Nie da się ukryć, ta dziewczyna mnie oczarowała, zawładnęła moją wyobraźnią... I nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie była... Patrzyła na mnie tak, że uginały się pode mną kolana. Nic dziwnego, była przecież profesjonalistką. Wydawała się taka delikatna. Czy nie mogła znaleźć sobie innego zajęcia?
Wyglądała jednoznacznie
Ostatni kurs i wracam do domu – powiedziałem sobie. Świtało i byłem zmęczony. W końcu jeździłem całą noc. Niezła kasa, ale ile można. Skręciłem w ulicę, przy której znajdowało się więcej pubów niż mieszkań. Stąd dostałem zamówienie. Liczyłem na klienta, który zabalował zbyt długo. Ryzykowałem zabrudzenie auta, ale z drugiej strony wstawieni kolesie zwykle dawali hojne napiwki.
Stała na rogu. Kożuszek, minispódniczka, buty na obcasach. Machała w moim kierunku. Stanąłem. Kiedy wsiadła, wyczułem zapach papierosów i alkoholu. No, jasne. Panienka się nie oszczędzała. Włączyłem taksometr.
– Dokąd jedziemy?
– Przecież pan wie – usłyszałem.
Niezły tupet. Chyba nie sądziła, że zaproszę ją do domu!
– Nie wiem, proszę pani – odparłem i zerknąłem w lusterko.
Natknąłem się na uważne, choć zmęczone spojrzenie. Miała ciężką noc, podobnie jak ja. Uśmiechnęła się lekko, samymi kącikami ostro wymalowanych ust. Poznałem ten uśmiech i spojrzenie. Widywałam je już wcześniej. W windzie… w moim bloku.
Mieszkała tuż obok
Dziewczyna była moją sąsiadką. Też wracała z pracy nad ranem. Widać i dla niej noc stanowiła porę najlepszego zarobku. Cóż, miała rację, wiedziałem, gdzie ją zawieźć. Do domu. Ruszyłem z miejsca. Taksometr tykał, dziewczyna milczała, a ja nie mogłem powstrzymać się, żeby nie spoglądać w lusterko. Siedziała z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami. Wyglądała na wykończoną. Nieoczekiwanie zrobiło mi się jej żal. Nie pochwalałem trybu życia, jaki prowadziła, ale nie mnie ją sądzić. Wybrała, co wybrała, chociaż… Czy naprawdę nie mogła znaleźć innego rozwiązania?
Czasami spotykałem ją w sklepie; bez makijażu, w dżinsach i bawełnianej koszulce. Zwykła, młoda dziewczyna, cicha, wręcz nieśmiała. Tylko oczy chowała za ciemnymi okularami. Co miała do ukrycia – wstyd, poczucie winy? A może niechęć do świata, który uczynił z niej… Nie, nawet w myślach nie potrafiłem nazwać jej tym okropnym słowem!
Kiedy kupowała dwie bułki, jogurt i karmelowego batonika wydawała mi się dziwnie krucha i bezbronna. Nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Nawet jeżeli sama się na to zdecydowała. Może nie było przy niej nikogo, kto złapałby ją za rękę, powstrzymał, pomógł… Nie moja sprawa! Zaparkowałem, wyłączyłem silnik.
– Proszę pani, już jesteśmy.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spała. Wysiadłem z auta, otworzyłem drzwi od strony pasażera.
– Hej – dotknąłem jej ręki. – Już jesteśmy, obudź się, mała…
Drgnęła i otworzyła oczy. Spojrzała na mnie lekko nieprzytomnie.
– Co się stało?
– Dojechaliśmy… – uśmiechnąłem się mimo woli; tusz się jej rozmazał. Wyglądała rozbrajająco, jakby płakała.
Nie chciałem tego słuchać
– Przepraszam, chyba się zdrzemnęłam. Miałam ciężką noc… – Akurat o tym nie chciałem słuchać. – Tylu klientów, każdy ma swoje wymagania, trudno każdemu dogodzić, a trzeba, bo na moje miejsce czeka dziesięć innych kandydatek, a szef patrzy na ręce. Sam pan wie…
Wiedziałem, choć szczerze, wolałbym nie wiedzieć. „Szef patrzy na ręce” – cóż za eufemizm! Mina musiała zdradzić moje myśli.
– Nie pochwala pan tego, co robię, prawda?
– Nie jestem od osądzania, tylko od wożenia. Wykonuję swoją pracę.
– Ja też – rzuciła. – Podobno żadna praca nie hańbi.
– Podobno – odparłem sztywno. – Wysiada pani?
– Oczywiście. Ile płacę?
