Życie jakoś tak mi się ułożyło, że na szukanie żony czasu zabrakło
– zawsze robota była na pierwszym miejscu. Gospodarstwo mieliśmy biedne, chyba najbiedniejsze we wsi, bo ojciec po wypadku niewiele mógł zrobić w obejściu... Może dlatego panny omijały mnie szerokim łukiem? Każda patrzyła za bogatszym gospodarzem albo za chłopakiem z miasta.
O tak, miasto jawiło się nam, wiejskim dzieciakom, jako ziemia obiecana: tylko osiem godzin pracy, a potem już same przyjemności – kino, sklepy, kawiarnie. Kto by tak nie chciał? Kto mógł, uciekał do przemysłu, kto musiał zostać, patrzył, żeby się wżenić w majętną rodzinę.
Nieśmiały byłem, a do tego zakompleksiony jak cholera, więc mimo iż smoliłem cholewki do paru panien, nic z tego nie wyszło. Taka Iwona na przykład – chodziliśmy ze sobą dość długo w szkole średniej, całować się pozwalała, nawet trochę obmacywać, a jak przyszło co do czego, sąsiada mojego wybrała na męża, choć starszy był od niej o dobre dziesięć lat. Wdową została jeszcze przed czterdziestką i teraz z córkami gospodarzy tuż za płotem, ale co to za gospodarstwo bez chłopa? Biednie się raczej tam zrobiło i zdarza się, że zatrudniam je przy sezonowych robotach u siebie. Trzeba przyznać, że zarówno Iwona, jak i jej córki robotne są, jestem zadowolony z ich pomocy. Szkoda, że tak się to skończyło, mogła wyjść przecież za mnie i wszystkim byłoby teraz lżej… Chociaż, czy ja wiem, straszne babsko się z niej zrobiło.
W wojsku jak służyłem, to fajną dziewczynę zapoznałem, Wanda jej było. Na przepustki do niej chodziłem, bo blisko jednostki mieszkała, ale potem, jak wróciłem do domu, znajomość się urwała. Kłodzko na drugim końcu Polski, więc jak dojeżdżać? Było trochę listów, nawet z wyznaniami miłosnymi, ale korespondencja w końcu się urwała, no i zostałem kawalerem.
– Później, Heniuś, żonę sobie znajdziesz – mówił ojciec. – Teraz sianokosy ważniejsze.
Po sianokosach były żniwa, po żniwach wykopki, a potem trzeba było zrobić to, na co nie starczało czasu latem i już, abarot, nadchodziła wiosna i znowu trzeba było orać. Nie powiem, lubiłem pracę na roli, do tej pory lubię, ale zajęła mi całe życie, nie zostawiając czasu na nic innego.
Zawziąłem się, że wyprowadzę gospodarstwo na prostą i słowa dotrzymałem. Kiedy wszyscy siali zboża i sadzili ziemniaki, zająłem się uprawą ziół. Ludzie się w czoło pukali, że chwasty na polu hoduję, a po kilku latach sami chwasty chcieli siać, bo moje gospodarstwo na wsi nagle się zrobiło najbogatsze.
Umarł ojciec, a po paru latach choroby opuściła mnie matka. Zostałem sam jak palec w bucie i zanosiło się na to, że nawet ziemi nie będzie komu zostawić. Szkoda, że tyle trudu przepadnie.
– Ożeń się – poradziła Iwona, kiedy jej się zwierzyłem z mojego zmartwienia.
– Kiedy mnie już pięćdziesiątka na karku siedzi! Jak w takim wieku żonę znaleźć?
– Jeszcze niejedna by cię chciała – zapewniała sąsiadka ze śmiechem. – A do pięćdziesiątki jeszcze parę latek mamy, Heniu. Mnie na ten przykład, nadal się podobasz jak za dawnych lat... Nie zaprzeczysz, że łączyło nas coś wyjątkowego, prawda? Życie nas rozdzieliło, ale moglibyśmy to jeszcze naprawić.
Ale wiesz, Iwona, ja to jeszcze dzieci bym chciał mieć – przerwałem, bo najwyraźniej zmierzała do konkretnego celu. – A wydaje mi się, że matka powinna być ciut młodsza ode mnie. Ciąża to jednak wysiłek dla organizmu.
Zrozumiała i nawet gładko przełknęła przytyk.
– Oczywiście masz rację – powiedziała, siląc się na uśmiech. – Matka musi być młoda i dlatego właśnie pomyślałam o Paulinie.
Nie wierzyłem własnym uszom: stręczyła mi własną, dwudziestoparoletnią córkę? Mało jej było jednego gospodarstwa, chciała jeszcze wejść w posiadanie mojego? Przecież nie radziła sobie nawet z tym, co zostawił jej zmarły mąż! Chyba że próbowała ze mnie zakpić...? Roześmiałem się, by jakoś wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, a potem zmieniłem temat.
Przeglądając się w lustrze przy goleniu, pomyślałem, że Iwona mogła mieć rację: całkiem nieźle jeszcze wyglądam, jak na swoje lata, oczywiście. Tylko jak tu teraz poznać jakąś pannę? Przecież nie pójdę do dyskoteki! Nie, żebym nie czuł się na siłach, bo krzepę mam lepszą niż niejeden dwudziestolatek, ale jak tańczyć przy dźwiękach przypominających łomot młockarni? To jest w ogóle wykonalne?
Na wiejskich festynach z kolei same mężatki...
Jak zwykle, zabrakło mi czasu na rozwiązanie tego problemu, bo trzeba było pikować rośliny do doniczek, a ludzi do roboty jakoś mało się zgłosiło. Nie było komu robić – zanosiło się na katastrofę.
– Weź ode mnie ze dwie Ukrainki – zaproponował znajomy z sąsiedniej wioski. – Za dużo ich w tym roku przyjechało i nie mam praktycznie co z babami robić.
Nigdy nie zatrudniałem obcokrajowców i tym razem też nie miałem ochoty, tym bardziej że musiałbym znaleźć dla nich jakieś lokum. Ostatecznie, mógłbym udostępnić stary dom rodziców, ale wpuszczać obcych do obejścia?
– To kobiety – przekonywał znajomy.
– Nie zabiją cię, Heniu, boby pracę straciły, a tam rodziny czekają na pieniądze. One nie mają nawet za co wrócić, muszą coś zarobić!
Ostatecznie też miałem gardłową sytuację i nie mogłem wybrzydzać. Przestraszyłem się tylko trochę, gdy się okazało, że obydwie kobiety są po studiach, więc pewnie nie nawykłe do fizycznej roboty.
– Człowieku! – zachwalał kolega. – Przegonią te twoje wiejskie kobyły!
Cholera, miał rację, Ukrainki zasuwały jak kombajny. Zakwaterowałem je w starym domu, w którym się wychowałem i którego szkoda mi było rozebrać. Domek był drewniany, ale jeszcze całkiem solidny, choć korniki od lat próbowały go unicestwić. Kobiety miały tam nawet łazienkę, więc powodu do narzekania nie mogło być. No i nie narzekały, za to strasznie zaczęła jęczeć Iwona, która, jak co roku przyszła do pomocy razem z córkami.
– Ludzie mówią, że Rosjanki do domu sprowadzasz i burdel będziesz robił we wsi. Nie podoba się to ludziom, Heniu, oj nie podoba.
– A komu – zapytałem – tak konkretnie to się nie podoba?
– Ja tam plotek nie będę nosiła – nabzdyczyła się – ale to nie po bożemu, Heniu, żebyś w jednym domu z dwiema Rosjankami mieszkał!
– To są Ukrainki – uciąłem rozmowę. – Udostępniłem im stary dom, więc nie śpimy pod jednym dachem. Poza tym, ludziom nic do tego, z kim sypiam.
Pokiwała głową, że niby się ze mną zgadza, ale nie ufałem tym zapewnieniom. Kawał dewotki, a do plotek zawsze pierwsza.
– Żenić się będę – dodałem z głupia frant, bo mnie wnerwiło to wścibstwo. – Tylko jeszcze nie wiem, którą wybiorę, ot i cała tajemnica.
Oczy się Iwonie zrobiły wielkie jak spodki – takiej historii nie spodziewała się usłyszeć! Chętnie by pobiegła podzielić się z kimś nowinkami, ale pogoniłem ją do roboty i odszedłem. Uśmiechnąłem się pod nosem z udanego dowcipu.
Humor mi się poprawił, odkąd pojawiły się widoki na skończenie roboty w terminie, dzięki dwóm kobietom z Ukrainy. Nie były kłopotliwymi lokatorkami, a ich obecność wnosiła nieco świeżości w mój świat. Czasami zapraszały mnie nawet na obiad, który jakimś sposobem potrafiły ugotować, nie zarywając dniówki. Staraliśmy się w miarę marnych możliwości językowych toczyć jakieś rozmowy, ale nie było to nic wielkiego. Dowiedziałem się, że obydwie były mężatkami, Złata miała dwójkę dzieciaków, a mąż Marii miał problemy z alkoholem. O wiek nie wypytywałem, ale mogły mieć najwyżej po trzydzieści lat, no i były bardzo atrakcyjne.
