Jak to jest żyć w cieniu sławnego ojca? W sumie całkiem nieźle. Tylko ostatnio coraz częściej czuję strach…
Zbliżał się jubileusz pracy artystycznej mojego ojca, z tej okazji odwiedziła nas młoda dziennikarka. Lokalne pismo zleciło jej przeprowadzenie wywiadu z Mistrzem. Zaparzyłam obojgu herbatę i w pokoju obok wzięłam się za porządkowanie materiałów do książki.
Mistrz postanowił wydać swoje wspomnienia…
Wprost nie chciało się wierzyć, że skończył już 75 lat i, mimo kłopotów z sercem, nadal śpiewał i regularnie reżyserował. Dwie godziny później drzwi gabinetu się otworzyły. Stanął w nich dumny Mistrz i zarumieniona dziennikarka.
– Czy mogłabym porozmawiać także z panią? – spytała dziewczyna. Zaskoczyła mnie. Dziennikarze i fani rzadko zwracali uwagę na moją skromną osobę. Chyba tylko wtedy, gdy chcieli zdobyć autograf Mistrza lub umówić się na wywiad… Mistrz łaskawie zezwolił i opuścił nas z uśmiechem na ustach. Dziennikarka chrząknęła.
– Możemy zaczynać?
– Proszę – powiedziałam, a ona włączyła swój dyktafon.
– Chciałabym panią zapytać o cenę wielkości – zaczęła.
– Mnie? – zdziwiłam się.
– Tak, panią. Mistrz mówił o ciężkiej pracy, długiej nauce i wyrzeczeniach, ale ja chciałam zapytać o cenę, jaką płaci rodzina za wielkość bliskiej osoby. Chyba nie jest łatwo?
– Być zwyczajną córką genialnego ojca? – mruknęłam. – Cóż, nie robił mi wyrzutów, jeśli o to pani pyta, że nie odziedziczyłam po nim wielkiego talentu. Starczyło, bym skończyła Akademię Muzyczną, ale nadaję się ledwie na akompaniatorkę…
– Oraz na doskonałą sekretarkę, świetną gospodynię i dyskretną gejszę od parzenia herbaty – dodała. – Trochę mu na rękę pani zwyczajność.
– Sugeruje pani, że ojciec mnie wykorzystuje?
– Nie ośmieliłabym się – odparła. – Po prostu z własnego doświadczenia wiem, że artyści bywają egoistami i egocentrykami. Często to odruch samoobrony, bo talent wiąże się z nadwrażliwością. Ale rodzinom wcale nie jest przez to lżej, prawda?
Uśmiechnęłam się i milczałam. Lojalność zabraniała mi potwierdzić, choć faktycznie ojciec potrafił zaleźć za skórę. Zwłaszcza przed premierą robił się nerwowy i marudny.
– Rozumiem, że jakoś pani wytrzymuje – drążyła dziennikarka. – Ale co pani robi, by nie dać się zdominować?
– Może ja lubię być zdominowana – wzruszyłam ramionami.
– Nie wierzę. Musi mieć pani jakiś prywatny świat, do którego Mistrz nie ma wstępu. Żyć w jego cieniu, nie znaczy nie mieć własnego życia. Proszę się pochwalić, co pani robi dla siebie, wyłącznie dla siebie?
– W domu kultury prowadzę lekcje gry na pianinie dla dzieci, poza tym chodzę na aerobik i gram w internetowego pokera – wyrecytowałam.
Dyktafon rejestrował moje słowa
Prawda czy fałsz, bezdusznemu urządzeniu nie robiło różnicy. A dziennikarka tak gładko łyknęła kłamstwo, że ze wstydu szybko skończyłam rozmowę. Co ona sobie wyobrażała? Praca u ojca była etatem 24 godziny na dobę. I wcale nie czułam się wykorzystywana. Nieszczęśliwa? Może troszeczkę, kiedy widziałam całujące się pary albo matki z dziećmi. Mnie ten rodzaj spełnienia ominął. Nie winię ojca, tak po prostu wyszło. Dużo podróżowaliśmy, po całym świecie, spotykałam dzięki niemu wielu fascynujących ludzi, przeżywałam mnóstwo wzruszeń.
Nie miałam czasu, by szukać męża, a co dopiero wychowywać dzieci. Zresztą, zraziłam się na wstępie; mój pierwszy i jedyny narzeczony, obiecujący bas, związał się ze mną, by zbliżyć się do Mistrza i zyskać jego pomoc w rozwoju kariery.
Wyłącznie po to. Fakt, że mnie zdradzał z chórzystką, odkryłam krótko przed ślubem. Ojciec zabrał mnie wówczas do Nowego Jorku. Nie tylko dla pociechy i podziwiania urody Metropolitan Opera. Debiutowałam tam jako jego sekretarka oraz tłumaczka. Tak się zaczęła nasza współpraca, a ja uwielbiałam być mu potrzebna.
Ale co będzie, jeśli ojciec umrze? Co ze sobą pocznę
Nie chodziło o pieniądze, finansowo byłam dobrze zabezpieczona, ale o brak celu. Zajmując się sprawami Mistrza, uzależniłam się od niego… Boże nawet swojego hobby nie miałam! W szachy grałam, bo ojciec lubił! Oby żył sto lat, ale kiedyś odejdzie i... Przeszedł mnie dreszcz lęku – przed samotnością, bezużytecznością, nudą. Musiałam zacząć coś z tym robić. Im szybciej, tym lepiej. Wieczorem zasiedliśmy do kolacji, którą przygotowałam.
Kiedy Mistrz grzebał w talerzu, wybrzydzając na zaleconą dietę, poinformowałam go, że musi zatrudnić gospodynię.
– Bo? – burknął.
– Bo ja zamierzam zapisać się na flamenco. Mówię o tańcu. Zawsze o tym marzyłam. Poza tym chcę pomagać dzieciom uzdolnionym muzycznie. Może założę jakiś zespół albo kółko muzyczne – zastanawiałam się na głos.
– Zespół? Co to? Bunt młodzieńczy? Mocno spóźniony, masz 45 lat!
– Więc najwyższa pora wyjść z cienia ojca i zacząć świecić własnym światłem, prawda, Mistrzu?
Czytaj także:
„Mieliśmy właśnie zostać dziadkami, kiedy... sama zaszłam w ciążę. Było mi wstyd, że w tym wieku zaliczyłam wpadkę"
„Żona ujęła mnie swoją pracowitością i ambicją. Nabrałem się: polowała na mój majątek, aby nie robić nic"
„Nie pragnęłam być mamą, rujnowało to moje plany i ambicje. Chciałam odebrać życie własnemu dziecku”