Wskazałem licznik. Podała mi banknot.
– Reszta dla pana – obdarzyła mnie zdawkowym uśmiechem.
Poczułem złość. Nie chciałem jej pieniędzy zarobionych z takim… trudem. Dokładnie wyliczyłem, ile jej się należy. Wzięła bez protestu. Niby czemu nie, przywykła do tego. Humor pogarszał mi się z sekundy na sekundę. Sam nie wiedziałem dlaczego. Postanowiłem chwilę posiedzieć w samochodzie, żeby się uspokoić. Chciałem też dać jej czas, żeby zniknęła. Nie udało się.
Kokietowała mnie
Gdy wszedłem do budynku, ponownie spotkaliśmy się przy windzie.
– Znowu się zepsuła? – burknąłem poirytowany.
– Nie wiem – odparła beztrosko. – Ale jeżeli tak, będziesz mnie musiał wnieść na górę. Sama nie dam rady. Padam z nóg.
– Od kiedy to jesteśmy na ty? – tylko na tyle umiałem się zdobyć.
Stała za blisko. Uśmiechała się kusząco, samymi kącikami czerwonych ust. Patrzyła spod zmrużonych powiek, a ja zastanawiałem się, jakby wyglądała bez tego całego sztucznego sztafażu, w zwykłej sukience i twarzy nieskażonej ostrym makijażem, bez ciemnych okularów skrywających jej piękne, brązowe oczy o długich rzęsach. Pięknie by wyglądała. Prawdziwie, uroczo, mógłbym się zakochać… Na szczęście dla mnie była, kim była. Na szczęście dla mnie w końcu przyjechała winda!
– Przepraszam… – szepnęła nieoczekiwanie.
Wspięła się na palce i pocałowała mnie w policzek.
Jej ubranie przesiąknięte było intensywnym zapachem dymu tytoniowego i alkoholu; jakby ją ktoś oblał piwem. A jednak gdzieś głębiej, w niej samej, w jej oddechu – wyczułem miętę i anyżek. Mięta i anyżek? Musiało mi się wydawać. Minęła mnie i wsiadła do windy.
Dojechaliśmy na siódme piętro. Nasze piętro. Przytrzymałem jej drzwi, gdy wysiadała. Mama nauczyła mnie grzeczności w stosunku do kobiet. Wszystkich.
– Do widzenia – powiedziałem.
– Raczej dobranoc albo dzień dobry. – roześmiała się z wysiłkiem. – Przy tej przeklętej robocie myli mi się dzień z nocą.
Wpadłem po same uszy
Prawdę powiedziawszy, uciekłem. Kiedy tylko wyszła z windy, niemal biegiem ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Ręce mi się trzęsły, kiedy otwierałem drzwi. Czemu to powiedziała? Dlaczego tak otwarcie rozprawiała o swojej profesji? Jakby wiedziała, że mnie to drażni, i robiła mi na złość. Mimo zmęczenia, czułem, że nie zasnę. Nalałem sobie piwa i zapaliłem papierosa. Dwa tygodnie rzucania palenia poszły w diabły!
Cóż miała w sobie ta dziewczyna, że tak obchodził mnie jej los? Kompletnie zawróciła mi w głowie. Z takim talentem musiała mieć mnóstwo klientów… A niech to szlag trafi! Po co to roztrząsam? Sądząc z jej uśmieszków i spojrzeń, igrała ze mną. Bezradność i absurdalna niewinność, którą w niej wyczuwałem, musiały być sprytną grą. Mimo wielkich łagodnych oczu sarny, nie była bezbronną sarenką, ale drapieżnikiem. Polowała, a ja nie zamierzałem robić za zwierzynę. Koniec i kropka!
Dziwne, ale dźwięk dzwonka zupełnie mnie nie zaskoczył. Wiedziałem, kto stoi za drzwiami.
– Cześć ponownie, sąsiedzie! – przywitała mnie radośnie, choć cienie pod oczami świadczyły, że daleko jej do szczęścia. – Błagam, pozwól mi skorzystać z prysznica i użycz kawałek kąta, żebym mogła się przespać! Inaczej przyjdzie mi wegetować na wycieraczce. Okazało się, że nie mam kluczy. Musiałam zostawić je w pracy – wyjaśniła swoje najście.
„W pracy? Dobre sobie!” – pomyślałem nie bez ironii. Niemniej zaprosiłem ją gestem do środka.
– Dzięki – uśmiechnęła się naprawdę uroczo. – Jesteś najmilszym z moich sąsiadów. I najprzystojniejszym…
Uniosłem brwi w niedowierzaniu.
– Sorry, nie gniewaj się za szczerość. Jeżeli ci przeszkadza mówienie na ty, możemy…
– Nie przeszkadza… – westchnąłem, bo istotnie poprzednio zareagowałem nazbyt histerycznie. Nie znalazłem dość błyskotliwej riposty i czepiłem się form.
– Tomasz – wyciągnąłem do niej rękę.
Zaskoczył mnie mocny, niemal męski uścisk.
– Wiem. Ja jestem Mirella. Idiotyczne imię, ale na klientów działa. Znajomi mówią do mnie Mira.
Z trudem zignorowałem tekst o klientach. Skoncentrowałem się na faktach.
– Mira, bardzo ładnie. Łazienka jest tam, tu kanapa, zaraz ci pościelę, świeży ręcznik jest… – Nie dała mi dokończyć; nie czekając dłużej, skierowała się prosto do łazienki.
Zaskoczyła mnie otwartością
Denerwowałem się, szykując dla niej posłanie. Miałem nadzieję, że zadowoli ją świeżo wykrochmalona pościel pachnąca lawendą. Mama, oprócz grzeczności, nauczyła mnie także wkładać lawendowe saszetki pomiędzy poszewki i bieliznę.
Szum wody ustał. Nie wychodziła. Co robiła tam tak długo? Bezwiednie zacząłem zastanawiać się, co mam ukrytego w szafkach. Płyn do płukania ust. Nić dentystyczna. Prezerwatywy… O rany, jeszcze pomyśli sobie coś głupiego! Że zamierzam ją wykorzystać, zażądać zapłaty w naturze za użyczony kąt do spania! Nie znała mnie i raczej nie miała dobrego zdania o facetach; na jej miejscu ja bym nie miał. Przywykła, że traktowali ją instrumentalnie… Powoli, bez popadania w paranoję! Przecież sama do mnie przyszła, nie zapraszałem jej, nie ciągnąłem na siłę. To ja mógłbym mieć podstawy, by wątpić w tę naciąganą historię z kluczem.
Wreszcie! Wyszła… O, raju! Jej twarz, wyzwolona spod pudru i tuszu, przypominała buzię dziecka. Była młodsza, niż myślałem, wyglądała jak nastolatka. Mokre włosy, z których zmyła lakier, odrobinę się kręciły. Jej niewielka postać niemal tonęła… w moim szlafroku.
Kiedy podeszła do mnie, bosa i rozgrzana kąpielą, podniosła na mnie te swoje sarnie oczy, znowu miałem ochotę uciec. Bałem się własnych odczuć. Chciałem umknąć, a zarazem przytulić ją, pocałować, obiecać, że ją ochronię. Co się ze mną działo?!
– Nie chciałam grzebać ci po półkach i w szafkach, skorzystałam więc z twojego szlafroka. Wisiał na drzwiach. Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Wręcz przeciwnie! Nie byłem w stanie mówić, więc tylko pokręciłem przecząco głową. Miała na sobie coś mojego. To było bardzo intymne doświadczenie. Jakby nie tkanina dotykała jej skóry, ale ja sam. Jeżeli tak dalej pójdzie, źle się to skończy! Naprawdę ją pocałuję, bo o niczym innym nie mogłem myśleć. Pragnąłem odgarnąć niesforny pukiel, który opadł jej na czoło; marzyłem, by dotknąć delikatnego, zaróżowionego policzka. Walczyłem z chęcią, by pochylić się i sprawdzić, czy zapach mięty i anyżku był tylko imaginacją…
Musiałem się opanować
– Lepiej idź już spać… – wychrypiałem.
– Boisz się mnie? – spytała z iście kobiecą intuicją.
– Raczej siebie. Nie chcę cię skrzywdzić.
– Ty nie byłbyś w stanie skrzywdzić kobiety. Widziałam, jak odnosisz się do ekspedientek, jak pomagasz sąsiadkom wnosić zakupy, jak przytrzymujesz im drzwi. Jesteś dżentelmenem. Wymierający gatunek.
– Pochlebiasz mi… – zarumieniłem się, ale nie z powodu komplementów. Przyglądała mi się równie uważnie jak ja jej.
– Już dawno chciałam cię poznać bliżej – potwierdziła moje podejrzenia – ale jakoś nie złożyło się. Dopiero teraz… – dotknęła palcem mojego torsu – jest okazja.
Jedyne, co jako tako trzymało mnie w karbach, to bardzo przyziemne przeświadczenie, że taka dziewczyna z zasady się nie całuje. Obejrzałem kiedyś „Pretty Woman”, więc wiedziałem co i jak, ale ona chyba nie.
– Dostanę buzi na dobranoc? – wydęła po dziecinnemu usta. – Inaczej nie zasnę.
– Proszę, nie znęcaj się nade mną – poprosiłem, chowając ręce za siebie.
Zaczęły żyć własnym życiem i bałem się, że jeszcze chwila, a nie utrzymam ich w ryzach – sięgną po to, co tak chętnie im oferowano. Zbyt chętnie. W tym problem. Wolałem zdobywać, niż być zdobywanym. I co gorsza, jeszcze za to płacić. Straciłbym szacunek do siebie.
Była uparta i namiętna
Nie przewidziałem jednego. Jej determinacji, a może przewrotności. Mira zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła moją głowę do swojej.
– Od dawna chciałam to zrobić. Sprawdzić, jak całuje prawdziwy dżentelmen. Pokaż mi… – poprosiła jak mała dziewczynka domagająca się lizaka.
Pachniała jak łąka. Nie wyczułem śladu alkoholu ani papierosowego dymu. Zmyła to z siebie jak makijaż i wizerunek zabawowej panienki. Pozostał wcześniejszy aromat mięty i anyżku w jej oddechu, wzbogacony o woń rumianku na jasnych włosach i migdałowy posmak skóry. Nie umiałem się temu oprzeć. Początkowa łagodność, tkliwe muśnięcia warg, wkrótce przerodziły się w głęboki, intymny taniec języków. Pochłaniałem ją, jak umierający z pragnienia wpija się w odkryte w ostatniej chwili źródło wody. Tuliłem ją do siebie, prawie zgniatając w objęciach. Ona z równą namiętnością oddawała uściski i pocałunki.
Siłą oderwałem się od niej.
– Co ty mi robisz? ! Czego chcesz? Czemu mnie całujesz? – pytałem roztrzęsiony, trzymając ją z dala od siebie; a jednak za blisko, bo tylko na odległość ramion.
– A czemu nie? – odparła, mrużąc oczy.
– Bo… bo… – zabrakło mi słów.
Nie chciałem jej obrazić...
– Bo prostytutki się nie całują, tak? – wyręczyła mnie.
– Ja tego nie powiedziałem! – krzyknąłem obronnym tonem.
– Ale pomyślałeś… – odkryła nagle i wybuchnęła śmiechem. – Uważasz, że jestem prostytutką, przyznaj się!
– Nie! To… znaczy nie wiem… Po prostu… – plątałem się.
Zignorowała to.
– Powinnam się obrazić, ale jakoś nie mogę. Uważasz, że jestem prostytutką, a jednak szanujesz mnie. Przyjąłeś mnie pod swój dach, jesteś grzeczny, miły i wstydzisz się, że po jednym pocałunku gotów byłbyś pójść ze mną do łóżka. Ty nie jesteś wymierającym gatunkiem, ale autentycznym wykopaliskiem! – chichotała.
– Bawi cię to?! – rzuciłem ze złością.
– Wcale… – odparła. – Imponujesz mi. Jak żaden dotąd spotkany mężczyzna.
Przegięła. Wkurzyłem się.
– A masz spore doświadczenie w tym względzie! – nie ukrywałem złości.
– Żebyś wiedział! – parsknęła. – Jako barmanka muszę znać się na facetach. Wiedzieć, co lubią, czego oczekują, jak ich uspokoić, zanim zaczną rozrabiać…
– A ten strój, makijaż…? – wciąż do mnie nie docierało, co powiedziała.
– Wymóg szefa. Jego zdaniem barmanka powinna bardziej przyciągać uwagę klientów niż ich towarzyszki. Wtedy więcej zamawiają.
Rachunek jest prosty.
– Chcesz powiedzieć, że jestem… – zająknąłem się.
– Idiotą. Ale uroczym. Czy w końcu dostanę buzi na dobranoc?
– A nie dostałaś? – zaryzykowałem żart.
– To był całus na pobudzenie.
– A chcesz spać? – zaniepokoiłem się.
– No… nie bardzo.
Istotnie, nie spaliśmy tej nocy. Ja zastąpiłem szlafrok na jej skórze, ona wypełniła pustkę, z której nawet nie zdawałam sobie sprawy.
Czytaj także: „Syn i synowa zrobili ze mnie darmową niańkę. Sami bawili się w najlepsze, a ja gniłam w domu z ich dzieciakiem”
„Spadek po babci pomógłby rozwiązać wszystkie nasze problemy. Nie spodziewałam się, że przeszkodą okaże się moja matka”
„Koleżanka z pracy wrobiła mnie w romans z szefem. Z zawiści wmówiła wszystkim, że awans zarobiłam przez łóżko”