Koleżanka ze studiów szybko zauważyła, że mogę jej wiele pomóc. Podrzucałam jej notatki, robiłam za nią projekty, podpowiadałam na egzaminach. Napisałam niemal całą jej pracę magisterską.
Obiecała mi zatrudnienie w biurze swoich rodziców. Po obronie dawna przyjaciółka przestała się do mnie odzywać.
Byłam jej potrzebna
Z Basią poznałyśmy się na studiach. Dla mnie architektura była spełnieniem marzeń. Dla niej naturalną koleją rzeczy. Jej rodzice prowadzili znane biuro projektowe, które przejęli po dziadku. Rodzina z tradycjami. Rozwinęli biznes i zaprojektowali jakieś nowoczesne osiedle, które stało się przepustką do bardzo intratnych kontraktów.
Była rozpieszczoną jedynaczką, która od zawsze miała wszystko. Prywatne lekcje jazdy konnej, najlepszych korepetytorów, zagraniczne wyjazdy, wakacyjne obozy językowe w Londynie. Do tego najmodniejsze ubrania i bardzo wysokie kieszonkowe, z którego skwapliwie korzystała, dbając o urodę w drogich salonach kosmetycznych i świetnie się bawiąc z przyjaciółmi mającymi rodziców żyjących na podobnym poziomie materialnym.
Byłyśmy niczym ogień i woda. Zupełnie różne, z całkowicie innych światów. Jak to się stało, że los zetknął nas ze sobą i ambitna, ale w gruncie rzeczy prosta dziewczyna taka jak ja, zaprzyjaźniła się z tą gwiazdą uczelni? Myślałam, że zadziałał przypadek, a przeciwieństwa się przyciągają. Teraz wiem, że Basia zwyczajnie wykorzystała moją łatwowierność.
Po prostu byłam jej potrzebna na pewnym etapie życia. Szybko zauważyła profity z tej niby przyjaźni ze mną. A potem wycisnęła jak cytrynę i porzuciła niczym coś, co już jej nie jest potrzebne. Jak wygląda historia naszej znajomości?
Chciałam lepszego życia
Pochodzę z małego miasteczka i z całkiem przeciętnej rodziny. Mama pracuje w dużym markecie, tata jest kierowcą autobusu. Mam jeszcze dwoje młodszego rodzeństwa, dlatego nigdy nam się nie przelewało.
– Ucz się dziecko, żebyś miała lepiej niż my. Widzisz jak ciężko pracuję w sklepie, kręgosłup już mi siada od noszenia ciężkich skrzynek i rozładowywania palet, a nerwy od znoszenia fochów szefowej, której zawsze wszystko nie odpowiada – często powtarzała mi mama, gdy wracała po 22:00 wykończona drugą zmianą.
– Zrobimy wszystko, abyś zdobyła porządne wykształcenie – dodawał tata i wyciągał zaskórniaki na prywatne lekcje rysunku w miejscowym domu kultury, które były naprawdę dużym obciążeniem dla naszego domowego budżetu.
Malować kochałam od zawsze. Już w przedszkolu moje drzewa, kwiaty i zwierzątka wyróżniały się na tle kolorowych bohomazów tworzonych przez inne pięciolatki, a w podstawówce kolejne prace zdobiły szkolne gabloty i wygrywały lokalne konkursy.
Niestety w miasteczku nie było liceum plastycznego, dlatego poszłam do zwykłego LO, ale obiecałam sobie, że po maturze spełnię marzenia.
– Żadne tam ASP. Najlepiej jakbyś poszła na medycynę albo stomatologię. Zawód lekarza wiążę się z prestiżem. A ludzie chorować i zęby leczyć będą zawsze – powtarzała pragmatyczna do bólu mama. – Ale doskonale wiem, że biologia i chemia nie idą ci najlepiej, a nas nie stać na drogie korepetycje i zajęcia, które przygotowywałyby cię do takich studiów. Ale architektura to też zawód z przyszłością. Siostrzeniec mojej koleżanki z pracy prowadzi biuro projektowe i właśnie kończy budowę pięknego domu. A ma niecałe 30 lat – dodawała.
