„Mam 50 lat, a matka ciągle beszta mnie jak smarkulę. Bałam się jej powiedzieć nawet o rozwodzie”

niepewna kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Ta to ma szczęście: zaradny mąż, piękne dzieci, duży dom, żadnych problemów z pieniędzmi – słyszałam zazdrosne szepty. Było ich tyle, że sama w nie uwierzyłam i zapomniałam o swoich dawnych marzeniach. Mama zaś była zachwycona. – Jak to dobrze, że mnie słuchałaś – powtarzała”.
/ 03.10.2024 13:46
niepewna kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

Kiedy zza pagórka wyłonił się znajomy las, ścisnęło mnie w gardle. „Uspokój się i weź głęboki oddech. Boisz się, jakbyś wciąż była dzieckiem” – pomyślałam. Wzięłam aż trzy oddechy, ale niewiele pomogło.

Nigdy nie była dość dobra

Za lasem znajdowała się moja rodzinna miejscowość, a w domu, w którym się wychowałam, wciąż mieszkała moja mama. Chociaż dawno skończyła siedemdziesiąt lat, a ja pięćdziesiąt, przy niej ciągle czułam się, jakbym była małą dziewczynką, którą należy zbesztać, doprowadzić do porządku, a kiedy próbuje protestować i bronić swoich racji, zakończyć rozmowę z wyrzutem w tonie: „Przecież nie tak cię wychowałam”. Albo wycedzić powtarzane jak mantra: „Co ludzie powiedzą”. Jak sobie to przypominam, to nawet dzisiaj potrafię podskoczyć ze zdenerwowania.

Moi rodzice stosowali wobec mnie tak zwany zimny chów. To znaczy wtedy tego nie wiedziałam, myślałam, że to normalne. Dbali, żebym miała co jeść i w co się ubrać, ale w zamian mieli wymagania. Kiedy biegłam ze szkoły jak na skrzydłach z informacją, że z wyjątkowo trudnej klasówki dostałam czwórkę z plusem, mama robiła kwaśną minę i cedziła przez zęby: „A dlaczego nie piątkę?”.

Gdy na szkolnym apelu zapomniałam zwrotki długiego wiersza, pytała z wyrzutem: „Przecież wczoraj wszystko umiałaś. Zapomniałaś, żeby zrobić mi na złość? Czy żeby przynieść mi wstyd?”. Najlepiej jednak pamiętam wszystkie uroczystości, święta, urodziny spędzane w dużym gronie, na które mama spraszała całą rodzinę, a odświętnie ubrani goście zasiadali wokół suto zastawionego stołu. „Siedź prosto”, „Odpowiedz, jak wujek cię pyta”, „Nie wierć się, bo rozlejesz”, „Po co to ruszasz?”, „A dlaczego jeszcze nie skończyłaś jeść?”. Siedziałam jak na szpilkach, czując się jak tresowana małpka.

Chciałam uciec z domu

Kiedy tylko skończyłam liceum, postanowiłam zwiać najdalej, jak się da. Wiedziałam, że rodzice będą robić wszystko, żeby zatrzymać mnie przy sobie w domu, użyłam więc podstępu: powiedziałam, że najlepsze studia prawnicze – bo na takie się wybierałam, a właściwie oni mi je wybrali – są w mieście na drugim końcu Polski. Ojciec kręcił nosem, że po co jechać tak daleko i tyle płacić za moje utrzymanie, skoro mogę mieszkać z nimi, ale mama połknęła haczyk.

– Przecież nie będziemy oszczędzać na wykształceniu dziecka – obwieściła. Po czym zwróciła się do mnie: – Tylko nas nie zawiedź.

Szczęśliwa, że mi się udało, puściłam to mimo uszu. Zrobię wszystko, żeby wyrwać się z tego domu i nareszcie zacząć żyć własnym życiem. Kiedy wyjeżdżałam w nieznane z wielkim plecakiem na stelażu, mama na pożegnanie ścisnęła mi ramię i powiedziała: „Tylko się tam szanuj”. Do dzisiaj nie wiem, co miała na myśli, ale podejrzewam, że chodziło jej o kontakty z chłopakami. W moim domu o sprawach damsko-męskich się nie rozmawiało i wszystkiego na ten temat dowiedziałam się z szeptanych rozmów z koleżankami.

