„Mam 45 lat i męczy mnie rodzina. Żałuję, że wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Chętnie rzuciłabym wszystko w diabły”

zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, brizmaker
„– Będziemy mieli dziecko! Będziemy prawdziwą rodziną! – wykrzyknęłam, a mąż wziął mnie mocno w ramiona. Wtedy naprawdę się cieszyłam. Po prostu to wszystko pasowało do mojego wyobrażenia o byciu kobietą, która ma poukładane życie”.
/ 11.02.2024 18:30
zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, brizmaker

Czy to tylko taka faza? Czy jeszcze kiedyś mi to minie? Zmienię zdanie? Nie wiem i pokładam w tym coraz mniejsze nadzieje, bo myśli, które mam teraz, towarzyszą mi już zbyt długo.

Nigdy nie przepadałam za dziećmi

Nie przechodziłam żadnego dziewczęcego etapu fascynacji lalkami w kształcie niemowlaków, a jako nastolatka nie opiekowałam się młodszymi kuzynami lub dziećmi sąsiadów. Gdy moje koleżanki ze studiów mijały na ulicy matki z wózkami, wydawały z siebie odgłosy zachwytu i rozczulenia. Mnie to nie ruszało. Gdy pierwsze znajome zaczęły rodzić własne dzieci, a potem organizować przeróżne chrzciny, urodziny i dziecięce imprezy, nie byłam nimi zainteresowana. Chodziłam z grzeczności, ale rozmowy o rozszerzaniu diety, modelach wózków i ulubionych zabawkach bardzo mnie nudziły.

Mimo wszystko, nigdy nie myślałam też, że mogłabym po prostu nie mieć dzieci. Byłam przekonana, że to taki punkt, który musi w życiu odhaczyć każda kobieta. Dziś nie wiem, dlaczego tak sądziłam. Może podświadomie czułam presję społeczną albo rodzinną? A może po prostu zostałam wychowana w taki sposób, że uważałam macierzyństwo za swój święty obowiązek? Nie jestem pewna. Na pewno byłam przekonana, że, pomimo niewielkiego zainteresowania dziećmi, gdy urodzę swoje, to natychmiast je pokocham. Dlaczego? „Bo będą twoje”. Tak mi zawsze odpowiadała mama, gdy zwierzałam jej się ze swoich obaw.

Zakochałam się 

Z Bartkiem poznaliśmy się w mojej pierwszej poważnej pracy w dużym wydawnictwie. On był grafikiem, a ja redaktorką. Od razu między nami zaiskrzyło i szybko zaczęliśmy randkować. Jak większość związków, przeżywaliśmy razem różne wzloty i upadki, ale finalnie, czułam, że wyniknie z tego poważny związek. Mój ukochany był niezwykłym facetem: był inteligentny, czuły, troskliwy, a do tego zabawny i bardzo rodzinny. Dopiero po rozpoczęciu związku z Bartkiem zaczęłam realnie myśleć o dzieciach i założeniu rodziny. 

– Za kilka lat, jak już może będziemy mieć dzieci, zbudujemy dom... Mam taką piękną działkę, którą dostałem kiedyś po dziadkach. Będzie idealna. Dzieciaki będą miały gdzie biegać, może i znajdzie się miejsce dla jakiegoś psa, a ty będziesz mogła uprawiać kwiaty, jak zawsze chciałaś... – snuł przede mną wizje przyszłości.

To wszystko brzmiało tak sielankowo, że szybko dałam się ponieść tej wizji. Gdy Bartek wkrótce mi się oświadczył, z radością go przyjęłam i natychmiast zabrałam się za planowanie naszego idealnego ślubu. Wydawało mi się, że spełniam wszystkie swoje marzenia: będę mieć dom, kochającego męża, a później dzieci. Tylko czy to naprawdę były moje marzenia?

Na początku było dobrze

Gdy jeszcze byliśmy tylko we dwójkę, przez jakieś pierwsze dwa lata po ślubie, układało nam się dobrze. Rozwijaliśmy swoje kariery, a wieczorami cały czas poświęcaliśmy sobie i swoim pasjom. Mieliśmy czas i pieniądze na wakacje, na wyjścia na miasto czy na imprezy ze znajomymi. A później zaszłam w ciążę. Oczywiście, gdy tylko zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, wpadłam w prawdziwą ekstazę. Wybiegłam z łazienki i rzuciłam się Bartkowi na szyję.

– Będziemy mieli dziecko! Będziemy prawdziwą rodziną! – wykrzyknęłam, a mąż wziął mnie mocno w ramiona.

Wtedy naprawdę się cieszyłam. Po prostu to wszystko pasowało do mojego wyobrażenia o byciu kobietą, która ma poukładane życie. I żeby nie było: gdy Malwinka przyszła na świat, naprawdę poczułam instynkt macierzyński. Nie miałam problemu z nawiązaniem z nią więzi. Problem pojawił się, gdy zrozumiałam, że założenie rodziny to znacznie poważniejsza sprawa, niż się wydaje. I to, że wszyscy to robią, nie oznacza, że każdy temu podoła...

Czułam się zmęczona

Malwina była trudnym dzieckiem: bardzo dużo płakała, mało spała i często grymasiła. Kochałam ją, ale bywały momenty, że miałam wszystkiego tak bardzo dość, że rozważałam ucieczkę. „Nie wytrzymam, wezmę plecak, pojadę na stację, wsiądę w pierwszy lepszy pociąg i już nie wrócę...”, myślałam zrozpaczona.

– Kochanie, ja też jestem zmęczony, ale to tylko taka faza. Później będzie lepiej – pocieszał mnie mąż.

Cierpliwie czekałam, ale nie było lepiej. Faktycznie, kolki i nocne wstawanie się skończyło, ale zaczęły się inne problemy: adaptacja w przedszkolu, pierwsze fochy, nieposłuszeństwo i cała masa innych, standardowych problemów.

Miałam pretensje do męża

Odkąd urodziła się Malwina, czułam się jak niewolnica we własnym domu. Nie miałam już żadnego wolnego czasu na wypoczynek, na swoje pasje, na spotkania z przyjaciółkami. Bycie matką nie sprawiało, że czułam się spełniona. Byłam przemęczona, sfrustrowana i przytłoczona, co wkrótce zaczęło się też przekładać na jakość mojego małżeństwa.

– Bartek, ty ciągle gdzieś wyjeżdżasz, a ja co? Mam tego wszystkiego dosyć! – krzyczałam do męża w złości.

– Przecież taką mam pracę! Nie wyjeżdżam sobie dla przyjemności! Co ty myślisz, że ja na tych delegacjach leżę na plaży?

– Marzą mi się chociaż jedne wakacje z dala od was! – powiedziałam w końcu i od razu tego pożałowałam.

Mąż wyglądał na zranionego, a ja poczułam się okropnie. Tamtej nocy spaliśmy osobno. Czułam się winna, że nie potrafię być takim rodzicem jak on. To, co mu zarzucałam, było wyłącznie efektem mojej stale rosnącej frustracji, bo tak naprawdę Bartek był świetnym ojcem –zaangażowanym i troskliwym.

Mógł godzinami bawić się z Malwinką i słuchać jej bzdurnych opowieści, kiedy ja robiłam się znudzona już po kwadransie. Zazdrościłam mu tego. Chciałam czerpać większą radość z przebywania z córeczką, ale nie potrafiłam i codziennie wyczekiwałam momentu, aż stanie się na tyle dorosła, że będę mogła ją w końcu traktować jak równą sobie.

Zaszłam w drugą ciążę

Gdy Malwina miała siedem lat i w końcu poszła do szkoły, co, o dziwo, okazało się względnie bezproblemowym okresem, niespodziewanie zaszłam w kolejną ciążę. Tym razem płakałam nad testem ciążowym z rozpaczy. Byłam załamana.

– Bartek, jak my sobie damy radę? – chlipałam mężowi.

– Nie masz się, o co martwić! Przecież mamy więcej pieniędzy niż wtedy, gdy rodziła się Malwinka. Masz stabilną pracę, nikt cię nie wyrzuci, stać nas na jakąś pomoc... – uspokajał mnie Bartek, ale nie rozumiał moich zmartwień.

Nie bałam się o pracę czy pieniądze, ale o to, że znowu zatracę siebie w opiece nad dzieckiem. „Malwinka dopiero co stanęła na własnych nogach, zaczęła szkołę, odrobinę odsapnęłam... I teraz wszystko zacznie się od nowa”, myślałam przybita.

Przez większość ciąży i po narodzinach Adasia cierpiałam na poważną depresję. Mąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie cieszę się z narodzin dziecka, a ja nie potrafiłam mu wyjaśnić. Tylko coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Oczywiście, jakoś przetrwałam te pierwsze lata Adasia, tak samo jak wcześniej Malwinki. Tylko gdy synek zaczął już szkołę, Malwina wkraczała w etap dojrzewania, który ponownie wymagał od nas ciągłego zaangażowania. A to problemy w szkole, a to jakieś złamane serca... Bycie rodzicem było pracą na pełen etat, do której nie czułam się powołana.

Może popełniłam błąd

Niestety, nie było. Dziś mam 45 lat i myśli o tym, że być może popełniłam błąd, zakładając rodzinę. Malwina jest już w liceum, a Adaś w szkole podstawowej. Oczywiście, że ich kocham i jestem z nich dumna, ale nie potrafię przestać myśleć, że moje życie byłoby lepsze, spokojniejsze i bardziej satysfakcjonujące, gdybym nigdy nie zdecydowała się zostać matką.

Nie mogę też nie myśleć o tym, co będzie dalej ze mną i Bartkiem, gdy dzieci już się wyprowadzą. Wieloletnie zmęczenie i codzienne frustracje odcisnęły na naszym związku wielkie piętno. Ja zarzucałam mężowi, że za mało dba o naszą relację, a on mi, że nie potrafię się cieszyć tym, co mam. W efekcie staliśmy się jedną ze znużonych par, które wymieniają się tylko informacjami na temat tego, co dziś zjedzą i kiedy pójdą na wywiadówkę do szkoły... A przecież nigdy nie chciałam takiego życia!

Niech moja opowieść będzie przestrogą dla innych młodych kobiet, którym wydaje się, że powinny założyć rodzinę – nawet jeśli tego naprawdę nie pragną. Dzieci to coś, o czym trzeba marzyć z głębi serca. Tylko w ten sposób można stać się naprawdę dobrym rodzicem i spełnionym człowiekiem...

Czytaj także: „W prezencie na walentynki dostałam od męża zdradę, a potem rozwód. Już zawsze będą mi się kojarzyć z jego kochanką”
„Spędziłam noc z nieznajomym. Po czasie okazało się, że to przyjaciel mojego chłopaka. Cóż, on też nie próżnował”
„Wbiłam się w bardzo ciasną sukienkę, by na mój widok zaniemówił z wrażenia. A potem zaczął się cyrk i festiwal żenady”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA