Urodziłam się w wielodzietnej rodzinie. Choć w domu było ciasno, to nie brakowało nam miłości. Ojciec ciężko pracował na nasze utrzymanie, mama dorabiała szyciem. Może i się nam nie przelewało, ale byliśmy szczęśliwi i bardzo z sobą zżyci. Moim marzeniem więc było posiadanie dużej rodziny i mogę śmiało powiedzieć, że zdecydowanie udało mi się je spełnić.
Wychowałam się w przeświadczeniu, że pieniądze do szczęścia potrzebne nie są. Za to wzajemna troska i szacunek w rodzinie – jak najbardziej. Każde z nas miało swoje obowiązki w domu i pomagaliśmy rodzicom we wszystkim, w czym mogliśmy. Starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym, przyprowadzało z przedszkola czy szkoły, tłumaczyło co trudniejsze zadania domowe. Ale to były czasy, zanim pojawiło się 500+, a teraz już 800+. Każdy, kto mówi, że nie chce takiej kasy, kłamie.
Szybko zostałam mamą
Od małego miałam smykałkę do szycia jak mama, więc zdecydowałam się pójść do szkoły odzieżowej. Chciałam zdobyć zawód i jak najszybciej się usamodzielnić, by nadmiernie nie obciążać rodzinnego budżetu. W szkole poznałam swojego przyszłego męża.
Miałam zaledwie 20 lat, gdy wyszłam za Rafała. Kochałam się w nim na zabój i miałam nadzieję, że razem stworzymy szczęśliwą rodzinę.
Zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkanku, bo inaczej nie można było nazwać tych mikroskopijnych dwóch pokoi z aneksem kuchennym i łazienką. Jednak obydwoje byliśmy do takich warunków przyzwyczajeni. Już rok później na świat przyszła Wiktoria, która wypełniła nasze życie śmiechem dziecka. Rafał zaczął później wracać do domu, ale tłumaczył się, że ma teraz więcej zleceń, a kasa nam się przecież przyda.
Trochę pracowałam
Podobnie jak kiedyś moja mama, dorabiałam szyciem. Gdy dziecko spało, a ja ogarnęłam nasze niewielkie mieszkanie i przygotowałam posiłki, zasiadałam do maszyny i dokonywałam drobnych przeróbek krawieckich. Czasem dostawałam też zlecenie na uszycie czegoś, a muszę przyznać, że umiałam wyczarować cuda. Moje klientki były zadowolone i polecały mnie swoim znajomym.
Gdy Wiktoria poszła do żłobka, podjęłam pracę na pół etatu w warzywniaku nieopodal. Było to bardzo wygodne, bo pracowałam dokładnie w tym czasie, kiedy moim dzieckiem zajmował się ktoś inny. Zarobki Rafała nie należały do najwyższych, a jeśli chcieliśmy w przyszłości pomyśleć o kupnie własnego mieszkania, to trzeba było zarobić na wkład własny do kredytu.
Pracowałam od kilku miesięcy, gdy okazało się, że znów jestem w ciąży. Nie zmartwiło mnie to. Poprzednią ciążę zniosłam dobrze, więc miałam nadzieję, że będę mogła pracować prawie do rozwiązania. Lekarz wysłał mnie jednak na zwolnienie wcześniej – okazało się, że jestem w ciąży bliźniaczej i dużo szybciej się męczę, toteż nie powinnam wykonywać pracy ekspedientki. Przyjęłam to ze stoickim spokojem.
To nas zaskoczyło
Zdecydowanie gorzej zareagował na wieść o bliźniętach mój mąż.
– Ale jak to ciąża bliźniacza? – dopytywał.
– Normalnie – odpowiedziałam – lekarz powiedział, że urodzę dwójkę dzieci.
– Ale to jest pewne? – dociekał Rafał.
– Tak, na USG wyraźnie było widać dwójkę dzieci.
– Ale jak to jest możliwe?! – nie dawał za wygraną.
– Rafał, takie rzeczy się zdarzają – tłumaczyłam spokojnie. – Nie ja pierwsza i nie ostatnia urodzę dwójkę dzieci na raz. W mojej rodzinie zdarzały się już ciąże bliźniacze, więc wcale mnie nie dziwi, że i nam się taka trafiła.
– Ale ja się na coś takiego nie pisałem! – pieklił się. – Nie damy sobie rady z trójką dzieci.
Zostałam samotną matką
Nie spodziewałam się, że parę dni później spakuje swoje rzeczy i zwyczajnie się wyprowadzi. Wiadomość o tym, że złożył pozew rozwodowy, wywołała u mnie przedwczesny poród. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło, a Jacek i Agatka, choć trochę przed terminem, przyszli na świat cali i zdrowi.
W ten sposób stałam się samotną matką trójki dzieci. Na szczęście, miałam zasiłek macierzyński i inne świadczenia socjalne, bo z dorywczej pracy nie byłabym w stanie utrzymać czteroosobowej rodziny i opłacić wynajmu mieszkania. Tym bardziej, że przy bliźniakach było sporo roboty i czasu na szycie miałam niewiele. Żałowałam trochę, że moje marzenie o pełnej rodzinie odeszło w siną dal, ale miałam przy sobie trójkę wspaniałych dzieci, dla których byłam całym światem.
Poznałam drugiego męża
Pewnego dnia, gdy szłam z dziećmi na spacer, popychając przed sobą głęboki wózek, między moimi nogami zaplątał się przyjacielsko nastawiony kundelek. Smycz owinął mi wokół kostki, a jego ogon wyczyniał dzikie harce.
– A co ty byś ode mnie chciał, pieseczku? – przemówiłam do kudłatego szczęścia na czterech łapach.
– Najmocniej panią przepraszam! – zabrzmiało za mną. – Bemol nigdy się tak nie zachowuje.
– Bemol? – roześmiałam się. – Cóż za urocze imię dla psa!
– Wyrwał mi się, zupełnie się tego nie spodziewałem! – tłumaczył się lekko zdyszany właściciel Bemola.
– Najwyraźniej mu się spodobałam – znów się zaśmiałam. – Nie wiedziałam, że tak działam na psy!
– Nie tylko na psy... – powiedział nieznajomy, przyglądając mi się z wyraźnym zainteresowaniem. – Może dałaby się pani zaprosić na kawę? Kamil jestem!
Wzięliśmy ślub
I w ten sposób poznałam mojego drugiego męża. Kamil był muzykiem i wniósł do mojego życia wiele radości. Bardzo szybko postanowiliśmy się pobrać. Sprzedaliśmy jego kawalerkę i kupiliśmy większe mieszkanie. Zamiast płacić za wynajem spłacałam teraz wraz z małżonkiem raty kredytu. A na spacerach z dziećmi towarzyszył nam Bemol, który pokochał całą moją trójeczkę z wzajemnością.
Niebawem nasza rodzina powiększyła się. Na świat przyszedł Janek, a Kamil nie posiadał się z radości. Wiedziałam, że będzie cudownym ojcem, bo Wiktorię, Jacka i Agatkę pokochał od pierwszego wejrzenia. Po raz pierwszy od odejścia Rafała uwierzyłam, że los się do mnie uśmiechnął i moje marzenie o dużej, kochającej się rodzinie wreszcie się spełni. Okazało się, że jeszcze nie tym razem.
To był cios
Gdy kolejny raz zaszłam w ciążę, nie spodziewałam się, że to znów mogą być bliźniaki. Tymczasem lekarz nie miał żadnych wątpliwości.
– Jest pani w ciąży bliźniaczej – powiedział, przyglądając się uważnie temu, co widział na monitorze.
– Jest pan pewien, panie doktorze? – zapytałam, choć tak naprawdę znałam odpowiedź. – Już raz urodziłam bliźniaki.
– Tak, jestem absolutnie pewien – potwierdził. – W pani rodzinie bliźnięta się zdarzały, prawda?
– Tak. Poprzednia ciąża bliźniacza mnie nie zaskoczyła. Ale nie sądziłam, że może mi się przytrafić ponownie.
– To się zdarza – powiedział. – Ale widzę, że ma pani kochającego męża, więc myślę, że nie ma się czym martwić.
I nie było... Aż do pewnego strasznego dnia, gdy poinformowano mnie, że Kamil zginął w wypadku samochodowym. Byłam w ósmym miesiącu ciąży i cały mój świat się zawalił. Na szczęście, moja teściowa przyjechała pomóc mi nie tylko z załatwieniem spraw związanych z pogrzebem, ale także zająć się mną i dziećmi. Gdy niecały miesiąc później przyszły na świat dwie moje córki, jedną z nich nazwałam na cześć mamy Kamila Marysią, druga zaś dostała imię po drugiej babci – Magda.
Do trzech razy sztuka
Babcia Maria pomagała mi tak długo, aż poukładałam z powrotem swoje życie. Niełatwo jest samotnej matce sześciorga dzieci, ale ze wsparciem najbliższych jakoś sobie radziłam. Tym bardziej, że Wiktoria była bardzo odpowiedzialną starszą siostrą i dzielnie pomagała mi we wszystkim, w czym tylko była w stanie pomóc. Miałam w niej ogromne wsparcie.
Na jednej ze szkolnych wywiadówek Wiktorii poznałam Grzegorza, tatę Jurka, kolegi mojej córki z klasy. Wybraliśmy się do pobliskiej cukierni, świetnie nam się rozmawiało, więc postanowiliśmy nie poprzestawać na tym jednym spotkaniu. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Przede wszystkim łączyło nas samotne rodzicielstwo. Żona Grzesia zmarła podczas porodu, wydając na świat ich czwarte dziecko.
Nasza relacja rozwijała się powoli. Oprócz uczuć damsko-męskich liczyły się dla nas bowiem dobro i uczucia dzieci. Okazało się jednak, że stosunkowo szybko się zaakceptowały, polubiły, a nawet zaprzyjaźniły. W końcu podjęliśmy decyzję o założeniu rodziny. Stałam się matką dziesięcioosobowej gromadki i moje marzenie o dużej rodzinie wreszcie się spełniło. A że na każde dziecko przysługuje kasa, to nie moja wina. Skoro dają, to biorę. Nie muszę się martwić, jak dopiąć budżet.
Inni nam zazdroszczą
Pewnego dnia zauważyłam, że Wiktoria wróciła ze szkoły zapłakana. Gdy zapytałam ją, co się stało, długo nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. W końcu jednak zwierzyła się, że dzieci się z niej śmieją, że ma tyle rodzeństwa. Pocieszyłam ją, że rówieśnicy po prostu jej zazdroszczą i na pewno też chcieliby mieć takie fajne siostry i braci jak ona. W duchu pomyślałam jeszcze, że pewnie napędzana przez ich rodziców zazdrość o skumulowaną kasę z 800+ też ma tu znaczenie.
Wielokrotnie spotkałam się z negatywnymi komentarzami na nasz temat. Ileż już razy słyszałam, że rodzę dzieci dla kasy. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie potrafią zrozumieć, że my się po prostu kochamy! Ale nie przejmuję się tym. Grzegorz jest wspaniałym ojcem dla moich dzieci, a jego czwóreczka pokochała mnie z całych sił. Tworzymy szczęśliwy „patchwork” i głęboko wierzę, że nic tego nie zmieni! A na pewno nie ludzkie języki.
Czytaj także: „Dostałem ciepłą posadkę w urzędzie gminy, bo wujek jest wójtem. Dziewczyny ustawiają się do mnie w kolejce i korzystam”
„Zakochałam się w facecie z aplikacji randkowej. Po dwóch miesiącach zostałam bez kasy, godności i pracy”
„Siostra na siłę próbuje mi znaleźć faceta. A mi kolejny darmozjad jest potrzebny jak dziura w moście”