„Dostałem ciepłą posadkę w urzędzie gminy, bo wujek jest wójtem. Dziewczyny ustawiają się do mnie w kolejce i korzystam”

przystojny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„I tak zaczęła się moja kariera specjalisty ds. promocji – jak szumnie nazwano moje stanowisko. Lepiej nie mogłem trafić. Gmina jest mała, pracy niewiele, a ja nie mam nad sobą żadnego szefa. Wrzucę jakieś posty na Facebooka, pstryknę kilka fotek, nakręcę filmik promocyjny”.
/ 17.01.2024 14:30
przystojny mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Po rozpoczęciu nowej pracy, niespodziewanie stałem się dobrą partią. Nigdy nie miałem takiego powodzenia!

Już od dziecka radziłem sobie w życiu

Skończyłem marketing i zarządzanie na prywatnej uczelni. Rodzicom marzyło się prawo, ale z moją ilością punktów ma maturze nie było na to najmniejszych szans. Nie powiem, wizja otworzenia własnej kancelarii i zarobków adwokata była kusząca. Ale nie na tyle, żebym chciał zakuwać przez 5 długich lat, uczyć się na pamięć jakichś zakurzonych kodeksów prawa rzymskiego, łacińskich terminów i innych bzdur.

Wiedziałem, że niezależnie od tego, jakie studia skończę i tak urządzę się w życiu. W końcu nie brakuje mi sprytu, a o moim uroku osobistym w naszym lokalnym liceum krążyły legendy. Potrafiłem obłaskawić nawet największą kosę, czyli naszą matematyczkę, która z uporem maniaka wstawiała jedynki i znana była z tego, że gdy ktoś nie przygotuje się solidnie do klasówki, to nie ma przeproś.

– Jak ty to robisz, że zawsze prześlizgniesz się u Ekierki? – dopytywali kumple, którzy nie mieli tyle szczęścia, co ja i przed ważnymi kartkówkami rzeczywiście zaszywali się w domu na cały weekend, żeby kuć rachunek prawdopodobieństwa, wzory na obliczanie pola wielokątów i inne matematyczne zawiłości.

– Ma się to szczęście – odpowiadałem luzacko.

W końcu nie muszą wiedzieć, że nauczycielka matematyki znana ze swojej surowości, doskonale wiedziała, że moja rodzina ma wiele do powiedzenia w lokalnych władzach. A to od nich zależała obsada grona pedagogicznego w liceum.

W liceum leciały na mnie najlepsze laski

I tak szczęśliwie przeszedłem przez całą szkołę bez konieczności przemęczania się i spędzania długich godzin nad książkami. To był świetny czas. Na osiemnaste urodziny dostałem sportowy samochód, który stał się moją wizytówką i prawdziwym wabikiem na koleżanki.

Wszystkie najlepsze laski z klasy na mój widok robiły słodkie oczy, ale ja mierzyłem nieco wyżej. Wtedy spotykałem się z córką lekarza, który przyjmował w naszej przychodni, a później został ordynatorem powiatowego szpitala. Kaśka była całkiem ładna, obrotna i pochodziła z rodziny z dobrymi koneksjami. Poszła jednak na medycynę i nasze drogi się rozeszły.

Podczas, gdy ona spędzała czas w laboratoriach, klinikach i na wykładach, ja świetnie bawiłem się na swojej uczelni. Sam w ogóle najpewniej zrezygnowałbym ze studiów, bo nie widziałem potrzeby siedzenia przez 5 lat na wykładach i ćwiczeniach. Moi rodzice, mimo, że sami nie mają wyższego wykształcenia, nie chcieli jednak odpuścić.

Ojciec nie chciał odpuścić mi studiów

– Synek, będziesz pierwszym w mojej rodzinie z tytułem magistra. Muszę być z ciebie dumny. Chcesz, żeby wujek Władek dalej podśmiewywał się z nas po cichu i twierdził, że jego siostra wżeniła się w klan króla kiełbas i kaszanek? – ojciec w moim wykształceniu upatrywał swoistej szansy na awans społeczny.

Rzeczywiście, dziadkowie ze strony mamy nie do końca byli zadowoleni z małżeństwa swojej córki. Oboje byli nauczycielami i społecznikami. Dziadek przez dłuższy czas pełnił funkcję dyrektora szkoły. Babcia starała się krzewić kulturę, prowadziła ognisko teatralne, organizowała wycieczki do teatru. Dbała, żeby młodzież z naszej niewielkiej mieściny osiągała dobre wyniki w nauce oraz wyróżniała się na olimpiadach na wojewódzkim szczeblu.

