„Mam 37 lat i jestem złą kobietą. Matka całe życie obwiniała mnie, że mój ojciec, a jej kochanek, zostawił ją z brzuchem”

Kobieta, której nie kocha matka fot. Adobe Stock, nenetus
„Dopiero kiedy uwiodłam Piotra, twojego najlepszego przyjaciela, autorytet i boga – trafiłam w najczulszy punkt. To było dziecinnie proste. Nie byłam już brzydkim kaczątkiem i dobrze o tym wiedziałam. Stałaś w drzwiach niebieskiego pokoju, skamieniała, niedowierzająca”.
/ 03.11.2022 11:00
Kobieta, której nie kocha matka fot. Adobe Stock, nenetus

– Jesteś brzydkim, krnąbrnym dzieckiem – mówiłaś spokojnie, odwracając nabrzmiałą od alkoholu twarz.
Patrzyłam w lustro i z dziecięcą rozpaczą odkrywałam, że mówisz prawdę. Mieszkałyśmy w wielkim pustym domu. Same, bo mój ojciec, a twój niedoszły małżonek, zostawił cię z brzuchem. Czyli ze mną. I to był mój grzech pierworodny, którego nie mogłaś mi wybaczyć. Po nim szły następne, a wyliczać je mogłaś bardzo długo. Najbardziej miałaś mi za złe, że złamałam twoją, tak świetnie zapowiadającą się, karierę aktorską.
– Muszę się spieszyć, największe role jeszcze przede mną, a życie szybko się kończy – mówiłaś gorączkowo, popijając drinka. Tyle, że nikt nie chciał angażować mało zdolnej aktorki na nieustającym kacu. Grałaś więc ogony w tym swoim podrzędnym teatrze albo miesiącami nie dostawałaś nawet tych ochłapów. I temu też, oczywiście, winna byłam ja.

Nie rozumiałam, dlaczego wciąż wszystko masz mi za złe. Myślałam, że tak jest w każdej rodzinie, że dzieci są wszystkiemu winne. Nienawidziłam widoku butelki, która zawsze mniej lub bardziej pełna stała przy twoim łóżku. Bałam się momentów, kiedy budziłaś się w nocy niedopita i krzyczałaś na cały dom, że masz zafajdane życie...

Ale pamiętam także moje stłuczone kolano. Upadłam tuż przed wejściem na ruchliwą ulicę. Biegłaś, potrącając przechodniów z rozwianymi włosami i przerażeniem w oczach.
– Mogłaś wpaść pod samochód. Moja mała córeczka, moja mała... – tuliłaś mnie i całowałaś. A ja myślałam, że przecież to tylko rozbite kolano. Ale odtąd już zawsze miałam tęsknić do tamtego dotyku twoich rąk i przerażenia w oczach.

Miałam 16 lat, gdy poznałam Tomka

Jeszcze tego samego dnia leżałam z nim na twoim wielkim łożu w niebieskim pokoju. Był pierwszym człowiekiem, który powiedział, że mnie kocha. Dziś wiem, że kochał tylko moje młode, rozkwitające ciało. Potem był Marcin, Janusz. Inni.
– Jaka ty jesteś łatwa – mówiłaś obojętnie – No cóż, może masz rację. To cholerne życie tak szybko się kończy. Trzeba z niego brać pełnymi garściami.

Czy byłam łatwa? A może tylko chciałam być przez ciebie zauważona? A może szukałam miłości? Że to nie tak się robi? Przecież ty nie uczyłaś mnie, jak się szuka miłości. Dopiero kiedy uwiodłam Piotra, twojego najlepszego przyjaciela, autorytet i boga – trafiłam w najczulszy punkt. To było dziecinnie proste. Nie byłam już brzydkim kaczątkiem i dobrze o tym wiedziałam. Stałaś w drzwiach niebieskiego pokoju, skamieniała, niedowierzająca. Twoje pięści na mojej głowie. Moja ręka na twojej twarzy.

Wyjechałam tak, jak stałam

Dość miałam walki o twoje uczucia. Moje nowe życie miało być inne. I było. Znalazłam pracę. Wynajęłam pokój. Spotkałam mężczyznę, który tłumaczył mi cierpliwie, co jest dobrem, a co złem, co miłością, a co tylko pożądaniem. Był człowiekiem zasad, honoru i prawych wartości. Zakochałam się. Kiedy poprosił mnie o rękę, bez namysłu wysłałam do ciebie list.

Zobacz, jakie szczęście zesłał mi los. I to bez twojego udziału. Zobacz mamo, jestem warta miłości wspaniałego człowieka. A przecież mówiłaś, że nic dobrego mnie w życiu nie spotka, że los mnie pokarze za moją wredotę. A on mnie nagrodził.

Przyjechałaś z butelką wódki. Na zgodę. Przez jeden wieczór opowiedziałaś mu całe moje życie. Nie pominęłaś żadnego pikantnego szczegółu, żadnego męskiego imienia, a niebieski pokój urósł do rangi burdelu.
– Powiedz, czy to wszystko prawda? – krzyczał z drugiego końca stołu. A ja patrzyłam na moje szczęście i wiedziałam, że wyrok już zapadł. W tym jego świecie niezłomnych wartości, nie było miejsca dla złych kobiet. Dobro ma być nagrodzone, a występek ukarany. Zero wątpliwości, żadnego prawa do obrony.
– Nie zadawaj mi pytań, na które nie oczekujesz odpowiedzi – powiedziałam, wstając od stołu.

Siedem miesięcy później urodziła się Paulina, podobna do ciebie jak dwie krople wody.

Potem, mamo, nastało między nami 10 długich lat milczenia

Kiedy jednak dostałam wiadomość, że leżysz na onkologii, pognałam na drugi koniec Polski. Nie mogłaś umrzeć, przecież tylu rzeczy nie zdążyłam ci powiedzieć...
– Czekałam na ciebie – powiedziałaś. Dopiero wtedy zaczęłyśmy naprawdę rozmawiać. Mówiłaś o swoim bólu, tęsknotach, lękach. O życiu, w którym nic się nie układało. A ja przypominałam sobie dni, kiedy burzy nie udało się zażegnać, gdy padały słowa ostre, raniące i ciebie, i mnie. Gdy potem, w ciszy swego pokoju chciałam biec do ciebie, ale parszywa duma nie pozwalała.

Kiedy uporałaś się z chorobą, zamieszkałyśmy znowu razem. Siedzisz teraz w bujanym fotelu na wprost okna – siwa, starsza pani i tłumaczysz Paulinie, dlaczego musi nosić szalik. Otulam ci stopy pledem, bo kwietniowe powietrze bywa zdradliwe. I spójrz – przyniosłam fiołki, twoje ulubione kwiaty. Myślę, że nasze wspólne życie – i to rozbite kolano, i ślad ręki na twarzy – wiodło nas nieuchronnie do tego wiklinowego fotela. I tylko proszę, nie mów wciąż mamo, że życie się kończy. Ono się dopiero zaczyna.

Czytaj także:„Teściowa bsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA