„Łóżko kumpla ledwo ostygło, a ja już figlowałem z jego żoną. Wpakowałem się w trójkąt z nieboszczykiem”

załamany mąż fot. iStock, elenaleonova
„Ten żal po jego stracie bardzo nas do siebie zbliżył. A po trzech latach od pogrzebu pobraliśmy się. Trudno jednak powiedzieć, że staliśmy się w związku z tym parą”.
/ 23.08.2024 10:51
załamany mąż fot. iStock, elenaleonova

– Kasiu, ale ja nie lubię czerwonego wina – próbowałem zaprotestować, gdy żona wręczała mi spory kieliszek.

– Jurek zawsze powtarzał, że czerwone wino jest bardzo zdrowe i dobre na serce. Powinieneś je pić. Pamiętam, jak siadaliśmy sobie wieczorem przed kominkiem z lampką czerwonego wina i prowadziliśmy długie, niekończące się rozmowy… – mówiąc to, zamyśliła się i spojrzała w płomień kominka, jakby chciała zobaczyć tam twarz nieżyjącego już męża.

Ale tam jej nie było. Jurek nie miał już w tej chwili żadnej twarzy. Po śmierci jego szczątki zostały spopielone i, choć to u nas jeszcze nielegalne, Kasia trzymała je na półeczce nad kominkiem. Urna z jego prochami miała na sobie wygrawerowaną tabliczkę z imieniem, nazwiskiem, datą urodzin i śmierci. Była otoczona lekko wystającymi cegiełkami, które miały utrudnić jej przypadkowe strącenie. Również z jej powodu, ale nie tylko, każdego dnia mojego małżeństwa odczuwałem obecność Jurka – i… miałem tego dość.

Był kiedyś moim wspólnikiem i przyjacielem. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych zaczęliśmy robić wspólne interesy. Wkrótce też poznałem Kasię, jego żonę. Od razu mi się spodobała, ale była owocem absolutnie zakazanym. Nawet mi nigdy przez głowę nie przeszło, że moglibyśmy być razem. I gdyby nie śmierć Jurka, na pewno bym się z nią nie ożenił.

Ale mój wspólnik miał słabe serce. A w biznesie to jedna z najgorszych wad. Zawsze coś może przecież pójść nie tak i czasem niemal z dnia na dzień z bogatego człowieka stajesz się bankrutem z niebotycznymi długami, których nie spłacisz do końca życia. Nawet nie musisz być ryzykantem. W Polsce wystarczy, że któregoś poranka lub popołudnia twoja twarz nie spodoba się jakiemuś biurokracie.

No i tak się stało w przypadku naszej firmy. Jeden z urzędników skarbówki się na nas uwziął. Serducho Jurka nie wytrzymało w trakcie kolejnej kontroli. Zmarł w drodze do szpitala. Jego śmierć stała się głośna w okolicy, pisały i mówiły o niej lokalne media. To być może przyczyniło się do uratowania firmy. Od tej pory bowiem urzędnicy omijali nas szerokim łukiem przez długi czas.

To dało mi trochę spokoju w prowadzeniu interesu, choć przyznam szczerze, że po odejściu wspólnika miałem dwa razy więcej pracy. Kasia, która teraz formalnie zastąpiła w firmie zmarłego męża, nie znała się na biznesie. Czasem pomagała mi w jakiejś kwestii technicznej ale nic ponadto.
Dlatego przez długi czas oboje zgodnie narzekaliśmy na brak Jurka. Ten żal po jego stracie bardzo nas do siebie zbliżył. A po trzech latach od pogrzebu pobraliśmy się. Trudno jednak powiedzieć, że staliśmy się w związku z tym parą.

