Gdy jeszcze żyła żona, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, ale po jej śmierci zrobiło się naprawdę ciężko. Z jednego, niezbyt wysokiego, delikatnie mówiąc, świadczenia trudno mi się było utrzymać. Zwłaszcza przy tych szalejących cenach. Zaciskałem pasa, szanowałem każdy grosz, a i tak mi brakowało. Liczyłem na to, że córka i zięć mnie wspomogą, ale im też nie wiodło się najlepiej.
Pomyśl może o lokatorze
– Przykro mi, tatku, ale nie wysupłamy nawet złotówki. Cała moja pensja idzie na spłatę kredytu za mieszkanie. Żyjemy za to, co zarobi Marek. A wiesz, ile dziś wszystko kosztuje. Przy dwójce dzieci ledwie dopinamy budżet – tłumaczyła zawstydzona.
– Wiem, Ewuniu. I nie mam pretensji. Po prostu szukam jakiegoś rozwiązania. Bo jak dostałem pismo z nowymi stawkami za ogrzewanie, to omal zawału nie dostałem – westchnąłem.
– To może weźmiesz sobie lokatora? Do tego wolnego pokoju? Chętny na pewno się znajdzie, bo wielu samotnych nie stać na wynajem całego mieszkania. Wystarczy dać ogłoszenie.
– Tak myślisz?
– Na sto procent. Nie dość, że wpadnie ci parę groszy, to jeszcze będziesz miał towarzystwo. A może nawet i pomoc. Same plusy – uśmiechnęła się.
Początkowo pomysł córki bardzo mi się spodobał. Naiwnie wierzyłem, że na ogłoszenie odpowie ktoś cichy, miły i spokojny. Taki, który będzie mnie szanował, pomagał mi, i z którym od razu znajdę wspólny język. Ale im więcej osób przychodziło na rozmowę, tym bardziej słabł mój entuzjazm do wynajmu pokoju.
Ludzie, którzy się zgłosili, nie przypadli mi do gustu. Byli bezczelni, hałaśliwi i stawiali zbyt wysokie wymagania. Jakby się do luksusowego hotelu wprowadzali, w którym doba kosztuje tyle, ile ja chciałem dostać za miesiąc. Jeden student zapytał na przykład, czy w cenę wliczona jest poranna kawa. Zwariował? Jakby tego było mało, żaden z nich nie zamierzał zapłacić z góry za wynajem pokoju. Nie miałem więc gwarancji, że się nie ulotni pod koniec miesiąca, zostawiając mnie bez pieniędzy. Czytałem o takich przypadkach.
Hmm, to dziwny pomysł. A może…?
– I co, tato, znalazłeś już sobie współlokatora? – dopytywała się co kilka dni córka.
– Nie, jeszcze nie… Ciagle szukam – odpowiadałem.
– Co się dzieje? Nie było chętnych?
– Byli. Ale źle im z oczu patrzyło. Więc im podziękowałem za wizytę i wytłumaczyłem, że sprawa jest nieaktualna.
– Rozumiem, że nie jest ci łatwo… Ale jak tak będziesz przebierał i kręcił nosem, to w końcu nikogo nie znajdziesz. A my naprawdę nie możemy ci pomóc.
– Wiem i wcale tego od was nie wymagam. Nie martw się, poradzę sobie – odburknąłem.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że czas goni, ale nie zamierzałem ryzykować i wpuszczać pod swój dach kogoś, kto mnie oszuka lub zatruje mi życie. Wolałem jeszcze mocniej zacisnąć pasa, choć rozum mi podpowiadał, że to niemożliwe. I kto wie, czy właśnie tym by się to nie skończyło, gdyby nie spotkanie z Bogdanem, kolegą, z którym kiedyś pracowałem.
Wpadliśmy na siebie przypadkowo, na ulicy. Nie widzieliśmy się od dobrych kilku lat, więc przysiedliśmy na pobliskiej ławce, żeby chwilę pogadać. Na początku wspominaliśmy dawne, dobre czasy, kiedy to byliśmy silni i młodzi. Potem jednak rozmowa zeszła na bieżące sprawy.
– No i jak ci się wiedzie w jesieni życia? Dajesz sobie jakoś radę? – zapytał w pewnym momencie.
