– Słuchaj, siostra, mam taką głupią sprawę... – mówiąc to, starałem się za wszelką cenę uniknąć wzroku Pauliny.
Jesteśmy rodzeństwem, dzieli nas tylko rok różnicy. Wiedziałem, że jedno nieostrożne spojrzenie i moja siostra domyśli się, co się naprawdę dzieje. A przecież miałem tylko jeden cel – wyciągnąć od niej pieniądze, odegrać się i – odzyskać swoje życie. Jej morały nie były mi do niczego potrzebne. Nie mogła się zorientować. Nie teraz, kiedy byłem tak blisko...
– Potrzebuję kasy – kontynuowałem więc, jakby nigdy nic. – Nagła sprawa. Nic się nie bój, oddam.
Tym razem znowu się udało. Mąż mojej siostry to dosyć bogaty gość, nie powiem, dziewczyna ustawiła się w życiu. Stówka w tę czy w tamtą nie robi jej wielkiej różnicy. No i ona jedna miała jeszcze do mnie zaufanie. Kiedy dawała mi te pieniądze, przysięgałem, tak jak wszystkim: że oddam w ciągu kilku dni, że po prostu muszę zapłacić podwykonawcy.
Kiedy tylko poczułem banknoty w ręku, nie zastanawiałem się długo. Poszedłem od razu w miejsce, które ostatnio stało się moim drugim, a w zasadzie pierwszym domem. Do podrzędnej budki z automatami. Pieniądze od Pauliny przepadły w czeluściach jednorękiego bandyty w ciągu kilkudziesięciu minut. Jak wiele innych moich pożyczek.
Stałem i patrzyłem na ten automat jak ogłupiały, a w głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: Skąd wziąć na to, żeby się odegrać? Od kogo pożyczyć? Kto się jeszcze nie zorientował? A może… tak, właśnie wtedy postanowiłem, że to już koniec. Byłem na dnie, kompletnie spłukany, zostawiła mnie żona… Czy można bardziej zniszczyć swoje życie?!
Chyba mam prawo mieć swoje hobby?
Wszystko zaczęło się dwa lata wcześniej. Nie jestem specjalnie podatny na nałogi, przynajmniej zawsze tak o sobie myślałem. Nie piję za wiele, nawet papierosów nie palę. Nigdy nie przypuszczałem, że mógłbym się w życiu od czegokolwiek uzależnić.
Poszedłem z kolegami po pracy na piwo do pubu. W lokalu stał automat. Taki zwykły Apex, jak to kolega określił, owocówka. Trzeba było ustawić jabłuszka w jednym rzędzie. Dla zabawy wrzuciłem pięć złotych, potem dziesięć. Wygrałem pięćdziesiąt. Patrzyłem oszołomiony na sypiące się z otworu błyszczące monety i – w tym momencie wpadłem na dobre.
Do tej pory pamiętam, jak kolega, który był wtedy ze mną, zażartował:
– Tylko teraz nie wrzuć tu całej wypłaty. Pamiętaj, jest takie stare powiedzenie – kasyno zawsze wygrywa.
Uspokoiłem go od razu, że wszystko kontroluję i nie mam zamiaru zostać nałogowym hazardzistą. Przez resztę tego wieczoru nawet nie patrzyłem w stronę automatu. Wróciłem za to do niego następnego dnia, tym razem z większą gotówką przy sobie. Wszystko przegrałem.
Wiem, że w tym momencie powinienem był się otrząsnąć, zrozumieć, że stąpam po kruchym lodzie – ale nic takiego nie nastąpiło. Zasadniczy problem z automatami polega na tym, że cały czas gra się na niewielkie sumy, przynajmniej u mnie w mieście. Dwa złote, pięć. Człowiek nawet nie zauważa, kiedy wyda stówkę czy dwie!
Zacząłem przychodzić codziennie po pracy na krótką partyjkę. Tłumaczyłem sobie, że ludzie mają różne hobby. Jeden wydaje na wędki, inny na gitarę. Ja grałem na automatach. Uważałem, że to mnie relaksuje, że to po prostu niewinna zabawa. Tym bardziej że czasami zdarzało mi się wygrać. Nigdy nie były to zawrotne sumy, ale też nigdy nie wkładałem w maszynę nie wiadomo ile. Kiedy wracałem z wygraną, byłem w euforycznym nastroju. Zapraszałem żonę na kolację, raz kupiłem jej zegarek. Cieszyła się… Ja też.
Nie przyznawałem się Bożenie, co się dzieje. Czułem, że ona na pewno nie pochwali takiego „hobby”. Moja żona szybko jednak zorientowała się, że coś jest nie tak, bo zacząłem podbierać kasę ze wspólnego konta. Wcześniej grałem tylko za gotówkę. Sporo pieniędzy od klientów dostaję właśnie w takiej formie, za wykonaną usługę. Zdarzało się coraz częściej, że nie donosiłem ich do domu, tylko całość zostawiałem w salonie.
W tamtym okresie „owocówki” mnie już znudziły. Zresztą, głupio się czułem przed barmanką pubu, do którego przychodziłem. Kilka razy ta dziewczyna, pewnie z najlepszymi intencjami, zaczepiła mnie i próbowała opowiadać historie o ludziach, którzy wciągnęli się w takie automaty. Nie miałem ochoty tego słuchać. Dlatego zacząłem przychodzić do niewielkiego klubu z automatami na drugim końcu miasta, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Tam już było wszystko. Blackjack, ruletka…
Moja żona myślała, że mam romans
Szybko się zorientowałem, że do tego miejsca przychodzą zwykle ci sami ludzie. O dziwo, było wśród nich pełno nastolatków. Widywałem ich zawsze, kiedy się tam pojawiałem. Niby na drzwiach było napisane, że klub jest dla osób powyżej osiemnastego roku życia, ale nikt sobie nic z tego nie robił. Te dzieciaki przegrywały w dwa dni całe swoje kieszonkowe. Potem jakoś dorabiały na kolejne gry, ale nawet nie chciałem wiedzieć, w jaki sposób. Ten świat z jednej strony mnie przerażał, z drugiej – coraz bardziej w niego wsiąkałem.
Wracałem coraz później do domu, przynosiłem coraz mniej pieniędzy. Przestałem kochać się z Bożeną, przestałem sypiać. Byłem ciągle rozedrgany, nie potrafiłem się na niczym skupić. Wieczorami w głowie układałem sobie kolejne kombinacje. Zdarzało się, że wstawałem w nocy do komputera i jeszcze grałem online: w pokera, w ruletkę. Moja żona nie miała pojęcia, co się dzieje. Była przekonana, że mam romans. Ciągle narzekała, że za mało zarabiam. Jej pretensje tylko mocniej mnie nakręcały. Powtarzałem sobie w myślach:
„Dziś się odegram. Kupimy nowy samochód, pralkę, odkuję się. Zaczniesz mnie wreszcie szanować”. Wbiłem sobie do głowy, że relacje między nami popsuły się z powodu pieniędzy. Nie widziałem, że stałem się dla Bożeny obcym człowiekiem.
Potem zrozumiałem, że ona była kompletnie zagubiona, nie wiedziała, co się dzieje. Zachowywałem się jak na haju, miałem podkrążone oczy, trzęsły mi się ręce. To było prawdziwe szaleństwo. Podobno podstępnie zrobiła mi nawet domowy test na obecność narkotyków. Myślała, że coś biorę! Kiedy wyszedł negatywnie, kompletnie nie wiedziała już, co myśleć. A ja coraz bardziej nie byłem sobą. Ciągle myślałem tylko o tym, jak się odegrać.
Przez to wszystko zaczęło mi gorzej iść w pracy. Wcześniej byłem bardzo szanowanym fachowcem. Ludzie chętnie mnie wzywali do nieszczelnych kranów czy cieknących uszczelek. Miałem pełne ręce roboty, nieźle zarabiałem. Kiedy już wpadłem w to granie, zlecenia nagle zaczęły się urywać. Klienci narzekali, że spóźniam się do pracy, robię byle jak. Szef kilka razy ostro zwrócił mi uwagę. Rachunek u nas jest prosty: mniej zleceń, mniej kasy. Z pieniędzmi u nas w domu zrobiło się bardzo krucho, bo nie dość, że mniej przynosiłem, to na dodatek większość przegrywałem.
Z lepszych czasów mieliśmy oszczędności. Pewnego dnia wpadłem na „genialny” pomysł, że odkuję się, wypłacając pięć tysięcy odłożone na wymarzone wakacje. Liczyłem na to, że Bożena się nie zorientuje, a ja oczywiście pomnożę gotówkę i wszyscy będą szczęśliwi. Wystarczyło kilka godzin, żeby po pięciu tysiącach nie pozostał nawet ślad.
Wydaje mi się, że to wtedy pierwszy raz pomyślałem, żeby zakończyć to moje marne życie. Czułem, że właśnie doszedłem do ściany, że tak dalej nie da się żyć. Trochę nadziei nabrałem, kiedy zorientowałem się, że Bożena jeszcze nic nie wie o tym, co zrobiłem.
Następnego dnia rano poszedłem do szefa, błagając go o wypłatę na konto. Wymyśliłem historyjkę o tym, że Bożena jest w zagrożonej ciąży i trzeba zrobić dodatkowe badania, a my nie mamy za co. Mój szef okazał się ludzkim człowiekiem i bez mrugnięcia okiem łyknął moją bzdurną historyjkę. Wypłacił mi półtora tysiąca z pensji za kolejny miesiąc. Nie muszę dodawać, że tego samego dnia nie było z tych pieniędzy ani grosza.
Nikt nie zna mnie tak, jak moja siostra
Wtedy wpadłem na pomysł, że muszę zacząć pożyczać od ludzi – oczywiście po to, żeby się odegrać. Od kogo ja nie brałem gotówki! Od współpracowników, rodziców, ba, nawet od teściów! Wszystkich błagałem o milczenie, tłumacząc to tym, że dla Bożeny sytuacja jest bardzo krępująca, bo zmaga się z depresją, muszę jej cały czas pilnować.
Rodzina mi zaufała. Nikt nie pisnął mojej żonie ani słowa, przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni. A ja przegrywałem kolejne sumy.
Potem była ta sytuacja z Pauliną. Oczywiście przegrałem pieniądze od siostry tak samo, jak przegrywałem pieniądze od innych ludzi. Tym razem jednak było inaczej – Paulina upomniała się o zwrot.
Teraz myślę, że po prostu czuła, że coś jest nie tak, i chciała wybadać sytuację. W końcu kto cię zna tak dobrze, jak rodzona siostra? Ja jednak, kiedy pojawiła się w naszym domu, byłem na nią wściekły. Grałem przez pół nocy w internecie, przegrałem kolejne pieniądze w klubie, nie miałem nastroju na wizytę „windykatorki”. Zacząłem więc na Paulinę krzyczeć:
– Co z ciebie za siostra, widzisz, jaką mamy trudną sytuację, nie możesz kilka dni poczekać!
Nie miałem nawet wyrzutów sumienia, kiedy wyszła ode mnie z płaczem. Wiedziałem jednak, że Paulina tak łatwo nie odpuszcza. Udało mi się oszukać teściową, rodziców, ale z nią nie pójdzie tak łatwo. Albo dostanie swoje pieniądze, albo zacznie węszyć.
Pech chciał, że w tym samym czasie Bożena zorientowała się, że wziąłem pieniądze z konta na wakacje. Wpadła w histerię i, czego spodziewałem się już od kilku miesięcy, oznajmiła, że mnie zostawia, po czym wyprowadziła się z naszego domu. Wtedy poczułem, że jestem na dnie. Zaczęło do mnie docierać, że mam problem. Nie byłem jednak na tyle mądry, żeby zacząć powoli odbijać się od dna. O, nie. Ja pogrążałem się jeszcze bardziej.
Tego wieczora wypiłem kilka kieliszków wódki i po pijanemu wpadłem na kolejny z moich genialnych pomysłów. Zadzwoniłem do lichwiarskiej instytucji pożyczkowej. Pożyczyłem od nich trzy tysiące na straszliwy procent. Gdy je pożyczałem, naprawdę wierzyłem, że pójdę z tymi pieniędzmi do Bożenki, jakoś ją udobrucham, namówię, żeby do mnie wróciła. Naprawdę w to wierzyłem. Sam więc nie wiem, jak to się stało, że nie poszedłem do niej, tylko wprost do znienawidzonego klubu z automatami, i w ciągu kilku kolejnych godzin przegrałem te pożyczone trzy tysiące złotych.
Rano nie potrafiłem spojrzeć na siebie bez obrzydzenia. Miałem poczucie, że nie mam po co wracać do domu. Przegrałem swoje życie.
Napisałem pożegnalnego SMS-a do Bożeny i Pauliny, wróciłem do mieszkania i odkręciłem gaz. Moja żona miała mnie tak dosyć, że nawet nie odpisała. Na szczęście Paulina, która podobno od dawna się o mnie martwiła, tylko nie miała pojęcia, o co chodzi, zawiadomiła policję. Tym razem zostałem uratowany. Mimo to nie potrafiłem przyjąć szansy, którą dostałem od losu w postaci siostry. Znowu jej nakłamałem.
Po raz pierwszy powiedziałem prawdę
Powiedziałem, że cierpię na pewną skomplikowaną chorobę, dlatego się załamałem. Jest szansa na operację, ale kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie mam takiej sumy i dlatego chciałem umrzeć, żeby oszczędzić wszystkim cierpień. Rozmawialiśmy całą noc.
Paulina bardzo się przejęła moją sytuacją, obiecała porozmawiać z mężem. A ja już w głowie kombinowałem, na co przeznaczę te pieniądze, która gra daje największe szanse na wygraną, i jak moje życie się zmieni, kiedy w końcu uda mi się wygrać większą sumę.
Jak mogłem się spodziewać, Paulina przekonała męża do pożyczki. Kilka dni później dostałem od niej ponad pięćdziesiąt tysięcy złotych. Grałem swoją rolę do końca. Obiecywałem, że „jak tylko wyzdrowieję, odpracuję te pieniądze”, przysięgałem, że teraz już będzie dobrze. A potem poszedłem wprost do klubu.
O dziwo, przez pierwsze dwie godziny trwała moja dobra passa. Wygrałem kilkanaście tysięcy złotych. Gdybym wtedy wstał i wyszedł… Ale na tym właśnie polega hazard, że człowiek nie umie tego zrobić. Grałem dalej, całą noc. O szóstej rano przegrałem wszystko. Pieniądze pożyczone od siostry i wygraną. Wyszedłem przed klub i poczułem, że to naprawdę koniec. Nic nie mogło mnie już uratować. Nie miałem nic. Przegrałem swoje życie. Tym razem postanowiłem nikogo nie zawiadamiać, do nikogo nie dzwonić.
Znalazłem w domu leki, które kiedyś udało mi się wyłudzić od lekarza na bezsenność (tak naprawdę spowodowaną uzależnieniem od hazardu, ale oczywiście tego mu nie powiedziałem). Połknąłem całe opakowanie na raz, popiłem resztką wódki, którą znalazłem w domu, położyłem się i czekałem na śmierć. O tym, co działo się później, dowiedziałem się od Pauliny. I niech mi ktoś powie, że nie ma cudów na świecie!
Mimo że był środek nocy, moja siostra postanowiła do mnie zadzwonić. Miała intuicję, przeczucie, że dzieje się coś złego. Gdy nie odbierałem, przyjechała… I znów mnie ocaliła. Tym razem nie miałem już siły kłamać. Po raz pierwszy od dwóch lat powiedziałem prawdę, od początku do końca. Moja siostra była zszokowana, ale obiecała mi pomóc. Od dwóch miesięcy jestem w zamkniętym ośrodku na terapii. Terapeuci mówią, że czeka mnie jeszcze długi proces dochodzenia do siebie. A potem wiele lat oddawania długów.
Bożena nie podjęła jeszcze decyzji o rozwodzie, dała mi szansę. Postaram się jej nie zmarnować. Na wszelki wypadek oddałem telefon i laptop Paulinie. Staram się nie wychodzić z domu, nie nosić gotówki…
Ale strach pozostał. Kluby z automatami są na każdym rogu. A hazardzistą, tak jak narkomanem czy alkoholikiem, jest się do końca życia. Choć człowiek przecież wie, że „kasyno zawsze wygrywa”, znienacka pojawia się w głowie ta straszna myśl: „Zagram tylko raz. Odegram się”. I tak właśnie zaczyna się koniec.
Czytaj także:
„Mąż w sekrecie pożyczył moje pieniądze bratu hazardziście. Trzymałam je na operację mamy, a on je oddał darmozjadowi”
„Jestem hazardzistką. W kasynie poznałam niebezpiecznych ludzi. Mało brakowało, a wpakowałabym się w poważne tarapaty”
„Mąż-hazardzista przegrał mnie w pokera. Gdy do łóżka władował mi się jego kumpel, wiedziałam, że to koniec tego małżeństwa”