„Bracia opiekowali się mną po śmierci rodziców, ale nie rozumieli, że chcę mieć swoje życie. Musiałam odciąć pępowinę”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„– Zostają u mnie? – spytałam. – Do poniedziałku, wyjeżdżamy z Alą na dwa dni. Miała ci o tym powiedzieć. Nie zrobiła tego? Pewnie zapomniała. Właściwie nie powinnam być zdziwiona ani tym bardziej wkurzona, często tak bywało. Jak trzeba było zaopiekować się dziećmi albo psami, całe towarzystwo przywożono do mnie”.
/ 11.10.2023 11:15
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Bracia nie spuszczali ze mnie oka i komentowali każde moje potknięcie. Wiedziałam, że robią to, bo się o mnie martwią, ale bardzo bolały mnie ich uwagi. Chyba rzeczywiście urodziłam się gorzej przystosowana do życia, inni jakoś sobie radzili, a ja nie.

Uwielbiali dawać mi dobre rady

– Mała, ogarnij się, do życia trzeba mieć twardy tyłek. Jak byś teraz wyglądała, gdybyśmy byli takimi mimozami jak ty?

Nie wypominali mi opieki, którą nade mną roztoczyli po śmierci rodziców, ale jednak… Jarek i Robert mieli 21 i 19 lat, kiedy mama i tata zginęli w wypadku, ja byłam dużo młodsza, chodziłam do podstawówki. Bracia nie pozwolili nikomu się mną zająć, dali mi dom i dużo szorstkiej uwagi. Obaj poszli do pracy, utrzymywali mnie i wiecznie musztrowali: ogarnij się, nie bądź ślamazarą, uważaj, co robisz, zostaw to, bo i tak nie dasz rady…

To miał być krok do przodu

Dzwonek postawił na nogi nie tylko mnie, Marcia i Leon pierwsze dopadły drzwi, wsadziły nosy w szparę przy podłodze i zaczęły głośno węszyć. Nie szczekały, nie miały takiego zwyczaju, ale były ciekawe, kto chce wejść na ich terytorium bez zaproszenia. Lizka nawet nie podniosła łba z posłania…

– Poczekaj chwilę! – krzyknęłam i zaczęłam wpychać psy do kuchni.

Stawiały opór, nie przywykły mnie słuchać. Traktowały mnie jak reszta rodziny – kochały, ale lekceważyły to, co mówię.

Zamknęłam je i otworzyłam drzwi, za którymi niecierpliwiła się Dorota.

– Długo kazałaś czekać – skrzywiła się.

Poczułam, że pieką mnie policzki… Skłonność do nagłych rumieńców dręczyła mnie od dziecka, podobno była to wina cery naczynkowej, ale bracia uważali, że to z powodu nieśmiałości i wrażliwości, której nie tolerowali.

– Będziemy tak stać w przedpokoju? – zniecierpliwiła się Dorota. – Mamy dużo do obgadania, jeżeli chcemy ruszyć z firmą.

Ona też nie była pewna, czy chce ze mną pracować. Miała dobry pomysł na własny biznes i potrzebowała księgowej. Znajomy Jarka polecił jej mnie, a mój brat wpadł na pomysł, że mogłabym zostać wspólniczką Doroty. Wszystko wymyślił, powiedział, że pożyczy mi pieniądze na wkład, i chciał to Dorocie sam zaproponować, ale uprosiłam, by zostawił to mnie. Poparła mnie jego żona.

– Nie możesz jej wiecznie niańczyć, Mała ma swój rozum, poradzi sobie.

Pamiętam, że wtedy też się zaczerwieniłam. Miałam trzydzieści lat, a Jaro wciąż za mnie decydował. Próbowałam walczyć o niezależność, ale życie pokazało, że on miał rację. Wciąż mi coś nie wychodziło, mimo ogromnych starań. Pracowałam ciężko za niewielkie pieniądze, o życiu uczuciowym lepiej było nie wspominać.