– Tak szczerze? Z wielkim trudem. Nie jestem z tych, co tylko narzekają, ale… Ale jak wszystko dalej będzie tak drożeć, to chyba na darmową zupkę do ośrodka pomocy społecznej zacznę chodzić – westchnąłem.
– To tak jak ja. Wczoraj w aptece dobry kwadrans się zastanawiałem, czy wykupić leki na nadciśnienie, czy jednak zostawić pieniądze na chleb i coś do niego.
– I co wybrałeś?
– To drugie. Samym powietrzem i tabletkami się przecież nie najem. Zdrowie mi też niepotrzebne, gdy w brzuchu burczy. Tak, pieskie jest życie samotnego staruszka. Jak żyła żona, było mi łatwiej. Jedna emerytura szła na rachunki, druga na resztę. I jakoś dawaliśmy radę. A teraz? Szkoda gadać…
– No właśnie, we dwójkę zawsze łatwiej… A moja Krysia też, niestety, odeszła z tego świata. Córka namawia mnie, żebym znalazł sobie współlokatora. Łatwo powiedzieć! Rozmawiałem z kilkunastoma osobami i mam wrażenie, że prędzej szóstkę w totka trafię, niż znajdę kogoś, komu zaufam. Jacyś sami dziwni ludzie do mnie przychodzili – machnąłem ręką.
Bogdan nagle się ożywił.
– A mnie byś zaufał? – wypalił
– Tobie? Zaufać? A co? Nie masz gdzie mieszkać? – zdziwiłem się.
– Mam. Ciągle te same dwa pokoje w samym centrum miasta…
– To w czym rzecz?
– W tym, że nie jestem w stanie ich sam utrzymać. Jestem więc gotowy przeprowadzić się do ciebie.
– Poważnie? Tak po prostu?
– A dlaczego nie? Ponoć starych drzew się nie przesadza, ale mam już dość tego przeklętego Śródmieścia. Tylko smród i hałas… A ty, o ile pamiętam, mieszkasz w jakiejś spokojniejszej okolicy.
– Rzeczywiście, mam mieszkanko w sąsiedztwie parku…
– Naprawdę? – Bogdan wyglądał na szczerze ucieszonego. – To mogę się przeprowadzić choćby jutro! Słuchaj, Wiesiu, obaj na tym skorzystamy, bo kiedy połączymy nasze dochody, to jakoś zwiążemy koniec z końcem. A gdy wynajmiemy moje mieszkanie, będzie nam się żyło całkiem przyzwoicie. I nie będziemy musieli wybierać: leki czy jedzenie – uśmiechnął się.
Tylko sprzątanie i gotowanie
Nie ukrywam, byłem w lekkim szoku. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, w głowie kłębiły mi się myśli. W zasadzie lubiłem Bogdana, kiedyś się nawet kolegowaliśmy, ale… Nie widzieliśmy się przecież od lat. No i znaliśmy się właściwie tylko z firmy. Po skończonej pracy żegnaliśmy się i każdy szedł w swoją stronę. Nie miałem pojęcia, jaki jest w życiu prywatnym i czego się po nim można spodziewać. A co, jeśli okaże się człowiekiem kłótliwym, takim, co nie lubi słuchać innych? A może ma jakieś dziwne przyzwyczajenia, których nie będę w stanie zaakceptować? Kolega jakby czytał w moich myślach, bo spojrzał mi prosto w oczy i zagadnął:
– Widzę, Wiesiu, że masz jakieś wątpliwości…
– To nie to… Po prostu jestem zaskoczony. Nie sądziłem, że nasza rozmowa zejdzie na ten temat – odparłem wymijająco.
– Akurat! Przyznaj się! Pewnie boisz się, że się nie dogadamy, zaczniemy kłócić nawet o drobiazgi albo się pozabijamy… I zamiast lepiej, łatwiej i przyjemniej, będzie się nam żyło gorzej niż dotychczas.
– No dobrze. Masz rację… Rzeczywiście się tego boję. Teoretycznie powinienem się cieszyć z twojej propozycji, bo przecież lepiej zamieszkać z kimś znajomym niż zupełnie obcym, z ulicy. Ale obcemu łatwiej powiedzieć „nie”, a w razie czego wyrzucić za drzwi, gdy na przykład zacznie sprawiać kłopoty. A my przecież kiedyś się lubiliśmy. I wolałbym, żeby tak pozostało… – zamilkłem.
