„Mam 50 lat, nie mam dzieci ani żony, zarabiam marne grosze w szkole. Życie przeleciało mi przez palce”

Mam 50 lat, zarabiam grosze w szkole, nie mam rodziny fot. Adobe Stock, speed300
Stałem przed lustrem w swojej maleńkiej kawalerskiej łazience i zamierzałem się ogolić przed wyjściem do pracy. No tak, nie dało się ukryć, młody już nie byłem. Zmarszczki na czole i cienie pod oczami, powiększająca się łysina. Kondycja już nie ta, co kiedyś.
/ 11.02.2022 07:39
Mam 50 lat, zarabiam grosze w szkole, nie mam rodziny fot. Adobe Stock, speed300

Ludzie mówią, że zawód nauczyciela jest niewdzięczny. Ja uważam, że lepiej wybrać nie mogłem. Owszem, to nie jest zajęcie dla każdego. Trzeba być cierpliwym i mieć dużo energii.

Dzieci i młodzież potrzebują inspiracji

A same są jej niewyczerpanym źródłem. Zabawne. Wielu moich znajomych porobiło kariery i zarabiają o wiele więcej ode mnie, a ja nie żałuję, że wybrałem tę drogę, chociaż był czas, kiedy prawie w to zwątpiłem.

– Mam pięćdziesiąt lat – powiedziałem, patrząc sobie prosto w oczy.

Stałem przed lustrem w swojej maleńkiej kawalerskiej łazience i zamierzałem się ogolić przed wyjściem do pracy. No tak, nie dało się ukryć, młody już nie byłem. Zmarszczki na czole i cienie pod oczami, powiększająca się łysina. Kondycja już nie ta, co kiedyś. Szczególnie rwa kulszowa dawała mi się ostatnio we znaki. A przecież w moim zawodzie ważne, aby mieć kondycję. Jestem wprawdzie panem od przyrody, a nie od wuefu, ale i tak staram się jak najczęściej wyciągać moich uczniów w plener.

Zawsze uwielbiałem ruch na świeżym powietrzu, a i dla nauki przyrody to lepiej niż podziwianie świata zza szyby w szkolnym oknie. Westchnąłem i ogoliłem się szybko, żeby się nie spóźnić. Przestępując próg szkoły, uświadomiłem sobie, że nie mam żadnych ciastek ani czekoladek! Panie w pokoju nauczycielskim będą niepocieszone. Nie zamierzałem robić z mojego powodu żadnych ceregieli, od lat wiodę życie samotnika i niewiele mi trzeba do szczęścia. Ale to w końcu była okrągła rocznica.

– Stary osioł – mruknąłem nieco zbyt głośno, czym naraziłem się chyba naszemu woźnemu, który mnie właśnie mijał.

Boże, jeszcze pan Henio się obrazi, bo pomyśli, że to o nim… Przygnębiony swoim zapominalstwem powlokłem się do pokoju nauczycielskiego, gotów odpierać ataki koleżanek.

W naszej szkole jest tylko trzech nauczycieli

Janusz od wuefu, pan Grzesio od fizyki i ja. Resztę kadry stanowią panie. I pewnie dlatego czekała mnie miła niespodzianka. Nikt nie oczekiwał ode mnie poczęstunku, bo ten był już przygotowany. Koleżanki się napracowały. Na stole w pokoju nauczycielskim stały trzy różne ciasta oraz świeżo zaparzona kawa i herbata. A na środku królował tort czekoladowy.

– Niespodzianka! – huknęli, gdy tylko przekroczyłem próg pokoju.

Okazało się, że jest jeszcze kwadrans do zajęć. Zdążyliśmy się uraczyć tortem i kawą. Humor mi się poprawił choć ogarnęła mnie też melancholia. Cały dzień upłynął na życzeniach od nauczycieli i uczniów, a popołudnie na odbieraniu telefonów od przyjaciół. Dowiedziałem się przy okazji sporo o dawno niewidzianych znajomych. Kiedy o dwudziestej drugiej skończyłem konferować z jedną z koleżanek z czasów szkolnych, miałem zapas świeżych informacji o naszej dawnej paczce.

Dowiedziałem się, że Anna odnosi sukcesy jako biolog molekularny, Jerzy jest lekarzem, a dwa lata temu otworzył własną klinikę w Poznaniu, Piotr ma kancelarię prawną i trzecią żonę, młodszą naturalnie od ostatniej, Krysia z mężem i synem prowadzą kilka restauracji i podobno świetnie im idzie, Celina, ta najładniejsza, wyjechała do Anglii, gdzie prowadzi agencję nieruchomości, sama ma piękny dom w Londynie. Nawet Mały Wojtuś, klasowy fajtłapa, zrobił doktorat z filozofii i napisał ostatnio jakąś książkę. Chcąc nie chcąc, musiałem zrobić małe podsumowanie własnych osiągnięć.

Pracowałem już od dwudziestu sześciu lat jako nauczyciel

Nie założyłem rodziny, nadal byłem magistrem bez naukowego dorobku, za to lubianym przez większość uczniów i kolegów z pracy. Choć czasem wydawało mi się, że oni trochę podśmiewają się ze mnie za plecami. Byłem prawie pewien, że dostała mi się łatka starego kawalera, łagodnego dziwaka. Myśleli o mnie pewnie z lekkim politowaniem.

– Czy moje życie to porażka? – pomyślałem.

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Tej nocy źle spałem. Kolejne tygodnie upływały mi w jakimś nieokreślonym stanie smutku. Dotarło do mnie, że moja młodość bezpowrotnie minęła, a teraz właściwie mija już i wiek dojrzały, który z taką lubością wychwalają w reklamach. Przede mną była starość. I nie łudźmy się, biedna egzystencja emerytowanego nauczyciela. Moje samopoczucie fizyczne też ostatnio szwankowało. Od jakiegoś czasu pojawiły się duszności. Okazało się, że i nadciśnienie mnie nie ominęło. A nie paliłem już od kilku lat, więc się zdziwiłem.

– Za dużo kawy – pogroził mi palcem lekarz. – Proszę ograniczyć, a najlepiej rzucić. I zalecam dużo gimnastyki.

Łatwo powiedzieć, kawa zawsze była moją namiętnością. Czy człowiek nie może mieć w życiu nawet jednej grzesznej przyjemności? Poza tym, jak tu do późna siedzieć nad stosem klasówek i nie zasnąć? Tylko kawa mnie ratowała. Gimnastyki nie znosiłem, ale starałem się więcej spacerować. Mój zawód mi to ułatwiał.

Niestety, okazało się, że to za mało

Któregoś dnia podczas lekcji poczułem ból w klatce piersiowej. Nie ustępował, a nawet nasilał się. Zrobiło mi się duszno. Uczniowie pisali właśnie klasówkę, nie musiałem się więc wysilać, stojąc przy tablicy. Otworzyłem okno i starałem się oddychać głęboko. Ból nie mijał, poczułem, jak wzbiera we mnie panika, a duszności się nasilają. Udało mi się doprowadzić zajęcia do końca, a kiedy zabrzmiał dzwonek, słabym głosem poprosiłem przewodniczącego klasy o zebranie klasówek i podanie mi ich.

Wolnym krokiem skierowałem się do wyjścia, a potem zasłabłem w pokoju nauczycielskim. Jak przez mgłę pamiętam, że ktoś wezwał pogotowie. Wkrótce na sygnale zawieziono mnie do szpitala. Musiałem wtedy zemdleć, bo potem już niczego nie pamiętam. Kiedy odzyskałem przytomność, zorientowałem się, że jestem na sali szpitalnej. Właściwie to nawet na intensywnej terapii. Przy łóżku stała pielęgniarka i lekarz. Jego twarz wydawała mi się znajoma.

– Dzień dobry, panie profesorze – powiedział i uśmiechnął się. – Witamy wśród żywych! Już po operacji. Miał pan szczęście. To był zawał, ale na szczęście niezbyt rozległy – oznajmił.

