„Zdradziłam męża z miłością mojego życia. Najpierw rozdzieliły nas nasze rodziny, potem – jego śmierć”

kobieta, która odeszła do kochanka fot. Adobe Stock
Dzięki Konradowi po raz pierwszy w życiu czułam się prawdziwie kochana. Nie chcieliśmy, żeby z powodu naszej miłości ktoś cierpiał.
/ 29.03.2021 15:04
kobieta, która odeszła do kochanka fot. Adobe Stock

Przez lata wmawiałam sobie, że jestem szczęśliwa. Wyszłam za mąż z miłości, pragnęłam mieć rodzinę. Ani ja, ani mąż nie zauważyliśmy, że w codziennej gonitwie nasze uczucie zaczęło maleć i szarzeć. Wprawdzie nadal mówiliśmy sobie „kocham cię”, a druga strona odpowiadała z uśmiechem: „ja ciebie też”, ale nie było szczerym wyznaniem uczucia, lecz jedynie uprzejmym gestem, żeby w domu było miło.

Oboje mamy popłatne zawody. Ja jestem lekarzem. Moja praca w prywatnej przychodni przynosi godziwy dochód. Mąż – prawnik również bardzo dobrze zarabia. Wspólnie prowadzimy dom i oboje równo na niego łożymy, nie targując się, że ktoś tym razem da mniej, bo poprzednio dołożył do wspólnego budżetu więcej. Nasz ośmioletni synek dobrze radzi sobie w szkole i nie mamy z nim problemów wychowawczych. Dwa razy w tygodniu przychodzi do nas Ukrainka i sprząta mieszkanie.

Tak więc, podsumowując, mogę powiedzieć, że powodzi mi się bardzo dobrze. Rzecz jednak w tym, że sfera materialna to nie wszystko. Zrozumiałam to w czasie wyjazdu na seminarium szkoleniowe, które miało służyć podnoszeniu kwalifikacji zawodowych. Do świąt były jeszcze trzy tygodnie, ale już wszystkim udzielił się bożonarodzeniowy nastrój.
Pierwszego dnia, w czasie przerwy w wykładach, wpadłam na Konrada. Dosłownie! Stał obok choinki, a ja, przechodząc, trąciłam go od tyłu tak, że oblał kawą kobietę, z którą rozmawiał.
Zrobiło mi się strasznie nieswojo. Przepraszałam i biłam się w pierś. Na szczęście oblana kawą kobieta zareagowała dość spontanicznie, gdyż w pewnym momencie zaczęła się głośno śmiać.
– Wiecie państwo – powiedziała, gdy opanowała chichot – strasznie nie lubię tej sukienki. Już kilka razy miałam ochotę ją wyrzucić, ale wszyscy mówili, że jest mi w niej do twarzy.
– Bo tak jest w rzeczywistości – bąknęłam.
– Dziękuję – znowu się zaśmiała. – Natomiast jeśli chodzi o mnie, zawsze czułam się w niej fatalnie. Wkładając ją dziś rano, pomyślałam, że byłoby dobrze, gdyby ktoś coś na nią wylał i zmusił mnie w ten sposób do wyrzucenia jej do kosza. Zatem jestem panu i pani winna podziękowanie za ten świąteczny prezent
– ukłoniła się grzecznie.
Chwilę później odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do windy, żeby pojechać do swojego pokoju i się przebrać.

Zostałam sama z nieznajomym, którego również przez cały czas chyba bawiła ta sytuacja, bo patrzył na mnie z uśmiechem.
– Pana też przepraszam – rzuciłam nieco zła, bo po części on też był winny, gdyż stanął na mojej drodze. Facet uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Widzę, że uznał pan tę sytuację za bardzo zabawną.
– Ależ skąd – zapewnił mnie szczerze. – Przysięgam, że nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby śmiać się z pani. To po prostu zwyczajna radość.
– Nie bardzo rozumiem.
– Widzi pani, stale pędzimy gdzieś przed życie, a i tak ciągle jesteśmy spóźnieni. Nie mamy czasu przystanąć i obejrzeć się za siebie. Zachowujemy się niczym ten biegacz narciarski, który cały czas patrzy pod nogi i w rzeczywistości nie widzi piękna otaczających go gór.
– Co to wszystko ma ze sobą wspólnego?
– Otóż biegniemy przez życie i kiedy przychodzi szczęśliwa chwila, to nie mamy szansy jej zauważyć. Dopiero po pewnym czasie mówimy sobie, wtedy to a wtedy byłem szczęśliwy, szkoda, że wówczas o tym nie wiedziałem. Otóż ostatnio przestałem się śpieszyć i zacząłem baczniej rozglądać dookoła. No i właśnie przed chwilą poczułem, że jestem szczęśliwym facetem i jest mi z tym bardzo dobrze.
– Jest pan szczęśliwy, bo wylał pan na kogoś kawę? – nadal nie rozumiałam, o co mu chodzi.
– Jestem szczęśliwy, bo spotkałem piękną kobietę, która jeszcze się na mnie nie obraziła i wysłuchała moich radosnych dyrdymałów.
– Szczęścia nie nazwałabym dyrdymałą – stwierdziłam ostrożnie, nie bardzo jeszcze wiedząc, dokąd ta rozmowa może mnie zaprowadzić.

W tym wypadku okazało się, że słowo „mnie” powinnam zamienić na „nas”

Konrad był ode mnie starszy o dwadzieścia lat. Ja skończyłam trzydzieści dwa. Do niedawna śmiałam się z koleżankami, że faceci w tym wieku powinni być ustawowo usypiani, gdyż kobieta nie ma z nich już żadnej korzyści. Myliłam się…
O tym, co mi się przytrafiło, do niedawna czytałam jedynie w romansach. Dziś myślę sobie, że moje czytelnicze upodobania w tamtym okresie wynikały właśnie z chłodu, który panował w moim domu. Były w nim tylko słowa: „Kocham”, „dziękuję”, „proszę”, „bardzo mi miło” i dziesiątki innych, lecz za ową fasadą grzeczności nie kryło się już żadne uczucie.

Kiedy spotkałam Konrada, mój świat stanął na głowie. To właśnie dlatego nie odeszłam od razu od choinki i zaczęłam wręcz w duchu prosić Boga, żeby ten facet również nie odchodził w poszukiwaniu nowej filiżanki z kawą. Jak już wspominałam, o takim spotkaniu czytałam w kilku romansach – on patrzy na nią, ona dostrzega jego wzrok, serce zaczyna jej mocniej bić, wtedy on bierze ją za rękę, szepcze, że kocha i prowadzi do sypialni. Tam oboje kładą się na łożu, które jest obsypane czerwonymi płatkami róż.
Tak właśnie stało się między nami. W pewnej chwili Konrad wziął mnie za rękę, a moje serce zaczęło bić jak szalone i gdybym była kardiologiem, to być może przestraszyłabym się łomotu, który dochodził z mojej klatki piersiowej. Jeszcze tej nocy nie zostaliśmy kochankami. Nie, nie doszło między nami do niczego „ostatecznego”. Nic sobie nie obiecując, pojechaliśmy razem na górę. Poszliśmy do jego pokoju. Całowaliśmy się, a potem położyliśmy się obok siebie na łóżku i przytuleni patrzyliśmy przez okno w niebo zarzucone gwiazdami.
– Chyba wiem, co miałeś na myśli – szepnęłam, wspierając brodę na jego torsie. – Wtedy, gdy mówiłeś, że doświadczasz chwili szczęścia i czujesz, że właśnie ona się dzieje. Przeżywam teraz to samo.
– Przez całe życie postępowałem, jak należy, jak wypada, jak tego oczekuje ode mnie społeczeństwo, żona i dzieci. Myślę, że jestem w miarę porządnym człowiekiem.
– Dlaczego „w miarę”?
– Bo mówiąc żonie „kocham cię”, nie do końca mówiłem prawdę, bo całe życie czegoś mi brakowało i w głębi duszy byłem nieszczęśliwy. Aż do dzisiejszego dnia – westchnął. – I wyobraź sobie, że miałem nie jechać na to seminarium. Chciałem wybrać się z żoną do Nałęczowa i pospacerować w zimowym krajobrazie. Ale ona namówiła mnie do wyjazdu, wręcz nalegała, żebym jechał. Posłuchałem jej i … oto jestem.

Kochankami zostaliśmy ostatniego, trzeciego dnia pobytu. Nie było w tym żadnej kalkulacji ani rozmysłu, po prostu poczuliśmy, że tego właśnie chcemy.
– Co dalej z nami będzie? – spytałam, gdy mieliśmy się rozstać i każde miało ruszyć w stronę własnego domu.
– Chcę, żebyś resztę życia spędziła u mojego boku, to chyba oczywiste – pocałował mnie w rękę. – Trochę się przeznaczenie spóźniło, ale…
Sekundę później padły słowa słynnej piosenki Marka Grechuty: „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy”.
Umówiliśmy się na dzień następny w kawiarni.

Oboje zrozumieliśmy, że jesteśmy w trudnej sytuacji. Owszem, chcieliśmy być razem, ale nie zamierzaliśmy ranić bliskich, a tak właśnie zakończyłoby się odejście od naszych rodzin.
Nasza miłość w ukryciu ciągnęła się przez następne dwa lata. Nadeszły kolejne święta, rozbłysły światła choinek. Wreszcie postanowiliśmy, że nie chcemy żyć dłużej bez siebie.
– Już miałem powiedzieć mojej żonie, Ani, że odchodzę – usłyszałam od Konrada – ale nie chciałem jej psuć świąt. Zrobię to w styczniu.

W styczniu Konrad powiedział mi, że jest chory na raka

Wiadomość była dla mnie niczym grom z jasnego nieba. Nie mogłam go stracić, nie chciałam. A jednak… Kochaliśmy się, ale nasza miłość nie była zaborcza i żądająca posiadania drugiej strony na wyłączność. Los zetknął nas ze sobą w końcówce życia Konrada. Dzięki niemu po raz pierwszy poczułam się prawdziwie kochana. Czy można oczekiwać od życia większego daru?
Pięć miesięcy później szłam w kondukcie żałobnym. Po uroczystości pogrzebowej podeszła do mnie jakaś kobieta.
– Chciałam pani podziękować – uśmiechnęła się smutno – że nie odebrała mi go pani. Nie kochaliśmy się szaleńczo, ale byliśmy przyjaciółmi. Przez przypadek odkryłam pani zdjęcie, a wspólny przyjaciel opowiedział mi o rozterkach, które przeżywał Konrad. Może to zabrzmi nieszczerze, ale dziękuję też za pani miłość. Dała mu pani to, na co zasługiwał, a czego ja nie mogłam mu dać. Był wspaniałym ojcem, przyjacielem, lekarzem i człowiekiem.

Więcej prawdziwych historii:
„Siostra nie może przeboleć, że ojciec zapisał mi mieszkanie. Sama się nim zajmowałam, a ona nie kiwnęła nawet palcem”
„W ostatniej chwili przed ślubem zmieniłam… pana młodego. To była najlepsza decyzja w moim życiu”
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby jednej łzy”

Redakcja poleca

REKLAMA