„Mam 45 lat i zamiast pracować, całymi dniami siedzę w domu. Wszystko przez to, że w młodości dokonałam złych wyborów”

kobieta, która ma problem z kręgosłupem fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Już miałam powiedzieć, że przenosiłam towar do magazynu i zakręciło mi się w głowie, a potem coś mi strzeliło w plecach, gdy zauważyłam świdrujący wzrok szefowej. Przecież ja u niej pracowałam na czarno. A jeśli dowie się o tym urząd pracy? Wyrejestrują mnie, może dadzą jakąś karę, no i stracę ubezpieczenie”.
/ 18.10.2022 10:30
kobieta, która ma problem z kręgosłupem fot. Adobe Stock, Syda Productions

Zaraz po skończeniu szkoły handlowej podjęłam pracę. Udało mi się znaleźć miejsce w jednym ze sklepów. Nie miałam wysokich wymagań. Byle płacili na czas, a koleżanki zza lady były sympatyczne. Poza tym lubiłam swoją pracę. Cieszył mnie kontakt z klientami, rozmowy z nimi, dbanie o sklep, układanie towaru.

– Ty chyba urodziłaś się w fartuchu roboczym – mówiła moja mama. – Ale córuś, ciężko ci będzie za kilka lat. Idź do szkoły, zrób jakieś studia.

– Znajdziesz lżejszą pracę – dodawał tata. – Może w jakimś urzędzie, za biurkiem, przy papierach.

Wtedy nie interesowała mnie lżejsza fizycznie praca. Byłam młoda, zdrowa, pełna chęci do życia.

– Kocham ten sklep, klientów, załogę – odpowiadałam rodzicom.

– Nadźwigasz się pudeł, pojemników – mama patrzyła na sprawę bardziej rozsądnie, praktycznie. Na stare lata padnie ci kręgosłup.

– Od siedzenia za biurkiem też może paść – upierałam się.

– Jasne, ale nieco później – ripostował ironicznie tata.

W końcu zrezygnowali i przestali mnie namawiać na kontynuowanie nauki czy zmianę pracy. Choć nieraz widziałam w oczach mamy troskę, gdy wracałam do domu i moczyłam w misce zmęczone stopy.

Pracowałam na czarno, nie myślałam o umowach

Mijały lata. Z pracy w sklepie nie zrezygnowałam. Wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci, wiedliśmy spokojne, rodzinne życie. Jednak dźwigałam coraz więcej. W pracy i w domu. Bywały poranki, gdy z trudem zwlekałam się z łóżka, bo zwyczajnie nie mogłam usiąść. Bolały mnie plecy, biodra, czasami coś rwało w dłoniach, drętwiały mi nogi, miałam zawroty głowy.

– Może pójdziesz wreszcie do lekarza, co? – nieustannie apelował mój mąż Krzysiek.

Zbywałam go. Przecież to nic wielkiego. Z wiekiem człowiek nie młodnieje, więc nic dziwnego, że go tu czy tam coś zaboli. A jak się jeszcze pracuje fizycznie, to ma prawo zaboleć częściej. Normalka. 

Niestety, sklep, w którym pracowałam tyle lat, został zamknięty. Pozmieniało się w Polsce sporo, duże sklepy sieciowe zaczęły wypierać z rynku te mniejsze. Nawet u nas, chociaż mieszkamy w małym mieście, postawiono aż trzy markety! Niedługo po „moim” sklepie zamknięto kilka kolejnych.

Nie opłaca się już handlować. Ja to przynajmniej na emeryturę mogę już przejść – powiedziała pani Jadwiga, która prowadziła drogerię. – Proszki, płyny, mydła i całą resztę ludzie wolą kupić w marketach, bo taniej o kilka groszy.

Tu miała rację. Sama sprawdzałam, gdzie taniej, gdy musieliśmy bardziej oszczędzać.

Długo nie mogłam znaleźć pracy, takiej uczciwej, porządnej, na umowę. Nie pozostało mi więc nic innego, jak zgłosić się do urzędu pracy. Okazało się, że przysługuje mi zasiłek dla bezrobotnych. Co tu kryć, ucieszyłam się. Zawsze to jakieś pieniądze. Tym bardziej że mąż nie zarabiał wiele, a dzieci rosły i potrzebowały różnych rzeczy. Ceny też rosły, w przeciwieństwie do pensji.

Kiedy udało mi się znaleźć pracę na sensownych warunkach, skakałam z radości jak dziecko. Zapomniałam nawet o bolących stawach. Nie przejmowałam się też, że to zajęcie tylko na trzy miesiące.

– Dobre i to – tłumaczyłam mężowi. – Może przedłużą mi umowę…

Nie przedłużyli, a trzy miesiące szybko minęły. Znowu zaczęłam szukać pracy. Niestety, stosownych ogłoszeń było mało, a oficjalnych, legalnych propozycji zatrudnienia dla kobiety w średnim wieku – jak na lekarstwo. Dlatego mimo sprzeciwu męża zaczęłam pracować na czarno. A w duchu modliłam się, żeby urząd pracy nie dowiedział się o tym, bo co wtedy z moim ubezpieczeniem zdrowotnym?

Przez kolejne lata pracowałam, gdzie tylko się dało, gdzie potrzebowali kogoś do pomocy. Sprzątałam, wynosiłam gruz, zmywałam naczynia, przenosiłam ciężkie kartony albo stałam za ladą. Plusem pracy na czarno było to, że zarabiałam znacznie więcej. Minusem, że nie miałam gwarancji zatrudnienia ani pełnego ubezpieczenia i często nie wiedziałam, w jakich godzinach przyjdzie mi pracować następnego dnia, czy będę miała dzień wolny czy nie. Za dni wolne oczywiście nie płacono, za chorowanie też nie. O pójściu na L-4 mogłam zapomnieć, a wzięcie urlopu, by pojechać z dzieckiem do lekarza, było niemożliwe.

– A kto panią zastąpi? Jutro ma przyjść dostawa. Kto to rozładuje? Może ja? – szefowa patrzyła na mnie ze złością. – Ja nie będę dźwigać. Od tego mam pracowników – podkreślała. – Chyba że nie chce pani tu pracować. Mam na to miejsce już kilku chętnych…

Chciałam pracować. I to bardzo. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak poprosić męża, by to on zabrał syna do lekarza, podczas gdy ja będę walczyć z dostawą.

Zdziwiła mnie ta nagła troska szefowej

Tego dnia już od rana źle się czułam. Z trudem wstałam z łóżka. Bolały mnie plecy i ręce, drętwiał kark.

– Może weźmiesz wolne? – zasugerował Krzysiek. – I sama pójdziesz do lekarza? Ze sobą?

– A jak baba mnie zwolni? – byłam sceptyczna. – Dobrze wiesz, że ciężko nam będzie bez tych pieniędzy. Poza tym Aldonka niedługo wyjeżdża na studia, musimy jej coś dokładać, bo sama nie utrzyma się w dużym mieście. A jak Marcin też zdecyduje się studiować, to co?

Krzysiek pokiwał smętnie głową. Oboje wiedzieliśmy, że lepiej teraz zacisnąć zęby, niż ryzykować zwolnienia. Dzieci rozumiały naszą sytuację i starały się dorabiać, ale oboje z mężem kładliśmy nacisk na to, by przede wszystkim się uczyły. Na pracę mieli jeszcze czas. Najpierw niech pokończą szkoły, zdobędą dobre zawody. Zresztą nauka to też praca i wymaga sporo czasu oraz wysiłku. Ja popełniłam błąd zaniechania i teraz żałowałam. Trzeba się było kształcić. Cóż, mądry Polak po szkodzie. Dlatego musiałam tyrać, mimo fatalnego samopoczucia.

Szefowej nie było jeszcze w pracy, gdy przyjechała dostawa. „Nawet lepiej – pomyślałam. – Nie będzie widziała, jak wolno rozładowuję towar”. Nie chciałam, by zauważyła, że źle się czuję i mam problem z dźwignięciem. Skończyłam z przyjęciem dostawy, kierowca odjechał, ja wzięłam się za noszenie towaru do magazynu, gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Puściłam niesiony karton z sokami i oparłam się o ścianę. Niestety, karton rozpadł się, a soki poobijały. Kilka z nich pękło.

Cholera, co pani narobiła! – usłyszałam krzyk szefowej, która najwidoczniej dopiero co przyszła.

– Potrącę to pani z wypłaty! Nie po to haruję, żeby mieć straty!

Nie miałam siły, żeby jej odpowiedzieć czy przeprosić za słabość. Chwilową, jak sądziłam.

Niech pani to natychmiast posprząta! – denerwowała się szefowa.

Pochyliłam się, by przykucnąć i pozbierać soki, ale znowu zakręciło mi się w głowie. Upadłam na posadzkę i uderzyłam głową o ścianę.

– Pani Elu? – szefowa ukucnęła przy mnie, a jej złość zastąpił niepokój. – Dobrze się pani czuje?

Zaprzeczyłam ruchem głowy.

– Pomogę pani to zdjąć… – szybko zaczęła rozpinać mój służbowy uniform, po czym ściągnęła go i schowała. – Gdzie położyła pani torebkę? – rozglądała się po korytarzu wiodącym do magazynu.

– Na zapleczu.

Pognała po moją torebkę.

– Niech pani się mnie chwyci – zaofiarowała się po powrocie. – Usiądzie sobie pani przy drzwiach, zaraz się pani poczuje lepiej.

Zdziwiła mnie ta jej nagła troska.

– Może pójdzie pani do domu? – zaproponowała.

Plecy bolały mnie coraz mocniej. Spróbowałam się podnieść, ale coś chrupnęło mi w kręgosłupie. To chyba było groźne. Do tego wciąż kręciło mi się w głowie.

– Chyba nie dam rady… – odezwałam się cicho.

– To proszę zadzwonić po męża. Niech przyjedzie – wpatrywała się we mnie przenikliwie.

– Pojechał z synem do lekarza. Niby siedemnastolatek, a jednak rodzic musi być – westchnęłam.

– To może… – zawahała się – może ja pogotowie wezwę? – powiedziała to niepewnie, ale po chwili jej głos stwardniał. – Tu nie może pani siedzieć ani leżeć. Co klienci powiedzą? Jak to będzie wyglądało? – wyjęła komórkę. – Wypłacę pani za ostatnie dni i za dzisiaj, potracę za soki, a potem już sobie pani jakoś poradzi, prawda? Jutro raczej pani nie przyjdzie do pracy. Ani pojutrze. Ani w ogóle. To wygląda na coś poważnego. Muszę znaleźć kogoś, kto będzie pracował, a nie mdlał mi w sklepie – teraz w jej głosie zabrzmiał już tylko wyrzut.

Miał wyrzuty sumienia, bo mnie nie powstrzymał

Ponieważ nie dałam rady się podnieść, szefowa wezwała pogotowie. Zanim przyjechali, nie zważając na moje jęki bólu, dosłownie przeciągnęła mnie z korytarza do sklepu i wcisnęła mi kilka banknotów do torebki. Nawet nie spojrzałam ile.

– Klientka przyszła na zakupy i zrobiło jej się słabo – poinformowała ratowników, kiedy przybyli.

Zdumiałam się. Jaka klientka?

Co się pani stało? – ratownik pochylił się nade mną.

Już miałam powiedzieć, że przenosiłam towar do magazynu i zakręciło mi się w głowie, a potem coś mi strzeliło w plecach, gdy zauważyłam świdrujący wzrok szefowej. Przecież ja u niej pracowałam na czarno. A jeśli dowie się o tym urząd pracy? Wyrejestrują mnie, może dadzą jakąś karę, no i stracę ubezpieczenie! Zatem grzecznie, bez szemrania potwierdziłam wersję szefowej. Od siebie dodałam tylko, że pochyliłam się nad lodówką i coś mi chrupnęło w plecach. Zapakowali mnie na nosze, te wsadzili do karetki i zabrali do szpitala. Potem było tylko gorzej.

Okazało się, że mam bardzo zniszczony kręgosłup. I skrzywiony aż w trzech odcinkach. Do tego przeciążone stawy, coś tam uciska na jakiś nerw, i powoduje te nieznośne zawroty głowy.

– O pracy fizycznej może pani zapomnieć – poinformował mnie lekarz. – Dobrze będzie, jeśli dzięki rehabilitacji odzyska pani jako taką sprawność ruchową. Gdyby zgłosiła się pani wcześniej… – westchnął. – Przecież musiały być jakieś objawy. Nie drętwiały pani ręce czy nogi? Nie było zawrotów głowy czy silnego bólu pleców? To mi wygląda na duże zaniedbanie.

Byłam załamana. Przypomniały mi się słowa rodziców, które okazały się złowieszcze. Miałam czterdzieści pięć lat, wyniszczony organizm i zero perspektyw. Bo co mogłam robić innego poza pracą fizyczną? A do tej już się nie nadawałam.

W szpitalu zostałam przez kilka dni. Do domu odtransportował mnie ostatecznie Krzysiek, bardzo przejęty całą sytuacją.

– Powinienem ci zabronić tej pracy na czarno – wyrzucał sobie.

– I tak bym nie posłuchała – pocieszałam go. – Wiesz, że zawsze robię to, co uznam za właściwe. A wtedy uznałam, że muszę się dołożyć do domowego budżetu, tak by dzieci mogły pójść na studia.

– Ale nie kosztem zdrowia – Krzysiek uścisnął mi dłoń. – Mogłem… – zaczął, ale mu przerwałam.

– Nic nie mogłeś. Przecież wiesz, że jestem uparta. I tak postawiłabym na swoim.

– Wiem – zwiesił głowę.

Dopiero teraz miałam okazję sprawdzić, ile pieniędzy dała mi szefowa. Były tam... cztery banknoty po sto złotych.

– Czterysta złotych? Za prawie tydzień pracy? – Krzysiek spojrzał na mnie oburzony.

– Wspomniała, że potrąci mi za zniszczone soki… – westchnęłam.

– To po ile te soki były? 50 zł za każdy? – pieklił się.

Mąż postanowił zawalczyć o moje ciężko zapracowane pieniądze. Poszedł do mojej byłej już szefowej, ale okazało się, że nigdy tam nie pracowałam, ona mnie nie zna, a jak Krzysiek będzie się awanturował, to naśle na niego policję.

Dobrze przynajmniej, że mam rodzinę

Choroba zmieniła w moim życiu wszystko. Musiałam zwolnić tempo, odpuścić prace fizyczne, podjąć leczenie, rehabilitację. Straciłam zdrowie i pieniądze. Renta chorobowa mi nie przysługuje, bo zbyt mało lat przepracowałam oficjalnie. Gdybym była sama, pozostałaby mi wegetacja na garnuszku u starych rodziców. Na szczęście mam męża, który osobiście pilnuje, żebym się nie przeciążała, i dzieci, które studiują, jednocześnie starając się nas wspomóc finansowo. Wbrew pozorom mam więc szczęście.

Gdybym mogła cofnąć czas, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej. Posłuchałabym rodziców, którzy namawiali mnie na kontynuowanie nauki i szukanie lżejszej pracy. Może wtedy wszystko ułożyłoby się dobrze? Może dzisiaj nie miałabym zniszczonego kręgosłupa, stawów? Może mogłabym dalej żyć normalnie, aktywnie fizycznie, nie zastanawiając się, czy mogę przynieść ze sklepu litr mleka i trzy kilo ziemniaków.

Czasu, niestety, nie cofnę. Pozostaje mi pogodzić się z obecnym stanem zdrowia, z sytuacją, która wciąż jest dla mnie ciężka. Ja, osoba dotąd tak aktywna, żadnej pracy się niebojąca, nagle musiałam zacząć żyć zupełnie inaczej. Niczym jakaś hrabianka, która przez większość dnia leży i odpoczywa.

– Teraz przynajmniej masz czas na jakieś hobby, byle nie wiązało się z dźwiganiem – motywuje mnie mąż. – Może szydełkowanie? Albo haftowanie? Cieszę się, że gdy wracam do domu, ty w nim jesteś i czekasz na mnie z czymś dobrym.

– Nie podlizuj się – uśmiecham się do niego czule. – Prosiłeś i prosiłeś o biszkopt z czekoladą, to w końcu ci go upiekłam.

Będzie dobrze, kochanie – Krzysiek przytula mnie i całuje. – We dwoje pokonamy wszelkie trudności, przeniesiemy góry.

– Kto przeniesie, ten przeniesie… – wzdycham ciężko.

– W takim razie inaczej: ty będziesz patrzeć i podziwiać, jak twój kochany mąż robi to dla ciebie.

I to jest jedna pozytywna rzecz. Miło się dowiedzieć, że z krzywym czy prostym kręgosłupem mój mąż kocha mnie jak dawniej.

Czytaj także:
„Po śmierci żony czułem się zagubiony, nie umiałem podejmować decyzji sam. Wpadłem w obsesję na punkcie horoskopów”
„Porzuciłem dom i rodzinę dla dziewczyny, która szybko się mną znudziła. Wróciłem na wieś, jak pies z podkulonym ogonem”
„Harowałem jak wół, by moja dziewczyna pławiła się w luksusie. Było jej mało, więc uciekła do szejka, który spał na kasie”

Redakcja poleca

REKLAMA