Marzyli o tym, że ich córka będzie kontynuować inteligenckie tradycje. Poznała jednak mojego tatę, szybko zaszła w ciążę, wyszła za mąż i zrezygnowała z dalszej edukacji. Plany dziadków, że ich wychuchana pociecha zrobi kiedyś doktorat, a później może nawet doczeka się profesury na uniwersytecie, odpłynęły w siną dal.

Moja rodzina to lokalni potentaci wędlin

Tata pochodził z mocno przeciętnej rodziny. Był jednak bardzo obrotny, dlatego nigdy nie narzekaliśmy na brak pieniędzy. Pracował w masarni, by po kilku latach otworzyć własny biznes. Teraz jest lokalnym potentatem, który prowadzi ubojnię, 3 popularne sklepy mięsne i hurtownię zaopatrującą okolicę w wyroby według tradycyjnej receptury. Po jego wędzone kiełbasy bez chemii przyjeżdżają ludzie z całego województwa.

Brat mamy – Władek – od zawsze jednak po cichu podśmiewuje się z osiągnięć taty. Sam poszedł w ślady rodziców. Najpierw został nauczycielem historii w liceum, by później kandydować na radnego. Społeczne zacięcie opłaciło mu się – przeważającą liczbą głosów został wybrany na wójta gminy.

Jego pozycja momentalnie wzrosła, a wraz z nim także szacunek do mojej rodziny. Już nikt nie śmie otwarcie nazywać nas nowobogackimi. Zresztą mój ojciec jest jednym z lepszych pracodawców w okolicy, dlatego ludzie starają się o jego względy. Od dzieciństwa wiedziałem, że będę miał ułatwiony start w życie i starałem się wykorzystywać fakt urodzenia się w takim, a nie innym domu.

– Zawsze mogę przejąć w przeszłości wasz biznes – powiedziałem ojcu tuż po maturze z uśmiechem, który miał oznaczać pewność siebie.

Myślałem, że w ten sposób przekonam go do odpuszczenia mi dalszej edukacji. Ten jednak nie chciał ustąpić.

– Biznes biznesem, ale warto, żebyś miał jakieś podstawy. Nie chcesz chyba, żeby w przyszłości pracownicy świecili ci dyplomem przed oczami i śmiali się po kątach, że mają lepsze wykształcenie niż pan dyrektor? – powiedział kategorycznie i zagroził odcięciem od gotówki w przypadku odmowy złożenia papierów.

Na studiach przebalowałem 5 lat

I tak wylądowałem na prywatnej uczelni, gdzie miałem zdobyć tytuł magistra od marketingu i zarządzania. Ojcu chyba to zarządzanie się spodobało i nie do końca ogarnął, że ten akurat kierunek w ostatnich latach nie cieszy się zbyt dużym prestiżem.

Teraz wiem, że odpuszczenie sobie studiów byłoby dużym błędem w moim życiu. Uczelni bardziej zależało na regularnie płaconym czesnym niż niesieniu kaganka oświaty, a wykładowcy doskonale wiedzieli, że tutaj przychodzi się głównie po papierek. Dzięki temu zyskałem 5 dodatkowych lat na świetną zabawę i korzystanie ze studenckich uciech. Jedynie z krótkimi przerwami na sesję i egzaminy, których zdanie wcale nie było trudne, gdy ktoś był tak zaradny jak ja.

Życie studenckie szybko mnie wciągnęło. Na konto co miesiąc wpływała okrągła sumka od rodziców, dlatego nie musiałem martwić się dorywczymi zajęciami. Balowałem w najlepsze z kumplami, poznawałem coraz to nowsze laski, zwiedzałem kolejne kluby i studenckie puby, określając swoje zajęcia budowaniem siatki znajomości, które zaowocują w przyszłości.

Ani się obejrzałem, gdy przyszedł piąty rok, czas obrony i ostatnia huczna impreza mająca uczcić piątkę na dyplomie. Autentycznie żałowałem, że moja przygoda z uczelnią już się kończy. Nawet myślałem o kolejnym kierunku, ale ojciec kategorycznie odmówił sponsorowania następnych 5 lat studiowania.

– Jesteś dorosły, teraz czas na pracę. Ja już niedługo zacznę myśleć o emeryturze, dlatego powinieneś zacząć wdrażać się w przyszłe obowiązki – powiedział, gdy próbowałem przekonać go do opłacenia studiów podyplomowych, które znalazłem w katalogu naszej uczelni.

