Do wszystkiego w życiu doszłam sama, własnymi siłami. Moi rodzice myśleli, że wiecznie będę im usługiwać i do tego sponsorować rodzeństwo. Ani mi się śni! Teraz będę myślała tylko o sobie.
Traktowali mnie jak darmową pomoc
W moim domu się nie przelewało. Pieniędzy starczało tylko na podstawowe potrzeby, pomimo że rodzice dużo pracowali. No cóż, utrzymanie pięciorga dzieci to nie lada wyzwanie, niemniej miałam – i nadal zresztą mam – ogromny żal do matki i ojca. Trudno było mi pojąć, dlaczego zdecydowali się na taką gromadkę, skoro ich sytuacja finansowa pozostawiała sporo do życzenia.
Będąc najstarszą z całej piątki, miałam przechlapane. Podaj, posprzątaj, pozamiataj – traktowano mnie niczym darmową służącą. Z jednej strony miałam mnóstwo obowiązków związanych z opieką nad młodszym rodzeństwem, a z drugiej wysłuchiwałam pretensji o nie najlepsze oceny w szkole. Ciekawe tylko, kiedy niby miałam się uczyć?Poza tym brakowało mi spokojnego kąta, bo nasze mieszkanie nie było zbyt duże i wiecznie panował w nim harmider.
Skrycie marzyłam o tym, że gdy dorosnę, będę mieć własne lokum, ciche i przytulnie urządzone. Jednak w miarę upływu czasu zaczęło do mnie docierać, że to wcale nie będzie takie proste. Właśnie dlatego pragnęłam wykonywać świetnie opłacany zawód jak lekarz czy prawnik. Jednak po ukończeniu szkoły średniej zamiast na studia poszłam do pracy. Gdy poznałam Adama, pojawiło się światełko w tunelu. Do tego stopnia chciałam wyrwać się z rodzinnej matni, że gdy po dwóch miesiącach znajomości mi się oświadczył, bez zająknięcia odpowiedziałam „tak”.
Małżeństwo było przepustką do wolności
Rodzice wcale nie byli zachwyceni faktem, że wychodzę za mąż.
– To przykre, że nas zostawiasz – matka za wszelką cenę usiłowała wzbudzić we mnie poczucie winy.
– Nie mów tak, wiesz, że to nieprawda – nie chciałam, żeby było jej przykro, więc kłamałam.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będziemy w stanie dołożyć się do wesela? – oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie poruszyła tematu związanego z finansami.
– Domyśliłam się – nie byłam zaskoczona, bo to przecież było do przewidzenia.
Bez pomocy moich rodziców zorganizowaliśmy z Adamem uroczystość ślubną. Było skromnie i kameralnie. Po ślubie zamieszkaliśmy u niego. Miał swoje mieszkanie, które dostał w spadku po babci. Mówił, że było w fatalnym stanie, ale udało mu się doprowadzić je do porządku. Zarabiał naprawdę nieźle – pracował u znajomego w firmie budowlanej. Był przy tym niezwykle ambitny, ponieważ planował uruchomienie własnego biznesu. Autentycznie uwielbiał to, czym się zajmował. Niby zwyczajny i prosty facet, ale potrafił zagrzewać mnie do walki o lepszą wersję siebie.
– Myszko, przecież ty taka zdolna jesteś – zwykł często mawiać – nie marnuj się jako sprzątaczka.
– A co takiego mogłabym robić? – rozkładałam bezradnie ręce.
– Fantastycznie gotujesz, więc może jakieś kursy kulinarne albo szkoła gastronomiczna? – Adam miał więcej wiary we mnie, niż ja sama.
– One są strasznie drogie – westchnęłam ciężko.
– Przecież to akurat najmniejszy problem, chętnie zapłacę – wcale nie miałam zamiaru prosić męża o pieniądze, lecz skoro propozycja wyszła od niego, postanowiłam z niej skorzystać.
Przestaliśmy się dogadywać
Kształcenie się w kierunku gastronomicznym okazało się strzałem w dziesiątkę. Poczułam, że odkryłam swoje powołanie, aczkolwiek gdyby nie Adam, pewnie nigdy nie zdobyłabym się na odwagę. Szybko podjęłam pracę na zmywaku w znanej restauracji. Nie miałam żadnych złudzeń co do tego, że jeśli zamierzam cokolwiek w tej branży osiągnąć, muszę zacząć od zera.
Krok po kroku parłam do przodu i pięłam się po kolejnych szczeblach kariery. Byłam z siebie dumna, Adam zresztą też. Niestety, każdy medal ma dwie strony. Im lepiej radziłam sobie na niwie zawodowej, tym bardziej ja i mąż oddalaliśmy się od siebie. On miał swoje obowiązki, ja swoje. Często mijaliśmy się w drzwiach i widywali późnym wieczorem, kiedy oboje byliśmy tak zmęczeni, że padaliśmy na łóżko i momentalnie zapadali w sen.
Nasze rozmowy przypominały koleżeńskie pogawędki, a intymne zbliżenia odeszły do lamusa. Któregoś dnia, gdy się obudziłam i popatrzyłam na męża, zrozumiałam, że na dobrą sprawę już nic nas nie łączy. Zapadła decyzja. Rozstaliśmy się po sześciu latach małżeństwa.
Adamowi dużo zawdzięczam, bo to dzięki niemu stanęłam na nogi. Zarabiałam tyle, że mogłam pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania, ale prywatne cztery kąty w dalszym ciągu pozostawały w sferze marzeń. Nie chodziło o luksusowy apartament, ale o zwykłą kawalerkę.
Nie miałam tylu pieniędzy
Pewnego razu w telefonicznej rozmowie z matką prosto z mostu poprosiłam ją o pomoc finansową.
– Czy byłaby szansa, żebym dostała od was trochę pieniędzy na wkład własny? – nie owijałam w bawełnę.
– No tak, przypominasz sobie o nas, jak czegoś chcesz – obruszyła się matka.
– Bzdury opowiadasz – ciśnienie od razu mi skoczyło.
Co miesiąc robiłam na jej konto przelewy – może nie jakieś duże, ale jednak.
– Przykro mi, ale nie damy rady – najwyraźniej miała mi za złe, że w ogóle ośmieliłam się poruszyć ten temat. – Było się nie rozwodzić, a poza tym Michalina niedługo kończy ogólniak i wybiera się na studia.
– Aha, ok – to było jedyne, co w tej sytuacji mogło mi przejść przez gardło.
Zakończyłam połączenie. Miałam dziką ochotę cisnąć smartfonem o podłogę. Jak mówiłam o studiach, wiecznie tylko słyszałam, że taka opcja nie wchodzi w rachubę ze względu na brak pieniędzy. A tu proszę, środki na edukację Michaliny znalazły się w magiczny sposób. Znowu pożałowałam, że nie jestem jedynaczką – tak jest najlepiej, bo uwaga rodziców się nie rozprasza. Wtedy byłoby ich stać nie tylko na finansowanie mojej nauki, ale też i na pomoc przy zakupie mieszkania. Zastanawiałam, się czy kiedykolwiek im wybaczę.
O pożyczkę mogłam poprosić Adama – pomimo że się rozwiedliśmy, mieliśmy dobry kontakt. Zapewne by nie odmówił, lecz nie uważałam tego za trafiony pomysł. Nie miałam wyjścia, trzeba było zacisnąć zęby i jeszcze więcej pracować, żeby: po pierwsze – zwiększyć stan oszczędności, a po drugie – poprawić zdolność kredytową. Fizycznie i psychicznie byłam wykończona, a pojęcie takie jak „wolny dzień” zniknęło z mojego słownika.
Nagle stałam się kochaną córeczką
Niemniej dwa lata ciężkiej harówy opłaciły się – trzymając w dłoni klucze do własnego gniazdka, nie posiadałam się ze szczęścia. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu, chociaż okupiony niemałym kredytem. Wychodziłam z założenia, że lepiej płacić ratę, niż komuś za wynajem.
Nie omieszkałam rzecz jasna pochwalić się rodzicom wspaniałym nabytkiem. Odwiedzili mnie razem z Elą, Darkiem i Pawłem. Siostra i bracia prawie się nie odzywali, za to matce buzia się nie zamykała.
– Ładnie się urządziłaś – cmokała z zachwytem, a ojciec jej wtórował. – Skoro tak znakomicie ci się powodzi, to może nas wspomożesz?
Nie wierzyłam w to, co słyszę. W jednej sekundzie pożałowałam, że ich tutaj zaprosiłam. Uczyniłam to zresztą z poczucia obowiązku, a nie ze szczerych chęci.
– Słucham?
– No daj spokój, przecież jesteśmy rodziną.
W jednej sekundzie coś we mnie pękło. Wygarnęłam rodzicom wszystko, co się nagromadziło przez lata. Nie powstrzymałam się od płaczu, a zrzuciwszy z serca cały ciężar, naprawdę poczułam się lepiej. Początkowo nie wiedzieli, jak zareagować, aż w końcu matka stwierdziła, że jestem niewdzięcznicą i nie doceniam tego, co od nich dostałam. Wyprosiłam ich z mieszkania. Od tamtego momentu, a minęło już pół roku, nie odzywamy się do siebie. To moja rodzina, ale tak jest lepiej.
Czytaj także:
„Henryk zostawił z niczym, ale po latach jestem mu wdzięczna. Dzięki temu stałam się kobietą sukcesu”
„Jedna z moich podwładnych kradła w pracy. Pod fartuchem kuchennym wynosiła pomidory, mąkę i płyn do mycia naczyń”
„Koleżanka z pracy upokarzała mnie, bo chodziłam w szpilkach. Gnida w brudnym dresie musiała się jakoś dowartościować”