Zaczęliśmy raczej żyć w trójkącie. Ja, Kasia i… Jurek

Wcześniej, gdy razem wspominaliśmy go w pracy, było to w pewien sposób naturalne. Ale teraz mój wspólnik był ze mną w dzień i w nocy. Moja żona bowiem umyśliła sobie, że przerobi mnie na jego obraz i podobieństwo. Od tej pory miałem wszystko robić tak, jak Jurek. Ubierać się jak on, jeść to, co on i myśleć to, co on. Na szczęście w prowadzenie interesów Kasia się nie wtrącała. Za to nie pozwalała dokonać w firmie nawet najmniejszego remontu. Żeby wszystko było jak za Jurka.

Początkowo miałem nadzieję, że jej fobia będzie z czasem słabnąć. Ja też wspominałem z nostalgią mojego byłego wspólnika. Ale świat nie stoi w miejscu, tylko biegnie wciąż naprzód i trzeba się z tym pogodzić, a nie oglądać bez przerwy wstecz.

Kasia tak jednak nie uważała, i ciągle żyła przeszłością. Starałem się znosić to cierpliwie. Jednak, kiedy po pięciu latach od naszego ślubu nic się w tym względzie nie zmieniło, uznałem, że dalej tak być nie może. Wiedziałem oczywiście, że powinienem działać z wyczuciem i nie stawiać wszystkiego na ostrzu noża. Zacząłem więc od powiedzenia Kasi, że wkrótce planuję remont mojego gabinetu.

– Czy to konieczne? – skrzywiła się.

– Tak. Meble w nim mają już piętnaście lat. Nie mogę usadzać kontrahentów w rozpadających się fotelach.

– A nie wystarczyłoby ich oddać do renowacji? – bąknęła nieśmiało.

– Nie – stwierdziłem stanowczo.

– No wiesz, Jurek tak strasznie lubił te meble… – zaczęła starą śpiewkę.

– Ale, kochanie, Jurek już od dłuższego czasu nie urzęduje w tym gabinecie. Pozwól więc, że to ja zdecyduję, jaki będzie miał wygląd. A nie on! – uniosłem się trochę za bardzo.

– No wiesz? Jak możesz?! Przecież to on stworzył tę firmę!

– Stworzyliśmy ją wspólnie, a teraz zarządzam nią tylko ja jeden.

– 51% udziałów należy do mnie i nie pozwolę, żeby szargano jego pamięć!

Po tej krótkiej sprzeczce nastały w naszym związku ciche dni. Staraliśmy sobie nie wchodzić w drogę zarówno w domu, jak i w firmie. To drugie było o tyle proste, że Kasia przychodziła tam dość rzadko. Jednak po dwóch tygodniach od kłótni zauważyłem, że moja żona zaczęła pokazywać się częściej w biurowcu. Przemykała do niego chyłkiem i bywała na wyższym piętrze budynku.

Kiedyś podpatrzyłem, że idzie tam z jakimiś dwoma mężczyznami w pochlapanych, murarskich kombinezonach. Postanowiłem sprawdzić, co robią i poszedłem za nimi. Zza drzwi jednego z pomieszczeń, w którym trzymaliśmy dawniej szpargały, usłyszałem jakieś niepokojące odgłosy. Wszedłem tam i zobaczyłem… remont na całego!

Całe pomieszczenie było oklejone folią malarską, przy ścianach uwijało się dwóch panów z wałkami, a moja żona stała z trzecim mężczyzną i patrzyła na jakieś rysunki, które ten jej objaśniał. Na mój widok zamarła.

– No i popsułeś całą niespodziankę – rzuciła do mnie z pretensją. – Taki ładny gabinet chciałam ci tu urządzić…

– Ale ja już mam gabinet. Piętro niżej – powiedziałem z naciskiem, powstrzymując złość.

– No właśnie pomyślałam… – urwała, i spojrzała na pracujących mężczyzn. – Wyjdźmy proszę, żeby nie omawiać przy panach naszych prywatnych spraw – pociągnęła mnie za łokieć na korytarz, i gdy byliśmy sami, dokończyła poprzednią myśl. – Pomyślałam, że skoro chcesz mieć nowy gabinet, to ja ci go zrobię.

– A co z tym starym?

– Tam bywałabym ja. Ja nie przyjmuję ważnych klientów i nie przeszkadzają mi rozpadające się fotele.

– Hm… Niezwykle ciekawa koncepcja… – zauważyłem cierpko, ale ona tego nie spostrzegła i ucieszyła się:

– Prawda?

– To może jeszcze zabierzesz urnę z naszego kominka i wstawisz ją do swojego gabinetu? – zaproponowałem. – A na drzwiach powiesisz napis: „Izba Pamięci Jerzego Krupisza”!

– Ale… o co ci chodzi?!

– O to, że ty wciąż nie pochowałaś Jurka. Cały swój świat budujesz tak, jakby nie umarł, ale wciąż żył. A ja mam być jakąś jego kopią!

– Co ty opowiadasz? Jak możesz…– rozpłakała się i wybiegła na schody.

O ile wcześniej mieliśmy ciche dni, o tyle teraz zapanowała między nami zimna wojna. Każdego dnia, gdy pojawialiśmy się obok siebie, wiało arktycznym chłodem. Bałem się, że zakończy się to rozwodem, co byłoby zarówno katastrofą w moim życiu prywatnym, jak i zawodowym. Znałem kilka takich historii, gdy małżonkowie na złość sobie niszczyli wspólny dorobek życia i rozsądek wracał im dopiero wtedy, gdy dymiły już tylko zgliszcza…

Moje obawy wydawały się potwierdzać pogłoski, jakie przynosili mi znajomi

Moja żona uskarżała się wszystkim naokoło, jakim to okazałem się nieczułym zazdrośnikiem. Co gorsza, byłem do tego paranoikiem. No bo jak można być zazdrosnym o kogoś, kto nie żyje?!

Dlatego, kiedy któregoś dnia Kasia weszła do mojego gabinetu ze smutną i poważną miną, trzymając w dłoni niewielką kopertę, byłem przekonany, że chce mi wręczyć pozew o rozwód. Ona jednak usiadła naprzeciwko mnie i odezwała się, jak gdyby nigdy nic.

– Wiesz, rozmawiałam ostatnio trochę z naszymi znajomymi…

– Słyszałem – uśmiechnąłem się cierpko. – Wyszedłem na drania.

– Przepraszam – westchnęła. – Musiałam się komuś wyżalić… Te rozmowy bardzo mi zresztą pomogły. Proszę – wręczyła mi kopertę.

– Co to jest? – zdumiony przeczytałem napis na kopercie.

– Zaproszenie na pogrzeb.

– Przecież widzę, co tu jest napisane. Ale co to ma niby znaczyć?

– Chyba dojrzałam do tego, żeby pogrzebać wreszcie Jurka. Już czas najwyższy, minęło w końcu tyle lat. Tyle lat, przez które rzeczywiście nie zauważałam, że on nie żyje. To dzięki tobie tak łagodnie zniosłam jego śmierć. Ale również twoja wyrozumiałość, i to, że także byłeś smutny po jego zgonie, nie pozwoliło mi spojrzeć prawdzie w oczy. Dlatego przygotowałam teraz skromną uroczystość na cmentarzu i pochowam jego prochy tam, gdzie formalnie znajdują się od lat. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym czasami odwiedzała jego grób?

Nagle poczułem wielką radość.

– Ależ skąd, kochanie – przytuliłem i czule pocałowałem swoją żonę.

Od tego dnia, choć Jurek wciąż był w naszej pamięci, to zniknął z codziennego życia. Ale taka jest kolej rzeczy i nie należy na siłę cofać czasu.

Marek, 62 lata

Czytaj także:
„Partner mojej przyjaciółki to kompletny burak. Traktował ją jak gosposię, a później przychodził z bukietem”
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„Zacząłem podejrzewać, że żona znalazła sobie kochasia. Okazało się, że ukrywa przede mną coś znacznie gorszego”

Redakcja poleca

REKLAMA