„Mam 50 lat i zero śmiałości do mężczyzn. Gdy chciałam podjąć ryzyko, los ze mnie zadrwił”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Wszyscy faceci, z którymi usiłowała mnie skojarzyć, to były jej własne fascynacje. Jakbym była swoistym narzędziem w jej rękach, a może zabawką. Dać się jeszcze raz wciągnąć w te gierki to już z mojej strony zwykła głupota. Jak mogłam uwierzyć w to, że wreszcie kiedyś zrozumie: zero swatów. Widać to przekracza jej możliwości”.
/ 13.09.2023 13:14
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son

Właśnie miał się zacząć długi weekend – dla ludzi samotnych istny koszmar. Pozamykane sklepy, jakoś trudno samemu przeżyć ten czas. Propozycja spadła koleżanki, bym przyjechała do niej na działkę, spadła mi jak z nieba.

Zawsze szuka mi męża

Irena jest całkiem dowcipna i zabawna, a w dodatku szczęśliwa, jeżeli ktoś chce słuchać tej paplaniny. Dlatego właśnie często zaprasza na działkę gości. Wiedziałam, że na pewno nie ja jedna dostąpiłam tego zaszczytu, ale nie wypadało się dopytywać. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie znów próbowała mnie swatać, bo już kilka takich prób zakończyło się kompletną katastrofą. Wiąż czuję lekki niesmak na samo ich wspomnienie.

Nie żeby wybrani dla mnie koledzy jej męża, sąsiedzi czy też jacyś przygodni znajomi, byli tacy straszni– ostatecznie trudno szukać Apolla w naszym przedziale wiekowym, a i o intelektualną atrakcyjność mężczyzny przesadnie nie dbam, jednak sama sytuacja zawsze wydaje mi się szczytem żenady. Dwoje dorosłych, by nie rzec prawie starych, ludzi zostawianych sam na sam w atmosferze sztucznego luzu, porozumiewawczych uśmieszków i mrugania oczkiem – „to teraz Marysia niech nam pokroi pomidorki, a Jacek cebulkę, cóż to za piękny widok, gdy mężczyzna płacze, w kobiecie od razu serce się otwiera”– no nie, to nie są teksty dla mnie.

Nie potrafiłam ukryć obrzydzenia. Mam nadzieję, że Irenka wyciągnęła jakieś wnioski. Nie mogę jej nazwać swoją przyjaciółką, ale pracujemy już tyle lat biurko w biurko, jemy razem drugie śniadania, pijemy kawę, gadamy ze sobą codziennie, a od czasu do czasu, jak teraz, spotykamy się na prywatnym gruncie – to chyba, do cholery, do czegoś zobowiązuje?

A jednak nie była sama

A jednak, gdy przyjechałam, moim oczom ukazała się rozanielona Irenka w kwiecistej sukni, pijąca kawę z wąsatym i brodatym, siwym dziadem. Nie spuszczała z niego wzroku, gadając jak nakręcona. Poznałam ten charakterystyczny wyraz twarzy. Wszyscy faceci, z którymi usiłowała mnie skojarzyć, to były jej własne fascynacje. Jakbym była swoistym narzędziem w jej rękach, a może zabawką. Dać się jeszcze raz wciągnąć w te gierki to już z mojej strony zwykła głupota. Jak mogłam uwierzyć w to, że wreszcie kiedyś zrozumie: zero swatów. Widać to przekracza jej możliwości.

Nie jestem panną na wydaniu, nie jestem nawet panną z odzysku, jestem zatwardziałą starą panną. Właśnie tak. Nigdy nie chciałam wyjść za mąż, co nie znaczy, że nie miałam facetów. To, że od pewnego czasu pozostaję singielką, nie wynika z żadnego tragicznego zrządzenia losu i nie jest przyczyną jakiegoś straszliwego bólu. Po prostu – facet, z którym spędziliśmy kilkanaście lat, poznał kogoś innego i sobie poszedł. Nie winię go za to, w ogóle nie rozpatruję tego rozstania w kategorii czyjejkolwiek winy. 