Dotarło do mnie, że mało brakowało… Jednocześnie coś od razu kazało mi koncentrować się nie na sobie, ale na tym lekarzu. Chciałem zapytać, skąd się znamy, ale on widząc, że podejmuję wysiłek, żeby się dźwignąć na łokciach, skinął ręką.

– Niech pan się teraz nie przemęcza. Proszę nic nie mówić. Widzę, że nie jest pan pewien, skąd mnie może znać. To ta broda. Ostatnio, jak się widzieliśmy, nie nosiłem jej jeszcze – uśmiechnął się szeroko i odrzucił do tyłu głowę w pewien szczególny sposób…

I wtedy mnie olśniło

To był Łukasz! Łukaszek, jeden z moich dawnych uczniów. Ten sam, którego ojciec alkoholik tak strasznie maltretował, wyganiając z domu kompletnie nieubranego na mróz. Ten sam mały Łukaszek, który przychodził do szkoły głodny i któremu kupowałem obiady w stołówce szkolnej.

A kiedy chciał porzucić myśl o liceum i iść do szkoły zawodowej, aby jak najszybciej pójść do pracy i wesprzeć owdowiałą właśnie matkę, pomogłem załatwić mu stypendium i przeprowadziłem z nim oraz jego matką serię poważnych rozmów. Tak, to ten sam Łukasz, który potem w czasie liceum jeszcze przychodził do mnie na darmowe korepetycje z biologii, żeby jak najlepiej przygotować się do finału olimpiady z biologii. Pamiętam, jak się ucieszyłem, kiedy do mnie zadzwonił, że dostał się na medycynę. Wyjechał na studia do Gdańska. Nie widziałem go od tego czasu aż do teraz…

– Uratowałeś mi życie, Łukaszku – powiedziałem i natychmiast zrozumiałem, że to z mojej strony może zbytnia poufałość.

W końcu był teraz dorosłym mężczyzną. I na dodatek kardiochirurgiem! Ale przecież zawsze tak do niego mówiłem. Bo był najmniejszy w klasie. Takie chudziutkie, ciche dziecko. Teraz miałem przed sobą szczupłego, ale dobrze zbudowanego mężczyznę, który promieniował spokojem i życzliwością. Położył mi dłoń delikatnie na ramieniu, nakazując, żebym nic nie mówił.

– To przecież moja praca – uśmiechnął się. – Staram się ją wykonywać najlepiej jak potrafię. Tę postawę zawdzięczam panu, panie profesorze, ponieważ od ojca raczej bym się tego nie nauczył. Ale może faktycznie można spojrzeć na to i tak, że spłacam w ten sposób swój dług. Pan profesor tyle dla mnie zrobił – powiedział. – Ale nie może się pan teraz za bardzo wzruszać – ostrzegł, kiedy zobaczył, że łza zakręciła i się w oku. – Teraz idę na obchód, a pan niech odpoczywa i nabiera sił. Później zajrzę jeszcze do pana i sobie porozmawiamy – zapewnił i wyszedł.

Zamknąłem oczy. Czułem spokój i radość. Nie tylko z tego, że uratowano mi życie. Czułem dumę. Nie, nie ojcowską. Przecież nie miałem własnych dzieci i nie wiedziałem, jakie to uczucie je wychowywać. Ale w zasadzie coś na kształt tego. Zdałem sobie sprawę, jak ważną role odegrałem w życiu tego młodego człowieka. Rozpierała mnie duma, że to właśnie mój zawód mi to umożliwił.

Wkrótce wyszedłem ze szpitala

Zrobiłem sobie rok przerwy na sanatorium i rehabilitację. Ale potem wróciłem do pracy. Nie, nie byłbym w stanie wytrzymać bez szkoły i moich uczniów. Kiedy teraz słyszę narzekania na niewdzięczną pracę nauczycieli, myślę sobie: to nieprawda! Przecież moja historia temu przeczy! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA