Niby wiedziałam, że nie wychowuję dzieci dla siebie, ale gdy Maciek, a potem Kasia wyprowadzili się z rodzinnego domu i poszli na swoje, poczułam się nagle strasznie źle i samotnie. Owszem, był jeszcze mąż, był ukochany pies, ale dotychczas tętniący życiem dom stał się nagle taki pusty…
Cisza, o której przez wiele lat marzyłam, teraz stała się udręką. Nikt nie puszczał głośno muzyki, nikt się nie śmiał jak wariat, nikt nie zawracał mi niczym głowy, nawet drzwi nie trzaskały. Mąż pracował, przychodził jak zwykle zmęczony, do szczęścia wystarczał mu smaczny obiad, gazeta i telewizor.
Byłam samotna i miałam dość nudy
Weekendy, tak, weekendy jeszcze spędzaliśmy wspólnie, w soboty zwykle wychodząc do znajomych albo do kina, a na niedzielny obiad zapraszaliśmy dzieci. Kasia jeszcze studiowała, Maciek ożenił się, ale na razie nie ma dzieci. Szkoda, myślałam, może bym się w końcu na coś komuś przydała… Wiedziałam jednak, że niestosownie popędzać w tym temacie młodych.
Nie pracowałam. Mąż miał firmę, którą z poświęceniem prowadził, żyliśmy na względnym poziomie, nie musiałam dokładać się do utrzymania. Jeszcze kiedy wychowywałam dzieci, bardzo sobie ten komfort chwaliłam, ale teraz stał się powodem do kolejnego smutku. Nawet przez chwilę myślałam, żeby znaleźć pracę, ale kto da ją kobiecie przed sześćdziesiątką, która prócz gotowania i zajmowania się domem niewiele więcej potrafi?
Głupio było mi narzekać, gdy tylu ludzi na świecie nie wie, jak związać koniec z końcem, a taka paniusia siedzi w domu i jeszcze ma z tego powodu frustracje. Ale co poradzić, gdy świat przestaje cieszyć i człowiek myśli, że już wszystko za nim i nie ma żadnych pomysłów na przyszłość?
Zwierzyłam się przyjaciółce. Ona, w przeciwieństwie do mnie, wciąż była aktywna zawodowo i nawet trudno jej było znaleźć czas na pogaduchy. Krępowałam się trochę przyznać, jak mi źle, jak bezsensownie się czuję, ale w końcu uznałam, że może da mi jakąś radę, pocieszy. Tak, dała mi kilka rad, które jednak odrzuciłam.
Nie chciałam angażować się w działalność społeczną. Kilka razy byłam w domu dziecka i raz w domu spokojnej starości, odwiedziłam też hospicjum. Czułam się wtedy taka bezradna, nie umiałam nikomu pomóc. Siedziałabym tylko z tymi maluchami i tuliła je w ramionach. A na patrzenie, jak ludzie cierpią, też nie starczało mi sił.
– Za wrażliwa jesteś – z niesmakiem stwierdziła moja przyjaciółka. – Jasne, mnie też wzrusza los potrzebujących, ale żeby im pomóc, trzeba odstawić na bok emocje, zakasać rękawy i do roboty. Na pewno nie podołasz? – zapytała jeszcze.
Pokręciłam przecząco głową.
– To może zapisz się do jakiegoś klubu dla emerytów? – podrzuciła następną propozycję.
– Byłam – westchnęłam.
– No i co?
– Nie dla mnie. Nie umiem bawić się na zawołanie, a poza tym w tych kółkach to same kobiety siedzą. I to nie żadne wielkie aktywistki, tylko dość nudne gospodynie domowe.
– Ty też nią jesteś – zauważyła Anka.
– Jestem, jestem, pewnie, że jestem! – rozzłościłam się. – I dlatego niekoniecznie chcę na zewnątrz robić to samo, co w domu.
Potem już nie rozmawiałyśmy o mnie. Do chwili, gdy na pożegnanie Anka nagle stuknęła się w czoło.
– A sieć?
– Jaka sieć? Chodzi ci o ryby, wędkowanie? – spytałam niepewnie.
– Żadne ryby! Mówię o internecie. Próbowałaś już wyszukać tam coś dla siebie?
– Nie, daj spokój. Internet to śmietnisko. Wiadomości wolę oglądać w telewizji, a portale plotkarskie mnie nie interesują.