Wszystko szło nie tak

Zaprosiłam Dorotę do pokoju, posadziłam na kanapie i wtedy dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie. Usłyszałam dzwonek do drzwi i mocne uderzenie niecierpliwej łapy. Marcia i Leon wydostały się z zamknięcia i rzuciły się obejrzeć gościa, żeby zdecydować, czy może u mnie zostać. Lizka też nie wytrzymała, pognała za amstafami. Leon wspiął się i oparł o Dorotę przednie łapy, dokładnie ją obwąchując. Mniej życzliwie nastawiona Marcia obserwowała ją z bezpiecznej odległości, Lizka siadła, przekrzywiając łebek.

Dorota zbladła, ale siedziała bez ruchu. Trzy psy Jarka, chociaż łagodne, potrafiły robić wrażenie. Dzwonek nie przestawał dzwonić, ktoś bardzo się niecierpliwił. Krzyknęłam na psy, zostawiły Dorotę w spokoju, bo zainteresował je nowy gość. Podbiegły do drzwi, popiskując i machając ogonami. Otworzyłam.

– No nareszcie, myśleliśmy, że się już nie doczekamy – Robert wprawnie pokierował swoje dzieci do wnętrza.

Wszystkie trzy psy szalały ze szczęścia, uwielbiały moich bratanków.

– Co tu robicie? – spytałam cicho. – Mam gościa, omawiam z Dorotą ważne sprawy. Wiesz, że ważą się moje losy, ona szuka wspólniczki, muszę ją do siebie przekonać.

– I jak ci idzie? Rozbierzcie się, kapcie w plecakach, piżamy i szczoteczki do zębów też.

Ostatnie, wiele mówiące, zdanie skierował do dzieci. Zdenerwowałam się i od razu poczułam zdradliwy rumieniec. Chciał, żebym zaopiekowała się chłopcami? Teraz? Co ja powiem Dorocie?

– Zostają u mnie? – spytałam.

– Do poniedziałku, wyjeżdżamy z Alą na dwa dni. Miała ci o tym powiedzieć. Nie zrobiła tego? Pewnie zapomniała. Cała Ala.

Nie umiałam odmówić

Właściwie nie powinnam być zdziwiona ani tym bardziej wkurzona, często tak bywało. Jak trzeba było zaopiekować się dziećmi albo psami, całe towarzystwo przywożono do mnie. Nie miałam nic przeciw temu, chociaż w ten sposób mogłam odpłacić braciom za to, co dla mnie zrobili, i nadal robią, ale dziś miałam własne ważne sprawy.

Zależało mi, by wywrzeć na Dorocie odpowiednie wrażenie, przekonać ją, że jestem osobą kompetentną, zorganizowaną i godną zaufania. A jak wyszło? Najpierw napadły ją psy, zaraz wejdą nam na głowę żądne wrażeń dzieci i nie będziemy miały dla siebie chwili czasu.

– Tato, a on zabrał moje naklejki! – wrzask oburzonego Tadzika potwierdził moje najgorsze obawy.

Julek zareagował wybuchowo i musiałam ich rozdzielać. Miałam w tym dużą wprawę.

– Mała, ty do dzieci jesteś jedyna. Masz talent i cierpliwość – pochwalił Robert, wycofując się strategicznie. – Powodzenia, siostra, widzimy się w poniedziałek.

Nie umiałam odmówić, zresztą nic by to nie dało. Jak go znałam, Ala czekała w samochodzie i zaraz wyruszą w drogę. Próbowałam jednak zachować resztki godności.

– Na drugi raz uprzedź mnie, jak będziesz potrzebował opiekunki do dzieci.

– Pa, Mała – Robert mrugnął do mnie.

– A wy się zachowujcie i nie zamęczcie cioci.

– To nie ciocia, tylko Mała – sprostował przemądrzały Julek.

Uderzyło mnie to. Bratankowie mówili do mnie po imieniu tak jak ich rodzice, czyli Mała. Nie przeszkadzało mi to… aż do dziś.

– Mam na imię Amelia – powiedziałam z naciskiem, wywołując salwę śmiechu.

– A ja Bond, James Bond – kwiknął radośnie Tadzik, mistrz skojarzeń.

Nawet dzieci nie traktowały mnie poważnie.

