„Mam 20 lat i zamiast imprezować, łażę z wózkiem wokół akademika. Jak ostatni frajer dałem się wrobić w bachora”

rodzice zmęczeni dzieckiem fot. iStock by Getty Images, AntonioGuillem
„– Nie marudź! – usłyszałem. – Ojciec prawnik, on będzie prawnikiem, kasy będziesz mieć jak lodu. Mówiłam ci, że trzeba wiedzieć, kiedy i z kim ma się dziecko. Ja byłam głupia, ty bądź mądrzejsza. Później mógłby wybierać i przebierać. Ale ty go złapałaś, więc trzymaj i nie puszczaj. Jak znowu o rozwodzie wspomni, zagroź brakiem kontaktu z małą”.
/ 21.07.2023 08:45
rodzice zmęczeni dzieckiem fot. iStock by Getty Images, AntonioGuillem

Daga pojawiła się w moim życiu całkiem przypadkiem. Koleżanka koleżanki. Jedna wspólna impreza i wylądowaliśmy w łóżku. Nie będę udawał świętoszka, jakoś tak wyszło, trzeźwi nie byliśmy. Potem też nie trzymaliśmy się tylko ze ręce. Na początku używałem gumek, ale potem Daga zaczęła brać tabletki. Zaufaliśmy im, i błąd.

– Spóźnia mi się.

– Co ci się spóźnia? – spytałem jak idiota.

Okres mi się spóźnia! – Dagmara walnęła mnie w głowę poduszką.

– Tabletki bierzesz. Zapomniałaś wziąć?

– Żaden sposób nie daje stu procent skuteczności – Daga zaczęła obgryzać paznokieć kciuka. – Może tylko się spóźnia. Może się jeszcze pojawi.

– Ile? – zadałem zasadnicze pytanie.

– Osiem dni…

Poczułem dziwną słabość.

– Nie no… To się już chyba kwalifikuje do zrobienia testu, co?

Nie chciałem spędzić z nią reszty życia

I tak zaczęło się wszystko pieprzyć. Całe moje życie. Test wyszedł pozytywny. Dagmara na hasło aborcja reagowała histerycznie, choć obiecywałem, że załatwię i zapłacę za tabletki. Nawet nie będzie potrzebna wizyta u ginekologa. Nie i już. Ona chciała tego dziecka. Chciała je urodzić i wychowywać. Ze mną. Przecież oboje jesteśmy wierzący, a aborcja to grzech.

– Seks przed ślubem też. Mamy po dwadzieścia lat, studiujemy, nie zarabiamy. Mieszkamy w akademiku, w pokojach ze współlokatorami, z dala od domu. Jak ty chcesz dzieciaka wychowywać w takich warunkach?

– Weźmiemy ślub, dostaniemy oddzielny, wspólny pokój, zaczniemy pracować dorywczo, a z resztą pomogą rodzice.

Na każde moje „ale” miała odpowiedź. Plan ułożony od A do Z. Po roku – dziecko do żłobka, a my do nauki. Potem myk, myk, dwa lata, i zanim młode trafi do szkoły, to my już będziemy mieć mgr przed nazwiskiem i pracę. Wtedy kredyt na mieszkanie. Później…

Nie chciałem tego. Takiego planu na życie. Poukładanego niemal do emerytury. Nikt normalny w moim wieku by nie chciał.

Dagmara jest ładną i niegłupią dziewczyną, ale nie czułem do niej zbyt wiele, a na pewno nie chciałem spędzić z nią reszty życia. Prosiłem, żeby przemyślała sprawę jeszcze raz. Nie chce usuwać, rozumiem, też czułbym się z tym źle, więc może adopcja. To nie był czas na dziecko, nie mieliśmy niczego, a ja nie nadawałem się na ojca. Nie dorosłem.

Jak grochem o ścianę. Kwestia wychowywania w pojedynkę i alimentów też nie wchodziła w grę. Nie zamierzała być samotną matką i nie chciała skazywać dziecka na bycie społeczną półsierotą. Dość szybko zorganizowała spotkanie z naszymi rodzicami, którzy – choć nie byli zachwyceni myślą o zostaniu dziadkami tak szybko – zgodzili się, że powinno być, jak należy i „po bożemu”. Skoro dziecko już jest, trzeba nas ożenić i zagonić do wychowywania potomka. Pomagać będą, ale nie rozpieszczać czy wyręczać, bo skoro nabroiliśmy, musimy ponieść konsekwencje.

Trzy miesiące później nosiłem obrączkę, a Dagmarze rósł brzuch. Jako małżeństwo dostaliśmy oddzielny pokój w akademiku. Poza nami na piętrze mieszkały jeszcze dwa takie małżeństwa, jedno z dzieckiem. Wprost nie mogłem się doczekać, by i u nas noworodek zawodził całymi nocami, jak u tych za ścianą.

– Tego chcesz? Tego? – pytałem Dagmarę, a ona tylko wzruszała ramionami.

W końcu dziecko pojawiło się na świecie i było jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażałem. Nasza córka wyła całymi nocami… i dniami, w bonusie. Dagmara, na urlopie dziekańskim, zajmowała się nią tak, jak potrafiła, ale widziałem, że jest coraz bardziej zmęczona i wkurzona. Skakaliśmy sobie do oczu, bo nie było nocy, żebyśmy mogli przespać choć dwie godziny ciurkiem. Tak mijały dzień za dniem, noc za nocą, a ja coraz częściej zadawałem mojej żonie pytanie, czy tego właśnie chciała.

Czyli to nie był wypadek przy pracy?

Zastanawiałem się nad rozwodem. Marny był jednak jeszcze ze mnie prawnik, więc póki co siedziałem cicho i robiłem swoje. Uwierzyłem w ochronną moc tabletek, to mam. Skończyły się wypady na piwo ze znajomymi, nicnierobienie, rozrywki… Po zajęciach szybko musiałem biec do akademika, pomóc przy małej. Brałem wózek i spacerowałem z nią po parku, żeby Dagmara mogła się choć chwilę zdrzemnąć.

Och, oczywiście, że budziłem zainteresowanie znajomych. Gratulowali i robili głupie miny nad wózkiem, a ja miałem ochotę im przyłożyć. Byłem wiecznie śpiący, cholernie zmęczony i potwornie zawiedziony, że moje studenckie życie skończyło się, nim się zaczęło. Co gorsza, nie czułem miłości do tego malucha, który leżał w wózku i albo spał, albo wył. Może gdybym czuł, to wszystko miałoby sens, cała ta rezygnacja i poświęcenie. A tak…

Któregoś dnia zostawiłem wózek na dole. Mała zasnęła, nie chciałem, by się obudziła i rozwyła od nowa, gdy będę tarabanił się z wózkiem na czwarte piętro akademika. Winda znowu nie działała. Wziąłem ją ostrożnie na ręce i pokonałem schody, dziękując losowi, że nikt akurat przechodził i nie hałasował, dzięki czemu to małe wrzeszczadło nadal spało. Cicho zdjąłem buty w przedpokoju i zamarłem, słuchając Dagmary i jej matki, które rozmawiały przez telefon, w trybie głośnomówiącym.

– Jeszcze trochę, córeczko. Jeszcze trochę i dziecko pójdzie do żłobka, potem do przedszkola. Odsapniesz…

– Od niego też? Już nie mogę na niego patrzeć! I na tę jego minę cierpiętnika…

– Nie marudź! Ojciec prawnik, on będzie prawnikiem, kasy będziesz mieć jak lodu. Mówiłam ci, że trzeba wiedzieć, kiedy i z kim ma się dziecko. Ja byłam głupia, ty bądź mądrzejsza. Później mógłby wybierać i przebierać. Ale ty go złapałaś, więc trzymaj i nie puszczaj. Jak znowu o rozwodzie wspomni, zagroź brakiem kontaktu z małą. Ojcem jest przecież dobrym. No, muszę lecieć.

Stałem tam dłuższą chwilę, słuchając, jak Dagmara krząta się po pokoju, i nie mogąc w sobie znaleźć siły, żeby wparować do środka i jej wygarnąć. Rzygnąć żółcią, która podchodziła mi do gardła. Nie kochałam kobiety, którą poślubiłem, ale szanowałem za poglądy i ceniłem za to, że stara się być dobrą matką. Teściową też lubiłem, wydawała się miła…

Prysło jak bańka. Brzydziłem się obu. Młoda ma, co chciała. A stara budziła we mnie grozę. Rajfurzyła własną córką. Bo jak to inaczej nazwać? Co innego wpaść, trudno, zdarza się, tabletki nie zadziałały, gumka pękła. Ale świadome wpuszczenie kogoś w taki kanał? W zasadzie dożywotni. Nawet jeśli się rozwiodę – co uczyni ze mnie odszczepieńca w bogobojnej rodzinie – przez najbliższe ćwierć wieku będę łożył na dzieciaka, niezależnie od tego, czy będę chciał utrzymywać z córką kontakt, czy nie.

Nie jestem w stanie jej pokochać

Miałem ochotę zostawić tłumoczek na podłodze, odwrócić się na pięcie, wyjść i nigdy nie wracać, zniknąć. Niechęć, spowodowana brakiem snu i totalną rewolucją w moim życiu, zmieniła się w sekundę w regularną nienawiść, choć akurat dziecko nie było niczemu winne. Zdawałem sobie z tego sprawę. Ale zostałem wrobiony, ciąża była skutkiem celowych machinacji, gdyby nie ten bachor, mógłbym raz-dwa odzyskać wolność.

Moja mała córka stała się wielką kulą u mojej nogi, betonowymi butami, pułapką. Nie umiem spojrzeć na nią z jakimkolwiek ciepłym uczuciem w sercu. Po prostu nie potrafię. Dobry ojciec? Co najwyżej odpowiedzialny. Robię, co trzeba, bo się zmuszam. Skoro nie mogę jej kochać, to niech chociaż będzie zadbana. Staram się być odpowiedzialny, ale tatą się nie czuję. Jedynie dawcą spermy i nazwiska.

Czy dla dobra małej nie powinienem odejść? Co gorsze: ojciec, który nie kocha swojego dziecka, czy ojciec, który jest nieobecny? Nie wiem. I nie wiem, czy kiedykolwiek mi się odmieni. Boję się, że to, co usłyszałem, zniszczyło we mnie zalążki rodzicielskich uczuć.

Dagmarze nigdy nie wybaczę. Okradła mnie z młodości, życia, przyszłości, nawet z miłości do własnego dziecka. Już nigdy jej nie dotknę. Nie dam się wrobić w kolejną ciążę. Nie sprowadzę na ten świat drugiego niekochanego dziecka. I kiedyś, jak się wyśpię, ogarnę i pozbieram do kupy, rozwiodę się z nią. Zanim zacznę porządnie zarabiać i ta pijawka jeszcze mocniej się do mnie przyssie. Znajdę argumenty nie tyle dla sądu, co dla moich rodziców, a potem rozstanę się z tą wyrachowaną, podstępną żmiją. Może wtedy uda mi się wykrzesać jakieś cieplejsze uczucia względem córki.

Bo na razie jest mi obojętna jak śliczna lalka na wystawie sklepu. Chcę ją odepchnąć, za każdym razem, gdy Dagmara daje mi ją na ręce. Nie lubię jej przytulać, nie znoszę jej zapachu. A kiedy znowu wrzeszczy, mam ochotę zakleić jej usta taśmą. Zamknąć w szafie, żeby nie musieć na nią patrzeć, żeby móc udawać, że jej nie ma i nigdy nie było. Wiem, brzmi strasznie, potwornie wręcz, ale tak czuję, tak myślę…

Każdy dzień jest dla mnie katorgą i chciałbym zniknąć z rzeczywistości, w której utkwiłem jak w więzieniu. Chcę uciec, ale wiem, że moja rodzina – ta, którą kocham – by mi nie wybaczyła. Z drugiej strony muszę żyć z „rodziną”, która mnie mierzi. Jestem między młotem a kowadłem. Nie chcę zawieść matki, ojca. Ale nienawidzę swojej żony, swojego dziecka, swojego obecnego życia, na koniec znienawidzę siebie. Palanta, frajera, który dał się wrobić w dzieciaka. 

Czytaj także:
„Myślałem, że Anka chce złapać na dziecko i podsunąłem jej intercyzę. A ona mnie kochała naprawdę, tylko ja byłem ślepy”
„Mąż złapał mnie na dziecko, bo leciał na kasę mojego ojca. Jest leniem i nierobem, który ma kochanki w całym kraju”
„Złapałam męża na dziecko. Myślałam, że z czasem mnie pokocha, ale tylko dowiadywałam się o jego nowych kochankach”

Redakcja poleca

REKLAMA