlaczego, przecież nic nas nie łączy.
– On tego nie wie.
– Dlaczego mu nie powiedziałaś?
– Chciałam, by poczuł się tak, jak ja wciąż się muszę czuć… – rozpłakała się.
Kiedy się uspokoiła, opowiedziała mi historię swojego małżeństwa. Konrad zawsze był kobieciarzem, a Ewa była jego kolejną zdobyczą. Zakochała się w nim od razu, choć czuła, że nie będzie z nią długo. Jednak dowiedziała się, że marzy o synu. Dlatego przestała się zabezpieczać i zaszła z nim w ciążę (jemu wmówiła po prostu, że tabletki nie zadziałały). Konrad się z tego ucieszył, oświadczył jej i wydawało się, że będzie szczęśliwa.
Była bowiem przekonana, że dziecko sprawi, że jej mąż się ustatkuje i przestanie wciąż uganiać się za kobietami. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Konrad od początku, dość ostentacyjnie i regularnie zdradzał Ewę. Kiedy zrywał kolejny romans, ona miała nadzieję, że teraz wreszcie dorósł i stworzą z ich synem, Bartkiem, normalną, kochającą się rodzinę. Ale Konrad uważał, że ze względu na swoją atrakcyjność ma zwyczajnie prawo do sypiania z różnymi kobietami. A Ewa powinna się zadowalać tym, że ma takiego przystojnego męża.
On sam był o nią wręcz chorobliwie zazdrosny i kiedy zobaczył, że jego żonę odwiózł kolega z pracy, pobił go na parkingu pod domem. Kiedy zapytałem Ewę, dlaczego od niego nie odeszła, wzruszyła ramionami i wyszeptała: „dla dobra dziecka”. Sama chyba jednak w to nie wierzyła.
– Możesz u mnie mieszkać, dopóki zechcesz – zaproponowałem.
– Adam, jeśli ty myślisz, że ja… do ciebie..., no wiesz...
– Ja nic nie myślę. Uwierz mi.
Tę noc i kilka następnych spędziłem na kanapie. Wprawdzie miałem wrażenie, że Ewa chętnie widziałaby mnie obok siebie w łóżku. Ja jednak wiedziałem, że nie powinienem tego robić, żeby nie zepsuć tych chwil szczęścia. Bo choć noce nie przypominały nam dawnych nocy, za to dni stały się łudząco podobne do tych sprzed ponad dwudziestu lat. Ewa wzięła urlop, a ja wciąż byłem na zwolnieniu. Nie rozmawialiśmy ani o przeszłości, ani przyszłości. Żyliśmy czasem teraźniejszym i byliśmy szczęśliwi, że był nam dany.
Oboje doskonale wiedzieliśmy, że musi się niedługo skończyć i Ewa będzie musiała wrócić do „rzeczywistości”, choćby ze względu na syna. Na razie jednak staraliśmy się tym nie przejmować. A ja przez chwilę poczułem, jakbym jednak rzeczywiście wszedł po raz drugi do tej samej rzeki…
„Rzeczywistość” dopadła nas w najmniej spodziewanej chwili. Wracaliśmy ze spaceru i nacisnąłem właśnie klamkę w drzwiach mojego mieszkania, kiedy z jakiegoś ciemnego kąta wypadł na nas Konrad. Mnie wepchnął jednym ciosem do mieszkania, a Ewę chwycił za włosy.
– Co ja ci powiedziałem, dzi*ko?! Co?! Masz natychmiast wracać do domu!
– Zostaw mnie! Nie masz prawa!
– Nie mam prawa?! Ja nie mam prawa?! Poczekaj, jak wrócimy… – urwał i zerknął z ukosa na chłodną stal, którą przystawiłem mu do skroni.
– Tak, to co widzisz, to jest pistolet. Jestem zamożnym człowiekiem i wiele osób chciałoby mnie okraść – stwierdziłem spokojnie. – Mam pozwolenie na broń.
– Ale chyba nie po to, żeby celować, w kogo zechcesz?
– Wprawdzie wolałbym ci dać zwyczajnie w mordę, ale nie mam na to już siły. Rak robi w moim ciele błyskawiczne postępy, dlatego tylko w ten sposób mogę się bronić. A z drugiej strony, jest mi już wszystko jedno i może dobrze, że zanim umrę za kilka miesięcy, wezmę na tamten świat taką gnidę jak ty? To jak, grzecznie sobie pójdziesz, czy nadal będziesz kozaczył jako damski bokser? – przycisnąłem mocniej lufę do skroni Konrada.
Kilka minut później Ewa opatrywała moją głowę (kiedy jej mąż wepchnął mnie do mieszkania uderzyłem w kant szafki) a ja opowiadałem jej swoją historię. O tym, że nie ułożyłem sobie życia, bo każdą kolejną kobietę porównywałem do niej. Ale żadna z nich, nie mogła się z nią równać. W końcu zrezygnowałem z szukania i poświęciłem się pracy.
Aż w końcu, kiedy na czterdzieste urodziny postanowiłem się gruntownie przebadać, wykryli u mnie raka prostaty. Naświetlania niewiele pomogły, za to zrobiły ze mnie impotenta. Wtedy pomyślałem, że muszę odszukać ją i spróbować choć na chwilę wejść do tej najwspanialszej rzeki, w jakiej kiedykolwiek byłem.
– Nienawidzę cię – powiedziała, gdy skończyłem opowieść. – Wiedziałeś, że nic mi nie możesz dać, ale postanowiłeś egoistycznie znów zawrócić mi w głowie.
– Nie, uwierz mi. Chciałem tylko tych kilku dni, na więcej i tak bym nie miał siły.
– Tych kilka dni mogło zrujnować całe moje życie. Wiem, nie było idealne. Ale było moje. A teraz nie mam już nic.
– Teraz już wiesz, że nie musisz tak żyć.
– I tak to wiedziałam. To nie była kwestia wiedzy, tylko… odwagi – mówiła. – A ja jej nie mam. Konrad świetnie zarabia, ma układy. Moją pracę też mi załatwił. Gdyby chciał, w jednej chwili mógłby mnie zniszczyć. Musiałabym gdzieś stąd wyjechać, zaczynać wszystko od nowa a… nie mam na to siły – była spokojna, chłodna, zdystansowana. – Będę już szła.
Nie zatrzymywałem jej, bo nie miało to sensu. Nie mogłem prosić, żeby została. Umierałem i nie miałem prawa obarczać jej moją śmiercią. W tej chwili mogłem dla niej zrobić tylko jedno. Za kilka miesięcy zapuka do niej listonosz i zaprosi ją na otwarcie testamentu. Ostatnio sprzedałem wszystko, co mam i ulokowałem na koncie bankowym. W każdej chwili, kiedy zdecyduje się na samodzielne życie, będzie to mogła zrobić. Stać ją będzie na kupno mieszkania i beztroskie życie przez kilkanaście lat. Czy odważy się to zrobić? Nie wiem. I nigdy się tego nie dowiem.
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem