„Jestem hazardzistką. W kasynie poznałam niebezpiecznych ludzi. Mało brakowało, a wpakowałabym się w poważne tarapaty”

hazardzistka podczas gry w kasynie fot. Adobe Stock, RomanR
„Lewe zwolnienie od lekarza było ważne do końca tygodnia, mogłam więc udawać chorą przed szefem i spędzać wieczory w moim hazardowym raju. Gdzieś na dnie świadomości pojawiła mi się myśl, że to pierwszy objaw uzależnienia: okłamywanie otoczenia. Zignorowałam ją jednak”.
/ 15.04.2022 05:55
hazardzistka podczas gry w kasynie fot. Adobe Stock, RomanR

– Zdrowie solenizantki! – powiedziałam, unosząc kieliszek z sokiem i uśmiechając się do swojej siostry.

– Chyba jubilatki – poprawił mnie szybko tata.

– Solenizantka obchodzi imieniny, a Marta ma dziś urodziny, kochanie.

– Solenizantka to ktoś, kto obchodzi imieniny albo urodziny – odparłam.

– Nie, tylko imieniny, jestem pewien – nie dawał za wygraną tata.

– Tak? Założymy się? O ile?

– To może o stówę, co? Całe twoje oszczędności! – powiedział złośliwie.

Pięć minut później byłam bogatsza o sto złotych. Miałam wtedy dziesięć lat i właśnie zrozumiałam, jaką frajdę daje wygrywanie pieniędzy w zakładach. Od tamtej pory zakładałam się z każdym, kogo tylko udało mi się podpuścić.

Kiedy kończyłam technikum ekonomiczne, modne były zakłady sportowe. Mieliśmy w klasie „bukmachera”, do którego szło się z konkretną sumą pieniędzy i wytypowanym zwycięzcą w określonej dyscyplinie sportowej. Jeszcze rok przed maturą kupiłam sobie za wygrane rower.

Po skończeniu szkoły musiałam rozejrzeć się za pracą. Miałam genialną pamięć do liczb. Co więcej, praca z cyframi sprawiała mi dużą przyjemność, zatrudniłam się więc jako księgowa. Podczas wakacji łapałam się na tym, że mam straszną ochotę zadzwonić do Pawła i zapytać, czy dalej przyjmuje zakłady. Ale przecież nie byłam już nastolatką, mogłam legalnie obstawiać w kasynie.

Pierwszy wieczór w tym miejscu był cudowny. Chyba to właśnie jest największy problem z hazardem – on naprawdę początkowo daje poczucie szczęścia! Miałam wrażenie, że jestem mądrzejsza od tych wszystkich ludzi, którzy właśnie przegrali. Przecież prawidłowo przewidziałam, gdzie zatrzyma się kulka w ruletce! Czułam, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Dziś wiem, że to się nazywa „euforią głupców”…

Wszystko było pięknie, póki nie przegrałam sporej sumy. Wtedy pojawiła się myśl typowa dla każdego nałogowca: „Muszę się odegrać!”. Pobiegłam do bankomatu i maksymalnie obciążyłam swoją kartę kredytową. Trzy godziny później byłam na jeszcze większym minusie. Ze zdenerwowania rozbolał mnie brzuch… 

Przez kolejny tydzień w pracy nie mogłam sobie znaleźć miejsca, dręczyło mnie poczucie winy, do tego wciąż wracałam myślami do ostatniej przegranej. W końcu nie wytrzymałam i pojechałam do kasyna. I tak to, co miało być tylko rozrywką, zajęciem od święta, wessało mnie na całego… Zaczęłam grać praktycznie co noc.

Robert wyświadczył mi przysługę

– Halo? Marzena? Co z tobą? Dlaczego jeszcze cię nie ma? – usłyszałam w słuchawce zdenerwowany głos.

Rozespana spojrzałam na budzik. Cholera jasna! Było po dziewiątej!

– Szefie, przepraszam… Chyba mam grypę – wyjęczałam, starając się brzmieć wiarygodnie. – W nocy miałam gorączkę, prawie nie spałam i przespałam budzik…

– To przyślij kogoś ze zwolnieniem.

Odłożyłam słuchawkę, rozmyślając ponuro, jak, do diabła, przekonam lekarza, że jestem chora. Prawda była taka, że nic mi nie dolegało. No, poza brakiem snu, bo z kasyna wyszłam o 4.30. Najpierw wygrywałam, potem przegrałam wszystko, więc musiałam zostać dłużej, żeby się odkuć. Grałam za pieniądze z pożyczki gotówkowej w parabanku. Na koniec byłam na plusie o jakieś 300 złotych.

Wciąż nie wiedziałam, jak rozwiązać kwestię zwolnienia lekarskiego. Znowu od stresu rozbolał mnie brzuch. Oczywiście poszłam do jedynego miejsca, które pomagało mi się uspokoić.

– Hej, widziałem tu panią wczoraj – zagadnął mnie jakiś facet koło czterdziestki, w popielatym garniturze, z cygarem w palcach. – Jestem Robert. A pani?

– Marzena – uśmiechnęłam się.

Udało mi się znowu wygrać drobną sumkę, więc postanowiłam uczcić to w barze z moim nowym znajomym.

– Co robisz w życiu, poza tym, że ogrywasz kasyno? – zapytał mężczyzna, zamawiając dla mnie kolorowego drinka.

– Jestem księgową.

– Naprawdę? A to ciekawe… – wydawał się szczerze zainteresowany.

I tak zaczęliśmy rozmawiać. On był biznesmenem, działał w branży farmaceutycznej. Półżartem zapytałam, czy zna jakiegoś lekarza, który może mi wystawić lewe zwolnienie. Oczywiście znał. Przyniósł mi je następnego wieczoru.

– Masz anginę – poinformował mnie, przesuwając druczek po blacie baru.

Przyznam, nie spodziewałam się tego. Z tym lekarzem naprawdę tylko żartowałam. Ale mój problem rozwiązał się sam!

– Super! – ucieszyłam się. – Uratowałeś mi życie. Ile jestem ci winna?

– Daj spokój! – Robert tylko machnął ręką. – To drobna przysługa. Może kiedyś będę potrzebował porady księgowej, to wtedy mi się zrewanżujesz.

Świstek od lekarza był ważny do końca tygodnia, mogłam więc udawać chorą przed szefem i spędzać wieczory w moim hazardowym raju. Gdzieś na dnie świadomości pojawiła mi się myśl, że to pierwszy objaw uzależnienia: okłamywanie otoczenia. Zignorowałam ją jednak. „Mogę przestać tam chodzić w każdej chwili – wmawiałam sobie. – Po prostu na razie nie chcę.  W pełni się kontroluję.”

– Hej, już myślałem, że nie przyjdziesz! – powitał mnie Robert kolejnego wieczoru. – Zagramy w coś razem?

Zgodziłam się ochoczo. W końcu po to tu przyszłam. Na początku szło mi nawet nieźle, ale około północy przegrałam swoje tygodniowe wynagrodzenie.

– Daj spokój, jutro się odegrasz! – pocieszał mnie przy barze mój nowy znajomy. – Zresztą niedługo dostaniesz pensję.

– Nie bardzo – pokręciłam głową. – To była kasa z kredytu konsumpcyjnego.

– Słuchaj, nie ma sensu spłacać kredytów pensją – oświecił mnie. – Przecież będziesz się z tym bujać miesiącami. A można to załatwić szybciej i przyjemniej. Pożyczę ci kasę i się odegrasz.

Niby jestem ekonomistką z wykształcenia i biegłą księgową z zawodu, więc znam się na liczbach. A jednak dałam się na to nabrać i wzięłam jego pieniądze

Kiedy wróciłam do pracy, zrozumiałam, że jeszcze trochę i w niej oszaleję. Każdy dzień był taki sam jak poprzedni, żadnej adrenaliny, żadnego oczekiwania na coś istotnego. Usychałam z nudy!  Jak już wspomniałam, lubię pracę z liczbami i mam do tego talent, więc swoje zadania kończyłam szybko. To dawało mi sporo satysfakcji i dużo… czasu wolnego. To, co inni robili w osiem godzin, ja robiłam w pięć, a przez pozostałe trzy siedziałam bezczynnie. Aż do dnia, kiedy wpisałam w wyszukiwarkę internetową słowo „kasyno”. I tak weszłam do gry w wirtualnych kasynach na całym świecie.

Któregoś dnia przegrałam w wirtualnego pokera ponad tysiąc złotych i omal nie przekręciłam się z bólu brzucha, tak mnie to zestresowało. Grałam oczywiście dalej. Przecież wystarczyła jedna porządna wygrana, a byłabym ustawiona na całe życie! Wiedziałam, że to jest w zasięgu moich możliwości, dlatego miałam zamiar zaraz po pracy pojechać do kasyna. Zanim jednak zdążyłam wyjść z roboty, zadzwonił telefon. Robert.

– Cześć, słuchaj, musimy się spotkać. Musisz mi w czymś pomóc.

Czekał na mnie przy barze.

– Jest sprawa do załatwienia – zaczął. – Moje interesy przynoszą spory dochód, ale nie mam jak go wykazać w papierach. Potrzebuję kogoś zaufanego, kto wprowadzi te pieniądze do systemu. Jesteś księgową, więc się na tym znasz.

– Ale przecież to jest nielegalne! To się nazywa pranie pieniędzy! – wyjąkałam.

– Przestań! – popatrzył na mnie zimno i zrozumiałam, że planował to od dawna, a konkretnie od momentu, kiedy się dowiedział, kim jestem z zawodu. – Wisisz mi dokładnie dwadzieścia jeden tysięcy osiemset złotych z odsetkami. Jak zamierzasz to wszystko spłacić w miesiąc?

– W miesiąc?! – powtórzyłam zszokowana. – Ale nie ustaliliśmy terminu…

– Właśnie to robimy – uśmiechnął się szyderczo, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam uważać go za przyjaciela– Jeśli nie masz dobrego pomysłu na zdobycie tej kasy, to radzę ci, zarób ją u mnie.

– Popełniając przestępstwo? – czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.

– Ależ, moja droga, zawsze możesz spróbować się odegrać – znowu sobie zadrwił. – No już! Postaw na czerwone, może będziesz mieć szczęście?

Wiedziałam, że nie będę. Nagle z przerażeniem zrozumiałam, że nigdy nie odzyskam tej kwoty, uprawiając hazard w jakiejkolwiek formie. Przeciwnie, stracę jeszcze więcej, choćby tylko podchodząc do stolika.

– Zwrócę ci te pieniądze, ale potrzebuję czasu – powiedziałam. – Będę odkładać z pensji. Pół roku i będziesz je miał.

– Nic nie rozumiesz – jego spojrzenie było nieruchome i wrogie. – Właśnie zmieniłem warunki naszej umowy. Masz tydzień na zwrot długu. A potem zaczną go egzekwować moi ludzie. Chyba że zgodzisz się wyświadczyć mi tę drobną przysługę, o jakiej przed chwilą rozmawialiśmy. Pamiętasz, ja też kiedyś wyświadczyłem ci jedną, kiedy potrzebowałaś lewego zwolnienia… Mam twoje dane, PESEL i adres zamieszkania, sama mi je podałaś. Więc jak będzie?

Zamknęłam oczy, czując się tak, jakbym tonęła. Nie mogłam złapać oddechu, było mi zimno i równocześnie się pociłam. Kręciło mi się w głowie i bolał mnie brzuch. Właśnie zrozumiałam, że  przegrałam nie tylko pieniądze, ale także życie… Pierwszy raz dotarło do mnie, że jestem nałogową hazardzistką, która – jak większość nałogowych hazardzistów – narobiła sobie długów i przypadkowo zadała się z niebezpiecznymi ludźmi.

Na szczęście nie zdążyłam nic podpisać

Nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić na to, co proponował ten bandzior. Robert i jeszcze jeden typ z byczym karkiem, wyglądający jak ochroniarz, wsadzili mnie do samochodu, po czym zawieźli do jakiegoś opuszczonego magazynu gdzieś na peryferiach miasta.

– Teraz pracujesz dla mnie. Proszę, to twoja umowa z moją firmą, a to pieczątka – Robert rzucił mi triumfalne spojrzenie.

Fakt, nie mogłam odmówić mu sprytu. Na biurku leżała opiewająca na śmieszną kwotę umowa o pracę z jedną z jego fasadowych firm, obok stała duża pieczątka z moim imieniem i nazwiskiem. Zmusił mnie do podpisania dokumentu. Od tej chwili moja pieczątka i podpis miały widnieć pod każdym lewym przelewem, fikcyjną fakturą i fałszywym raportem…

Chytrze to sobie wymyślił – teraz miałam być wspólniczką gangstera i nawet nie mogłam na niego donieść. A wszystko przez moje uzależnienie od hazardu…

– Na pierwszy rzut musisz zalegalizować pół miliona – oświadczył Robert. – Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale wszystko ma być w porządku, rozumiesz?

Zrezygnowana skinęłam głową.

– Borys wypuści cię stąd o siódmej rano – dorzucił po chwili. – I lepiej niczego nie kombinuj, bo cię znajdę!

Chciałam im powiedzieć, że zalegalizowanie pięciuset tysięcy złotych to nie jest kwestia kilku godzin, lecz w tej samej chwili poczułam ostry ból w brzuchu. Nie było to znajome pieczenie wywołane nerwami, tylko uczucie, jakby ktoś rozrywał mi wnętrzności rozpalonym hakiem.

– Ała! – krzyknęłam i skulona runęłam na podłogę. – Boli! Ratunku!

Robert spojrzał na mnie z politowaniem. Chyba myślał, że udaję…

– Nie wysilaj się, dziewczyno – parsknął pogardliwie. – Myślisz, że jestem taki naiwny, żeby dać się nabrać na tę twoją szopkę? Nie wyjdziesz stąd, zanim…

– Błagam… Coś się ze mną dzieje…– jęknęłam, zwijając się z bólu.

Moja skóra była zimna od potu, a jednocześnie palił mnie w środku prawdziwy ogień. Nagle złapały mnie ostre torsje i zaczęłam wymiotować krwią. Najpierw ocknął się Borys, napakowany kumpel Roberta. Chyba przekonała go kałuża krwi na podłodze. Czego jak czego, ale tego bym nie dała rady symulować. Podbiegł, dźwignął mnie z podłogi i poniósł w kierunku drzwi, rzucając koledze zaniepokojone spojrzenie.

– Jak ona odwali kitę, będziemy mieli kłopot – stwierdził. – Gdzie ją podrzucić?

Nie wiedziałam, czy mówi jeszcze o mnie, czy już o moich zwłokach. Nie miałam jednak głowy do tego, by się nad tym zastanawiać, bo znów zwymiotowałam, tym razem brązowymi skrzepami krwi.

– Cholera jasna! Ja potrzebuję tej baby! Nie po to pracuję nad nią od kilku miesięcy, żeby mi teraz tak po prostu zdechła – usłyszałam zdenerwowany głos Roberta. – Wieziemy ją na pogotowie.

Jeszcze zanim dotarliśmy do izby przyjęć, mój nowy szef uświadomił mi, że próba piśnięcia komukolwiek choć słówka na temat okoliczności ataku sprawi, że będę wspominała ten ból brzucha jako pieszczotę w porównaniu z tym, co zrobią ze mną jego ludzie. Przypomniał mi też, że właśnie podpisałam umowę i jestem umoczona w pranie brudnych pieniędzy.

– Mamy pęknięcie wrzodu żołądka! – zawołał lekarz dyżurny. – Pacjentka dostała krwotoku wewnętrznego i wykazuje objawy wstrząsu. Prędzej, na chirurgię!

Tylko tyle usłyszałam, zanim anestezjolog podał mi narkozę. Potem dowiedziałam się, że w zasadzie Robert i jego goryl uratowali mi życie. Gdyby do pęknięcia wrzodu i krwotoku wewnętrznego doszło, kiedy byłabym sama w domu, mogłabym nie dać rady zadzwonić na pogotowie, bo byłam w stanie wyłącznie tarzać się z bólu po podłodze. Co nie zmienia faktu, że bandyci nie zrobili tego z dobroci serca.

Robert traktował mnie jak inwestycję. I to od chwili, kiedy przedstawiłam mu się jako księgowa! Był stałym bywalcem kasyna, chociaż nigdy nie widziałam, żeby grał o stawki wyższe niż sto złotych. Wtedy tego nie zauważyłam, ale on nie przychodził tam, by grać. Przychodził na łowy… Doskonale potrafił rozpoznać ludzi uzależnionych od hazardu i jeśli tylko uznał, że ktoś mu się w przyszłości może przydać, rozpoczynał swoją własną grę.

Oddawał ofierze drobne przysługi, pożyczał pieniądze, zdobywał dane osobowe i numer telefonu. W końcu przedstawiał propozycję nie do odrzucenia… Dopiero teraz zrozumiałam, że od początku nie miałam z nim żadnych szans. Niekontrolująca swojego życia hazardzistka kontra pozbawiony skrupułów psychopata i gangster? Przegrałam, zanim jeszcze  usiadłam z nim do stolika…

– Cześć, jak się czujesz, kochana? – otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nad moim łóżkiem stoi Marta, moja siostra.

– Kiepsko – przyznałam. – Pękł mi wrzód. Hodowałam go od dawna.

– Podobno w środku nocy przywieźli cię tu jacyś dwaj faceci. Marzena, co się dzieje? – spytała, nie kryjąc niepokoju.

I wtedy wszystko jej opowiedziałamO hazardzie, kasynie i swoim uzależnieniu. O tym, że ciągle czułam się podenerwowana, niespokojna, i nie mogłam myśleć o niczym innym niż gra. Opowiedziałam jej też o ekstazie, poczuciu, że los mnie kocha, gdy wygrywałam. Oraz o otchłani, która otwierała się pode mną, gdy przegrywałam, i o obsesyjnej myśli, że muszę się odegrać. I to teraz. Zaraz!

– Większość ludzi nie wie, jak to jest, kiedy opętuje cię jedna myśl i nie pozwala ci spać, jeść, pić ani robić czegokolwiek innego. To pożera ciało, duszę i umysł…

– Najważniejsze to spłacić tego Roberta – odparła Marta, ignorując moje użalanie się nad sobą. – Poproszę rodziców o kasę i mu ją przekażę. Nie zdążyłaś podpisać żadnych dokumentów księgowych, więc nie będzie mógł cię szantażować. Potem zgłosisz się do poradni i zaczniesz leczenie – mówiła z dziwnym chłodem.

– Zaraz… – zaniepokoiłam się. – Ale ty będziesz przy mnie, prawda? Pomożesz mi jakoś przez to wszystko przejść?

– Nie, Marzena – jej głos stał się twardy, choć w oczach miała łzy. – Musisz uporać się z tym sama. Ja i rodzice za bardzo cię kochamy i na pewno byśmy ci pobłażali. Nie dzwoń do nas, dopóki twój lekarz nie da ci na piśmie oświadczenia, że jesteś zdrowa. Tak będzie najlepiej.

Kiedy wychodziła, widziałam, jak jej barki drżą od powstrzymywanego szlochu. Zrozumiałam, że skrzywdziłam nie tylko siebie, ale i moją rodzinę. I pewnie jeszcze wiele innych osób.

Zostałam skierowana do specjalistycznej poradni i na spotkania grupy Anonimowych Hazardzistów. Poszłam tam z zamiarem opowiedzenia, że w hazard wpędził mnie ojciec, zakładając się ze mną, gdy miałam dziesięć lat.

– Punkt pierwszy naszej drogi do wyjścia z uzależnienia to przyjęcie całkowitej odpowiedzialności za swoje decyzje i życie – usłyszałam na pierwszym mityngu.

To tyle, jeśli chodzi o próby obwiniania rodziców. Musiałam zmierzyć się z samą sobą, jeśli chciałam z tego wyjść. Było ciężko. Na początku leczenia przy życiu podtrzymywała mnie jedynie myśl, że jak tylko dadzą mi ten świstek, wsiądę w autobus i pojadę do kasyna. A potem przyszła kolej na mnie.

– Mam na imię Marzena i jestem… jestem hazardzistką – powiedziałam i pękła we mnie jakaś tama. – Przepraszam, nie chcę płakać, ale… zrobiłam tyle złego…

– Już dobrze – jakaś kobieta poklepała mnie po dłoni. – Wszyscy przez to przechodziliśmy. Tobie też się uda.

– To prawda – dorzucił starszy mężczyzna. – Nikt cię nie będzie osądzał.

Terapeutka skinęła głową i wtedy zrozumiałam, że jeszcze mogę być szczęśliwa bez hazardu. Bo ci ludzie wokół oraz żmudna praca nad sobą mi pomogą.

– Czeka cię wielki wysiłek – powiedział po spotkaniu chłopak o wyglądzie informatyka. – Ale opłaci się, daję słowo.

– Ty też jesteś hazardzistą? – spytałam.

– Nie. Jestem wolontariuszem – odparł. – Jak będziesz chciała pogadać albo poczujesz, że ciągnie cię do gry, możesz do mnie zadzwonić o każdej porze. Pomogę ci nad tym zapanować.

– Naprawdę? – ucieszyłam się, ale i zdziwiłam. – Dlaczego to robisz?

– To skomplikowane – mruknął. – Jestem programistą. Za ogromne pieniądze napisałem soft do największego wirtualnego kasyna w Europie Środkowej. Większość ludzi tutaj to ofiary mojej firmy… Rzuciłem pracę, kiedy mój przyjaciel się zabił z powodu hazardowych długów. I teraz jestem tutaj.

– Przykro mi – odparłam, podając mu kubek z gorącą herbatą.

Wypiliśmy ją w milczeniu, ale wiedziałam, że to dobre milczenie. Takie, które z czasem zmieni się w przyjaźń. Po raz pierwszy od dawna czułam spokój i nadzieję. I nie miało to nic wspólnego z grą.

Czytaj także:
„Liczyłem na miłość i kobiece ciepło, a zostałem jeleniem. Dla Oliwii byłem sposobem na zabicie nudy, gdy nie było męża”
„Już przed ślubem wiedziałam, że Rysiek to brutal, ale połasiłam się na jego pieniądze. Latami pozwalałam się upokarzać”
„Rodzina za nic nie mogła przeżyć tego, że jestem singielką. Prawie uśmiercili mojego kota, byle tylko mnie zeswatać”

Redakcja poleca

REKLAMA