„Małżeństwo przyjaciół było dla mnie wzorem cnót. To był jednak śliczny obrazek, pod którym kryła się przykra prawda”

Załamana żona fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Co jest, do licha? Zamierzają się rozejść? Bo chyba nie popadli w finansowe tarapaty, ostatnie, o co bym Antka kiedykolwiek podejrzewała. To nie była ciekawość, ale autentyczna chęć pomocy. Czułam gulę w gardle. Nie wiedziałam, gdzie podziało się to ich wieczne szczęście”.
/ 02.08.2022 10:30
Załamana żona fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Ja bym się tam od kolejnych wspólnych wakacji chętnie wywinęła, ale co innego Paweł. Ten typ tak ma: będzie miło, wesoło, w kupie zawsze przyjemniej. Gdy mu mówię, że Dorota i Antek to są jednak ludzie trochę dla nas egzotyczni, nie z naszej bajki, odmiennie żyjący, odmiennie myślący, śmieje się.

– Egzotyczni, powiadasz. Mnie się podoba, że mają inne poglądy. Zobacz, jakoś nigdy naprawdę się nie pokłóciliśmy, choć było tyle okazji. W tym podzielonym na wszelkie sposoby świecie stanowimy awangardę. Budujemy mosty, zamiast do siebie strzelać.

Mój mąż jest idealistą i optymistą

W każdej sytuacji stara się znaleźć dobre strony, w każdym człowieku zobaczyć coś ładnego. Niełatwo go zniechęcić. Nieustannie rozdziela kredyty. Kocham go za to, bo to piękna cecha, której jednak czasem nie lubię. Denerwuje mnie takie pięknoduchostwo.

Przez pandemię spotkaliśmy się z Antkami pierwszy raz od dziesięciu miesięcy, wprawdzie zdarzało nam się rozmawiać przez telefon, ale w sumie niewiele. Jakieś życzenia świąteczne, noworoczne, ble, ble, ble. Niespecjalnie mi zależy na kontaktach z nimi. Poniekąd uważamy się za przyjaciół, ale jak dla mnie to dziwna przyjaźń, jakby na siłę sklecona.

Brakuje mi w niej pokrewieństwa dusz. Paweł moje podejście wykpiwa. „Madziu, nie wymagaj zbyt wiele. To fajni, porządni ludzie, lubimy się i dobrze nam się spędza razem czas. Czego więcej chcesz? No i nie mamy aż tak za bardzo w kim przebierać”.

Gdy ich ujrzałam, natychmiast uderzyła mnie zmiana w fizjonomiach. Oboje się postarzeli, czy to przyśpieszenie związane z nadchodzących wiekiem średnim, czy też długotrwałym uwięzieniem w chałupie? My z Pawłem też tacy odmienieni? Kątem oka porównywałam twarz Antka i mojego męża, są równolatkami.

Oblicze przyjaciela nabrało surowości, bruzdy na twarzy pogłębiły się, pojawiły się nowe, a także worki pod oczami. Jednak coś jeszcze gorszego stało się z Dorotą, dotychczas zawsze zadowoloną, uśmiechniętą, obdarzoną miłą rumianą buzią ze słodkimi dołeczkami w policzkach, tak pięknie kontrastującą z lśniącymi, długimi czarnymi włosami. Nagle ten jej wygląd zniknął. Przykrył go wyraz zmęczenia i udręki.

Walnęło mnie to mocno. Nie zwykłam żywić dla niej współczucia, nie było zresztą dotąd powodu, sprawiała wrażenie nieustająco zakochanej w mężu i autentycznie szczęśliwej w życiu. Ani trochę nie przejmowała się tym, że uważam ją za ofiarę.

Coś się w nich zmieniło

Zgodnie z ustaleniami dojechaliśmy nad morze dwa dni po nich, byli już w miarę urządzeni, zaopatrzyli lodówkę w jedzenie i alkohol, i czekali na nasz przyjazd. Antek na powitanie odpalił flaszkę i oświadczenie:

– Świat zwariował.

– Co ty powiesz – zarechotał Paweł – dopiero to zauważyłeś?

– Jeśli wcześniej był głupi i szalony, to co powiedzieć dziś? Nie znalazłbym słów. Więc zakładam, że zwariował dopiero teraz. Napijmy się, trzeba uczcić spotkanie. Trzeba uczcić to, że łaskawie nam na nie zezwolono. Żebyśmy tu przyjechali i zamieszkali w jednym domu, choć nie jesteśmy rodziną.

Jak będziemy mieć fart, to nawet żadna policja nie przyjedzie sprawdzić, czy nosimy maski, dzięki czemu nie zostanie nam wymierzona wysoka kara finansowa. Dorotę zainteresował nagle jakiś kwiatek, odwróciła głowę i uparcie się w niego wpatrywała.

– No to zdrowie, którego w tych czasach jeszcze bardziej nam trzeba. Za udane wakacje! – Paweł z rozkoszą wlał w siebie kieliszek, Antek opróżnił swój. Dorota też się ocknęła i wypiła, ale jej oczy nie lśniły tak jak kiedyś.

I nie patrzyła już na swojego męża z wyrazem bałwochwalczego zachwytu. Czy będzie umiał tokować na każdy możliwy i niemożliwy temat bez dopingu rozkochanego spojrzenia?

– Tylko mi tu czasem nie wyjeżdżaj z Covidem.

– To ty wyjeżdżasz – zarechotał Paweł – odkąd tylko się zjawiliśmy. Wyluzuj, Antek. Psujesz takie piękne powitanie.

Na moje oko nie było nawet czego psuć

Ono wcale nie wyglądało mi pięknie. Ciężka atmosfera sugerowała – co? Jakąś niedawną małżeńską kłótnię? Trudno powiedzieć, ale coś było nie tak.

– Dorotka, mam dla ciebie prezent.

Odciągnęłam przyjaciółkę na bok, wyjęłam z walizki wielki, ręcznie haftowany obrus, który upolowałam w second-handzie.

– W sam raz do waszej ślicznej jadalni. Podoba ci się?

– Bardzo, tylko nie jestem pewna, jak długo jeszcze będziemy mieć tę śliczną jadalnię.

– Jak to?

– Pogadamy kiedyś. Nie teraz.

Jakże zatęskniłam za dołeczkami w jej twarzy i tym promiennym uśmiechem od ucha do ucha. Za stabilnością, którą oboje symbolizowali. Dorota i Antek: nawet jeśli czasem się krzywiłam, to jednak nie mogłam ich nie uznać za zgodne, szczęśliwe małżeństwo, pogodną wyspę na wzburzonym oceanie. Co jest, do licha? Zamierzają się rozejść? Bo chyba nie popadli w finansowe tarapaty, ostatnie, o co bym Antka kiedykolwiek podejrzewała.

To nie była ciekawość, ale autentyczna chęć pomocy. Czułam gulę w gardle… Czekałam cierpliwie, aż się coś wyjaśni, a tymczasem atmosfera zamiast się klarować – gęstniała. Niedobrze się działo. Antek zawsze lubił prowokować, zaczepiać o niewygodne tematy, dolewać oliwy do ognia, czynił to jednak z humorem i wyzywał nas na słowne pojedynki, które Pawła niezmiernie bawiły.

„Co to za rozmowa, gdy wszyscy się ze sobą zgadzają i skwapliwie sobie potakują?” – mówił mi, jak już traciłam cierpliwość – „To nuda, prawdziwym wyzwaniem jest odeprzeć atak, nie dać się. Dopiero wtedy jest ciekawie. On z reguły i tak nawet nie myśli tego, co gada. Nie widzisz przekory w tych złośliwych małych oczkach?”

Dorota unikała męża, ale również nas oboje

Kiedyś widziałam, ale tym razem wcale nie. Antek z dzikim uporem wyżywał się na ludzkości, miotał oskarżenia, każdemu wymyślał od głupców. Największą furię budziło w nim wszystko, co dotyczy pandemii. Niby nie chciał o tym mówić, ale z uporem maniaka wciąż powracał do tematu. Przytaczał „naukowe” argumenty. Strzelał z potężnych dział. Nie odzywałam się. To Paweł wchodził w „uczone” dysputy. Ja kombinowałam, jak tu wyciągnąć na spacer Dorotę.

Nigdy nie należało to do zadań łatwych. Kiedyś nie lubiła oddalać się od Antka, ponieważ on lubił, żeby była przy nim. Teraz to się zmieniło, Dorota unikała męża, ale również nas oboje. Wymyślała najróżniejsze preteksty, żeby zniknąć na całe dnie. Nie poznawałam jej.

– Dorota, puść farbę, Obiecałaś, że pogadamy –  pewnego wczesnego ranka niespodziewanie dorwałam ją na plaży, rzecz w poprzednich latach nie do pomyślenia. Siedziała pod wydmą, wpatrywała się w morze i udawała, że mnie nie widzi. Gdyby mogła, zakopałaby się w piachu.

– I pogadamy, ale nie dziś, Magda.

– A kiedy?

– Nie wiem. Jak dojrzeję do rozmowy.

– Proszę, nie zostawiaj mnie w ciemnym lesie. Jesteśmy przyjaciółkami.

– Naprawdę tak uważasz?

– Jasne, jak możesz w ogóle pytać?

– No nie wiem… Czasami wydawałaś się trochę obca. Jakbyś w gruncie rzeczy wcale mnie nie lubiła, nie akceptowała. Nie przypuszczasz chyba, że nie widziałam spojrzeń, które rzucałaś Pawłowi, tych wznoszonych w górę oczu.

– Bzdura. Zawsze cię bardzo lubiłam, tamto nie ma znaczenia.

Zrobiło mi się głupio. Więc czuła moją niechęć. Jednak brnęłam dalej w kłamstwo, które już obecnie kłamstwem nie było. Przestałam postrzegać Dorotę jako kobietę z innej bajki, stała się po prostu kobietą, z którą zapragnęłam być solidarna. Zaczęło mi na niej nagle cholernie zależeć.

Brnęłam w to, chciałam jej pomóc

– Chciałabym bardzo ci pomóc, Dorota. Przecież widzę, że jest źle.

– Jest bardzo źle. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo.

– Opowiedz mi o tym, proszę. Przecież widzę, jak się męczysz!

– Nie mogę, naprawdę nie mogę…

Rozpłakała się. I ten płacz, jak to płacz, coś uwolnił, nie tylko łzy.

– Po prostu nie mogę się po tym wszystkim pozbierać.

– Po czym?

– Po śmierci Jadwigi.

– Nic nie wiedziałam, że umarła. Nie mówiłaś. Przykro mi.

Jadwiga była ciotką Doroty. Z tego, co wiedziałam, pomagali jej od lat, bo właściwie nikogo oprócz nich nie miała, bezdzietna wdowa.

– Była w szpitalu dwa tygodnie pod respiratorem. Nie mówiłam nic, bo to był dla mnie straszliwy szok. Niewyobrażalny ból, który szarpie mnie do dziś.

– Dorota, ja rozumiem bolesną stratę, ale przecież ciotka miała swoje lata i na pewno inne choroby. I tak pewnego dnia by odeszła.

– Nie miała innych chorób, nie była też wcale taka stara, siedemdziesiąt cztery lata. A zdrowsza była i bardziej żywotna niż ja sama. I to my ją zaraziliśmy. W lutym.

– Wy?!

– Tak, my, właśnie my. Czułam się przeziębiona, miałam gorączkę, ale niewielką. Antek mnie wyśmiał. Kpił, żartował sobie. Nawet nie pozwolił zrobić nam testów. „Chyba mnie o to nie podejrzewasz, będziemy wystawać w kolejce? Na cholerę!”. A przecież woziliśmy ciotce jedzenie, bo ona akurat w tym okresie bała się wyjść z domu.

– Woziliście, nawet gdy już czułaś, że chorujesz?

Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa

Uciekła spojrzeniem.

– Antek woził. Pewnie też to miał. I nawet, gdy stan Jadzi zrobił się beznadziejny, wykrzykiwał, że to zwykłe zapalenie płuc, a nie żaden Covid.

Rozpłakała się i minęło parę chwil, zanim zaczęła mówić od nowa. Ja nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.

– Przecież wiesz, jak bezgranicznie mu ufałam. Ja nawet powiem, że za to najbardziej go kochałam, że tak wszystko zawsze dobrze wiedział, tyle miał w sobie zdrowego rozsądku, potrafił ukoić każdy lęk, przekonać mnie, że świat nie jest strasznym miejscem. Był dla mnie opoką, filarem wbitym mocno w ziemię, o który mogłam się oprzeć. I teraz to wszystko runęło, zawaliło się w diabły i to w takich tragicznych okolicznościach. Nie masz pojęcia, jak ja się podle czuję. Jakie to straszne uczucie, kiedy coś cię nagle otrzeźwia. Patrzysz na swojego ukochanego męża i widzisz… zimną, zakochaną w sobie jaszczurkę. 

Umilkła.

– Nie umiesz odejść?

To przecież jednak wciąż ta sama Dorota, chociaż odmieniona.

– No tak. Nie umiem. Mimo wszystko go kocham i nie wyobrażam sobie bez niego życia. Czasem tak, trwa to jakiś czas, kilka dni, kilkanaście, buntuję się, zaciskam pięści, staram się w tym wytrwać, ale potem przychodzi kryzys. Nie potrafię go rzucić, zacząć wszystkiego od nowa. Pomyśl, tyle nas łączy.

Nie wiedziałam, co jej powiedzieć, marna terapeutka ze mnie. Nie mam też pojęcia, jak zachowałabym się sama na jej miejscu. Więc tylko ją przytuliłam, mocno. Rozpłakała się na dobre. Szlochałyśmy we dwie.

Miałam ją bronić przed własnym mężem? 

– I wiesz, ja czułam zawsze, że mi się dziwisz, że dla ciebie, dla Pawła też, moje podporządkowanie Antkowi, moja uległość były czymś nienormalnym, aberracją. Podśmiewaliście się ze mnie, krytykowaliście między sobą ten rodzaj relacji.

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzam. To była aberracja. Czy ty w ogóle wiedziałaś, że jako dziewczyna byłam artystką? Śpiewałam, grałam na gitarze, miałam bardzo dobry głos. A potem wstydziłam się nawet zanucić przy ludziach. Bo przecież natychmiast by mnie wyśmiał. I nie zniósłby sytuacji, w której ktoś słuchałby mnie. Nie byłby pępkiem świata chociaż przez chwilę. To naprawdę chore.

Jasne, zawsze tak myślałam. Ale co – miałam ją bronić przed własnym mężem? Przed sobą samą?
Nie powiedziałam Pawłowi o tym, czego dowiedziałam się od Doroty, doszłam do wniosku, że zrobię to już w domu. Bałam się jego reakcji, że się wścieknie, będzie chciał natychmiast wyjechać, a wszystko to jeszcze dodatkowo skrupi się na Dorocie. 

Nawet nie wiem, jak udało się dobrnąć do końca wakacji. Nie mogłam słuchać coraz bardziej agresywnego Antka. Paweł, który niczego nie rozumiał, nadal poświęcał czas i nerwy na bezsensowne dysputy z człowiekiem o „odmiennych poglądach”, które jednak „należy uszanować i z nimi dyskutować”. 

Trzymałyśmy się z Dorotą na boku. Kolejne jej spowiedzi wprawiały mnie w coraz większe przygnębienie. Ale były jej potrzebne, czasami za terapię wystarczy uważne słuchanie i empatia, czułość. Wreszcie, po tylu być może zmarnowanych latach, stała się dla mnie naprawdę bliską osobą. Szkoda, że dopiero teraz. Bo może mogłam jej pomóc dużo wcześniej. Nie jestem pewna, ale dzisiaj sądzę, że należało było spróbować.

Czytaj także:
„Mój syn to tyran. Zabrania 16-letniej córce się malować i spotykać z kolegami! Nie rozumie, że ona nie jest już dzieckiem?”
„Matka chciała, żebym rozwiązywała… jej problemy łóżkowe z ojcem! Kiedy odmówiłam, obraziła się i nazwała mnie egoistką”
„Kuzynka była moją muzą, chciałam być taka, jak ona. Efekt? Mam męża pijaka, nudne życie i zero szczęścia”

Redakcja poleca

REKLAMA