„Dzieci wolały spędzić święta na plaży niż z matką przy stole. Siedziałam sama i wypłakiwałam oczy nad karpiem w galarecie”

Samotna seniorka fot. iStock by GettyImages, Poppy Pix / 500px
„Gdy 24 grudnia, zasiadłam do skromnej, samotnej kolacji. Nagle spojrzałam na opłatki, które wcześniej z przyzwyczajenia położyłam na stole. Dotarło do mnie, że nie będę miała komu złożyć życzeń. Obiecałam sobie, że nie będę przejmowała się samotnymi świętami, ale smutek wziął górę”.
/ 12.12.2023 15:15
Samotna seniorka fot. iStock by GettyImages, Poppy Pix / 500px

Starość jest zdecydowanie przereklamowana. Materiały promujące leki, suplementy diety czy usługi towarzystw ubezpieczeniowych ukazują szczęśliwych seniorów, cieszących się każdym dniem i czerpiących z życia pełnymi garściami. To jedna wielka bzdura.

Gdy zastaje nas jesień życia, radosne momenty stają się coraz odleglejsze. Podupadające zdrowie nie jest najgorszym, co nas wówczas spotyka. Każdy rozsądnie myślący człowiek liczy się z tym, że w pewnym wieku po prostu zacznie niedomagać. Nic jednak nie jest w stanie przygotować nas na samotność. To podłe uczucie wypala od środka i bezlitośnie odbiera resztki radości, zwłaszcza gdy dopada nas w święta.

Nie sądziłam, że przy wigilijnym stole będę siedziała sama jak palec. Bez najbliższych u boku, nie mając z kim dzielić tego szczególnego czasu.

Wspólne spędzanie świąt

Nie uważam się za roszczeniową osobę. Nigdy nie wychodziłam z założenia, że dorosłe dzieci powinny poświęcać rodzicom każdą wolną chwilę. Przecież młodzi mają swoje życie – rodzinę, pracę i masę innych obowiązków.

Tak trudno znaleźć im w tym biegu choćby krótką chwilę dla siebie. Jak mogłabym absorbować ich swoją osobą i wymagać, żeby poświęcali resztki dnia na dotrzymywanie mi towarzystwa? Nie, nie miałabym sumienia odbierać im tych kilku godzin w tygodniu, który mogą przeznaczyć na własne przyjemności. Są jednak takie dni, kiedy wszystko powinno zejść na dalszy plan, by cała rodzina mogła zebrać się przy wspólnym stole. Do takich należą święta Bożego Narodzenia.

Doskonale pamiętam, jak to było kiedyś, gdy w Wigilię w domu moim i Ryśka gromadzili się wszyscy bliscy. Nasi krewni zjeżdżali do nas z najodleglejszych zakątków. Mimo że na co dzień dzieliła nas odległość, w święta wszyscy mogliśmy być razem i cieszyć się swoim towarzystwem. Wspólne kolędowanie, wieczerza i długie rozmowy na tematy istotne, mniej ważne i zupełnie błahe. Ach, co to były za czasy. Odkąd sięgam pamięcią, to zawsze była nasza rodzinna tradycja.

Lata mijają, a czasy się zmieniają. Wielu członków rodziny odwiedzam już tylko na cmentarzu. Nie ma już przy mnie rodzeństwa, nie ma przy mnie mojego męża. W lutym miną cztery lata od śmierci Ryśka. Bardzo za nim tęsknię, zwłaszcza w Boże Narodzenie, kiedy przypominam sobie, że nigdy już nie połamię się z nim opłatkiem. Z kolei ci bliscy, którzy są wśród nas, nie mogą już odbywać dalekich podróży. Takie to właśnie uroki tej całej jesieni życia.

Nie rozpaczałam jednak, bo przecież zawsze miałam przy sobie Arka, swojego syna. Każdego roku, gdy kalendarz wskazywał 24 grudnia, odwiedzał mnie z moją synową i wnukami. Zostawali u mnie aż do drugiego dnia świąt. Byłam im wdzięczna, że podtrzymują nasz rodzinny zwyczaj, a te wspólne dni znaczyły dla mnie więcej niż cokolwiek innego.

Nie spodziewałam się

Przygotowania do Wigilii zaczęłam jak zwykle, czyli na około dwa tygodnie przed świętami. Osoba starsza nie zrobi przecież wszystkich niezbędnych zakupów w dwa popołudnia. Nie mam już młodzieńczej energii, rezolutności i zdrowia. Dźwiganie sprawunków było dla mnie nie lada wyzwaniem, ale nosiłam ciężkie siatki z uśmiechem na twarzy. Cieszyłam się na samą myśl, że niedługo zobaczę moich ukochanych, więc jak mogłabym narzekać?

Gdy święta były tuż za pasem, zabrałam się za przygotowanie bożonarodzeniowych przysmaków. Nie mogło przecież zabraknąć tradycyjnej grzybowej, barszczu z uszkami, pierogów z kapustą i grzybami i karpia w galarecie, za którym przepada mój synek. Właśnie zabierałam się za wyrabianie ciasta, gdy dźwięk telefonu oderwał mnie od pracy.

– Halo?

– Cześć mamusiu, to ja – usłyszałam w słuchawce głos syna.

– Arek! Jak miło cię słyszeć, kochany!

– Ciebie też, mamo. Co u ciebie?

– Ach wiesz, jak to jest przed świętami. Mam ręce urobione po same łokcie, a końca nie widać.

– Ja właśnie w tej sprawie. W tym roku nie przygotowuj dużej wieczerzy, bo my nie możemy przyjechać.

Nagle zamarłam. Byłam przekonana, że stało się coś złego. Pierwsza myśl – na pewno rozchorowali się.

– Syneczku, co się stało? – zapytałam ze strachem w głosie.

– Wszystko u nas w porządku, mamo. Nie martw się – odpowiedział uspokajająco.

– Więc dlaczego nie przyjedziecie?

– Nasi przyjaciele mieli spędzić święta w Tunezji, ale nie mogą lecieć. Zapytali, czy nie odkupimy od nich biletów. Dali nam niezłą zniżkę, więc grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji.

W tym momencie do zmęczonych oczu napłynęły mi łzy i po chwili zaczęły ściekać po moich pokrytych zmarszczkami policzkach. Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Wolą wylegiwać się na plaży, niż dochować rodzinnej tradycji i usiąść do stołu z samotną matką! Przecież w ciągu roku mamy dla siebie tak niewiele czasu.

Święta to dla naszej rodziny jedyny moment, kiedy wszyscy możemy się spotkać i cieszyć się wspólnymi chwilami, niepoganiani przez nic i nikogo.

– Synku, a co ze świętami? Ze wspólną wieczerzą?

– Mamusiu, przecież za rok też będą święta, a taka okazja drugi raz się nie powtórzy. Dzieci bardzo ucieszyły się na ten wyjazd i my zresztą też. Nie gniewaj się na nas. Obiecuję, że za rok wynagrodzimy ci to.

– Nie gniewam się. Ale jest mi przykro, że zamiast rodzinnego czasu wybieracie zabawę. Tunezja nigdzie wam nie ucieknie, a ja nie młodnieję. Nie wiem, ile jeszcze świąt spędzimy razem.

– Jak zwykle przesadzasz, mamo. Cieszysz się dobrym zdrowiem i tak zostanie jeszcze przez długie lata.

Mój syn chyba zapomniał, że jego ojciec też cieszył się dobrym zdrowiem, a odszedł niespodziewanie. Każdy ma swój czas na tym ziemskim padole i nikt nie wie, co go czeka. Zabolało mnie to. Zabolało strasznie, ale co mogłam poradzić? Przecież on już podjął decyzję.

– Zrobicie to, co uważacie za słuszne.

– Wiedziałem, że zrozumiesz. A... jeszcze jedno. Przed nami przygotowania do wyjazdu, więc później może nie być okazji, a połączenia z Tunezji kosztują majątek. Już teraz wszyscy chcemy życzyć ci wesołych świąt.

– Dziękuję, synku. Ja też wam życzę wesołych świąt i udanego wypoczynku.

Byłam załamana

Po tych słowach odłożyłam słuchawkę i zaniosłam się płaczem. Nie mogłam dłużej tego powstrzymywać. Mój syn zrobił mi ogromną przykrość, a zachowywał się, jakby nie stało się nic wielkiego.

Nagle zapomniałam o przygotowaniach do Bożego Narodzenia. Niby dla kogo miałam się starać? Dla samej siebie? Postanowiłam, że przygotuję tylko jedno danie – karpia w galarecie, który jest moją specjalnością.

Gdy 24 grudnia wybiła 17:00, zasiadłam do skromnej, samotnej wieczerzy. Nagle spojrzałam na opłatki, które wcześniej z przyzwyczajenia położyłam na stole. Dotarło do mnie, że nie będę miała komu złożyć życzeń i od nikogo nie odbiorę dobrego słowa. Obiecałam sobie, że nie będę przejmowała się samotnymi świętami, ale smutek wziął górę. Pomyślałam o synu i nie mogłam dłużej powstrzymywać łez.

Pewnie siedziałabym tak nad karpiem w galarecie i wypłakiwała sobie oczy do rana, gdyby nie przerwało mi pukanie do drzwi. „Pewnie kolędnicy” – pomyślałam.

Otarłam łzy chusteczką i poszłam otworzyć. W progu zobaczyłam moich sąsiadów – młode małżeństwo, które wprowadziło się obok mniej więcej pół roku temu. Zanim zdążyłam ich przywitać, zaczęli śpiewać kolędę „Dzisiaj w Betlejem” i bez zaproszenia weszli do przedpokoju.

– A co sprowadza do mnie miłych sąsiadów? – zapytałam, gdy umilkły słowa kolędy.

– Pani Leokadio, przyszliśmy życzyć pani wesołych świąt – powiedziała moja sąsiadka i podała mi opłatek.

– Nikt nie powinien spędzać świąt samotnie, dlatego chcieliśmy panią zaprosić do nas – dokończył jej mąż. – Nakrycie już czeka na stole.

Byłam wzruszona. Obcy ludzie usłyszeli przez ścianę mój płacz i okazali mi tyle serca. Zrobiło mi się głupio, przecież Boże Narodzenie to czas dla rodziny, nie dla sąsiadów. Czułam się jednak samotnie, więc pomyślałam, że skoro oni nie mają nic przeciwko temu, skorzystam z ich zaproszenia. Nagle zapomniałam, że moi najbliżsi wybrali egzotyczną wycieczkę zamiast samotnej matki.

Czytaj także:
„Mój mąż to dusigrosz jakich mało. Nie chciał kupić synowi mieszkania, więc zagroziłam rozwodem. Teraz szasta pieniędzmi”
„Poświęciłam dzieciom najlepsze lata. Teraz nawet nie zadzwonią. Nie wiedzą, że mam do przekazania majątek. Ich strata”
„Ania zostawiała swojego czteroletniego syna samego na całe noce. Cierpiałem, kiedy przez ścianę słyszałem jego płacz”
 

Redakcja poleca

REKLAMA