– Mimo wszystko spróbuj. Może się tam jednak odnajdziesz. Znam takich, co się zapierali, że internet nie dla nich, a teraz siedzą w nim godzinami. No jasne, przesada nigdy nie jest dobra, ale z drugiej strony ty masz tak wiele wolnego czasu…
Wróciłam do domu i włączyłam komputer. Przeważnie korzystałam z niego, żeby coś sprawdzić, gdy nie chciało mi się sięgać na półkę po słownik czy encyklopedię, czasem szukałam jakiś kulinarnych porad albo zaglądałam na stronę ulubionej pisarki. Myśl, żeby wejść mocniej w środowisko internautów, nigdy nie przyszła mi do głowy. Ale przecież spróbować można…
Nadal nie wiedziałam jednak, co miałabym robić w sieci. Przy okazji podzieliłam się wątpliwościami z Anką. Przez telefon, bo jak zwykle nie miała czasu na spotkanie.
– Strasznie zarobiona jestem, do końca tygodnia nie wyjdę z firmy – przepraszała. – Co mówisz, nie słyszę? Antek, poczekaj chwilę, zaraz do was przyjdę. Tak, te faktury muszą być na dziś, nie na jutro, one są na cito, rozumiesz? Przepraszam, Hela, ale mamy tu istny młyn.
– Może jutro zadzwonię? – zaproponowałam.
– Nie, kochana, jutro będzie jeszcze gorzej niż dziś. Poczekaj, zamknę drzwi do gabinetu i utniemy sobie małą pogawędkę. Może przy okazji uda mi się dokończyć kawę, którą zaparzyłam o ósmej rano, a już dochodzi południe. Okej, no to mów. Że co? Że nie wiesz, co miałabyś robić w sieci? A co cię interesuje?
– Nie wiem… Lubię gotować i piec, ale bez przesady. Lubię poezję, ale do tego nie muszę otwierać przecież internetu.
– Pamiętam, że w szkole pisałaś. Długie, sążniste wypracowania. A potem urodziłaś dzieci, nie poszłaś na studia.
– Bo nie mogłam. I nie chciałam. Dom i dzieci to był dla mnie priorytet – odparłam urażona.
– Hej, przecież ja ci nic nie wypominam! Każdy dokonuje własnych wyborów. Ale jak się pisze z takim zapamiętaniem jak ty, jak się osiąga świetne wyniki na olimpiadach, to chyba coś w człowieku zostaje?
– Myślisz, że powinnam dalej się kształcić? Chyba że na uniwersytecie trzeciego wieku – parsknęłam śmiechem.
– To też jakaś opcja, ale nie myślałam o tym. Myślałam raczej, że mogłabyś zacząć pisać. W sieci.
– Ja? Ale kim ja jestem? Przecież nawet studiów nie mam.
– To nieistotne. Blog. Wiesz, co to jest?
– Mniej więcej.
– No to spróbuj pisać własny. Może to będzie jakaś opcja na twoją samotność, a przy okazji podszkolisz warsztat.
– A jak nikt tego nie będzie chciał czytać? Jak jakieś bzdury mi wyjdą?
– Zobaczymy. Pierwszą czytelniczkę już masz. Przepraszam cię, znów mnie wołają. W każdym razie, pomyśl o tym, Helka i daj mi namiary na e-maila, dobrze?
– No… zobaczę, zobaczę. To pędź do swoich obowiązków i zarezerwuj jakiś wolny weekend dla swojej przyjaciółki.
– Na pewno, kochana, tylko kiedy to będzie? Zdziwisz się, ale tak ci czasem zazdroszczę czasu tylko dla siebie.
– Tylko, że ty bez swojej firmy nie potrafiłabyś żyć – zauważyłam.
– Pewnie masz rację – roześmiała się i zakończyła rozmowę.
Blog był odskocznią
„Do dzieła!” – pomyślałam. „Bez pracy nie ma kołaczy, a przecież rzeczywiście zawsze chciałam pisać…”. Poczytałam sobie instrukcję do blogów, a potem wybrałam odpowiedni szablon, czcionkę i, sama nie wiem kiedy, popłynął pierwszy wpis. O tym, kim jestem i dlaczego znalazłam się właśnie w tym miejscu. Pisałam, oczywiście, anonimowo, tak było łatwiej i bezpieczniej, poza tym postanowiłam nie blefować, tylko opowiadać swoją rzeczywistość taką, jaka jest.
