„Mam kilka postanowień na nowy rok: zostawić męża dla kochanka, odmawiać córce pomocy i żyć swoim życiem”

pewna siebie kobieta fot. Getty Images, suedhang
„Gdy pod koniec listopada zasłabłam z przemęczenia, włączyła mi się w głowie lampka ostrzegawcza. Miałam zdecydowanie za dużo stresów i obowiązków – zwłaszcza że połowa z nich zaspokajała potrzeby ludzi, którzy zupełnie nie zwracali uwagę na potrzeby moje. To wtedy coś we mnie pękło”.
/ 24.12.2023 10:30
pewna siebie kobieta fot. Getty Images, suedhang

Niby święta i Nowy Rok to okres rodzinnego ciepła i radości, a także refleksji i wprowadzania w życie zmian na lepsze. Proszę bardzo! Ja już wiem, jak zmienię swoje życie na lepsze: w końcu odpłacę się swojej rodzinie pięknym za nadobne!

Od dawna nie czuję się jak kobieta

Jestem matką trzydziestoletniej egoistki i żoną nudziarza, który od dawna się mną nie interesuje. Od lat znoszę to z godnością: długo wierzyłam, że trwanie w kiepskim małżeństwie i znoszenie humorów i zachcianek córki to moje obowiązki.

Dopiero niedawno zaczęła mnie przytłaczać perspektywa spędzenia reszty życia w tym przygnębiającym stanie. „Po co się starać, po co poświęcać, skoro i tak nikt tego nie doceni? Życie mam jedno!”, pomyślałam któregoś dnia. Godzinę później byłam już zarejestrowana na portalu randkowym. Dlaczego to zrobiłam? No cóż, może i wstyd się przyznać, ale nie chciałam od razu wszystkiego rzucać bez wcześniejszego wybadania terenu… W końcu nie miałam już dwudziestu lat, a ponad pięćdziesiąt.

Samotność i brak bliskości doskwierały mi już jednak od dawna. Mąż nigdy mnie nie komplementował, wyprowadził się do innej sypialni, nie był mną zainteresowany już od lat. Widział we mnie chyba tylko matkę swojego dziecka i domową gosposię, a nie kobietę, której kiedyś pożądał.

Długo zwlekałam z umówieniem pierwszego spotkania, ale w końcu się przemogłam, gdy na mojej drodze stanął Mariusz. Był w moim wieku i po rozwodzie. Nie ukrywałam przed nim, że nadal jestem mężatką, więc nasze pierwsze spotkania były czysto platoniczne. Zaprzyjaźniliśmy się, a z przyjaźni wkrótce narodziła się miłość.

– Ewa, odejdź od niego, już czas… Przecież jest nam razem dobrze – namawiał mnie Mariusz, a ja… ciągle czułam się niegotowa.

Co ludzie powiedzą?

Z jednej strony przecież otwarcie zdradzałam męża i byłam w związku z innym mężczyzną. Z drugiej jednak nadal trzymały się mnie obawy przed krytyką innych, przed plotkami i utratą wielu innych relacji: mieliśmy w końcu z mężem wspólnych przyjaciół, krewnych… Poza tym nadal czułam się nieco odpowiedzialna za utrzymanie rodziny. Nie opuszczało mnie poczucie winy. „Ale co mi po utrzymaniu rodziny, która właściwie funkcjonuje tylko na papierze?”, pomyślałam.

Niestety, od słów do czynów jest jeszcze daleko. Mój związek z Mariuszem trwa już dwa lata, a ja nadal nie zdecydowałam się odejść od męża. Mój ukochany jest cierpliwy i rozumie moje obawy, ale wiem, że nie jest mu lekko.
Czasem mam już dosyć tego, jak bardzo mąż ma mnie gdzieś. Przez dwa lata nawet nie zauważył moich zdrad, a z miesiąca na miesiąc coraz mniej się z nimi kryję.

Nie widzi, że inaczej się ubieram, nie widzi, że w szafie mam coraz więcej nowej bielizny, w której wcale mu się nie pokazuję, nie widzi, że coraz częściej „nocuję u koleżanek” i „wyjeżdżam służbowo”. Czasem chce mi się płakać na myśl o tym, jak bardzo obojętna mu jestem, a jednak nawet to nie potrafi mnie popchnąć do podjęcia drastycznych kroków takich jak rozwód.

Jest jeszcze córka

Poza moim mężem jest jeszcze Asia, nasza córka. Asia ma już trzydzieści lat, a czasem nadal zachowuje się jak dziecko, chociaż sama niedawno urodziła własne dziecko. Jest kompletnie niezaradna życiowo, a przy tym przekonana o swojej wspaniałości. Nie wiem, czy to moja wina. Starałam się ją wychowywać tak, jak podpowiadało mi serce: budowaliśmy z mężem jej poczucie własnej wartości, zamiast nadmiernie ją krytykować.

Wiem, że takim ludziom jest łatwiej: nie chciałam, żeby była taka, jak ja w młodości. Zlękniona, pozbawiona własnego zdania i przesadnie przejmująca się opinią wszystkich dookoła. Jednocześnie na każdym kroku dawaliśmy Asi znać, że w razie czego może na nas liczyć. No cóż, może tutaj nie umieliśmy już wyznaczyć granic.

– Mamo, zabrakło mi dwóch stów do kolejnej wypłaty. Pożyczysz? – dzwoniła do mnie swego czasu regularnie.

Mogłam jej odmawiać, ale nie miałam serca. W pierwszej pracy w wydawnictwie zarabiała marne grosze, a wiedziałam, jak drogie jest życie w mieście. Z jednej strony irytowało mnie, że Aśka zupełnie nie oszczędza na kosmetykach, ubraniach czy wyjściach z koleżankami, a potem dzwoni i prosi o kasę, ale z drugiej wiedziałam, że ludziom w jej wieku nie jest teraz łatwo pod względem finansowym. Gdyby prosiła o więcej, może bym się postawiła, ale to były tak drobne kwoty, że nie widziałam sensu bicia piany. Niestety, poza pożyczkami „na wieczne nieoddanie” były także liczne roszczenia.

– Rodzice Anki i Karoliny kupili im mieszkania, a ja co? Muszę wynajmować za fortunę i Bóg jedyny wie, kiedy dorobię się swojego! – narzekała.

– My z ojcem też wynajmowaliśmy i czekaliśmy, aż dorobimy się swojego, córciu. Wypracowane samodzielnie smakuje lepiej, zaufaj mi – mówiłam jej.

Po narodzinach wnuczki było gorzej

W którymś momencie Asia zażyczyła sobie dziecka. Mówię „zażyczyła”, bo od jej planów do czynów zwykle była niedaleka droga. Po prostu robiła to, na co miała ochotę i nieszczególnie przejmowała się konsekwencjami. Zwykle w sprzątanie swojego bałaganu angażowała kogoś innego… Tak też było tym razem.

Asia była zupełnie nieprzygotowana do macierzyństwa. Mam wrażenie, że jej decyzja została podparta jedynie na argumentach takich jak „fajnie byłoby mieć malucha” i „już widzę te słodkie małe sweterki”. Córka była wyczerpana i wiecznie narzekająca. To oczywiste, że wszystkie młode mamy są zmęczone i przytłoczone nową rzeczywistością. Z reguły jednak są wdzięczne za zabranie dziecka na kilka godzin, żeby mogły się umyć, zdrzemnąć i nastawić w spokoju pranie. Asia miała znacznie większe wymagania:

– Mamo, możesz wziąć urlop w przyszłym tygodniu, żeby zająć się Mają? Oszaleję chyba, jeśli się jej nie pozbędę chociaż na kilka dni. Muszę się wyspać, poleżeć w łóżku, mam tonę zaległości towarzyskich… – wyliczała mi córka przez telefon.

– Asia, no witaj w dorosłym świecie… – mruknęłam jej w odpowiedzi.

– Nie będę rezygnować z całego życia, tylko dlatego, że mam dziecko! – oburzyła się.

– Więc ja mam to robić, żeby cię odciążać?

– Przecież mówiłaś, że mi pomożesz – irytowała się coraz bardziej.

Na ten argument nie miałam już odpowiedzi.

Dałam zrobić z siebie darmową nianię

Im starsza była Maja, tym częściej córka zaczęła prosić mnie o „pomoc”, a tak naprawdę o całkowite przejęcie opieki, żeby mogła się obijać i odpoczywać. Sama ledwo goniłam w piętkę: przecież pracowałam na cały etat (a córka była na urlopie macierzyńskim), miałam własny dom i jeszcze Mariusza.

– Ewa, ona cię wykorzystuje! Czas wyznaczyć granice! – denerwował się mój ukochany, ale kilka dni później ponownie zamieniałam się w ciepłe kluchy, które miękły pod naporem najmniejszej presji ze strony córki.

Doszło do tego, że na urlopie macierzyńskim córka wypoczywała znacznie więcej niż ja. Gdy do wszystkiego doszły jeszcze przygotowania do świąt, byłam na skraju wytrzymałości. „Dosyć, nie dam rady tak żyć ani chwili dłużej”, myślałam płacząc w nocy w poduszkę z frustracji i przepracowania.

Gdy pod koniec listopada zasłabłam z przemęczenia, włączyła mi się w głowie lampka ostrzegawcza. Miałam zdecydowanie za dużo stresów i obowiązków – zwłaszcza że połowa z nich zaspokajała potrzeby ludzi, którzy zupełnie nie zwracali uwagę na potrzeby moje. To wtedy coś we mnie pękło.

– Nowy Rok to dobry czas na zmiany – szepnęłam pod nosem.

Od mojej decyzji minęły już dwa tygodnie

Jestem zdecydowana: po świętach odejdę od męża i powiem córce, że jest dorosła i powinna radzić sobie sama. Wyrzucę im, że od lat traktują mnie jak darmową pomoc i obsługę, biorą za pewnik. Czas, żebym w końcu postawiła na siebie i Mariusza. A potem wezmę długi urlop i wyjedziemy w pierwszą prawdziwą wspólną podróż. Może na Islandię? Albo do Stanów? Zawsze marzyłam o tych miejscach…

Jaki jest morał w mojej historii? Nigdy nie jest za późno na szczęście i zmianę swojego życia – nawet jeśli wymaga to wykonania przewrotu o 180 stopni i poświęcenia pewnych wartości. Życie mamy jedno: nie można się męczyć w miejscu, które nie przynosi nam radości i spełnienia. Jest przecież tyle innych do odkrycia…

Czytaj także:
„Mąż ma pretensje, że wieczorem nie padam na kolana i się z nim nie modlę. Wolę obejrzeć serial, niż klepać zdrowaśki”
„Dzieci wolały spędzić święta na plaży niż z matką przy stole. Siedziałam sama i wypłakiwałam oczy nad karpiem w galarecie”
„Teściowa nie zostawiała na mnie suchej nitki. Wszystkiego się czepia. Drugą synową uwielbiała i wychwalała pod niebiosa”

Redakcja poleca

REKLAMA