Z rodzinnego domu wyszłam jak stałam, po gigantycznej awanturze. Na początku bardzo przeżywałam rozstanie z ojcem i bratem. Dzisiaj myślę, że miałam dużo szczęścia, bo szybko zrozumiałam, że nie mogę liczyć na bliskich. Oszczędziło mi to wielu rozczarowań.
Moja macocha Lonia panowała w naszym domu
Spełniała się w obowiązkach domowych, które trzeba przyznać, wykonywała na medal. Obiad był zawsze na czas, parkiety lśniły, a dzieci chodziły najedzone i oprane. Czy jednak były szczęśliwe?
Lonia nawet nie próbowała mi zastąpić przedwcześnie zmarłej mamy. Byłam najstarsza z naszej trójki, najbardziej świadoma straty, trudno mi było pojąć, że pojawiła się kobieta, którą też powinnam pokochać. Kuba nie miał takich oporów, był jeszcze bardzo malutki. Ufnie wtopił się w macierzyńskie ramiona Loni, a ona zaakceptowała go bez zastrzeżeń. Ewa, którą macocha wniosła w wianie do małżeństwa z tatą, nie miała żadnych problemów.
Tylko mi przykleiła łatkę odszczepieńca. Przekonywała, że jestem niewdzięczna i trudna do wychowywania, na każdym kroku podkreślając, jak bardzo poświęca się dla mojego dobra. Ojciec tylko wzdychał i wznosił oczy do nieba.
Nie chciał tego słuchać, bo i po co?
Babskie gadanie! Wychowanie dzieci było działką Loni, a on się na tym nie znał i wcale nie miał zamiaru poświęcać uwagi jakimś domowym niesnaskom i nieporozumieniom. Dość szybko ustaliła się w naszym domu linia podziału.
Po jednej stronie była Lonia z dziećmi, dla których chciała być matką, po drugiej ja, wspierana przez babcię zaniepokojoną rozwojem sytuacji. Ojciec udawał, że niczego nie widzi, umiejętnie lawirując między nami. Ponieważ nie potrafił niczego zmienić, postanowił cieszyć się z tego, co było. Nie można było zaprzeczyć, że udało mu się zdobyć dobrą żonę i opiekunkę dla przedwcześnie osieroconych dzieci.
Kuba i ja mieliśmy czysty dom, zdrowe posiłki i pomoc przy odrabianiu lekcji. Nikt nie mógł zarzucić Loni, że się nie stara. Była idealną panią domu i odpowiedzialną opiekunką. Czego można chcieć więcej? Lekceważony wulkan rodzinnych emocji dymił przez kilka lat. Nic więc dziwnego, że w końcu wyrzucił z hukiem strumień lawy, która spaliła i pokryła popiołem moje stosunki nie tylko z macochą, ale niestety również z ojcem i bratem.
Zaczęło się niewinnie od poszukiwania zaginionego pierścionka Loni. Macocha zaglądała pod meble, zasłaniając telewizor, w którym akurat oglądaliśmy jakiś program. Lonia nie zwracała uwagi na nasze oburzenie, bez przerwy monologując o dziwnych wypadkach, do których ostatnio dochodzi w naszym domu.
Przekonywała, że regularnie ginęły pieniądze przechowywane w bieliźniarce i przeznaczone na bieżące potrzeby.
– Nie podbierałaś? – Lonia nagle zatrzymała się przede mną.
– Skąd! – zaprzeczyłam, jeszcze nieświadoma, że to dopiero początek.
– A za co kupiłaś nową bluzkę?
Aż mnie zatkało. Co za pomówienie! Już miałam zamiar wyjaśnić, że bluzka nie jest nowa, stałam się jej właścicielką w wyniku wymiennego handlu z koleżanką, kiedy dotarło do mnie, że bluzka to tylko pretekst. Lonia szykowała się do ostatecznej rozprawy z nielubianą pasierbicą.
– Tato! Nie pozwól mnie obrażać! – krzyknęłam do ojca.
Nie panowałam nad nerwami, cała dygotałam
Uderzyło mnie, że Lonia robiła ze mnie złodziejkę. W moim własnym domu! Czy można ukraść coś u siebie? Macocha uważała, że tak, bo byłam dla niej obca. Ojciec i brat milczeli. Babcia już nie żyła, więc nie miał kto wziąć mojej strony.
– Tato! – spróbowałam jeszcze raz.
Odpowiedziała mi cisza. Wiedziałam już, że nie kiwnie palcem. Nie stanie przeciwko żonie, burząc swój ukochany święty spokój. Było mu z nią wygodnie, po co miałby się buntować? Dla mnie? Moje wołanie zawisło w powietrzu. Lonia przestała gadać i stanęła zaciekawiona, wpatrując się w męża.
Nie przejawiała zaniepokojenia, doskonale wiedziała, po czyjej stronie się opowie.
– Nie kłóćcie się – wydukał bezradnie.
Tylko na tyle było go stać.
– Ależ my się nie kłócimy – odparła Lonia. – Rozmawiam z twoją córką o uczciwości. W naszym domu nikt będzie kradł, nie dopuszczę do tego. To mój obowiązek. Nie dopilnowałam jej wychowania, moja wina. Ona ma zbyt wiele złych nawyków.
– Lonia, przestań! – teraz nawet ojciec nie wytrzymał.
Szkoda, że jego słowo nic już tym w domu nie znaczyło.
– Na mnie krzyczysz?! Lepiej zajmij się córką – zaperzyła się macocha. – Nie będę mieszkała ze złodziejką!
Podskoczyłam jak oparzona. Już nie panowałam nad sobą.
– Od dawna myślałaś, jak się mnie pozbyć – rzuciłam jej w twarz.
Uważała mnie za obcą narośl na zdrowym ciele rodziny, którą stworzyła z moim bratem i ojcem. Ukradła mi ich! Chciała mnie odciąć od najbliższych...
– Żaden z was się nie odezwie? – popatrzyłam na Kubę i odwróconego ojca.
Obaj wzruszyli ramionami, brat odwrócił oczy. Twarz ojca odbijała się w szybie, widziałam na niej strach i zażenowanie. O co mu chodziło? Czego się bał?
– Jak mnie nie chcecie, to nie – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
– Nie mówię do ciebie – uświadomiłam Loni. – Ty się dla mnie nie liczysz.
Pozostawiona sama na placu boju, uniosłam się honorem. Wyciągnęłam z szafy torbę i z zaczęłam pakować niezbędne rzeczy. Miałam zamiar zatrzymać się u koleżanki w akademiku. Nie takie cuda tam już widziano, na pewno znajdzie się kawałek miejsca dla bezdomnej.
– Dokąd się wybierasz? – w drzwiach stanął ojciec.
Jednak zdecydował się dowiedzieć, co zamierza jego córka.
– Wyprowadzam się – wysyczałam wściekła. – Dzisiaj zrozumiałam, że przeszkadzam. Nie wam, Loni, ale na jedno wychodzi. Żyjecie sobie wygodnie, kochacie się, Lonia dba o wasze wygody. A ja jestem niechcianym elementem układu. Dlatego spadam.
Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam na klatkę schodową. Nikt mnie nie zatrzymywał, nie odprowadził do windy.
Może myśleli, że wrócę, jak mi złość przejdzie?
Może. Chciałabym tak myśleć. Ojciec odezwał się po tygodniu, Kuba wcale. Tata był zadowolony, że zamieszkałam na waleta w domu studenckim, zdejmując mu z głowy troskę o mój byt. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo pogodził się z moim odejściem.
Zastanawiałam, czy jest mu wstyd, że pozwolił żonie na taką samowolkę... Bo mi było. Za niego, dlatego wolałam nie wracać do tej sprawy. Tak było wygodniej dla nas obojga. Z dala od domowych wygód przeszłam niezłą szkołę życia, ale nigdy tego nie żałowałam. Nie mogłam tylko zrozumieć, co się stało Kubie. Brat od początku nie przejawiał chęci do kontaktowania się ze mną.
Dzwoniłam do niego kilka razy, w końcu pojechałam pod szkołę, do której chodził. Nie przyjął mnie dobrze.
– Obciach mi robisz, kumple patrzą – syknął i wbił wzrok w ziemię.
Uśmiałam się z twardziela, szczerze wątpiłam, by moja obecność mogła pohańbić go towarzysko. Żeby to sprawdzić, pomachałam do grupki kolegów Kuby. Odpowiedziały mi pełne uznania gwizdy i okrzyki młodych troglodytów.
– No widzisz? Kolegom najwyraźniej się podobam – zaśmiałam się.
Kuba zdecydował się oderwać wzrok od ziemi.
– No co jest brat? Nie tęsknisz za mną? – zagaiłam.
Źle trafiłam, równie dobrze mogłam zagadnąć o to jego inteligentnych kumpli.
– Dobra, porozmawiajmy poważnie – przystanęłam, obracając Kubę ku sobie. – Wyniosłam się z domu i nigdy tam nie wrócę, czaisz?
Skinął głową.
– Musiałam odejść, widziałeś jak było. Ale to nie znaczy, że cię porzuciłam, zawsze będziesz moim bratem. Jeśli czegokolwiek będziesz potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać. Nie od rzeczy byłoby czasem pogadać, ale ty się bunkrujesz. Pamiętaj, masz tylko jedną siostrę.
Na twarzy Kuby odbiło się zakłopotanie.
– No? Co jest? – przycisnęłam go.
– Nikt ci nie powiedział? – zapytał zmieszany. – Myślałem, że wiesz.
– O czym, do jasnej cholery? – powoli traciłam cierpliwość.
– Że moja mama nie jest twoją mamą.
Kuba od początku mówił do Loni „mamo”, na co ja nigdy nie mogłam się zdobyć. Czyżby przez wszystkie te lata uważał, że jest jej rodzonym synem?
– Oboje wiemy, kto był naszą mamą, na pewno nie Lonia. – powiedziałam zimno.
– Owszem, to ona nią jest. Pokazała mi mój akt urodzenia – zastrzelił mnie braciszek. – Jest tam wpisana jako moja matka, a ty zawsze mówiłaś, że ona nie żyje. Lonia mi dokładnie wytłumaczyła, jak to z tobą jest. Uroiłaś sobie, że masz brata, ponieważ dzięki temu łatwiej ci było oswoić stratę matki... Auć, puszczaj!
Wyrwał mi ramię, które wściekła niebacznie ścisnęłam z siłą imadła.
– Lonia kłamała. Nasz ojciec wiedział co ona wygaduje? – spytałam z pozornym spokojem.
Nagle dotarło do mnie, że jeśli nazwisko tej kobiety widnieje w akcie urodzenia Kuby, to znaczy, że go adoptowała. Macocha ukradła mi również brata! Nic dziwnego, że ojciec nic mi nie powiedział. Od pamiętnej rozmowy z Kubą minęło już wiele lat.
Brat nadal mieszka w rodzinnym domu i unika mnie jak ognia. Już prawie się nie widujemy, staliśmy się dla siebie zupełnie obcy. Lonia może być dumna ze „swojego” syna.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”