Pisałam codziennie. O wszystkim. O tym, co mnie cieszy, co zasmuca, co przeczytałam, zobaczyłam, co bym jeszcze w życiu chciała zrobić, o czym marzę. Przez dwa tygodnie nikt nie odwiedził mojego bloga. „No tak, jakaś stara nudna baba prezentuje swoje pragnienia w internecie, kogo to w ogóle obchodzi” – myślałam z goryczą.
Ale potem, gdzieś tak po miesiącu, nastąpiła odmiana. Z początku niewielka – odezwała się blogerka, mniej więcej w moim wieku, która pisząc osobisty pamiętnik, chciała pozbyć się złych wspomnień z przeszłości. Potem odezwała się inna, potem jeszcze kolejna, a i ja zaczęłam odwiedzać ich strony. Po pewnym czasie dzień bez odwiedzin na blogach stał się dniem straconym.
Zdarzało się, że po wyjściu męża do pracy siadałam do komputera i odchodziłam od niego dopiero, gdy nadchodziła pora powrotu Zbyszka. Szybciutko wstawiałam wtedy obiad na gaz, z niecierpliwością oczekując chwili, gdy znów znajdę się w wirtualnym świecie. Myślałam, że znalazłam sposób na życie.
Z blogerkami wymieniałam się nie tylko przepisami na chłodnik, ale i przepisami na życie. Zaangażowałam się w problemy rozwodzącej się czterdziestolatki. Pocieszałam trzydziestolatkę, która straciła ciążę. I one też mnie wspierały, dodawały energii, otuchy.
Nawet nie zauważyłam, kiedy minął rok od mojej przygody z blogiem. Cieszyłam się z tej rocznicy chyba bardziej niż z kolejnej rocznicy mojego małżeństwa. Nawet mąż zauważył, że się zmieniłam. Tylko, że wcale nie był z tego zadowolony. Bo skończyły się nasze wspólne wyjścia. Albo wracając z nich, wraz z przekroczeniem domowego progu, natychmiast włączałam komputer.
Chyba zaczęłam mieć problem
Zbyszkowi mówiłam, że koresponduję w sieci z kobietami w moim wieku. Chyba uwierzył. Anka miała dla mnie mało czasu, chociaż przez telefon kilka razy spytała, czy nie za bardzo poświęcam się wirtualnemu życiu.
– Sama mi to przecież doradziłaś – oburzyłam się.
– Ale nie w takim stopniu, Hela. Zaglądam na twój blog, świetnie piszesz, tyle że tak często i…
– I co?
– I myślę, czy się od tego nie uzależniłaś…
Sama nie wiedziałam. Czułam tylko , że muszę być codziennie w sieci. Gdy parę razy zerwało mi połączenie z internetem, myślałam, że wybuchnę płaczem. To… to nie były normalne reakcje. Ale z drugiej strony dzięki internetowi nie byłam samotna. Miałam znajomych, niektórych nawet uważałam za przyjaciół. I co z tego, że się nigdy nie widzieliśmy? Tak wiele rzeczy można przekazać przecież samymi słowami.
Coraz częściej wymawiałam się od wspólnych wyjść z mężem. Spotkania z przyjaciółką też stały się mniej ważne. I nie przeżywałam już tak odejścia dzieci z domu rodzinnego. Aż któregoś dnia mąż poprosił mnie o rozmowę.
– Później, a najlepiej jutro, jestem zajęta – rzuciłam znad komputera.
– Helena, ja muszę TERAZ z tobą porozmawiać. Odchodzę.
– Co??
– Nie umiem już z tobą być. Mam podejrzenia, że sobie kogoś znalazłaś i nie mów mi, bo nie jestem idiotą, że korespondujesz z kobietami.
– Zbyszek, to nie tak… – zaczęłam.
– A jak? – zapytał.
– Ja…
Nie wiedziałam, co dalej powiedzieć. Przyznać się, że prowadzę blog? To by było jak samobójczy strzał, przecież na blogu opowiadałam także o swoim małżeństwie… Zbyszek dał mi czas na zmianę. Jest mi bliski, ale bliski jest mi też wirtualny świat, i to do niego bardziej mnie ciągnie.
Ważę na szali swoje małżeństwo i potrzebę internetowych znajomości. Nie wiem, co weźmie górę. Z mężem już od dawna nie mamy dobrej komunikacji, z drugiej strony łączy nas trzydziestoletni staż… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmiałam się w jego towarzystwie, a w sieci śmieję się codziennie. Czy naprawdę mogę być uzależniona od internetu? Wydawało mi się, że to dotyczy tylko młodych i bardzo samotnych ludzi…
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem