Rzecz się działa w 2014 r. Jakiś dureń zmienił prawo, które teraz umożliwiało dostarczanie pism z sądu do... kiosków „Ruchu”. Tak się złożyło, że chciałam się akurat rozwieźć. Ani to było dla mnie miłe, ani przyjemne, tym bardziej, że mój mąż już zapowiedział, że uprzykrzy mi życie i będzie walczył o swoje. Oczywiście, w takiej sytuacji radziłam się prawnika. To on pomógł mi napisać pozew i obiecał, że przed rozprawą się ze mną spotka i podpowie, co mam mówić i jak się zachować.
Problem polegał na tym, że nie wiedziałam, kiedy ona się odbędzie! W sądzie uprzedzono mnie, że termin oczekiwania to kilka miesięcy. Uzbroiłam się zatem w cierpliwość. Jednak po pół roku zaczęłam się już poważnie niepokoić.
– Może pani zadzwonić do sądu i spróbować się czegoś dowiedzieć – głos adwokata nie brzmiał zachęcająco. – Ale ja bym radził poczekać.
Wreszcie znalazłam w skrzynce awizo. Wiedziałam, że teraz nie odbiorę listu na poczcie, więc sprawdziłam adres, pod jaki mam się udać. Okazało się, że przesyłkę mogę odebrać w kiosku ruchu, niecałe dwa przystanki od domu. Nie było źle!
Nikt nic nie wiedział...
Wzięłam karteczkę, sprawdziłam, czy w torebce mam dowód i powędrowałam do rzeczonego kiosku. I tu się okazało, że niestety, dobrze wcale nie jest. Otóż na okienku wisiała informacja, że kiosk jest zamknięty, bo właścicielka wyjechała na urlop. Trafił mnie szlag! Wyjęłam awizo, żeby sprawdzić, do kogo mam się zwrócić w takiej sytuacji, ale żadnej informacji nie znalazłam. Znowu zadzwoniłam do adwokata.
– No, to teraz rzeczywiście musi pani skontaktować się z sądem – stwierdził zmartwiony. – W dodatku nie wiemy, czy to wezwanie na rozprawę, czy może odpowiedź męża na pani pozew. A dobrze by było, żeby pani wiedziała, co napisał. Koniecznie musi pani odebrać awizo.
Zadzwoniłam do sądu, ale oczywiście przez telefon nie chcieli mi udzielić żadnej informacji. Rozumiem potrzebę ochrony danych, ale dla mnie oznaczało to, że muszę się zwolnić z pracy, żeby pojechać i czegokolwiek się dowiedzieć. W okienku informacji znudzona pani bardzo długo szukała numeru mojej sprawy i wreszcie flegmatycznym tonem oznajmiła, że rozprawa została odroczona.
– Jak to odroczona? – zdziwiłam się. – Przecież nie dostałam żadnego wezwania! Nie miałam pojęcia, że jakaś sprawa się odbyła! Kiedy to było?
Pani ze stoickim spokojem poinformowała mnie, że szczegółowe informacje to ja mogę uzyskać tylko w sekretariacie. Powędrowałam więc na pierwsze piętro.
– Rozprawa odbyła się w lipcu – powiedziała sekretarka, dla odmiany miła i energiczna. – Mamy tu adnotację, że wezwanie doręczono, pani się nie stawiła.
– Jak to doręczono?! – teraz to się naprawdę wkurzyłam. – Ja nic nie dostałam! Nic nie odbierałam!
– No tak, ale sąd traktuje dwukrotne wysłanie jako doręczone – tłumaczyła cierpliwie panienka. – Takie są przepisy.
– Ależ co mi pani opowiada! – krzyczałam na Boga ducha winną sekretarkę. – Jak doręczone? Bez potwierdzenia?! To jak wezwani mają wiedzieć, że sąd coś wysłał?
– No, takie jest prawo. O – i mam tu informację, że wysłano teraz do pani pismo z informacją o odroczeniu rozprawy. Pewnie niedługo będzie ustalony termin nowej.
– Świetnie – wściekłam się. – A może mi pani dać to pismo? Bo niestety, nie mogę go odebrać, gdyż kiosk jest zamknięty.
Jak mam się stawić, skoro nie wiem kiedy?
Dziewczyna pokiwała głową.
– Wiem, że teraz co chwila są kłopoty z przesyłkami – przyznała. – Ale na to też nic nie mogę poradzić…
– To jaką ja mam gwarancję, że dostanę powiadomienie o kolejnej rozprawie? – zapytałam bezradnie. – O poprzedniej nic nie wiedziałam. A mój mąż się stawił?
– Stawił. Wnosił nawet, żeby rozprawa odbyła się bez pani udziału, ale sąd nie wyraził zgody.
– No to przynajmniej szczęście w nieszczęściu – odetchnęłam z ulgą. – Cholera… Znaczy, przepraszam, ale nie wiem, co mam robić. Przecież nie będę tu przyjeżdżała codziennie! A przez telefon nikt mi nic nie powie. I tak w nieskończoność te rozprawy będą odraczane, jak się nie stawię?
– W którymś momencie rozprawa jednak się odbędzie, nawet bez pani – dziewczyna przygryzła wargi, patrząc na mnie w zamyśleniu. – Nie wiem, co doradzić. Nie chcę obiecywać, że zadzwonię, bo jestem tu na stażu...
Wyszłam zdezorientowana. Po co oni zmieniali to wszystko, poczta była zła? Ja rozumiem, że przetarg, że taniej, ale przecież nie może być tak, że petenci nie dostają pozwów! No nic, pozostaje mieć nadzieję, że ta pani z kiosku nie będzie zbyt często chodziła na urlop. Ale z drugiej strony, poprzedniego wezwania w ogóle nie dostałam! Więc co, kurier po prostu wyrzucił te listy?!
Nie rozumiałam tego. Sąd ma przecież stać na straży prawa, a to, co sam robił, powinno być ścigane i to z urzędu! Byłam wściekła jak osa. Całe szczęście, że pani z kiosku w końcu wróciła z urlopu, mogłam odebrać swoją przesyłkę i dowiedziałam się, że kolejna rozprawa została wyznaczona za dwa miesiące. Na niej już się pojawiłam i to bardzo dobrze przygotowana...
Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę i na każdym kroku wysłuchiwałam mądralińskich matek. Ich >>dobre rady<< doprowadzały mnie do szału”
„Sąsiedzi nazywali mnie starą plotkarą, a później kajali się pod drzwiami, prosząc o pomoc. Jak trwoga, to do Boga”
„Mój syn oglądał przez 2 godziny >>Psi Patrol<<, bo ja musiałam oddać szefowi raport. >>Idealne<< matki by mnie za to zżarły”