„Życie pokazało mi, że faceci zdaja egzamin tylko w sypialni. Bawię się zdobyczą, owijam wokół palca i posyłam do diabła”

zakochana kobieta fot. iStock, CentralITAlliance
„Nawet fajnie było tak sprawdzać kolejnych partnerów. Porównywać, oceniać, dawać się zaskakiwać, odkrywać prawdziwe talenty. Ale i taka metoda na pożycie była obarczona wadami”.
/ 16.05.2024 15:03
zakochana kobieta fot. iStock, CentralITAlliance

Życie można sobie poukładać w pojedynkę. Z takim przekonaniem żyłam przez 15 lat. Było to przekonanie zbudowane na rozczarowaniu drugim człowiekiem, na rozczarowaniu związkiem. Za mąż wyszłam bardzo szybko, bo miałam wtedy tylko 20 lat. Jeszcze na studiach poznałam fajnego chłopaka, z którym szybko połączyła mnie namiętność i szalona, spontaniczna miłość. Doszliśmy do wniosku, że nie ma co czekać i trzeba się żenić. Chciałam z nim zamieszkać i spędzić z nim resztę życia. Gdy teraz wspominam tamte czasy, to chce mi się śmiać, ale wtedy, w wieku 20 lat, byłam inną kobietą, a w zasadzie jeszcze dziewczyną.

Tamta dziewczyna wyszła za swojego ukochanego i przez 5 lat mieszkała z nim po akademikach i stancjach. Kochała się, kłóciła, rozstawała, wracała, godziła, płakała, śmiała, krzyczała. To była gonitwa emocji, która jednak nie wzmocniła nas jako pary. Rozstaliśmy się równie absurdalnie i pochopnie, jak się związaliśmy. Jego rodzice widzieli, że nasz związek nie zmierza ku niczemu dobremu i specjalnie kupili na koniec studiów wycieczkę zagraniczną tylko dla niego.

Wtedy byłam wściekła

Nie mam też żalu do niego, że pojechał sam. Dzięki temu zobaczyłam, w co się wpakowałam i bez żalu przystałam na rozwód. Odpuściliśmy oboje. Ja dlatego, że przejrzałam na oczy, a on – że na tym wyjeździe poznał miłość swojego życia. Właśnie wtedy zdecydowałam, że już drugi raz nie wyjdę za mąż, z nikim już nie zamieszkam ani w ogóle nie będę się wiązać.

Zamierzałam być od tego czasu sama, bo to najlepsze rozwiązanie dla osoby silnej psychicznie, która nie potrzebuje codziennej obecności drugiego człowieka. W całym tym moim planie był tylko jeden szkopuł. Nie jestem zakonnicą, potrzebuję seksu. Na szczęście nie żyjemy w średniowieczu i kiedy kobieta zechce, to może. Zdarzały mi się więc liczne erotyczne przygody. Nawet fajnie było tak sprawdzać kolejnych partnerów. Porównywać, oceniać, dawać się zaskakiwać, odkrywać prawdziwe talenty. Ale i taka metoda na pożycie była obarczona wadami…

Nigdy nie wiedziałam, na kogo trafię i dosyć często wszystko kończyło się spektakularną klapą. Albo facet był zbyt skupiony na sobie, albo sprawa kończyła się po zaledwie kilku minutach, albo mój kochanek zapominał o grze wstępnej. No i do tego wszystkiego dochodziły jeszcze te okropne poranki. Krępujące, dziwne, zawstydzające. Niektórzy panowie chyłkiem się wymykali, inni zaś szukali czułości i robili podchody z nadzieją, że mogą liczyć na coś więcej. Tak czy inaczej – koszmar.

Nie ukrywam, seks zawsze był dla mnie ważny. Skoro zrezygnowałam z miłości, to chciałam, żeby chociaż on dawał mi satysfakcję z bliskości z drugim człowiekiem. Te rozczarowania zaczęły mnie po kilku latach męczyć. Dlatego bardzo się cieszyłam, gdy w końcu znalazłam Roberta. Facet bez pretensji. Idealny do łóżka. Czysty seks. Poznałam go w Warszawie, na szkoleniu, na które wysłała mnie moja firma. Jestem główną księgową w korporacji, dzięki czemu sporo zarabiam, co pozwala mi na niezależność. Sporo też pracuję i wciąż się doszkalam. Jednak na ten kurs na początku lata wyjątkowo nie chciało mi się jechać. Zebrałam się tylko dlatego, że musiałam.

Roberta zauważyłam od razu

Nie dlatego, że był jakoś specjalnie przystojny. Był przede wszystkim bardzo wysoki, a ja to u mężczyzn lubię. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt i szczupłą sylwetkę. Wyglądał mi na sympatycznego faceta. Chemia pojawiła się od razu. Zerkaliśmy na siebie co chwilę i trudno nam było skupić się na tym, co mówiła prowadząca. Na przerwie okazało się, że Robertowi nie brakuje też pewności siebie. Podszedł do mnie, jak tylko wyszłam zapalić.

– Mogę jednego? – spytał. Podałam mu paczkę, a on wyciągnął papierosa. Jednak kiedy podsunęłam zapalniczkę, żeby mu go zapalić, zamachał śmiesznie rękami i zawołał:

– Nie, dziękuję, nie palę!

– To po co to panu? – zdziwiłam się, wskazując na papierosa z mojej paczki, którego nadal trzymał w ręce.

– A, chciałem jakoś zagadać. Robert jestem – skłonił się i zaczekał, aż wyciągnę do niego rękę.

– Ewa – zaśmiałam się z podstępu. Uścisk miał mocny i pewny. Podobał mi się. Czułam, że coś z tego będzie.

Najpierw gadaliśmy o sprawach zawodowych. I wcale nie było nudno, bo on cały czas sobie żartował. Wygłupiał się i flirtował ze mną. Najpierw śmiał się, że mam zdecydowanie za gładką twarz jak na szefową i muszę popracować nad lwią zmarszczką, bo doda mi autorytetu.

Potem żartował z siebie, że wzięli go na szefa, bo wystaje ponad biurko i z daleka widzi, czy ktoś zamiast papierów nie ma na blacie gazety. W końcu wymyślił, że powinniśmy iść na randkę, ale najpierw wypadałoby się wymienić CV i listami motywacyjnymi. I właśnie od tego żartu o randce się zaczęło. Bo pośmialiśmy się, a potem on naprawdę zaprosił mnie na kolację. Do końca szkolenia siedziałam i uśmiechałam się do niego, a potem umówiliśmy się na wieczór. Wtedy oboje zagraliśmy w otwarte karty.

Okazało się, że Robert pasuje do mnie idealnie

W tym sensie, że on też się na kimś zawiódł i również szukał niezależności. Jego historia wyglądała nieco inaczej niż moja, bo nie było w niej małżeństwa, za to było długoletnie narzeczeństwo z okrutną zdradą na końcu. Jego ukochana, niejaka Jolka, tak jak on pochodziła z małej miejscowości. Tam się poznali, tam się szybko zaręczyli i oboje wyjechali do dużego miasta, żeby się dorobić.

– Nie dogadaliśmy się tylko co do sposobu na dorabianie się. Ja harowałem od rana do wieczora, a ona… No cóż. Ona polowała na tego jedynego. I bogatego, co warto zaznaczyć. W końcu jej się udało. Sam jej pomogłem, bo zaczęła kręcić z moim szefem. Tym sposobem straciłem nie tylko dziewczynę, ale i pierwszą pracę.

– Zwolniłeś się? – spytałam.

– Nie, on mnie zwolnił, zanim dowiedziałem się o ich romansie. Nie chciał chyba, żebym mu w firmie zrobił skandal.

– O matko, ale okrucieństwo!

– No. Ale to nie szef był okrutny. Wiesz, to przecież obcy człowiek – wzruszył ramionami. – Jolka nie była obca…

– Musiałeś bardzo to przeżyć – spojrzałam na niego ze współczuciem.

– Owszem. Ale dziś nie żałuję. Lepiej, że przejrzałem na oczy tak wcześnie, bo dzięki temu mogę żyć pełnią życia. Sama wiesz, nic tak nie smakuje jak niezależność.

– Racja – przytaknęłam. – Ja wierzę w to, co człowiek sam sobie wypracuje.

Nagle Robert spojrzał na mnie w taki sposób, że aż się zaczerwieniłam.

– A ja wierzę w popędy – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – To one nami kierują. Chciwość, pożądanie, pragnienie władzy. To są nasze motywacje. I nie ma co się na to oburzać. Takie jest życie. Trzeba się przystosować – stwierdził pogodnie.

– Właśnie, pożądanie… – westchnęłam. – Mogę zadać niedyskretne pytanie?

– Jasne, śmiało – uśmiechnął się, jakby dobrze wiedział, do czego zmierzam.

– Jak sobie radzisz z seksem? No wiesz, nie jest łatwo sobie kogoś znaleźć…

– Nie jest też trudno! – zaśmiał się gromko. – Ale prawda, żeby to miało ręce i nogi, to rzadko się udaje. Są tacy, co płacą…

– A ty… – zawiesiłam głos.

– Nie, nie – zaprzeczył szybko. – Poznaję dziewczyny, kobiety. No wiesz… Na przykład właśnie poznałem ciebie – powiedział to z taką śmiałością i takim żarem w oczach, że aż mnie przeszył dreszcz.

Tamtego wieczoru poszliśmy do łóżka

Seks z Robertem bardzo mi się podobał. Wszystko było jak trzeba i nawet poranek nie należał do najgorszych. Może dlatego, że oboje wiedzieliśmy, czego od siebie oczekujemy. Nie czułości, deklaracji, tylko zwykłej przyjemności i zabawy. Było więc – przede wszystkim dzięki jego poczuciu humoru – zabawnie i wesoło. Drugiego dnia szkolenia po zajęciach poszliśmy na obiad, pogadaliśmy chwilę i już mieliśmy się rozjeżdżać, ale doszliśmy do wniosku, że skoro ja mieszkam nad morzem, a on w górach, i pewnie się już nie zobaczymy, to może by tak jeszcze raz... I znów wylądowaliśmy w łóżku.

Potem rozstaliśmy się i każde pojechało w swoją stronę. Wkrótce jednak okazało się, że brakuje mi Roberta. Nie w sensie uczuciowym. Po dwóch tygodniach zaczęło mi zwyczajnie brakować seksu. Zadzwoniłam więc do niego i wyłożyłam kawę na ławę. Powiedziałam, że proponuję układ, w którym raz albo dwa razy w miesiącu spotykamy się na weekend w Warszawie i tam dajemy upust swoim żądzom. Zgodził się od razu. We właściwy sobie sposób, oczywiście – cały czas się śmiejąc. Nie przeszkadzało mi to ani nie obrażało.

Wiedziałam, że po prostu takie ma podejście do życia i podobało mi się to. Jego luz i poczucie humoru w pewnym sensie gwarantowały, że się nie zakocha, a nasza przygoda nie skończy się jak tani romans. Jakimś łzawym utworzeniem pary, a potem gorzkim i dramatycznym rozstaniem.

I rzeczywiście przez długi czas nic tego nie zapowiadało. Zjeżdżaliśmy do stolicy dwa razy w miesiącu. Chodziliśmy wtedy na kolacje, do kina i jakieś spacery po mieście. I owszem, było to przyjemne, ale mnie najbardziej podobał się seks. W tamtym czasie ani przez chwilę nie pomyślałam o nim jako o potencjalnym partnerze. On chyba też nie wiązał wtedy ze mną żadnych planów. Może dlatego, że w trakcie naszych spotkań ujawniały się nasze „starokawalerskie” i „staropanieńskie” przyzwyczajenia, z których na dłuższą metę trudno jest zrezygnować, a które bywały mocno irytujące.

Ja na przykład nie znosiłam spać przy podniesionych roletach, on natomiast nienawidził zupełnej ciemności. On wszędzie lubił jeździć samochodem, a ja od dzieciństwa byłam przyzwyczajona do codziennej porcji ruchu. Poza tym wkurzało mnie jego zgrzytanie zębami przez sen i za wszelką cenę starałam się o tym zapomnieć przed porannym seksem, żeby wejść w nastrój. On z kolei wyznał mi kiedyś, że ma wstręt do długich włosów, które zostawiam po każdym szczotkowaniu w łazience.

Muszę przyznać, że te nasze przyzwyczajenia, mimo zaledwie czterech dni w miesiącu spędzanych razem, były na tyle denerwujące i kłopotliwe, że trudno byłoby nam chyba wytrzymać ze sobą dłużej. Tak przynajmniej oboje myśleliśmy.

Przez pół roku spotykaliśmy się, kochaliśmy, śmialiśmy i na każdym kroku podkreślaliśmy, że to nam w zupełności wystarcza i więcej byłoby prawdziwą udręką. Jednak po jakimś czasie Robert zaczął do mnie dzwonić na pogaduchy. Czasem wieczorem, a czasem nawet wtedy, jak byłam w pracy. Na początku wystraszyłam się, że się zakochał, ale rozmowy były na tyle niezobowiązujące i przyjacielskie, że ten lęk szybko mi przeszedł. Rozmawialiśmy więc między spotkaniami i już właściwie zdążyłam się do tego przyzwyczaić, kiedy stało się coś dziwnego. Coś, czego się po nim w ogóle nie spodziewałam… Któregoś dnia zadzwonił.

– Ewa, masz chwilę? – spytał.

– No teraz nie za bardzo, pracuję.

– A nie możesz przerwać? Coś mi siedzi na wątrobie. Musimy pogadać.

Zdziwiłam się i trochę wystraszyłam, dlatego poszłam do pustej sali konferencyjnej i do niego oddzwoniłam.

– Ewa, ja cię strasznie przepraszam, ale najprościej, jak się da, to chciałem ci powiedzieć, że nie będziemy mogli się spotykać… – bardziej niż tym, co powiedział, byłam zdziwiona tym, jak to powiedział. W ogóle nie był sobą – nie żartował, nie śmiał się. Właściwie łamał mu się głos.

– Dobrze, rozumiem. Przecież nie umawialiśmy się na określony czas – odparłam.

– No tak. Jasne. Wiesz, poznałem kogoś i chciałbym spróbować. Wiem, co pomyślisz, ale ja mam wrażenie, że warto…

– Co komu pasuje… – warknęłam, bo jakoś nie mogłam się powstrzymać.

– To co? Do zobaczenia?

– No chyba raczej już nie – mruknęłam obrażona i tak właśnie się rozstaliśmy.

Musiał usłyszeć w moim głosie żal

A ja musiałam przyznać sama przed sobą, że byłam zła. Po chwili próbowałam sobie jakoś wytłumaczyć powód mojej złości. „Denerwuję się, bo teraz będę musiała sobie znaleźć nowego… partnera” – myślałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że do tej pory nie wiedziałam, jak Roberta nazwać.

Nie powiedziałam sobie, kim dla mnie był. Czy tylko facetem od seksu? A może stał się też przyjacielem i dlatego trochę mnie dotknęło to, że nie będziemy mogli się spotykać?… Siedziałam w sali konferencyjnej, rozmyślałam, aż z rozmyślań wyrwał mnie telefon. To on. Dzwonił jeszcze raz.

– Ewa, bo ja muszę ci się przyznać jeszcze do jednej rzeczy. Ja z tą kobietą spotykam się już od dwóch miesięcy…

– To znaczy… – jęknęłam.

– Spotykałem się z nią i z tobą jednocześnie. Przepraszam, jeśli…

Rozłączyłam się szybko, bo teraz to mnie naprawdę zabolało. Zdałam sobie sprawę, że mimo tych wszystkich głupich zasad, mimo że trzymaliśmy się na dystans, to ja znowu wpakowałam się w jakąś dziecinadę. Niby byłam już kobietą czterdziestoletnią, a nie tamtą naiwną, młodą dziewczyną, która tak pochopnie wyszła za mąż, a jednak znów oddałam serce facetowi…

Przecież na te telefony i spotkania z nim czekałam jak idiotka. Co z tego, że się do tego nie przyznawałam? Czy to cokolwiek zmieniało? Znów się dałam wykiwać. Tak mnie to wściekło, że strzeliłam papierami o blat biurka, wyszłam z firmy i skierowałam się prosto do baru. Musiałam się napić, a poza tym chciałam szybko znaleźć sobie kogoś na noc. Doszłam jednak do wniosku, że to wyglądałoby jak jakaś głupkowata zemsta. Dalszy ciąg tej dziecinady. Więc do domu wróciłam sama.

Kolejne dni nie należały do najprzyjemniejszych. Cała ta sprawa wytrąciła mnie z równowagi. Czułam się źle, bo po pierwsze, dałam się w to wciągnąć, chociaż myślałam, że jestem już mądrzejsza, a po drugie, towarzyszyło mi poczucie straty. No cóż. Zdarza się nawet czterdziestolatkom. Nie należę do osób, które długo wszystko rozpamiętują, więc zebrałam się do kupy. Minęły dwa miesiące. O tej całej sprawie starałam się nie myśleć i czasem nawet mi to wychodziło. Po prostu żyłam dalej.

W tamten piątkowy wieczór wyszłam z pracy pogodna i zadowolona, bo szykował mi się weekend w górach ze znajomymi. Moje myśli zajęte były snuciem planów, więc na początku nawet nie zauważyłam Roberta, który na mój widok wstał z ławki. Dostrzegłam go dopiero, gdy podszedł do mnie z bukietem kwiatów i zażartował:

– Miałem nadzieję, że nie pokażesz lwiej zmarszczki, ale niestety się zawiodłem… Chyba nie będzie mi łatwo, co?

– To zależy, czego chcesz – odparłam, gorączkowo zastanawiając się, jak powinnam się teraz zachować i co powiedzieć.

– Czego chcę? Powrotu do układu…

„No nie, co za bezczelny typ!” – przebiegło mi przez głowę, ale wydukałam tylko:

– Chyba żartujesz…

– Daj mi dokończyć! Chcę powrotu do układu, ale… w rozszerzonej wersji.

– Nie rozumiem – burknęłam.

– Chodź na kawę. Chcę pogadać.

Skinęłam głową. Myślałam, że będzie się kajał, przepraszał mnie i w ogóle urządzi spektakl, ale on wyłożył sprawę w rzeczowy sposób. Podobno spotkania ze mną rozbudziły w nim potrzebę bliskości. Tak mu się przynajmniej wydawało. A ponieważ ja deklarowałam od początku, że żadne ckliwe układy mnie nie interesują, to po prostu próbował sobie kogoś znaleźć.

– I to była ta dziewczyna? – zapytałam.

– Nie jedna. Cztery – uśmiechnął się.

– Co takiego!? – oburzyłam się.

– Tak. Szukałem tej właściwej. Ale nie przejmuj się. Z żadną nie spałem.

– Jak mam ci uwierzyć?

– A po co miałbym kłamać?

– Żeby znów się ze mną przespać.

– Przecież o to ci chodziło!

– Ale… – jęknęłam.

– Nie tylko o to chodzi – przerwał mi. – Ja chcę… Chcę z tobą być.

Myślałam, że padnę po tym wyznaniu

W głębi duszy właśnie tego się spodziewałam, tego oczekiwałam, a mimo to jego słowa przyprawiły mnie o szybsze bicie serca. Robert powiedział mi jeszcze, że to, co uznał za potrzebę bliskości, było tak naprawdę uczuciem do mnie. Nie powiedział jakim uczuciem, ale się zorientowałam. W końcu czułam to samo, prawda? On mówił, a ja siedziałam i nie mogłam się zdecydować, czego właściwie chcę. W jednej chwili pragnęłam go cynicznie wykorzystać, zabrać na ten jeden, ostatni numer do hotelu, a potem porzucić… Lecz zaraz potem oczami wyobraźni widziałam sceny ze szczęśliwego życia we dwoje.

I wtedy nagle zrozumiałam, że przez ponad 15 lat robiłam ze swojego życia głupi teatrzyk. Grałam. Oszukiwałam samą siebie. Wmawiałam sobie, że jestem silną, niezależną kobietą sukcesu i nie potrzebuję mężczyzn do niczego innego poza seksem. To dopiero była dziecinada! Zostałam skrzywdzona, to prawda. Ale potem tak bardzo chciałam uciec od tego, co ludzkie i związane z miłością, że popadłam w przesadę. I jej konsekwencją była ta rozmowa. Musiałam to przerwać.

– Robert, Robert, stop. Przestań na chwilę mówić – powstrzymałam go gestem dłoni.

– Dość tej błazenady. Oboje byliśmy głupsi niż licealiści. Zaczynamy od nowa, ale po bożemu. Zaproś mnie na randkę. Ja się zgodzę, pójdziemy, pogadamy, na dobranoc pocałujesz mnie w policzek, kolejnym razem w usta, a do łóżka pójdziemy najwcześniej za miesiąc. Jak się wszystko ułoży, to za rok poprosisz mnie o rękę, a za dwa weźmiemy ślub. Może tak być?

– Oczywiście – przytaknął gorliwie.

Zaprosił mnie na kolację i pocałował w policzek. Ale potem poszło już nieco szybciej. Na drugiej randce wylądowaliśmy w łóżku, o rękę poprosił mnie po trzech miesiącach. Od razu zaczęliśmy się starać o dziecko. Dziś mija rok od naszego ślubu, a ja czekam na niego w domu z testem ciążowym. Ma wynik pozytywny!

Ewa, 41 lat

Czytaj także:
„Jestem w kwiecie wieku i w łóżku nie próżnuję. Mąż to stary piernik, ale za to kochanek jest jak słodka beza”
„Mąż stawał na głowie, by ugościć nową dziewczynę syna. Tak się postarał, że prawie zrobił jej dziecko”
„Mąż odszedł do kochanki, więc ja też chciałam się zabawić. Upojne chwile spędziłam z żonatym bratem przyjaciółki”

Redakcja poleca

REKLAMA