Cenię sobie szczerość i lojalność, wolę być sama i wiedzieć, na czym stoję, niż gdyby facet miał mnie zdradzać, oszukiwać, poniżać. Nie wykluczam, że jeszcze się z kimś zwiążę, nie jestem aż tak stara, jak wyglądam, zresztą, co to ma do rzeczy? Ludzie się wiążą w różnym wieku, a im starsi, tym bardziej się do siebie garną, to naturalne. Byle nie na siłę, byle nie z lęku. Strach przed samotnością jest złym doradcą. Uważam, że trzeba się zdać na los, przeznaczenie, przypadek czy jak kto to nazwie. Nagle kogoś się spotka, coś kliknie i już! 

Kolejny kandydat

Dlatego tak mnie wkurzają te próby zapoznania mnie z kimś. Szczególnie gdy uzmysłowię sobie mentalność swatów:  „Ach, ta biedna Marysia, trzeba jej jakoś pomóc, bo przecież sama już chłopa żadnego nie złapie, kto tam spojrzy na starą babę” – aż się skręcam.

Pewnie dlatego zrobiłam taką minę na widok dziada. To znaczy nie wiem dokładnie jaką, w lusterku jej nie widziałam, ale mogłam się domyślić po reakcji tych dwojga. Irena zasznurowała usta i przez jej całą twarz przeleciał mroczny cień, za to facet, odziany w starą marynarkę i mocno, w dodatku autentycznie wytarte dżinsy, sprawiał wrażenie spłoszonego. Przez moment spojrzał mi w oczy, a następnie uśmiechnął się głupawo i uciekł gdzieś wzrokiem na bok.
Pierwsza opanowała się Irena.

– Marysiu, poznaj naszego sąsiada Bogusia. Właściwie to trudno go nazwać sąsiadem, on nie ma tutaj działki, mieszka na stałe w Pasiekach, pamiętasz tę wieś? Jeździłyśmy tam na rowerach, do sklepu. Tam teraz pięknie, a to w dużej mierze dzięki Bogusiowi właśnie.

– Tak?

– Bo wiesz, to taki urodzony społeczny działacz, jak z Żeromskiego, on się przeprowadził na tę wieś jakiś czas temu, z Warszawy, i ciągle coś wymyśla, mobilizuje ludzi, on, człowiek z zewnątrz, cementuje ich wokół różnych inicjatyw, czy to nie jest cudowne?

– Irenko, proszę cię, przestań!

Czuliśmy się zażenowani

– Ty, Bogusiu, jesteś taki skromny, a przecież naprawdę robisz wspaniałe rzeczy. To ja w Warszawie nie chodzę na wieczory autorskie, a w Pasiekach byłam! I ta pisarka – jak ona miała na nazwisko, bo zapomniałam? – taka wygadana, świetna… Nawet kupiłam kilka jej książek. Błażej je teraz czyta.

Dziad wyglądał na autentycznie zażenowanego. Poczułam do niego nikły cień sympatii.

– Boguś jest taki autentyczny w tym, co robi, to wszystko wypływa z wewnętrznej potrzeby, prawda?

Uśmiechał się bezradnie, był trochę jak tropione zwierzę, tropione nie po to, by zostać zabitym, ale zwyczajnie złapanym, dziki dachowy kot, którego zapragnęło kapryśne dziecko. Wciąż się nie odzywał.

– Boguś zna świetnie historię tutejszych ziem, dociera do różnych interesujących źródeł, wie nawet o mocno skrywanych sprawach – zawiesiła głos.

– Muszę już iść, przepraszam – przerwał jej, głos miał niski i aksamitny, bardzo, bardzo intrygujący.

– Ależ dlaczego? Nie pozwalam, absolutnie! – zapiszczała Irena.

– Mam spotkanie.

– No dobrze, rozumiem, ale wypuszczę cię tylko pod jednym warunkiem: przyjedziesz wieczorem na ognisko. Będziemy piec kiełbaski, ale też różne warzywka, bo Marysia jest wegetarianką. To taka nowoczesna kobieta, Bogusiu, wiesz, ekologia, zbieranie śmieci po lasach, rower. Takie rzeczy. 

Był całkiem przystojny

Myślałam, że ją zabiję. Teraz on patrzył na mnie z lekką kpiną. Ale przynajmniej wreszcie na mnie spojrzał.

Miał oczy jasnoniebieskie, powinny wydawać się zimne, ale miały w sobie zaskakujące ciepło. W jego pociągłej twarzy, wydłużonej jeszcze przez siwą brodę, było coś szlachetnego, jakaś delikatność i czystość rysów. Wysokie czoło, lekko wystające kości policzkowe… w sumie przystojny mężczyzna. I ten głos.

– Mógłby prowadzić nocne audycje w radiu, wiesz, dla tych, co nie mogą spać i muszą dzwonić i opowiadać o swoim życiu – powiedziałam, gdy już odjechał swoim rozklekotanym autem.

– Pracował w radiu wiele lat! Widzisz, od razu się na nim poznałaś. Tylko on chyba jakieś muzyczne audycje prowadził. W ogóle to jest muzykiem, gra na różnych instrumentach i zna kupę ludzi. Wiesz, celebrytów. Bardzo interesujący człowiek. Naprawdę powinnaś się z nim zaprzyjaźnić, pasujecie do siebie.

– Daj spokój, Irena, jak jeszcze raz o tym wspomnisz, biorę nogi za pas.

– No dobrze, dobrze… Wypijmy po drinku, wtedy nie pojedziesz.

Nie sądziłam, że zjawi się wieczorem, a jednak! I nawet się ucieszyłam na jego widok. Tych kilka szklaneczek opróżnionych do tego czasu ośmieliło mnie. Zadawałam mu pytania, coraz bardziej odważne, osobiste. Dowiedziałam się, że dwa lata wcześniej postanowił rzucić wszystko i wyprowadzić się na wieś. Jak zrozumiałam, zostawiła go żona, ale to nie był jedyny powód. Miał dość wszystkiego. Wcześniej żył na wysokich obrotach i zapragnął wyciszenia. Postanowił przeczytać jeszcze raz wszystkie książki, które wywarły jakiś wpływ na jego życie. Chciał się z nimi skonfrontować jako dojrzały człowiek, ale zarzucił ten pomysł.

– To nie na mój temperament, siedzenie cały boży dzień z nosem w książce. Jestem towarzyski, więc poznałem tutejszych ludzi i pomyślałem, że mógłbym coś dla nich zrobić. Założyłem bibliotekę. Od tego się zaczęło. A potem, ponieważ różni warszawscy znajomi mnie odwiedzali i budzili ciekawość tubylców, wpadłem na pomysł, by trochę tych moich „udostępnić”. I to chwyciło. Stąd te różne wieczory autorskie, jak to nasza gospodyni nazwała, albo koncerty, albo warsztaty…

Hm… Rzeczywiście fajne – myślałam. Niezły pomysł na życie. Gdybym tak… ale nie, wieś nie dla mnie.

Zwierzyłam mu się

Na ognisko przyszło sporo sąsiadów z pobliskich działek, ale i tak gadaliśmy cały czas tylko we dwoje. Ja też trochę mu o sobie opowiedziałam. Podobało mi się, jak słuchał, mało kto dziś potrafi tak słuchać. Czułam, że ma jakiś klucz, którym otwiera ludzi, bo ja naprawdę rzadko się zwierzam, a przy nim coś we mnie pękło. W pewnym momencie opamiętałam się. Dość tego. Jak tak dalej pójdzie, wyleję wszystkie swoje żale, ale też nadzieje, a tego z pewnością nie chciałam. W każdym razie jeszcze nie. Przeprosiłam i poszłam do łazienki.

Obmyłam twarz zimną wodą. Popatrzyłam w lustro. Jak ja wyglądam?!
Gdy wróciłam, celowo podeszłam do grupki rozbawionych gości. Brylował wśród nich jakiś brzuchaty żartowniś, otaczający go ludzie wprost wyli ze śmiechu. Śmiałam się razem z nimi, choć nie rozumiałam żadnego z dowcipów. A potem nagle ktoś porwał mnie do tańca – na kolorowo oświetlonym tarasie wywijaliśmy z pół godziny, zanim spocona padłam na kanapę. Wtedy rozejrzałam się za Bogusiem, ale nigdzie go nie widziałam.

– Irena, gdzie się podział twój przyjaciel z Pasiek? – zagadnęłam gospodynię.

– A jest gdzieś, widziałam go niedawno.

– Ale gdzie? Możesz mi pokazać?

– No nie wiem, gdzie konkretnie, sama go poszukaj, wariatko…

Nie było nigdzie ani jego, ani auta. Pojechał. No i dobrze – pomyślałam nie bez żalu jednak. – Widać niespecjalnie rozrywkowy gość… Jakbym ja była rozrywkowa! Pewnie tak o mnie pomyślał, że uciekłam przed nim do dowcipasów i wygibasów. A co tam! Lepiej niech tak zostanie.

Ciągle o nim myślałam

Czułam się dziwnie, szczególnie następnego dnia. Wciąż myślałam o tym Bogusiu, a odjeżdżając z działki, miałam przez krótki moment ochotę pojechać do tych Pasiek, odnaleźć go, poprosić o kubek kawy i tak przesiedzieć z nim całe popołudnie. Jego obecność miała w sobie coś kojącego. Emanowały z niego spokój i mądrość. Niezła składanka.
Chętnie zobaczyłabym też, jak się urządził. Choć to niby takie modne, nikt z moich znajomych nie odważył się na stałe zamieszkać na wsi. Co innego letni domek, co innego cały rok wśród pól, lasów i ryczących krów.

Ale w końcu nie zrobiłam tego, nie pojechałam. Powstrzymały mnie właściwie onieśmielenie i brak pewności siebie. Przy Bogusiu sama sobie wydałam się jakaś głupawa, niedojrzała, banalna. Zna na pewno o wiele bardziej fascynujące kobiety. Co mu się będę ładować w butach, przecież prawie się nie znamy… Skręciłam prosto w główną drogę i wróciłam do Warszawy. Jeszcze nie było korków.

Przez dwa miesiące myślałam o Bogusiu codziennie. Chciałam nawet popytać o niego Irenkę, ale głupio się z tym czułam. Ostatecznie to ona mnie chciała z nim wyswatać, a ja ją tak skutecznie pogoniłam. Więc imię Boguś nie padło ani razu, mimo że wiele mówiła o innych uczestnikach tamtego wieczoru. Kto z kim, gdzie i kiedy, co i za ile. Irena wie wszystko.

– Marysiu, przyjedziesz znowu na działkę? Liście są już tak kolorowe, przepiękne, jesień w rozkwicie. Tym razem będziemy piec ziemniaki – zapytała Irena któregoś wieczora na Skype.

– Jasne!

Nie mogłam uwierzyć

Ucieszyłam się. Dojrzałam już do decyzji, że spotkawszy Bogusia, nawiążę z nim bliższy kontakt. Przynajmniej wymienimy się telefonami czy adresami mejlowymi. 

Tym razem nie odpuszczę. Cokolwiek miałoby z tego wyniknąć, warto spróbować. Odważyłam się nawet zdradzić przed Ireną, tylko troszkę.

– Twój przyjaciel z Pasiek tez oczywiście będzie?

Jej twarz na moment znieruchomiała, jakby Irena nie do końca była pewna, o kim mówię.

– Ach, Boguś?

Chwilę milczała, ale mnie już zrobiło się lekko słabo.

– Wiesz, on umarł, będzie z miesiąc temu… – powiedziała powoli. – Chyba zawał albo może jakiś udar. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, tylko tak słyszałam. – Ale za to będzie Arkadiusz… No ten, z którym przetańczyłaś pół wieczoru, nie pamiętasz? Hi hi, pytał o ciebie ostatnio. „Tylko przygotujcie dobrą muzykę – zażądał. – Bo z tej Marysi niezła tanecznica”.

Coś mi podcięło nogi. Cała krew odpłynęła gdzieś do stóp, a może pod ziemię, nie została we mnie kropelka.

– Dlaczego tak pobladłaś, Marysiu?!

– Nie wiem, może jestem chora. Chyba tak. Wiesz, nie przyjadę do was na działkę, ale dziękuję za zaproszenie.

Patrzyła na mnie zatroskanym, lecz nic nierozumiejącym wzrokiem. Bo co mogła z tego zrozumieć?

Czytaj także: „Od lat tułamy się po Polsce z powodu pracy męża. Mam dość życia na walizkach z małym dzieckiem”
 „Broniłem się przed uczuciem do sąsiadki, bo myślałem, że jest prostytutką. Rozpaliła we mnie ogień”
„Żona ma obsesję na punkcie zdrowia. Wystarczy, że ktoś z rodziny kichnie, a ona natychmiast dostaje ataku paniki”

Redakcja poleca

REKLAMA