„Wizyta na grobie dziadka przypomniała mi najgorsze chwile w życiu. Ten tetryk nie zasłużył nawet na najtańszy znicz”

smutny dojrzały mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Nie dokończyłem. Płomienie świec zaczęły tryskać iskrami, a potem nagle wszystkie zgasły. Zapadła ciemność, a ja miałem wrażenie, że owiewa mnie zimny powiew. Nie czekałem dłużej. Runąłem w kierunku drzwi gabinetu, gdzie zderzyłem się z Edkiem”.
/ 18.10.2023 12:30
smutny dojrzały mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Żądza posiadania, najsilniejsza, najbardziej zabójcza spośród wszystkich pragnień, jakie władają naturą człowieka. Niebezpieczna.

Pierwsze Halloween w mieście

Niedawno pojechaliśmy do mojej rodzinnej miejscowości, bo obiecałem mamie, że przed Zaduszkami naprawię rodzinne groby na cmentarzu. Miesiąc wcześniej pijani nastolatkowie zdemolowali część cmentarza miejskiego. Było o tym dosyć głośno. Poszedłem tam z Mirką, moją żoną, i Irkiem, naszym trzynastoletnim synem. W najgorszym stanie był grób dziadka Jana – odłupany wielki fragment płyty, wymalowane sprayem napisy. Cały dzień czyściliśmy trzy nagrobki.

Kiedy zlikwidowałem już efekty chuligańskiego wybryku na nagrobku dziadka, przypomniało mi się to, o czym przez lata pamiętać nie chciałem. Usiadłem na metalowej ławeczce i wpatrzyłem się w tablicę. Dawny żal i strach powróciły.

– Jakiś taki jesteś cichy – powiedziała Mirka i usiadła obok mnie.

– Zawsze powtarzasz, że jestem szczęściarzem – powiedziałem. – Ale kiedyś, jak miałem 18 lat, o mało nie zginąłem. I to kilka razy.

– Nigdy mi o tym nie mówiłeś, Stasiu – stwierdziła jakby z pretensją.

– Bo nie chciałem pamiętać.

Ponad dwadzieścia lat temu, 31 października, postanowiliśmy z kolegami urządzić pierwszą w naszym mieście imprezę z okazji Halloween. Najpierw miała być u kumpla, ale jego rodzice nie chcieli się wynieść z domu, więc zrobiłem u siebie. Moi starzy akurat tego roku wyjechali na groby do rodziny mamy, a ja zostałem na miejscu, żeby pilnować naszych psów.

Impreza udała się – ludzie się poprzebierali, nikt nie uchlał się jak prosię, dziewczyny dawały się obściskiwać, i nawet niczego nikt nie potłukł. Na wszelki wypadek schowałem to, co dla mnie było najcenniejsze, by nikt mi nie podwędził – piłkę z podpisem Diego Maradony, którą ojciec przywiózł mi z Argentyny.

Dziadek był czarną owcą

Tylko koło północy ktoś strącił fotograficzny portret mojego dziadka zmarłego kilka lat wcześniej. Nikt w rodzinie go nie lubił.

– Stary kutwa – mówiła każdego roku ciotka Zina, kiedy przychodziła do nas na rodzinne obiady w Zaduszki. – Nigdy nie pomógł swoim dzieciom, nie pożyczył nawet złotówki. A przez całe życie spał na forsie!

Mama ją mitygowała, lecz ciotka, siostra taty, tylko fukała wkurzona. Podobno przez skąpstwo swego ojca straciła narzeczonego. Pamiętam, że wtedy na imprezie zdjęcie dziadka wrzuciłem za szafę.

– Coś nie bardzo dziadek ci pasi – mój przyjaciel zaśmiał się głośno.

– Był dusigroszem – odparłem. Podobno przed śmiercią schował gdzieś wszystkie pieniądze. Nie ufał bankom, rozumiesz. Rodzina szukała wszędzie, ale niczego nie znaleziono. A staruszek był dziany jak krezus.

– I nikt nie wie, gdzie zadołował szmal? – zainteresował się Edek.

– Nikt. W testamencie zapisał tylko mojemu ojcu i ciotce stare meble.

Edek popatrzył na mnie w charakterystyczny sposób, jak zawsze, kiedy planował jakiś przekręt.

– To trzeba się dowiedzieć, gdzie ukrył majątek. Odkopiemy forsę, albo wyjmiemy ją spod podłogowych klepek, i poszalejemy. Co ty na to?

– Jak na lato – odparłem. – Ale jak się dowiesz, gdzie ona jest?

– Wywołamy ducha – powiedział.

– Pora odpowiednia. Dusze w Dziady podobno zawsze mówią prawdę. Spytasz go o majątek i sprawa załatwiona. Ty znajdź tylko jakieś świece.

Zabraliśmy się za wywoływanie duchów

Świece akurat były, bo miałem przykazane, by pójść następnego dnia na grób dziadka i zapalić znicze. „Skąpiec czy nie, ale zawsze rodzina” – powiedziała mama.

– Skąd wiesz, co zadziała? – zmarszczyłem brwi, patrząc na Edka.

– Moja stara uważa się za czarownicę – wybuchnął śmiechem. – Kumasz, czarownicę. Ja nigdy nie widziałem, żeby wylatywała do roboty na miotle, ale ludzie wierzą w brednie, które im opowiada i wyciąga z tego niezłą kasę. Tarot, kula, te sprawy… Gdzie twój dziadek zmarł? W szpitalu?

– Nie. Tu, na piętrze. Teraz w dawnej sypialni dziadka jest gabinet taty.

– Świetnie. Słyszałem, jak kiedyś mama mówiła klientce, że energia ducha najsilniejsza jest w miejscu, gdzie człowiek zmarł.

Poczułem dreszcz.

– Wierzysz w to? – spytałem.

Edek tylko zachichotał. W gabinecie ojca położyłem na biurku fotografię dziadka, jak kazał Edek, dookoła niej w pięciu rogach zapalone świece. I powiedziałem trzykrotnie:

– Janie R., wzywam cię.

Początkowo chciało mi się śmiać. Ale nagle płomienie świec przygasły, a potem wystrzeliły jasnym płomieniem. Po krzyżu przebiegł mi elektryczny dreszcz. Zamilkłem.

– No, dawaj – szepnął Edek.

– Oddaj mi wszystko, co masz wartościowego – wychrypiałem drżącym głosem. – Nakazuję ci…

Nie dokończyłem. Płomienie świec zaczęły tryskać iskrami, a potem nagle wszystkie zgasły. Zapadła ciemność, a ja miałem wrażenie, że owiewa mnie zimny powiew. Nie czekałem dłużej. Runąłem w kierunku drzwi gabinetu, gdzie zderzyłem się z Edkiem. Wypadliśmy na zewnątrz i zatrzasnęliśmy za sobą drzwi. Muzyka i krzyki kolegów z parteru były jak ciepły balsam na duszę. Popatrzyliśmy na siebie.

– Co to było? – wyszeptałem.

– Duch? – rzucił Edek.

– Pieprzysz.

Skinął głową.

– Pieprzę.

Nie chcieliśmy o tym rozmawiać. Upiłem się pierwszy raz w życiu.

Następnego dnia rano nie pamiętałem nic z tego, co robiliśmy z Edkiem w gabinecie ojca. Co ciekawe, ojciec po powrocie nigdy nie wspomniał o zdjęciu dziadka ani świecach na biurku. Jakby ich tam nie było. Dlaczego? Nigdy nie rozwiążę tej tajemnicy, bo taty już nie ma.

Zacząłem czuć jakąś dziwną energię

Jakiś czas po wieczorze Halloween wyszedłem rano ze swojego pokoju na piętrze. Śpieszyłem się do szkoły. Miałem wrażenie, że ktoś jest za mną. Byłem przekonany, że ojciec właśnie wyszedł z sypialni, nie odwracając się, burknąłem więc: „Cześć” i poszedłem w stronę schodów. Gdy znalazłem się na ich krawędzi, nieoczekiwanie poczułem jakby pchnięcie w plecy. Spadając, obejrzałem się za siebie, lecz na szczycie schodów nie było nikogo. Na mój krzyk ojciec dopiero teraz wybiegł z sypialni.

Na szczęście nic mi się nie stało, a położony na schodach dywan złagodził skutki upadku. Ale to na niego spadła cała wina. Ojciec się pieklił, że ostrzegał matkę, że ktoś się potknie i nieszczęście gotowe. Miałem mu powiedzieć, że ktoś w tym domu chciał ze mnie zrobić kalekę? Czyli kto?!

Dwa tygodnie później szedłem wzdłuż bloku, gdy nieoczekiwanie usłyszałem nad sobą brzęk. Znieruchomiałem, jakby coś mnie sparaliżowało. Jednocześnie moje drugie ja zaczęło we mnie wrzeszczeć, żebym uciekał. Gdzie? Zobaczyłem przed sobą wnękę. Przezwyciężając paraliż, skoczyłem w tamto miejsce. Sekundę później olbrzymi płat szyby niczym gilotyna uderzył w chodnik i rozprysnął się na tysiące kawałków. W jednej chwili byłem cały mokry ze strachu.

Kiedy powiedziałem Edkowi, że chyba ktoś próbuje mnie zabić, spojrzał na mnie jak na wariata.

– Niby kto chciałby skrócić cię o głowę? – wzruszył lekceważąco ramionami. – Nic nie znaczysz.

– Ale jestem dobry w piłkę nożną.

– I twój idol, Maradona, z tej zazdrości nasłał na ciebie kilerów? Jasne.

Rozmawialiśmy o tym jakiś czas po wypadku. Był koniec listopada, ale całkiem ciepło. Siedzieliśmy na ławce i gadaliśmy o tamtych dziwnych przypadkach, gdy nieoczekiwanie na ulicy rozległ się huk. Sekundę później zobaczyłem wielkie koło ciężarówki, które pędziło w moją stronę. Gdybym nie rzucił się w bok, zostałbym przez nie zmiażdżony.

– Teraz mi wierzysz? – rzuciłem niemal płaczliwie, gdy leżałem na trawniku pokrytym kolorowymi liśćmi.

Edek patrzył na mnie oniemiały.

Bałem się tych dziwnych przypadków

Od tej pory cały czas oglądałem się za siebie. Miałem nieustanne wrażenie osaczenia – jakby ktoś czekał tylko na właściwy moment. Uwierzcie mi – od czegoś takiego można dostać paranoi. Wreszcie Edek powiedział, żebym wpadł do niego po szkole. Czekała tam na mnie jego matka. Kiedy wszedłem do saloniku, zapaliła stojącą na stole świecę.

– Dzień dobry, pani – powiedziałem uprzejmie, lecz Edkowi rzuciłem mordercze spojrzenie.
Już wiedziałem, że powiedział matce o wszystkim.

– Usiądź, Staszku – powiedziała cicho. – Zobaczymy, co się dzieje.

Kazała mi przełożyć karty, a potem rozłożyła kilka przed sobą. Chwilę patrzyła na nie.

Ścigasz się ze śmiercią, lecz niedługo ten wyścig przegrasz.

– Nie rozumiem.

– Edek mówił mi o waszym wygłupie.

– Jakim wygłupie? – upierałem się.

Popatrzyła na mnie.

– Mam ci pomóc czy nie?

– Nie wydurniaj się, stary – wtrącił się Edek. – Sam sobie nie poradzisz. Mówiłeś, że ktoś chciał cię zepchnąć ze schodów. I ta szyba. I koło… To nie było normalne. Widziałem.

– Powiedz, co dokładnie powiedziałeś podczas wywoływania duchów – nakazała mi mama Edka.

Zastanowiłem się.

– Janie R., wzywam cię.

– Potem.

– „Oddaj mi wszystko, co masz wartościowego”. Potem dodałem: „nakazuję ci…” i świece zgasły – znów poczułem lodowaty dreszcz na plecach.

Dotarło do mnie, że kobieta ma rację.

Co ty masz najcenniejszego? – usłyszałem jej pytanie.
Niby co ja mogłem mieć cennego?!

– Chodzi o coś, co jest dla ciebie szczególnie warte – naciskała kobieta. – Niekoniecznie drogie.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie wiem…

– Piłka z podpisem Diego Maradony! – odezwał się Edek. – Stasiek dałby się za niąpokroić.

Poczułem, jak coś mnie skręca. Byłem piłkarzem. Fanem piłkarzy, a Maradona był moim bogiem. Ojciec to wiedział, i kiedy był w Argentynie na zlocie działaczy sportowych, ubłagał Maradonę, by podpisał piłkę. Nie było łatwe dostać się do niego – i tym większą wartość miał ten prezent.

– Musisz ją oddać temu, od którego chciałeś tajemnicy jego bogactwa
– powiedziała mama Edka. – Jesteś na celowniku ducha opętanego żądzą posiadania, któremu chciałeś odebrać jego własność. Mści się teraz na tobie. Musisz go przekupić.

Nie chciałem. Sama myśl o oddaniu piłki wywoływała we mnie wściekłość. Nagle zacząłem rozumieć, jak mógł czuć się dziadek, kiedy chcieli od niego wziąć pieniądze.
Jednak kiedy tydzień później zarwało się pode mną krzesło, a ja upadłem, łamiąc sobie rękę, wiedziałem, że po prostu nie mam wyboru.

Zrobiłem, jak poradziła mama Edka. Zniszczyłem piłkę w gabinecie taty przy zapalonej świecy, trzykrotnie wypowiadając magiczną formułę: „Oddaję wszystko, co mam najcenniejszego. Odejdź w pokoju, a światłość wiekuista niechaj ci świeci na wieki wieków. Amen”.

Od tamtej chwili skończyły się wszystkie moje kłopoty. Mogę nawet powiedzieć, że zacząłem mieć szczęście. Szybko zapomniałem o tych wydarzeniach – jakby moja podświadomość zakopała je głęboko wśród wspomnień, które nie mają znaczenia. I dopiero wandale, którzy zniszczyli grób dziadka, zmusili mnie, bym sobie to przypomniał.

Moja żona zapaliła niewielki znicz i postawiła go na grobie dziadka.

– Dziękuję panu, że opiekuje się pan swoim wnukiem – powiedziała.

Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Chora czy co…

W tej samej chwili płomień zadrżał,  poleciały iskry i znicz zgasł.

Czytaj także:
„Mąż pisał donosy na sąsiadów i napytał nam biedy. Mnie narobił wstydu i teraz nie wiem, jak ludziom w oczy spojrzę”
„Gdy ja pracowałam w polu, mąż chwalił się we wsi swoim sportowym samochodem. Teraz mamy przez niego masę problemów”
„Ennio wiedział, że to z jego powodu żona zniknęła bez śladu. Ukrywał sekret, by zachować resztki godności”

 

Redakcja poleca

REKLAMA