Promienie popołudniowego słońca oświetlały leżące na urzędniczych biurkach stosy dokumentów. Na zegarze wybiła piętnasta trzydzieści, więc dziewczyny z mojego wydziału pakowały swoje rzeczy, opowiadając, co będą robić po pracy. Dziś wszystkie obiecały poświęcić popołudnie swoim dzieciom.
My z mężem dzieci nie mieliśmy
Bardzo ich pragnęliśmy, ale kiedy kolejne próby przynosiły tylko rozczarowanie i łzy, zdecydowaliśmy z Pawłem, że więcej próbować nie będziemy. Byliśmy razem od liceum. Kochaliśmy się nad życie. I chociaż każde z nas marzyło o trójce potomstwa, uznaliśmy, że tak widocznie miało być.
Lata mijały, a brak dzieci sprawił, że oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Nie umieliśmy zapełnić tej pustki. Uciekaliśmy w pracę. Paweł otwierał kolejne gabinety ortopedyczne, a ja pięłam się po drabinie urzędniczego awansu. Aż zostałam naczelnikiem wydziału inwestycji.
Czasem nachodziły mnie myśli, jak by to było być mamą, uczyć dziecko pierwszych słów, objaśniać świat, a potem pomagać wchodzić w dorosłość. Dziś, słuchając rozmów moich pracownic o tym, która idzie z dziećmi do kina, a która na spacer, znów poczułam pustkę. Odpędzałam te myśli jak natrętną muchę, ale one zaciekle brzęczały mi w głowie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos jednej z moich pracownic.
– A pani naczelnik nie idzie do domu? – spytała Dorota. – Obiecałam mojej małej trampoliny. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, ale tak bardzo jej zależy. Już mi pisze, że stoi przed urzędem… Mam nadzieję, że nie przyjdę jutro z ręką gipsie.
Przez chwilę miałam ochotę zwierzyć się Dorocie ze swych rozmyślań. Powiedzieć, że dałabym sobie zagipsować obie ręce i jeszcze nogę, byle tylko mieć z kim na te trampoliny pójść. A tymczasem jedyną rozrywką czekającą mnie dziś miało być samotne oglądanie seriali. Paweł jak zwykle był do późna w gabinecie. A ja tej domowej samotności miałam coraz bardziej dość. Szybko zganiłam się jednak za chęć zwierzania się. „Kogo obchodzą smutki starej szefowej?” – pomyślałam.
Zebrałam się więc w sobie i uśmiechnęłam do Doroty.
– Idź, idź i bawcie się dobrze. Ja mam tu co robić, bo z tą górą dokumentów na pewno nie będę się nudzić – wskazałam ręką na biurko.
– Może powinnam zostać i pani pomóc, byłoby szybciej…– zaczęła nieśmiało Dorota. Nim jednak skończyła, zadźwięczała jej komórka.
– Ty to już leć, bo twoja córka z pewnością się niecierpliwi. Tylko uważajcie tam na siebie – dodałam.
Już ja się dowiem, o co chodzi!
Kiedy zostałam sama, rzuciłam się w wir pracy. Budynek opustoszał, a jedynym moim towarzystwem był serwis sprzątający – trzy sprzątaczki i jeden sprzątacz. Bo od niedawna w ramach stażu zawodowego o czystość budynku dbał także Michał. Miał dwadzieścia lat. Wiedziałam, że zarabiał na stażu symboliczne pieniądze, ale sprawiał wrażenie, jakby był najszczęśliwszym pracownikiem pod słońcem. Każdego witał szerokim uśmiechem i nigdy nie narzekał.
Kiedy skończyłam z zaległymi dokumentami, była dwudziesta. Przeciągnęłam się na krześle, spakowałam torebkę i zmierzałam do wyjścia. W ciemnościach na korytarzu nagle coś się poruszyło. Zamarłam. Na krzesełkach dla interesantów siedział Michał. W pośpiechu składał jakiś materiał.
– Jezus Maria, Michał! Mało zawału nie dostałam! Co ty tu jeszcze o tej porze robisz? – wykrzyknęłam zaskoczona.
Chłopak wyglądał na zmieszanego
– Ja… Bo ja… – jąkał się, chowając za plecami coś, co wyglądało jak zasłona.
– Czyżby koleżanki zrzuciły na ciebie dodatkową pracę? – wypaliłam. – Idź do domu. Już późno jest – uśmiechnęłam się.
Michał wbił wzrok w podłogę i skinął głową. Po powrocie do domu nie mogłam przestać myśleć o tej sytuacji. Dlaczego o tak później godzinie chłopak był jeszcze w urzędzie? Czemu tylko on jeszcze wieczorem pracował? Rano zadzwoniłam do Elżbiety, kierowniczki naszej administracji. Postanowiłam dopytać, dlaczego tylko Michał ma nadgodziny. Ela nie kryła zaskoczenia.
– Mirka, ja się dziewczyn zaraz zapytam, ale jesteś pewna, że on pracuje tak długo? Moim zdaniem oni wszyscy około osiemnastej wychodzą z urzędu. Tak mi piszą na kartach pracy. A Michał nie skarżył mi się, że zostaje po godzinach. Ale zaraz to sprawdzę – obiecała Ela.
Kiedy oddzwoniła za kwadrans, byłam zszokowana.
– Rozmawiałam ze wszystkimi trzema dziewczynami i każda mi powiedziała, że Michał wychodzi z nimi z pracy o osiemnastej. Nie ma mowy o żadnym zostawaniu po godzinach – zapewniała Ela.
Zdębiałam.
– Wczoraj też?
– Tak, wczoraj też. Dziewczyny mówią, że pożegnały się z nim jak zwykle na schodach i Michał poszedł w stronę swojego domu.
Siedziałam oniemiała
Przecież ja go tu wczoraj widziałam wieczorem. Grubo po osiemnastej. I to na pewno był on! Czułam, że nie mogę tak tego zostawić. Postanowiłam więc i tym razem zostać po godzinach, żeby sprawdzić, czy to ja mam omamy, czy ten chłopak naprawdę spędza tu wieczory. Tuż przed dwudziestą wyszłam na korytarz. W jego końcu, na kilku starych zasłonach… drzemał Michał.
– Więc jednak nie zwariowałam i ty naprawdę tu jesteś.
Chłopak aż podskoczył.
– Spokojnie, nic złego się nie dzieje. Nikomu nie powiem, że tu jesteś. Ale ty musisz mi powiedzieć, dlaczego tu jesteś – dodałam.
Michał milczał. Nie wiedział, czy może mi zaufać. Widziałam, jak drży. Usiadłam obok niego na pogniecionych kotarach.
– Ubrudzi się pani, brudne są… – zaczął nieśmiało.
Patrzyłam na niego i myślałam, że gdybym dwadzieścia lat temu, wtedy, kiedy staraliśmy się o dziecko, została mamą, dziś miałabym syna w jego wieku. Przełknęłam łzy.
– Nic mi nie będzie – uśmiechnęłam się najserdeczniej, jak potrafiłam. – Dlaczego nie jesteś w domu?
Przez kilka minut milczał. Nie naciskałam. Siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu Michał zaczął mówić:
– Nie mam już domu. Mama zadłużyła mieszkanie po dziadkach na czterdzieści tysięcy. Była licytacja, a pan, który kupił nasze mieszkanie, powiedział, że mamy wyjść i już nigdy nie wracać. Mama poszła do swojego nowego chłopaka, a ja nie mam gdzie iść… – wyszeptał.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z dramatu, jaki rozgrywa się u tego młodego, sympatycznego chłopaka. Łzy znowu napłynęły mi do oczu. Zobaczył je i natychmiast zareagował.
– Niech pani nie płacze – uśmiechnął się smutno. – Tu jest dobrze. Nikt na mnie nie krzyczy i jest ciepło.
Siedziałam z Michałem w ciemnym kącie korytarza jeszcze długo. Opowiedział mi o matce alkoholiczce, miesiącach spędzonych w domach dziecka, kiedy mama zapominała o jego istnieniu, bo poznawała coraz to nowych „chłopaków”, o awanturach i wizytach policji, kiedy z kolei sobie przypominała o synu.
Chłopak naprawdę nie miał dokąd pójść i co gorsza, nie miał też nikogo, kto mógłby mu pomóc, pokierować. Był dobry, ale bardzo nieporadny. Nie wiedział, że nowy właściciel mieszkania nie miał prawa kazać mu się wynosić, że powinien zapewnić mu, chociaż na jakiś czas lokal zastępczy.
To dla niego spełnienie marzeń
Następnego dnia zaczęłam działać. Wybłagałam naszego burmistrza, żeby pozwolił zamieszkać Michałowi w naszym tymczasowym lokalu dla ofiar klęsk żywiołowych. Mała kawalerka na szczęście stała akurat pusta. Kiedy kilka dni później prowadziłam tam Michała, nie wierzył, że to dzieje się naprawdę. Przekraczając próg gminnej kawalerki, rozpłakał się.
– Jak mieszkałem w domu dziecka, to wysłali mnie na taki turnus i tam rysowaliśmy nasze marzenia. Ja narysowałem domek. I ten domek wyglądał dokładnie tak – Michał wytarł łzy.
Przytuliłam go mocno. Wiedziałam, że „ten domek” – chociaż tak ważny dla chłopaka – jest tylko na chwilę. Ale w głowie miałam już konkretny plan.
Pomogę Michałowi zacząć nowe, normalne życie. Najpierw praca, bo z kilkusetzłotowej renty i paru groszy ze stażu nie zdoła utrzymać nawet wynajętego pokoju. A potem przyjdzie czas na mieszkanie marzeń.
– Na pewno jest gdzieś jakaś niewielka kawalerka, równie fajna jak ta, w której będziesz mógł samodzielnie mieszkać nie tylko na chwilę – roztaczałam przed oszołomionym chłopakiem moje wizje. – Tylko pamiętaj! Już nigdy więcej nie siłuj się z życiem sam. Zawsze możesz przyjść do mnie i ja ci pomogę rozwiązać każdy problem. Bo nie ma takiego, którego rozwiązać się nie da.
Michał popatrzył na mnie wzruszony
– Dlaczego pani to robi? Czemu mi pani pomaga?
– Bo jesteś fajnym chłopakiem, któremu warto pomóc.
– Ale ja nie mam nic, czym bym się mógł pani odwdzięczyć.
– Wystarczy, że jesteś. Ale OK, mam pomysł. Jeśli nie chcesz czuć się jak dłużnik, to umawiamy się, że to nie będzie pomoc, tylko inwestycja – wyjaśniłam.
– Inwestycja – Michał powtórzył jak echo.
– Tak. I to najlepsza z możliwych. Dla ciebie i dla mnie. Zaufaj mi. Wiem, co mówię. Jestem w końcu naczelniczką od inwestycji – uśmiechnęłam się, obejmując Michała.
Czytaj także:
„Banda rozbestwionych małolatów chciała wpędzić mnie do grobu. Zawiodłam jako nauczyciel i pedagog szkolny”
„Wizyta na grobie dziadka przypomniała mi najgorsze chwile w życiu. Ten tetryk nie zasłużył nawet na najtańszy znicz”
„Mąż nie chciał mieć dzieci, więc wrobiłam go w ciążę. Teraz mam brzuch jak dynia, a w środku trojaczki”