Wujek załatwił mi ciepłą posadkę

Szczerze mówiąc, to nie bardzo uśmiechała mi się praca pod czujnym okiem wymagającego szefa, za którego uchodził mój tata. Już przygotowywałem się na konieczność przejścia praktyki i poznania procesu produkcyjnego kiełbas od podszewki, gdy niespodziewanie uratował mnie wujek Władek.
Podczas rodzinnej imprezy z okazji imienin babci, wspomniał, że gmina poszukuje kogoś, kto mógłby zająć się działaniami promocyjnymi.

– Otrzymaliśmy środki z Unii Europejskiej na rozwój kultury w regionie i brakuje nam kogoś młodego, kto potrafiłby zaprojektować działania reklamowe skierowane w stronę nieco młodszych mieszkańców. No wiecie,  kogoś od social mediów, filmików i tych wszystkich innych innowacji, w których ja sam się gubię. Pani Hela, zajmująca się dotąd kontaktami z dziennikarzami, zupełnie nie ma do tego głowy – opowiadał.

– Ale przecież Przemek właśnie skończył marketing – od razu podchwyciła mama, ignorując piorunujące spojrzenie męża, który, zdaje się, wcale nie miał ochoty oddawać swojego pierworodnego pod pieczę nielubianego szwagra.

Szybko przeliczyłem sobie, że ciepła posadka w gminie będzie o wiele lepszym kąskiem niż prowadzenie zakładu ojca, który na pewno nie odpuści mi wdrażania w obowiązku. Od zawsze słyszałem jego powtarzanie o konieczności poznawania biznesu od podstaw. A czy ja wyglądam na kogoś, kto chce nauczyć się przepisów na tradycyjne kiełbasy, panierowane boczki i salcesony z galaretą?

Dziewczyny ustawiają się w kolejce

I tak zaczęła się moja kariera specjalisty ds. promocji – jak szumnie nazwano moje stanowisko. Lepiej nie mogłem trafić. Gmina jest mała, pracy niewiele, a ja nie mam nad sobą żadnego szefa. Wrzucę jakieś posty na Facebooka, pstryknę kilka fotek, nakręcę filmik promocyjny.

Tak naprawdę niewiele z tych działań w ogóle wykonuję samodzielnie. Wszyscy doskonale wiedzą, kim jestem, dlatego młode stażystki zabiegają o moje względy i odhaczają za mnie większość zawodowych obowiązków. Ja najczęściej jedynie zerknę na ich pracę krytycznym okiem i pochwalę lub powiem, że nowy przekaz trzeba nieco dopracować.

– Tak, ten post o niedzielnym festynie w parku etnograficznym jest super. Ale dodaj więcej zdjęć ze stoiskami regionalnych serów. Ludzie lubią takie rzeczy. I poproś jakąś gospodynię z koła o przepis na te przysmaki. To się na pewno sprawdzi – kiwam głową i udaję wielkiego znawcę miejscowej kultury, chociaż na myśl o tych lokalnych atrakcjach z ludowymi przyśmiewkami o mało nie wybucham śmiechem.

Dodatkowo jestem przystojny, mam niezły tupet i zaplecze w postaci pieniędzy, dziewczyny ustawiają się do mnie w kolejce. Teraz spotykam się z Jolką z działu księgowości, ale zaczęła mnie nieco nudzić. Ostatnio zaczęła nawet coś nieśmiało przebąkiwać o zaręczynach. O nie, tak to my się bawić nie będziemy.

Zwłaszcza, że dostrzegłem nową referentkę z blond lokami i nogami do nieba, która wygląda niczym rasowa modelka. Dziewczyna jest młodziutka i widzę, że robi do mnie maślane oczy. Czy można chcieć czegoś więcej? Na sobotę zaproszę ją do eleganckiej restauracji w tym nowym hotelu pod miastem. Niech wie, że mam gest.

Żyję sobie jak pączek w maśle i ani myślę przenosić się do naszego rodzinnego zakładu. Muszę jedynie trochę lepiej zadbać o pozory, bo ostatnio zauważyłem, że wujek Władek coraz baczniej mi się przygląda.

Czytaj także:
„Mój mąż nie mył zębów i walił bimbrem. Dlatego zdradziłam go z przystojnym geodetą i znosiłam plotki resztę życia”
„Córka zmienia mężów jak rękawiczki. Co chwilę się rozwodzi i przychodzi do mnie po kasę na kolejne wesele”
„W jeden dzień zostałem ojcem 2 dzieci, bo kuzynka zginęła w wypadku. Nie mogłem ich przecież oddać do bidula”

 

Redakcja poleca

REKLAMA