Niańczyła mnie na odległość

Na studiach rzuciłam się w wir nowego życia. Ale choć byłam kilkaset kilometrów od rodzinnego domu, czułam się, jakby mama mieszkała za ścianą. Dzwoniła nawet kilka razy dziennie: „Czy zjadłaś coś ciepłego?”, „Masz już temat na zaliczenie?”, „Pamiętasz, żeby nosić czapkę? Będziesz chodzić z gołą głową i znowu się zaziębisz”.

Gdy po drugim roku chciałam wyjechać z koleżankami za granicę zbierać winogrona i trochę zarobić, rodzice kategorycznie się sprzeciwili, mówiąc, że ich córeczka nie będzie pracować fizycznie. A jaką awanturę zrobiła mama, kiedy oświadczyłam, że w święta przyjadę tylko na jeden dzień, bo potem wybieram się ze znajomymi na narty: „Adelo, nie masz serca? Ty mnie do grobu wpędzisz! To my dla ciebie flaki wypruwamy, a ty nie chcesz z nami pobyć nawet w taki czas? Wiesz, co ciotki powiedzą?”. Chciałabym odpowiedzieć, że mam to w nosie i że ją też bardziej powinno obchodzić moje życie niż gadanie ciotek. Ale nie potrafiłam. Milczałam sparaliżowana strachem, choć już dawno przecież byłam dorosła.

Chciała ułożyć mi życie

Mama przyjęła to jako efekt swojej połajanki: „To ustalone. Spędzamy święta razem, a na sylwestra pojedziemy do wiejskiego domu znajomych. Koniecznie musisz poznać ich syna, właśnie skończył studia i jest dobrze zapowiadającym się lekarzem…” – nawijała. Bo jakby tego wszystkiego było mało, mama miała też plan na moje życie prywatne. Na studiach – żadnych małżeństw ani dzieci, co to, to nie. Ale trzeci rok to najwyższy czas, żeby znaleźć i pokazać światu narzeczonego. Jak tylko się obronię, weźmiemy ślub, potem mogę znaleźć pracę, ale nie na długo, bo przecież zegar biologiczny tyka.

Przed trzydziestką powinnam urodzić co najmniej jedno dziecko, a zaraz potem drugie, żeby maluch nie chował się sam. Pewnie podobne plany miało wobec córek wiele polskich matek, ale moje koleżanki tylko się z nich podśmiewały, a same i tak robiły, co chciały. Ja zaś przed swoją matką wciąż stawałam na baczność jak żołnierz na apelu. Skoro mam tylko dobrze wyjść za mąż, to po co mi były te studia?

Miałam inne plany

Syn znajomych okazał się miłym i zaradnym chłopcem. Co prawda na jego widok nie poczułam słynnych motylków w brzuchu, ale mama na tę uwagę zareagowała:

– Naczytałaś się jakichś głupot. No już, już, nie ociągaj się, bo weźmie go inna, a ty zostaniesz z niczym.

– Ale przecież jeszcze mam czas na bycie żoną. Chciałabym podróżować, zobaczyć ciekawe miejsca, przecież to… – próbowałam ją przekonać.

– Adelo, a po co ci to? – przerwała mi. – Podróżami nie zarobisz na mieszkanie ani nie wykarmisz dzieci. Wydasz tylko niepotrzebnie pieniądze!

Ponieważ spodziewałam się takiej odpowiedzi, chciałam – tak jak kiedyś – przekonać mamę podstępem.

– Ale mogłabym szlifować język. I znaleźć jakiś staż za granicą. Wiesz, jak potem wzrosłyby moje szanse na rynku pracy?

Ale mama tylko prychnęła:

– Żeby kobieta żyła na poziomie, powinna znaleźć odpowiedniego męża, który ją utrzyma. A ona sama zajmie się domem.

– To po co mnie namawialiście na studia? – zdziwiłam się.

– Jak to po co? Żebyś miała się czym pochwalić, a mąż się ciebie nie wstydził! No już, już, jak chcesz, to popracuj trochę przed pierwszą ciążą, ale bez przesady, żebyś się nie zmęczyła.

Wyswatała mnie

Nie wiem, jakim cudem, ale mama z pomocą ciotek zagadała mnie i przekonała tak, że zgodziłam się wyjść za Piotra. Jemu zresztą też rodzice wmówili, że czas na założenie rodziny, a ja jestem wyśmienitą kandydatką – wykształconą, ale posłuszną, która nie będzie szukać nie wiadomo czego.

Kiedy skończyłam studia, wzięliśmy ślub, w drugim roku mojej pracy w kancelarii prawniczej zaszłam w ciążę, kiedy kończył mi się urlop macierzyński – w drugą, niespodziewanie urodziły się bliźniaki i przy trójce maluchów oraz zapracowanym mężu nawet ja zrozumiałam, że powrót do pracy byłby szaleństwem. Tym bardziej że Piotr piął się po szczeblach kariery, zarabiał coraz lepiej i mógł utrzymać rodzinę na naprawdę wysokim poziomie. Ja zaś dbałam o dom, wycierałam zakatarzone nosy, tuliłam dzieci do snu i wydawałam przyjęcia dla znajomych, na których błyszczałam.

– Ta to ma szczęście: zaradny mąż, piękne dzieci, duży dom, żadnych problemów z pieniędzmi – słyszałam zazdrosne szepty.

Było ich tyle, że sama w nie uwierzyłam i zapomniałam o swoich dawnych marzeniach. Mama zaś była zachwycona.

– Jak to dobrze, że mnie słuchałaś – powtarzała. 

Rozstałam się z mężem

Czas mijał, życie płynęło spokojnie i bez problemów, aż wreszcie córka wyjechała na studia za granicę, po niej wyprowadziły się z domu bliźniaki i… okazało się, że nie mam co robić. Ponieważ nie trzeba było już ustalać zakupów, zajmować się szkołami, chorobami dzieci, w zasadzie nie miałam o czym rozmawiać z mężem. Żyliśmy jak obcy ludzie. To Piotr zaproponował, żebyśmy się rozwiedli.

– Nie łączy nas nic poza dziećmi, a one dorosły. Bardzo ci dziękuję za ich wychowanie, ale ja chciałbym jeszcze coś przeżyć.

Inne kobiety po takim wyznaniu pewnie by się załamały, ale ja poczułam ulgę, że zdjął ze mnie ciężar decyzji. Tym bardziej że nie musiałam się martwić o pieniądze: Piotr oddawał mi połowę majątku oraz zapewniał co miesiąc okrągłą sumkę na utrzymanie.

– Tak będzie sprawiedliwie, w końcu mogłem robić karierę dzięki temu, że ty zgodziłaś się zająć się domem – obwieścił.

Nareszcie będę mogła robić, co chcę! Powinnam skakać z radości, ale… nagle strach mnie sparaliżował. Bo jak o tym powiedzieć mamie? I jak ona zareaguje? Czy pozwoli, żebyśmy się rozwiedli?

– Mamo, przecież ty masz prawie pięćdziesiąt lat, otrząśnij się – postawiła mnie do pionu córka. Wychowałam ją zupełnie inaczej, niż wychowano mnie. – Ja wiem, że babcia jest apodyktyczna, ale nie możesz do końca życia być małą dziewczynką. Nie tłumacz się jej, nie usprawiedliwiaj, po prostu powiedz, że tak z tatą postanowiliście, i tyle – przekonywała.

Musiałam jej powiedzieć

Podbudowana przez młodą, a może bojąc się, żeby się nie rozmyślić, wsiadłam od razu w samochód i ruszyłam w kierunku rodzinnego domu. Byłam w bojowym nastroju, ale kiedy tylko zobaczyłam znak skrętu do naszej miejscowości, ścisnęło mnie w gardle, a nogi zaczęły mi się trząść jak przed jakimś ważnym egzaminem.

– A co ty tak nagle i bez zapowiedzi, Adelo? Stało się coś? – powitała mnie matka.

Postanowiłam posłuchać rady córki i prosto z mostu wypaliłam:

– Nic takiego. Przyjechałam, żeby cię poinformować, że postanowiliśmy z Piotrem się rozwieść.

Mama zamarła najpierw jak słup, a potem zarzuciła mnie słowotokiem:

– Ale jak to: postanowiliście? Co się stało? Co ty mówisz, że wasze małżeństwo się wypaliło? Przecież to jakieś głupoty! Wiesz, jak to przyjmie rodzina? I jakie będą komentarze, kiedy się dowiedzą, że tak naprawdę to fanaberia? Piotr, rozumiem, mężczyzna, jest impulsywny i przepracowany, ale żeby tobie coś takiego przyszło do głowy? Nie możesz się się rozwodzić. W takim wieku nikt cię już nie zechce! Jak to – będziesz sama? Przecież to nie wypada!

Mama zastosowała jeszcze cały zestaw swoich sztuczek łącznie ze łzami, udawaniem omdlenia, wzywaniem na pomoc mocy niebieskich, grożeniem, że wpędzę ją do grobu, ale byłam nieugięta.

– Tak postanowiliśmy i uszanuj naszą decyzję – powtarzałam jak zdarta płyta.

Obrażona mama wreszcie zamilkła, a ja – po raz pierwszy w życiu – nie przepraszałam jej ani się nie tłumaczyłam, tylko wsiadłam w samochód i wróciłam do domu.

Chciałam nareszcie żyć po swojemu

Czekało mnie dużo pracy. Chciałam spakować swoje rzeczy i wywieźć je do koleżanki, która zgodziła się je przechować. Nasz dom postanowiliśmy z Piotrem sprzedać, a za uzyskane pieniądze kupić dwa osobne nieduże mieszkania i dać dzieciom coś na start. Są mądre, wykształcone, poradzą sobie; bliźniaki już mi zakomunikowały, żebym się nie przejmowała, bo wolą rodziców rozwiedzionych, ale szczęśliwych, niż udających, że wciąż są szczęśliwi razem.

Ja jednak postanowiłam się nie spieszyć z kupnem mieszkania dla siebie. Już kilka dni temu, segregując rzeczy do zabrania, znalazłam swój stary pamiętnik, a w nim początkowe koślawe wpisy o codziennych zdarzeniach i kolejne, już dojrzalsze – o marzeniach. Przypomniały mi, że przecież chciałam poznawać świat, może nawet spróbować pracy i życia za granicą? Oczywiście ogarnęły mnie obawy, że w tym wieku to mrzonka, bo i kto chciałby taką starą babę, w dodatku z małym doświadczeniem zawodowym, ale córka podniosła mnie na duchu:

– No co ty, mama, tutaj ludzi w twoim wieku pracodawcy bardzo cenią. Bo są lojalni, znają życie, nie zmieniają tak często pracy. I co ty mówisz, że nie masz doświadczenia? Wychowałaś trójkę dzieci, prowadziłaś dom, wydawałaś przyjęcia. Wiesz, jakie jest zapotrzebowanie na takie usługi?

Moja kochana córka pomogła mi zrobić pierwszy krok i zaprosiła do siebie. Chcę pójść na kurs, przypomnieć sobie nieużywany język i poszukać pracy. A że niekoniecznie w zawodzie prawniczym i że wykształconej kobiecie nie wypada być opiekunką albo zająć się pieczeniem tortów? Mam to serdecznie w nosie! Od dziś będę robiła to, co chcę ja, a nie inni. Kto wie – może nawet skoczę ze spadochronem, zatrudnię się jako wolontariuszka przy liczeniu wielorybów albo pojadę do Australii? Zrobię sobie zdjęcie z kangurem i wyślę je mamie z podpisem: „Pisze Ada, która wreszcie ma w nosie, co nie wypada”.

Adela, 50 lat

Czytaj także: „Po służbowym wyjeździe zaczęłam odczuwać mdłości. Brakowało mi tchu pod ciężarem tajemnicy”
„Pewnego dnia mąż stwierdził, że się nudzi. Myślałam, że chodzi mu o brak zajęcia, ale miał na myśli nasze małżeństwo”
„W ciągu dnia jestem pilną studentką, a potem znikam. Bogaty mężczyzna pokazał mi świat luksusu”

Redakcja poleca

REKLAMA