Dorota się wściekła

Kiedy bratankowie w towarzystwie psów wbiegli do pokoju, Dorota wstała.

– Widzę, że nie masz głowy do rozmowy, nic tu po mnie. A myślałam, że się dogadamy.

Odprowadziłam ją do drzwi, przepraszając i opowiadając, jak to nie spodziewałam się, że akurat dziś Robert przywiezie do mnie dzieci, ale słuchała dość nieuważnie.

– Nadal jestem zainteresowana współpracą z tobą, bardzo mi zależy – zatrzymałam ją.

Odwróciła się.

– Szczerze? Nie wątpię w twoje umiejętności i zapał, ale widzę, że nie potrafisz zorganizować swojego czasu. Dzieci, psy, nie wiadomo, co się wydarzy, kto i kiedy będzie cię potrzebował. Nie chciałabym w przyszłości wysłuchiwać, że nie zrobiłaś czegoś, bo miałaś inne zobowiązania. Rodzinne.

Zrobiło mi się gorąco.

– Jesteś niesprawiedliwa, ja…

– Niesprawiedliwa? Ja tylko oceniam to, co widzę. Umawiałyśmy się na poważną rozmowę, zarezerwowałam czas, przyjechałam do ciebie i co? Okazało się, że nie masz głowy do negocjacji, a co dopiero do zajęcia się sprawami firmy. To trochę niepoważne, nie uważasz?

– Tym razem nie wyszło, ale wszystko można naprawić – desperacko próbowałam ją udobruchać. – Spotkajmy się…

– …jutro?

– Jutro będą jeszcze u mnie chłopcy – powiedziałam powoli.

– No widzisz – mruknęła Dorota. – Trudno jest nam się dogadać nawet w najprostszej kwestii. Dobrze, że to wyszło na jaw na początku…

Coś we mnie pękło

Poszła, zostawiając mnie w całkowitej rozsypce. Byłam jednocześnie wściekła i rozżalona – na brata, że podrzucił mi chłopców bez uzgodnienia, na siebie, że zgodziłam się ich niańczyć, i na Dorotę, która zbiegowi okoliczności przypisała zbyt duże znaczenie.

– Płaczesz? – spytał ciekawie Julek, rzucając mi szybkie spojrzenie. – Zależało ci na niej? To twoja najlepsza koleżanka?

– Nie bądź głupi, Mała miała z Dorotą zrobić deal – zgasił go Tadzik tonem doświadczonego biznesmena. – I co? Udało się?

– Raczej nie – przysiadłam na kanapie, machinalnie głaszcząc łaszącą się Lizkę.

– Tata mówił, że tak będzie.

– Co proszę? – od razu przestałam płakać i wyprostowałam się.
Tadzik, starszy z braci, zorientował się, że zbyt dużo zdradził, ale małego Julka trudno było powstrzymać. On też coś słyszał.

– Mówił, że wujek Jaro niepotrzebnie chce utopić w tobie pieniądze – doniósł gorliwie, zadowolony, że tak dużo pamięta.

Tadzik uszczypnął go w rękę.

– Ała! No co, tak było. A mama powiedziała, że następna pożyczka jest szaleństwem, skoro nawet mieszkania nie spłaciłaś.

Teraz i Julek zorientował się, że za dużo chlapnął. Zapadła cisza. Byłam zszokowana tym, co usłyszałam. Niestety, Ala miała rację. Bracia wyprowadzili się , zostawiając mi mieszkanie po rodzicach, które należało do nas trojga. Nie żądali niczego, ale ich żony pamiętały. Dlaczego nigdy nie przyszło mi do głowy, że powinnam rozliczyć się z rodzeństwem?

Dostałam kopniaka od losu

Przez kilka następnych miesięcy myślałam, jak to zrobić. Chciałam zacząć żyć po swojemu, ale też być OK wobec braci.

Założyłam jednoosobową firmę, nie oglądając się na Dorotę czy inną przewodniczkę duchową. Nie miałam nic do stracenia, więc przestałam rozważać wszystkie za i przeciw, zastanawiać się, czy sama podołam. Nie miałam wyjścia, byłam pod ścianą, musiałam się sprawdzić.

Pierwsze zlecenie dostałam z dawnej pracy, potem polecono mnie innym klientom i wkrótce miałam roboty po uszy. Nabrałam nadziei, że z czasem będę mogła zacząć spłacać swoje zobowiązania. Ta myśl dodawała mi sił i wprawiała w dobry nastrój.

Bracia wpadali do mnie wieczorami i przeszkadzali w pracy.

– Powinnaś zatrudnić pracownika – namawiał Jarek.

– Zdecyduję o tym, gdy przyjdzie pora, nie mam czasu teraz rozmawiać, terminy gonią – warczałam, zadowolona, że nie muszę podejmować decyzji.

Nie wiedziałam, czy potrafię być szefową. Niedawno zaczęłam pracować na własny rachunek i wciąż nie mogłam uwierzyć, że dobrze mi idzie. Dopiero poznawałam Amelię, kobietę, która do tej pory ukrywała się pod pseudonimem Mała, jeszcze nie wiedziałam, na co ją stać.

Pokazałam, co potrafię

Zdziwiłam się, kiedy dostałam propozycję prowadzenia księgowości firmy, której nazwa przypominała nazwisko Doroty. Sprawdziłam, to było jej przedsięwzięcie, do którego kiedyś odmówiła mi prawa. Co było, a nie jest… Przyjęłam ją, nie robiąc fochów. Ucieszyła się i zapowiedziała mailem wizytę. Pisała, że jest mi winna przeprosiny czy coś takiego. 

Dzwonka do drzwi nie usłyszałam, siedziałam przed komputerem w słuchawkach, by odciąć się od hałasów dobiegających z salonu.

– Jakaś pani do ciebie – wrzasnął Tadzik, zaglądając do pokoju.

Dorota! Zupełnie o niej zapomniałam.

– To ta, przez którą płakałaś, ale mogę jej powiedzieć, że cię nie ma
– zaoferował Julek; mówił głośno, żebym na pewno usłyszała.

Zerwałam słuchawki i uciszyłam bratanków, niestety, zbyt późno. Mała była nadzieja, że ich głosy nie dotarły do przedpokoju, w którym wciąż tkwiła Dorota. Zajęłam się gościem, starając się zatrzeć gafę Julka, zaproponowałam herbatę, z rosnącym rozbawieniem obserwując, jak Dorota rozgląda się nieznacznie wokół.

– Amstafów nie ma, Lizka śpi, są tylko dzieci – zapewniłam ją wesoło. – Wpadły z wizytą.

– Na dwa dni – uzupełnił prawdomównie Tadzik.

– To ładnie, że ciocia się wami opiekuje pod nieobecność rodziców – Dorota mozolnie podjęła konwersację z dzieckiem.

– Pod jaką nieobecność? Jesteśmy tu w gościach, rodzina musi się odwiedzać – odparował Tadzik, który chyba nie polubił Doroty. 

Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie, mrugnęłam do niego i powiedziałam:

– Jak nie chłopcy, to psy. Za tydzień Jarek przywiezie Marcię i Leona. U mnie zawsze jest wesoło.

Dorota uśmiechnęła się z przymusem.

– Podziwiam, że umiesz w tych warunkach pracować.

– Potrafię dobrze zagospodarować czas i godzić obowiązki – odparłam niedbale i poszłam po herbatę.

Reszta wieczoru upłynęła w miłej, ale trochę sztywnej atmosferze. Dogadałyśmy zakres współpracy, więc teraz na pewno nie będę już na każde zawołanie braci. Zawsze są mile widziani z rodzinami, ale wtedy kiedy ja będę mieć czas.

Czytaj także: „Nie chciałam być służącą męża, więc wyrzucił mnie z domu. Szybko wracałam na klęczkach, bo małżeństwo to świętość”
„W szkole syna śmieją się ze mnie, bo utrzymuje nas mój mąż. 12-letni Michaś zapytał, ile wynosi moje kieszonkowe”
„Mój książę z bajki miał mnie za brzydką nudziarę i chciał tylko upokorzyć swoją byłą. W odwecie zniszczyłam mu karierę”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA