„Myślałem, że Anka chce złapać na dziecko i podsunąłem jej intercyzę. A ona mnie kochała naprawdę, tylko ja byłem ślepy”

Mężczyzna, który został wrobiony w dziecko fot. Adobe Stock, Antonioguillem
– Od początku nie wierzyłeś, że dziecko jest twoje – mówiła. I powiem ci, że na nic cię nie „łapałam”, tylko się w tobie zakochałam jak głupia. I nie chcę cię znać. Mój syn też nigdy cię nie pozna. Wychowam go sama. Nie potrzebuję twojej pomocy ani, tym bardziej, łaski twoich rodziców.
/ 02.11.2021 16:21
Mężczyzna, który został wrobiony w dziecko fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Przyznam, że ta myśl nie dawała mi spokoju od samego początku. Niby starałem się nie przejmować, wmawiać sobie, że to tylko mój wymysł, a jednak nie potrafiłem udawać, że nic nie podejrzewam i w pełni wierzę Ance.

Przecież tak naprawdę ledwo się znaliśmy. Przyznacie sami, że kiedy miesiąc po pierwszej randce dziewczyna mówi ci: „Jestem w ciąży”, to masz prawo przypuszczać, że nie poszła z tobą do łóżka bezinteresownie. Szczególnie wtedy, gdy twoi rodzice są bardzo zamożni, a matka twojego przyszłego dziecka może cały swój majątek spakować w jedną walizkę.

A im więcej człowiek myśli o takich sprawach, tym większy ma mętlik w głowie. Na przykład zaczyna się zastanawiać, czy to w ogóle jego dziecko. Bo kto wie, czy panna chwilę wcześniej nie „zaciążyła” z kimś innym, a teraz po prostu znalazła sobie bogatego frajera? Statystyki przecież mówią, że około 20 procent dzieci, które się rodzą, wychowują inni mężczyźni niż ich biologiczni ojcowie. Tę statystykę zacytowali mi moi rodzice, żądając, abym przed ślubem podpisał z Anią intercyzę. Wyśmiałem ich i powiedziałem, że nie mam najmniejszych wątpliwości, czyje dziecko nosi w sobie Ania.

Ale to nie była prawda. Miałem wątpliwości. A nawet gdybym ich nie miał, to co z tego? Bo może ono jest i moje, tylko że zostałem na to dziecko po prostu złapany. Może Anka chciała w ten sposób zapewnić sobie bogatego męża. A jeżeli nie męża, to przynajmniej kogoś, kto będzie płacił na dzieciaka wysokie alimenty.

W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać nad tym, czy w ogóle kocham Ankę. I czy ona kocha mnie. Niby patrzy mi z miłością w oczy, wypowiada te dwa magiczne słowa. I słyszy je ode mnie... Ale przecież ja nie jestem ich pewien! Więc może ona też nie...

Intercyza? Nawet nie chciała o tym słyszeć!

– O czym myślisz? – spytała Ania, przytulając się do mnie.

Przez moją głowę przewalały się właśnie wszystkie możliwe wątpliwości co do niej, jednak odpowiedziałem:

– O niczym szczególnym.

– Przestań. Przecież widzę, że masz tę swoją zafrasowaną minę.

– Wiesz, trochę boję się o przyszłość. Czy sobie poradzimy... i w ogóle.

– Daj spokój – prychnęła. – Przecież najważniejsze, że się kochamy!

– Ale ja mam przed sobą jeszcze dwa lata studiów – ciągnąłem. – A po studiach, zanim zacznę dobrze zarabiać, to minie trochę czasu. Ty też najpierw urodzisz, potem będziesz musiała zostać z dzieckiem…
Z czego będziemy żyli?

– Rodzice nam pomogą...

– Sama wiesz, że twoi ledwo wiążą koniec z końcem.

– No tak, ale są jeszcze twoi.

– Wiem… Tylko że… – zawahałem się, ale uznałem, że czas już najwyższy porozmawiać z nią
o tym szczerze. – Tylko, że oni postawili warunek.

– Jaki? – zdziwiła się Anka.

– Intercyza – wypaliłem i poczułem ulgę. – Jeśli jej nie podpiszemy, nie dadzą ani grosza.

– No tak, nie ufają mi.

– Wiesz, taka intercyza to nic strasznego… – zacząłem.

– Nic nie podpiszę! – przerwała mi z zaciętą miną.

– Dlaczego? Przecież jeśli nie chcesz zostać bogatą rozwódką, nie masz się czego bać – starałem się obrócić sprawę w żart.

Anka jednak nie miała ochoty dowcipkować na ten temat. Pokłóciliśmy się. Ona nie ustępowała, a ja nie przyznawałem się do tego, że sam także chcę tej intercyzy, i wciąż zasłaniałem się rodzicami. Zresztą jej upór w tej sprawie działał na mnie trochę jak płachta na byka i wzbudzał dodatkowe podejrzenia. W końcu zezłościłem się i rzuciłem parę niepotrzebnych, zbyt ostrych słów. Anka chciała mi się odciąć, lecz zamiast tego przez jej twarz przebiegł grymas bólu. Oparła się o framugę, a potem przyklękła, jęcząc z bólu.

Spanikowałem. Nie wiedziałem, co mam robić. Przestraszyłem się nie na żarty, że Ania poroni, a ja poczuję się jak morderca, który przez własną głupotę zabił (być może) swoje dziecko. Najchętniej uciekłbym wtedy gdzie pieprz rośnie, jednak ja stałem jak sparaliżowany i nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Gdyby nie to, że Anka krzyknęła, żebym zawiózł ją do szpitala, nadal tkwiłbym w miejscu.

W szpitalu okazało się, że ciąża jest zagrożona, bo szyjka macicy zaczęła się rozwierać. Wprawdzie nie miało to raczej związku z naszą sprzeczką, ale i tak czułem się winny. Jednak zamiast wziąć odpowiedzialność na siebie i przyznać się do błędu, ja wściekłem się na moich rodziców. Zarzuciłem im, że przez ich podejrzliwość prawie zabiłem własne dziecko. Oświadczyłem też, że nic mnie nie obchodzi żadna intercyza i więcej na Anię nie będę w tej sprawie naciskał.

Można przecież zrobić badania genetyczne

Wtedy rodzice zmienili front. Przestali żądać podpisania tego cholernego papierka, a zaczęli przekonywać, że powinniśmy poczekać ze ślubem przynajmniej do rozwiązania.

– To żadna różnica, czy ona pójdzie do kościoła z brzuchem, czy z dzieckiem – stwierdziła mama. – Poza tym ciąża jest zagrożona, więc uczestnictwo Ani w takich uroczystościach może grozić poronieniem.

Niby takie argumenty wydawały się sensowne, ale ja wiedziałem, o co im tak naprawdę chodzi. Po prostu, kiedy dziecko już przyjdzie na świat, będzie można zrobić badania potwierdzające moje ojcostwo. Powinienem odrzucić tę ich sugestię… Lecz w głębi duszy, tak samo jak oni, bałem się, że na ojca zostałem wybrany „nie  do końca przypadkiem”. I pomyślałem, że takie rozwiązanie jest w gruncie rzeczy dobre.

W pierwszej chwili Ania nie chciała o tym słyszeć. Powiedziała, że nie zależy jej na hucznym weselu, chętnie z niego w ogóle zrezygnuje. Uroczystość w kościele może być bardzo skromna, ale ona chce, aby dziecko urodziło się w małżeństwie. Trochę się z niej pośmiałem, że skoro taka religijna, to może powinna poczekać z seksem do ślubu. Choć tym razem nie pokłóciliśmy się – czułem, że jest obrażona. Nie protestowała już jednak i zaakceptowała fakt, że ślub odbędzie się dwa miesiące po planowanej dacie porodu.

Dzieciakowi najwyraźniej spieszyło się na świat, bo urodził się miesiąc przed terminem. Na szczęście był zdrowym, silnym chłopakiem i jego życiu nic nie zagrażało. Przyznam szczerze, że od razu zacząłem się doszukiwać w nim podobieństw do siebie, i sporo ich znalazłem. Moi rodzice też je zauważali i nawet przestali dopominać się badań na ojcostwo. Jeszcze przed narodzinami syna ustaliliśmy, że zaraz po tym fakcie Ania przeniesie się do mieszkania, które wynajmowałem. Ale ponieważ chłopak się pospieszył, nie poczyniliśmy do tego żadnych przygotowań. Wciąż jednak uważałem, że prosto ze szpitala zawiozę ich do mnie, a resztę rzeczy przewieziemy potem.

Ania postanowiła jednak, że pierwsze kilka dni po porodzie chce spędzić u swoich rodziców, bo przyda jej się pomoc mamy. Takie rozwiązanie wydało mi się rozsądne.

Gdybym wiedział, jak to się skończy...

Drugiego dnia po wyjściu ze szpitala zadzwoniła do mnie i powiedziała, że zostaje u rodziców na stałe i nie chce ślubu. Byłem w szoku. W pierwszej chwili myślałem nawet, że to taki baby blues. Ale ona miała to najwyraźniej zaplanowane. Okazało się, że w szpitalnych papierach podała, że ojciec jest nieznany. Przez to nie miałem żadnych praw do dziecka. Załamałem się. Wydzwaniałem do niej na komórkę, jednak ona nie odbierała. Potem dowiedziałem się od wspólnych znajomych, że rodzice wywieźli ją do jakichś krewnych, żebym nie mógł jej zobaczyć.

Przez miesiąc w ogóle nie dawała znaku życia… Dopiero potem niespodziewanie zadzwoniła.

– Gdzie jesteś? – zapytałem, gdy tylko usłyszałem jej głos w słuchawce. – Co z dzieckiem? Wszystko dobrze?! Ania, dlaczego mi to zrobiłaś…?!

– Sam to sobie zrobiłeś – odparła lodowatym tonem.

Zmartwiałem.

– Od początku nie wierzyłeś, że dziecko jest twoje – mówiła. – A jeśli nawet jest, to czy nie zostałeś na nie „złapany”. I to by się nie zmieniło. A ono jest twoje, choć nigdy się nie zgodzę na żadne badania.
I powiem ci, że na nic cię nie „łapałam”, tylko się w tobie zakochałam jak głupia. Ale teraz już cię nie kocham. I nawet nie chcę cię znać. Mój syn też nigdy cię nie pozna. Wychowam go całkiem sama. Nie potrzebuję twojej pomocy ani, tym bardziej, łaski twoich rodziców. Dam sobie radę.

– Czyli… Jak to? On mnie nigdy nie pozna?!

– Może kiedyś, za dziesięć lat – rzuciła od niechcenia – a może nigdy. Kiedy poznam jakiegoś miłego faceta, zastąpi cię w roli ojca… Nie próbuj mnie szukać. I nie wiń za tę sytuację nikogo poza sobą.

Od czasu narodzin mojego syna minęły już dwa lata. Nie mam pojęcia, gdzie jest, czy mieszka w Polsce, czy gdzie indziej. Nie posłuchałem Ani i próbowałem ich szukać, wynająłem świetnych detektywów. Ona jednak ukryła się bardzo dobrze… Teraz już wiem, że czasem trzeba po prostu zaufać drugiemu człowiekowi i nie podejrzewać go o interesowność czy próbę oszustwa. Szczególnie wtedy, gdy się tego drugiego człowieka kocha. Tylko co mi teraz z tej wiedzy? Już jest za późno. Straciłem szansę na szczęście.

Czytaj także:
„Narzeczona zostawiła mnie, bo wylądowałem na wózku. Ona nie chciała życia z kaleką”
„Mąż regularnie zdradzał mnie ze swoją klientką. Możecie mnie nazwać naiwną, ale wybaczyłam mu i nadal go kocham”
„Zrobiła z matki sprzątaczkę, niańkę i bankomat. Jance nie wystarczało na rachunki, a córunia latała do kosmetyczki"

Redakcja poleca

REKLAMA