Gdyby można było cofnąć czas, zrobiłbym to od razu. I inaczej bym to życie przeżył.
Znów obudził mnie koszmar. Ten sam od trzech lat… Wchodzę do domu, daję Lucynie kwiaty, a ona pyta zjadliwie: „Szkoda ci je wyrzucić?”, po czym wyrzuca wiązankę do kosza. Kiedy do niego sięgam, zamiast kwiatów widzę wiecheć jakichś zeschniętych badyli. Po chwili czuję ból, w rękę wbijają mi się ostre kolce, tryska krew… Odwracam się do żony, proszę, żeby pomogła mi opatrzyć ranę, dała plaster, ale jej już nie ma. Słyszę tylko jakiś złowieszczy śmiech.
Zaraz po śmierci Lucyny sen wracał co noc
Budziłem się zlany potem i chodziłem po mieszkaniu, szukałem żony. Dopiero po kilku chwilach docierało do mnie, że jej nie ma i już nigdy nie będzie, a ten sen, to kara… Nie byłem dobrym mężem. Właściwie przez całe nasze małżeństwo, od dnia, kiedy dowiedziałem się, że żona jest w ciąży, zdradzałem ją. Pamiętam, jak wtedy patrzyłem na nią z niesmakiem.
Tyła, zdawało mi się, że nigdy nie będzie podobna do tej Lucyny, w której się zakochałem. Kiedy zaś urodził się Rysiek, nawet nie myślałem, że kiedykolwiek jeszcze się do niej zbliżę. Ale Lucyna z czasem wróciła do dawnej sylwetki. Przez trzy lata było między nami dobrze. Chyba w ogóle się nie zorientowała, że miałem jakieś inne kobiety.
Kwiaty miały być dla Zosi, ale ich nie chciała
Dopiero, kiedy urodziła Halinę, połapała się, że jest ktoś w moim życiu. Córka była chora, wymagała troskliwszej opieki niż Rysiek. A ja w domu byłem gościem. Dawałem pieniądze na utrzymanie i znikałem. Pamiętam, jak któregoś dnia dorwał mnie teść i powiedział, że sam mi da w mordę, jeśli nie przestanę latać za babami. Trochę się opamiętałem, a potem po prostu zacząłem się bardziej pilnować. Zwyczajów nie zmieniłem.
A z kwiatami to było tak – uwodziłem pewną Zosię z księgowości. Była miła, wyraźnie mi nadskakiwała. Wydawało mi się, że ma ochotę na jakiś romansik. Zaprosiłem ją do kawiarni, kupiłem bukiecik, ale ona nie przyszła. Potem w korytarzu ukradkiem powiedziała mi, żebym na nic nie liczył, bo ona żadną miarą nie chce mieć do czynienia z żonatymi. A miła dla mnie była tylko dlatego, że jestem dyrektorem, no i nie wypadało jej inaczej się zachować.
No i wtedy rzeczywiście szkoda mi było wyrzucić te kwiaty do śmieci. Zaniosłem do domu, dałem Lucynie… Tylko naraziłem się na awanturę. Cóż, jako mąż się nie spisałem, i ojcem też byłem do niczego. Uświadomiła mi to moja siostra, Maryla. Kilka tygodni po pogrzebie Lucyny pożaliłem się Maryli, że czuję się samotny, że dzieci w ogóle do mnie nie przychodzą, że chyba nie chcą ze starym ojcem rozmawiać. Skarżyłem się, że Rysiek całkiem o mnie zapomniał, nawet nie zadzwoni, a Halina wpada tylko po to, żeby mi zupę w słoiku podrzucić, czasem włączy jakieś pranie, zetrze kurz, i już jej nie ma. To wtedy siostra wyrąbała mi prosto z mostu:
– A na co ty liczysz, durniu? Jakżeś się dziećmi nigdy nie interesował, to czego oczekujesz? Ja bym na miejscu Haliny nawet tej zupy ci nie ugotowała.
Fakt. Nie interesowałem się dziećmi. Ja nawet za dobrze nie wiedziałem, ile które ma lat. Pamiętam awanturę z Ryśkiem, jak mi wyjechał, że na studia chce iść do Poznania. Prosił, żebym dał mu pieniądze na utrzymanie. A ja wtedy na to, żeby najpierw zdał maturę, to pomyślimy. No i wyszło na jaw, że nic o własnym dziecku nie wiem. Chłopak świadectwo dojrzałości miał już w kieszeni, a na studia dostał się za pierwszym podejściem, na samych piątkach! Wyszedłem na wyrodnego ojca. I byłem wyrodny, bo wtedy romansowałem z Jagodą, do domu zaglądałem po świeżą bieliznę i koszule.
Tak, byłem łajdakiem
Lucyna zamiast mnie wypędzić, jeszcze o mnie dbała. Wszystko mi siostra po pogrzebie przypomniała. Ale teraz naprawdę jestem bardzo samotny. Nie mam przyjaciół, bo nigdy ich nie miałem. Wszystkie moje sympatie odeszły i same się zestarzały. Nie wiem nawet, czy żyją. Słyszałem, że umarła Zosia, ale przecież z nią nic nie było…
Córka odwiedza mnie z poczucia obowiązku. A rodzina? Dwa lata młodsza siostra zajęta swoim życiem. Kuzyn, w moim wieku, nie może chodzić. Mam dzieci i wnuki, ale mojego towarzystwa one nie potrzebują. Widzą, że jakoś sobie radzę, mam telewizor, wodę w kranach i co nieco w lodówce, więc się mną nie martwią. Nie mogę powiedzieć, Halina za każdym razem, jak czegoś potrzebuję, przyjedzie, pomoże, do lekarza zawiezie… I tyle.
Zostają mi sąsiedzi, takie same grzyby jak ja. Czasem któryś zagada, postęka, że mu coś strzyka, z grzeczności mnie zapyta o zdrowie. Ale czy to wystarczy, żeby pokonać samotność? Siostra mi mówi, że nigdy nie wziąłem żadnego z dzieciaków na kolana, nie byłem z nimi w zoo, a własne wnuki oglądałem z bezpiecznej odległości.
– Masz osiemdziesiąt lat, Edek. Za późno na budowanie rodzinnych więzi, rozumiesz? – pyta. Rozumiem…
Czytaj także:
„Mój mąż uparł się, że pies nie będzie spał w łóżku. Nie przez bakterie, ubzdurał sobie, że musi zachować hierarchię”
„Moja siostrzenica jest dorosłą babą, a ciągle żeruje na swoich rodzicach. Bo »ma wygórowane ambicje«!”
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”