Zastanawiał się przez chwilę.
– Masz rację, nie znamy się aż tak dobrze i różnie może być. Zwłaszcza że na starość człowiek podobno dziwaczeje i robi się bardziej złośliwy i drażliwy. Ale mam na to radę: zamieszkajmy razem na próbę. Na przykład przez dwa miesiące. Jeśli zdołamy się porozumieć, to w porządku, będziemy dalej to ciągnąć. Jeżeli nie, rozstaniemy się bez żalu, wzajemnych pretensji i gniewu. Może tak być? – zapytał.
– Zdecydowanie! – uśmiechnąłem się. Cieszyłem się, że uszanował moje wątpliwości i znalazł wyjście z tej trudnej sytuacji.
Bogdan wprowadził się do mnie cztery miesiące temu. Zamieszkał w wolnej sypialni. Wbrew moim obawom nie ma między nami żadnych większych konfliktów. Wręcz przeciwnie, okazało się, że więcej nas łączy niż dzieli. Na przykład obaj lubimy oglądać kryminały, spacerować, grać w karty, łowić ryby. Wieczorami zasiadaliśmy więc razem z talią kart lub przed telewizorem, a w dzień jechaliśmy nad zalew powędkować. Naprawdę polubiliśmy spędzać razem czas. A jak któryś miał ochotę na chwilę samotności, to po prostu zamykał się w swoim pokoju. A drugi nie miał do niego o to żadnych pretensji.
Na dodatek od początku świetnie się dogadywaliśmy. Nie oznacza to, że rozumieliśmy się bez słów, czy zawsze mieliśmy to samo zdanie. Ale gdy coś nam nie pasowało, nie boczyliśmy się od razu na siebie, nie skakaliśmy sobie do oczu, ale siadaliśmy, omawialiśmy problem i znajdowaliśmy rozwiązanie. Po męsku, konkretnie, bez owijania w bawełnę.
Efekt? Już w połowie okresu próbnego wynajęliśmy jego mieszkanie. Uznaliśmy po prostu, że nie ma na co czekać i tracić pieniądze. Działaliśmy przecież lepiej niż niejedno stare i uznawane za zgodne, małżeństwo… Tylko w jednej sprawie troszkę między nami zgrzytało i zgrzyta do dziś: chodzi o sprzątanie i gotowanie. Żaden z nas nie lubi biegać ze ścierką i mopem ani stać przy garnkach. I każdy wymyśla coraz to nowe powody, by zwalić te przykre obowiązki na drugiego. Bogdan zasłania się bólem kolan i kłopotami z kręgosłupem, ja dusznościami, zawrotami głowy i palpitacją serca. W efekcie mieszkanie do najczystszych, delikatnie mówiąc, nie należy.
Żywimy się kanapkami lub gotowymi daniami z supermarketu i na zdrowie nam to raczej nie wychodzi. Przez kurz zalegający na szafkach coraz trudniej nam oddychać, więc ostatnio podjęliśmy decyzję: wynajmiemy panią do pomocy przy prowadzeniu domu. Chcemy, żeby wpadała raz, może nawet dwa razy w tygodniu. Żeby ogarnęła mieszkanie i ugotowała coś pysznego. Ewa twierdzi, że ma na oku jedną idealną kandydatkę – swoją sąsiadkę. To podobno bardzo sympatyczna i gospodarna kobieta. A na dodatek potrzebuje pieniędzy, bo sama wychowuje dwójkę dzieci. Uszczupli to na pewno nasz domowy budżet, ale co tam. I tak żyje nam się znacznie lepiej i wygodniej niż wtedy, gdy mieszkaliśmy sami.
Czytaj także:
„Po rozwodzie zamieniłem się w donżuana wyrywającego panienki na jedną noc. Szybko stoczyłem się na dno”
„Spijałam słowa z ust kochanka, widziałam nas na ślubnym kobiercu. Marzyłam, by urodzić mu gromadkę dzieci”
„Przyjaciółka odpicowała ruderę ciotki, bo liczyła na darowiznę. Gdy jej kuzynka wyciągnęła rękę po spadek, była bez szans”