Niezależność, od kiedy pamiętam, była dla mnie najważniejsza. Niestety, ludzie tego nie potrafią zrozumieć. Użalają się nade mną, bo jestem mocno po trzydziestce i nie mam męża, dzieci albo chociaż chłopaka. To, że nie jestem w stałym związku, przekracza całkowicie ich wyobrażenia. A ja czuję się wolna i zadowolona z życia. To mój wybór. Nie płaczę w nocy w poduszkę, o co mnie podejrzewają prawie wszystkie koleżanki z tak zwanym ułożonym życiem, które wciąż pocieszają, że niedługo spotkam kogoś właściwego i wreszcie będę szczęśliwa.
– A jeżeli spotkam kogoś niewłaściwego, kto mnie oszuka i zdradzi, to będę nieszczęśliwa – odpowiadam zazwyczaj złośliwie, by zakończyć jak najprędzej dyskusję na temat mojego życia osobistego.
Nie potrzebuję nikogo, wolę być sama
Nie chcę stać się kurą domową. Zawsze wydawało mi się, że małżeństwo wymyślili faceci po to, by nic w domu nie robić. Nie gotują obiadów, nie zmywają naczyń, nie piorą, nie prasują, nie chodzą na zakupy. Dziećmi zajmuje się żona, bo oni nie mają do tego głowy ani czasu. To nie dla mnie, ja potrzebuję swobody, rozmachu, rozpierają mnie energia i chęć poznawania wciąż czegoś nowego. Robię, co chcę i kiedy chcę, nie muszę do nikogo się dostosowywać. Mnie ciągnie w świat, chcę poznać i zobaczyć jak najwięcej. Żyję sama i mam czas na wszystko: na kino, podróże, książki, spotkania towarzyskie, błogie nieróbstwo.
Mam fajną pracę, która przynosi mi wiele satysfakcji i jest jednocześnie moim hobby. To projektowanie mody. Kiedy pracuję nad jakimś pomysłem, pochłania mnie on całkowicie i nie mam na nic innego czasu. Nie wyobrażam sobie, bym gotowała wówczas obiad albo robiła domowe porządki czy niańczyła dzieci. Nie śpię do późna i kawą popijam przekąski, byleby tylko nie uleciał mi z głowy świeży pomysł. Kiedy natchnienie zmieni się już w namacalną sukienkę lub żakiet, mogę odpocząć od pracy i zrelaksować się, najlepiej podczas krótkiego wypadu za miasto.
Nie stronię od towarzystwa mężczyzn, jak każda kobieta kokietuję i lubię być podrywana, obdarowana jakimś uroczym drobiazgiem, zabierana do kawiarni, na niezobowiązującą kilkudniową wycieczkę. Nikogo nie zwodzę, te związki są oparte na obopólnej umowie: spędzimy miło czas, a potem każde z nas ruszy w swoją stronę. Taki układ odpowiada wszystkim, poza moimi koleżankami, zdecydowanymi koniecznie coś z tym zrobić i pomóc mi spotkać tego jedynego.
– Nie możesz przecież wciąż być samotna. Musimy ci kogoś znaleźć. Latka lecą, a konkurencja nie próżnuje – utrzymuje Krysia.
– Po co? Radzę sobie świetnie sama i raczej nie mam czasu na zawracanie głowy wybieraniem męża.
– Każda kobieta potrzebuje faceta, musimy dla kogoś żyć i mieć o kogo się troszczyć – mocny argument Krysi miał być nie do odparcia.
– Żyję dla siebie i spełniam ambicje – odparowałam szybko, próbując ją zniechęcić.
– E tam. Gdybyś miała rodzinę, znalazłabyś sens i cel, a nie skakała z kwiatka na kwiatek. Musisz się ustatkować, ustabilizować. Inaczej zmarnujesz życie…
– Nie mam takiego obowiązku – starałam się opanować wybuch gniewu. – Nie każdy musi myśleć tak jak ty!
To było irytujące. Nie dość, że ktoś chce dyrygować moim życiem, to jeszcze poucza mnie, co jest dobre, a co złe, zupełnie jakbym była niedojrzałą nastolatką!
Na szczęście udało mi się jakoś zmienić temat rozmowy. Lubię Krysię, jest mi życzliwa i znamy się od wielu lat, nie chciałam kłótni. Każdy przecież ma prawo do własnych sądów. Ona wybrała rodzinę, ja karierę; ona ceni zacisze domu, ja wielki świat; jej wystarczają sprawy codzienne, ja szukam wciąż czegoś nowego. Miałam nadzieję, że Krysia ograniczy się jedynie do prawienia mi morałów i na gderaniu skończą się jej matrymonialne zapędy. Byłam w błędzie.
Nie wytrzymałam. Musiałam zareagować...
Otóż pewnego dnia zaprosiła mnie na pyszne ciasto domowej roboty. Wiedziała, że przepadam za nim i na pewno nie odmówię. Przyszłam na umówioną godzinę, chwilkę porozmawiałyśmy o niczym, i wtedy Krysia oznajmiła beztrosko:
– Zaraz przyjdzie Piotr z mojej pracy. Będziesz nim zachwycona – zaczęła rozwodzić się nad jego zaletami, ale ja wyczułam podstęp: kolejny raz moja przyjaciółka starała się mnie wyswatać!
Zakipiałam złością.
– Nie spodziewałam się tego po tobie! Nie wyobrażaj sobie, że … – moje protesty przerwał dzwonek do drzwi.
– To on? Musisz go spławić, ja idę do pokoju obok i nie wyjdę, dopóki on nie zniknie – oświadczyłam stanowczo, ale cichszym już głosem, by przypadkiem przybysz mnie nie usłyszał.
Schowałam się, ale byłam ciekawa, jak Krysia z tego wybrnie. Tłumaczyła coś, wykręcała się, widać było, że nieznajomy jest rozżalony i niemile zaskoczony. Jeszcze chwila, a sobie pójdzie. Przyszło mu jednak do głowy głośno skomentować moje postępowanie: skoro się nie pojawiłam, by dać mu się oczarować, to zapewne jestem głupia, koszmarnie gruba albo nieludzko paskudna i nie wróży mi powodzenia u płci przeciwnej. Zawrzało we mnie, z hukiem otworzyłam drzwi, oznajmiając dobitnie grzmiącym głosem:
– Wyglądam, jak mi się podoba i nikomu nic do tego, o!
Zapadła niezręczna cisza, Krysia zrobiła się purpurowa, bo przyłapano ją na krętactwie, a nieznajomy znieruchomiał z zaskoczenia. Jego inteligencja uratowała całą sytuację.
Kilka słów, parę gestów, miły uśmiech przybysza sprawiły, że w kilka minut ciężka atmosfera opadła i wszyscy, zgodnie zasiadając w fotelach, zajadaliśmy się wyśmienitym ciastem Krysi, które zdecydowanie pozytywnie wpłynęło na poprawę nastrojów. Nasza gospodyni była raczej zadowolona, że sprawy mimo wszystko potoczyły się po jej myśli, miała chyba nadzieję, że skojarzyła dwa samotne serca w szczęśliwą parę.
Wracaliśmy z Piotrem opustoszałymi pod wieczór uliczkami. Rozmowa nie bardzo się nam kleiła.
– Dałabym się zaprosić na zimne piwo – stwierdziłam od niechcenia. – Ciasto było pyszne, ale za słodkie.
– Mnie też piwo dobrze zrobi. Trzeba zrelaksować się po dzisiejszych emocjach. Był moment, kiedy myślałem, że się pozabijamy. Szkoda by było – zażartował.
Kilka chwil później siedzieliśmy przy niewielkim stoliku, sącząc złocisty napój. Nareszcie przyszedł moment na szczerość bez obecności świadków.
– To nie był mój pomysł. Zgodziłem się na tę randkę dla świętego spokoju – zaczął Piotr. – Krysia postanowiła znaleźć mi żonę i nie dawała żyć, póki nie zgodziłem się z tobą spotkać. A ja tak naprawdę nie szukam ani dziewczyny, ani żony.
– Brzmi znajomo – prawie mu współczułam, znałam dobrze upór i krótkowzroczność Krysi. – Ja swojego życia także nie mam zamiaru zmieniać, zbyt cenię sobie swobodę.
– Obawiam się, że nasza przyjaciółka zacznie nas ponownie z kimś swatać, jeśli zorientuje się, że nie spełniliśmy jej nadziei i nie zostaliśmy parą – prorokował Piotr.
Po raz pierwszy czułam się naprawdę szczęśliwa
Siedzieliśmy przy stoliku w rynku do zmierzchu. Jeszcze nigdy nie rozmawiałam o wszystkim z taką swobodą i szczerością. Piotr okazał się wyjątkowym facetem – umiał słuchać, nie oceniał, nie krytykował, był wyrozumiały i potrafił rozbawić do łez. Kiedy odprowadził mnie pod blok, nie mogliśmy się rozstać. Poczułam się jak licealistka wracająca zbyt późno do domu po udanej imprezie. To było bardzo miłe uczucie.
Wreszcie miałam z kim pogadać. Często wieczorami dzwoniłam do Piotra, zawsze było wiele do powiedzenia. Coraz częściej umawiałam się z nim, zwierzałam się z kłopotów albo referowałam miniony dzień. Kiedy brakowało mi pomysłów na projekt, potrafił mnie zainspirować. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że nie umiem się bez niego obejść.
Żądna nowinek Krysia musiała o wszystkim wiedzieć. Wpadła dziś rano na kawę i od razu zaczęła mnie ciągnąć za język.
– Opowiadaj, jak wam się układa!
– Komu? – udawałam, że nie rozumiem, o co jej chodzi.
– Tobie i Piotrowi! – zamrugała. – Przecież wiem, że się spotykacie. Ciągle o tobie mówi.
No tak, zapomniałam, że razem pracują. Co jej powiedzieć? Właściwie to nie jej sprawa.
– No… spotykamy się czasem, jest dobrym słuchaczem i ma oko do mody – wykręcałam się jak piskorz.
– Mówiłam ci, że będziesz nim zachwycona – rzuciła od niechcenia i zmieniła dyplomatycznie temat.
Nie słuchałam już, co mówiła moja przyjaciółka. Pojęłam, że nie wyobrażam sobie dnia bez Piotra, tęskniłam za nim i czekałam niecierpliwie na następne spotkanie. Pragnęłam jego obecności, moja dotychczasowa chęć niezależności przepadła, swoboda przestała mi wystarczać. Nie chciałam już dłużej być samotną kobietą. Po raz pierwszy czułam się naprawdę szczęśliwa i spokojna.
Czytaj także:
„Zaszczuty pracownik ze strachu przed szefem sfingował napad. Wolał zrobić sobie krzywdę, niż przyznać, że zgubił papiery”
„Nowa partnerka traktowała mnie jak bankomat. Tu zapłać, tam zapłać... Byłem zaślepiony, ale w porę odzyskałem rozum”
„Żona w złości zachowuje się, jakby wstąpił w nią diabeł. Cierpię w milczeniu, bo wstydzę się, że kobieta mnie bije”