– To mogą być prostytutki – szeptała mi do ucha Iwona, kiedy ładowała rozsady na palety. – Kto się tak stroi do roboty, pomyśl, Heniu. Jeszcze nam ściągniesz do wsi ruską mafię, zobaczysz.
– Iwonko, droga – odpowiedziałem ze słodkim uśmiechem – musisz chyba okazać tym paniom większy szacunek, bo jedna z nich na drugi rok będzie tu gospodynią. Głupio by wyszło, jakby się dowiedziała, co tu wygadujesz.
– A która? – z niezdrowym błyskiem w oczach zaciekawiła się sąsiadka. – Pewnie Złata, co?
– Dowiesz się, bo wesele będziesz miała tuż za płotem.
– Oj, żebyś ty się, Heniuś, nie przejechał na tych swoich ruskich babach – rzuciła przez ramię.
Dwa dni później zatrzymał się przy domu radiowóz. Na podwórko wszedł nasz dzielnicowy i jeszcze jakiś młokos, którego nie znałem. Akurat mieliśmy przerwę obiadową i ludzie rozeszli się, by coś naprędce zjeść. Maria ze Złatą siedziały przy turystycznym stoliku rozłożonym na tarasie i piły kawę. Policjanci przez chwilę przyglądali się kobietom.
– Zgłoszenie mieliśmy, panie Wróbel – zaczął dość niepewnie dzielnicowy – że nielegalnie zatrudnia pan obcokrajowców. Szczerze mówiąc, nam nic do tego, od tych spraw jest inny urząd, ale są też podejrzenia o kradzież, więc postanowiliśmy zajechać i spytać o pańskich gości.
– A konkretnie – zapytałem – to co i komu zginęło?
– Pańskiej sąsiadce, panie Wróbel – odpowiedział gliniarz – zginęły jakieś pieniądze. Nie ma, oczywiście, żadnych dowodów, że to te Rosjanki, więc to nie jest oficjalne śledztwo i nie musi pan udzielać odpowiedzi, jeśli pan nie chce.
– Nie chcę, ale odpowiem. Te panie przyjechały z Ukrainy, a nie z Rosji – wyjaśniłem. – Z jedną mam zamiar wziąć ślub, o ile to nie jest karalne. Więc jeżeli nie ma pan więcej pytań ani dowodów na teorię o kradzieży, to myślę, że wyczerpaliśmy temat.
Dzielnicowy też był tego zdania. Przeprosił za zamieszanie, powinszował mi uroczej narzeczonej, zasalutował i odjechał razem z pomagierem, a ja zostałem na środku podwórka, zaciskając zęby w tłumionej wściekłości. Postanowiłem natychmiast pozbyć się tego wściekłego babska i jej córek. I choć ubytek trzech pracowników oznaczał dla mnie spory problem, byłem gotów na stratę. Dość już miałem Iwonki i jej gierek.
– Pan Heniek – usłyszałem za plecami głos Marii – u nas na Ukrainie trzeba się trochę zapoznać przed ślubem. Ja już jeden błąd w życiu zrobiła i teraz muszę pijaka niańczyć.
– Ja nie piję – odpowiedziałem bez zastanowienia, odwracając się do niej.
– Wiem – powiedziała. – Ale może masz inne wady? My musimy się najpierw znati… zapoznać, znaczy się, a dopiero potem o ślubie rozmawiać. Kto wie, może bym oświadczyny przyjęła?
Uśmiechnęła się kokieteryjnie i odeszła. A ja stałem jak zamurowany. Musiałem spiec raka, bo uszy aż mnie szczypały z gorąca. Cholera, wyglądało to na flirt, a ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby się rozwinął w coś poważniejszego. Maria bardzo mi się podobała, ale nigdy nie próbowałbym jej podrywać, wiedząc, że jest mężatką. To, co się stało, wyniknęło z przypadku, ale nie zamierzałem niczego prostować. Byłbym szczęśliwy, gdyby ta kobieta przyjęła moje oświadczyny, a jej męża – pijaka miałem głęboko gdzieś.
Najpierw musiałem jednak pozbyć się Iwony. Kiedy ją odnalazłem, kończyła właśnie śniadanie, siedząc na drewnianej palecie w szklarni.
– Policja przyjechała – powiedziałem, podchodząc. – Podobno zginęły ci jakieś pieniądze…
– A nie – przerwała szybko. – Już się znalazły. Paulina je przełożyła w inne miejsce.
– Tak? A policji zaręczałaś, że to Ukrainki, i nie zapomniałaś dodać, że je nielegalnie zatrudniam. Nie zamierzam się z tobą użerać, Iwona. Zabieraj swoje córki i możecie więcej nie przychodzić do pracy. Tutaj masz pieniądze, które zarobiłyście.
Wręczyłem jej wcześniej przygotowane banknoty. Doskonale wiedziała, że mam mało pracowników w tym roku i nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Szczęka opadła jej ze zdziwienia.
– Heniuś – zaśmiała się. – No co ty, na żartach się nie znasz?
– Na to wygląda – odparłem. – Zbieraj się do domu.
Uśmiech zamarł jej na ustach. Spojrzała zimno, wstała otrzepała się z trocin i wysyczała jadowicie:
– Jeszcze tego pożałujesz. Ty i te twoje ruskie dziwki.
Odwróciła się i wyszła ze szklarni. Po drodze zawołała córki, a ja odetchnąłem z ulgą, że pozbyłem się gada.
Przez następne parę dni tyraliśmy od świtu do samego zmierzchu i padałem po prostu ze zmęczenia. Ledwie znajdowałem siły na obmycie się z kurzu i zdjęcie ubrania przed spaniem, potem rzucałem się na łóżko i budził mnie dopiero dźwięk budzika.
Tej feralnej nocy, trzy dni po zwolnieniu Iwony i jej córek, zamiast budzika obudził mnie dźwięk strażackiej syreny. Za oknem było jasno, przeraźliwie jasno i nie był to brzask poranka. Czerwona poświata i odgłosy paru wozów strażackich nie pozostawiały wątpliwości. Pożar, i to tuż, tuż. Zerwałem się i podbiegłem do okna. Drewniany dom zbudowany przez dziadka kończył żywot, otoczony czerwonymi jęzorami ognia. Strażacy właśnie zaczynali polewać go wodą, ale nie było już szans na uratowanie czegokolwiek…
„DZIEWCZYNY!” – przerażenie zjeżyło mi włosy na głowie. W samych gatkach wybiegłem z domu na podwórze i zacząłem wypytywać, czy ktoś zdążył się uratować.
– Jeżeli nie zrobił tego wcześniej – powiedział rzeczowym tonem człowiek dyrygujący ekipą – to teraz nie ma najmniejszych szans. Nikt tam już nie wejdzie. Najważniejsze, to nie dopuścić, by ogień przeniósł się na inne zabudowania. Ten dom i ktokolwiek w nim się znajdował jest stracony.
Biegałem wśród gęstniejącego tłumu gapiów. Wypytywałem, czy nikt nie widział ukraińskich kobiet. Wszyscy przecząco kręcili głowami. Oparta o płot stała Iwona. Jej twarz, oświetlona czerwonym blaskiem, wyrażała mściwą satysfakcję. Spojrzała mi w oczy, uśmiechając się jadowicie, potem splunęła na ziemię, odwróciła się i poszła do siebie.
Kiedy nastał świt, z drewnianego domu zostało tylko parę kopcących, poczerniałych belek i wysoko sterczący komin. Przez następnych parę dni przewijali się na tym pogorzelisku różni ludzie. Najpierw strażacy, szukający przyczyny pożaru, potem policja, szukająca dziury w całym. Ktoś z ukraińskiej ambasady wypytujący o Złatą i Marię, urzędnicy z Państwowej Inspekcji Pracy i cholera wie, kto jeszcze. Robota stanęła. Nie miałem ani czasu ani głowy, by nadzorować pracowników. Groziły mi jakieś kary, jakieś konsekwencje, ale nie docierało do mnie to wszystko, jakby działo się za grubą szybą. Strażacy nie byli w stanie ustalić przyczyny pożaru i uznano, iż powodem było zwarcie instalacji elektrycznej… A tymczasem sprawczyni podpalenia sterczała za płotem, uśmiechając się jadowicie, ilekroć na nią spojrzałem.
Iwonka, która kiedyś pozwoliła mi się całować. Psychopatka w błękitnej spódnicy. Biedna wdowa z dwójką osieroconych dzieci. Po prostu, uczynna sąsiadka sprawdzająca, czy wszystko gra.
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż zmarł w wypadku na budowie. Zostałam sama, bez pracy i z niepełnosprawnym umysłowo dzieckiem”
„Matki dzieci w klasie mojej córki to zaściankowe lampucery. Wyśmiewają się z innych i uczą tego swoje bachory”
„Miałam romans z miłością mojego życia. Najpierw rozdzieliły nas nasze rodziny, potem – jego śmierć”