Dobrze wiedziałam, że drugiej Tamary Łempickiej ze mnie nie będzie
Nie powiem, żebym protestowała. Owszem, miło byłoby jeździć na plenery, chodzić na wernisaże i tworzyć piękne obrazy, które zachwycałyby ludzi. Ale doskonale wiedziałam, że po Akademii Sztuk Pięknych wybijają się jedynie jednostki. Większość absolwentów albo się przebranżawia, albo jedzie na jakichś nisko płatnych fuchach i żyje od pierwszego do pierwszego.
– No cóż, drugą Tamarą Łempicką malującą obrazy za 82 miliony i zdobiącą ściany gwiazd Hollywood i tak nie zostanę – śmiałam się, rozmawiając z najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa, która doskonale znała moje dalsze plany na edukację.
– A kto wie, kto wie. Może niedługo sama Madonna albo Barbara Streisand poznają się na prawdziwym talencie i zapłacą krocie za twój autoportret – Olga odpowiadała w tym samym stylu, siedząc ze mną na wysłużonej kanapie i pogryzając słodkie naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną, które stanowią popisowe danie mamy.
– Wiesz, wielkie plany wielkimi planami, ale na razie to musimy zacząć wreszcie liczyć kalorie, bo jeszcze trochę, a przestanę mieścić się w moje ukochane jeansy. Zresztą już ostatnio nie chciały się dopiąć.
– Oj co ty gadasz? Moja ty chudzino. Ile ty ważysz z 50 kg? Góra 52. Weź powiedz mamie, żeby za tydzień zrobiła jeszcze jedną taką porcję, bo teraz rządzą modelki plus size. Pooglądaj sobie zdjęcia na Instagramie – przedrzeźniała się ze mną koleżanka.
Szczęśliwie dostałam się na architekturę
Czas do końca liceum mi dość beztrosko. Ale solidnie przygotowałam się do matury. Polski i angielski poszedł mi super, geografia też. Dodatkowo zdawałam rozszerzoną historię sztuki. Rysunek z wyobraźni na egzaminie wstępnym nie był dla mnie żadnym problemem i na Politechnikę Krakowską dostałam się bez większych problemów.
– Moja mała córeczka już wyjeżdża na studia. Dopiero pamiętam, jak zaplatałam ci warkoczyki, gdy szłyśmy na rozpoczęcie roku w zerówce – mama rozkleiła się, gdy pod koniec września pakowałam ostatnie bagaże.
Zamieszkałam na stancji i zaczęłam swoją studencką przygodę.
– To taka miła staruszka. Na pewno będzie się tobą opiekować i będziesz mieć spokojne warunki do nauki – rodzice cieszyli się, że nie trafiłam do zatłoczonego akademika, który kojarzyli z ciągłymi imprezami.
Pokój był bardzo ciasny, a pani wcale nie okazała się przyjazną starszą babcią piekącą bułeczki i częstującą mnie rosołkiem. Była dość wścibska, widziałam, że grzebie w moich rzeczach, gdy nie ma mnie w mieszkaniu. Do tego miała 2 koty, które często wchodziły na moje łóżko i wszędzie zostawiały sierść. Ale cóż, na tyle na razie było mnie stać.
Uczelnia nieco mnie rozczarowała.
– Wiesz, mam wrażenie, że cała moja grupa składa się z dzieci jakichś krezusów. Żebyś ty widziała, jak oni wyglądają. Dziewczyny świecą metkami i mówią tylko o zakupach, kosmetyczkach i wyjazdach, a faceci prześcigają się w chwaleniu drogimi gadżetami. Gdzie ci stereotypowi studenci, którzy muszą liczyć każdy grosz? W ogóle nie mogę z nikim się dogadać – żaliłam się Oldze przez telefon.
Moja przyjaciółka poszła zaocznie na pedagogikę i znalazła zatrudnienie jako pomoc przedszkolanki w naszym miasteczku.
– Będzie dobrze, nie przejmuj się. Na pewno szybko znajdziesz z kimś wspólny język – pocieszała mnie.
Z biegiem czasu jakoś poukładałam to swoje studenckie życie. Może nie zaprzyjaźniłam się szczególnie z koleżankami i kolegami z grupy, ale w soboty zaczęłam dorabiać jako kelnerka w dużej kawiarni i znalazłam kilka znajomych, z którymi czasami gdzieś wychodziłam.
Na uczelni brylowała Basia – wysoka blondynka z torebkami od słynnych projektantów, pasemkami prosto z najdroższych salonów i pewnością siebie, którą mogłaby obdzielić nawet Dodę i inne celebrytki.
– Na weekend jadę do luksusowego Spa na Mazury. Żebyś ty wiedziała, jakie oni mają tam zabiegi. A ich masażysta po prostu jest boski… W ferie nie mogę, wylatujemy z mamą do Paryża na zakupy. Wiesz, trzeba utrzymywać rodzinne więzi, chociaż mnie to już nudzi… – na korytarzach czasami docierały do mnie strzępki jej rozmów, które wydawały mi się równie realne co podróż na Księżyc.
Zobaczyła, że mogę się jej przydać
Początkowo koleżanka z grupy w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Chyba nawet nie wiedziała, że ktoś taki jak ja w ogóle istnieje. Na zajęcia przyjeżdżałam autobusem, nie miałam modnych ciuchów i prezentowałam się, cóż nie będę zaprzeczać, mizernie. Ot, szara myszka, która próbuje znaleźć swoje miejsce w grupie, do której nie do końca pasuje.
Rodzice opłacali mi pokój, bilet miesięczny i dawali niewielkie kieszonkowe. Na swoje wydatki musiałam dorobić, dlatego już od pierwszego roku weekendy poświęcałam na pracę. Nie miałam więc za dużo czasu na nawiązywanie przyjaźni z rówieśnikami, wypady do modnych klubów, na koncerty czy chociażby spotkania w pizzerii. Zresztą nie było mnie stać na takie wydatki. Dla mnie 1 drink w drogim lokalu oznaczał zakupy na kilka dni.
Na drugim roku udało mi się zdobyć stypendium naukowe. Moją pracowitość szybko docenili też profesorzy. Niemal wszystkie kolokwia zaliczałam na piątki, a egzaminy w terminach zerowych nie były dla mnie problemem.
– Pani Ewa znowu oddała najlepszy projekt. Gratuluję talentu i pilności – często powtarzali wykładowcy.
Moje wysokie wyniki szybko zostały zauważone przez grupę. Chyba niektórzy nieco się ze mnie podśmiewali i uważali za kujona. W końcu nieco odstawałam od nich wyglądem. Do tego nie bardzo miałam czas na rozrywki, a tuż po wykładach i ćwiczeniach zwykle pędziłam do pracy w kawiarni. W końcu dla mnie liczył się każdy grosz, a napiwki oznaczały, że wreszcie będą mogła nieco odłożyć i kupić sobie coś ekstra.
Jakoś tak w połowie studiów mieliśmy bardzo trudny przedmiot z gościem, który nie szedł na żadne kompromisy. Dla mnie geometria wykreślna była prosta. Dla wielu kolegów z roku stanowiła ogromny problem. Pewnego dnia, gdy siedziałam w uczelnianym barku, przysiadła się do mnie Baśka. Uśmiechnięta i miła.
– Cześć. Co dzisiaj robisz po zajęciach? Może wybrałybyśmy się gdzieś na kawę i ciacho? Znam świetne miejsce, gdzie podają przepyszną szarlotkę na ciepło z lodami. Mówię ci, niebo w gębie – powiedziała jakbyśmy były od dawna koleżankami, a nie rozmawiały ze sobą bezpośrednio bodaj pierwszy raz w życiu.
– Dzisiaj nie mogę, bo zaraz po ćwiczeniach biegnę do pracy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Jasne. A kiedy masz czas? Może jutro? – nalegała.
– Jutro też nie, ale w czwartek mam wolne po ostatnim wykładzie.
– To jesteśmy umówione – uśmiechnęła się i pobiegła do jakiejś koleżanki, którą wypatrzyła na pobliskich schodach.
O co jej chodzi? Długo zastanawiałam się, czy ta rozmowa po prostu mi się nie przewidziała. W końcu już od lat chodzimy razem na zajęcia, a ta dziewczyna nigdy nie zwracała na mnie uwagi.
Jednak spotkałam się z Basią na tę kawę. Jak zobaczyłam ceny w kawiarni, którą zaproponowała, przeżyłam niemały szok. Było dużo drożej niż w miejscu, gdzie pracuję. A nasz lokal też nie należał do najtańszych.
– Spoko, zamawiaj co chcesz, ja płacę. To tak na dobry początek naszej przyjaźni. W końcu jesteśmy koleżankami, a koleżankom trzeba pomagać – towarzyszka chyba zauważyła moje zakłopotanie na widok cennika.
Wtedy po raz pierwszy poprosiła mnie o drobną pomoc.
– Wytłumaczysz mi, o co chodzi z tym nowym projektem? Bo w ogóle tego nie pojmuję.
– Pewnie, nie przejmuj się. Jutro przyniosę moje notatki i wszystko ci pokażę – cieszyłam się, że mogę jej pomóc.
Skończyło się na tym, że praktycznie sama zrobiłam jej ten projekt, bo okazało się, że ma ogromne braki. „Jak ona doszła do tego momentu na studiach?” – zastanawiałam się.
Polubiłam ją i jej znajomych
Od tego czasu zaczęłyśmy z Basią częściej się spotykać. Nawet podczas zajęć przesiadła się do mnie ze stałego miejsca w otoczeniu swojej „świty” – jak wcześniej zawsze ich nazywałam. Dużo czasu wspólnie spędzałyśmy na uczelni, czasami umawiałyśmy się na wyjścia także po zajęciach.
Koleżanka przedstawiła mnie swoim znajomym, chociaż przyznam, że wielu z nich wcale nie polubiłam. Byli pewni siebie, mieli zupełnie inne zainteresowania i priorytety. Podczas, gdy ja starałam się o dobre oceny, bo nie mogłam pozwolić sobie na utratę stypendiów za wyniki w nauce, oni podchodzili do zajęć dużo bardziej swobodnie.
– Trójka mi w zupełności wystarczy. Byle zdać, po co się męczyć i marnować życie, gdy można się dobrze bawić? Potem i tak w pracy nikt nie zagląda do indeksów. Zresztą ojciec mi załatwi pracę u swojego kolegi – powiedział kiedyś Bartek.
Polubiłam jednak moje nowe towarzystwo. Ich pewność siebie, fajne sposoby na spędzanie czasu, wspólne wypady do modnych knajpek.
Kiedyś zaprosiłam koleżankę do mojego wynajmowanego pokoju. Widziałam, że była bardzo zdziwiona.
– Ależ ty masz tu ciasno. Nie dostajesz klaustrofobii? Ja bym chyba zwariowała w takiej klitce – powiedziała z autentycznym zdziwieniem.
– No miejsca nie ma tutaj zbyt wiele, ale jakoś sobie radzę. Jest tanio i wszędzie blisko: na uczelnię, do pracy. Dzięki temu mogę wszędzie szybko dojechać i nie marnuję czasu. A wiesz, że mam napięty harmonogram dnia – odpowiedziałam szczerze.
– Tak, tak. Wiem – Basia pokiwała głową.
Od tego czasu moja nowa przyjaciółka zapraszała mnie głównie do siebie. Jej rodzina mieszkała w dużym domu na eleganckim osiedlu domków jednorodzinnych. Mieli stylowo urządzone wnętrza, ogromny salon z marmurowym kominkiem, piękne meble.
– Masz cudowny pokój – powiedziałam, gdy Basia pokazała mi swoje królestwo.
Koleżanka miała do dyspozycji praktycznie całą kondygnację. Wielki pokój sąsiadował z własną łazienką i garderobą – taką, jak dotychczas widziałam tylko na filmach. Wieszakom i półkom na buty nie było końca.
Cały czas jej pomagałam
W międzyczasie pomagałam Basi w przygotowywaniu się do kolejnych zajęć i zaliczeń. Pożyczałam jej swoje notatki i gotowe konspekty, podrzucałam opracowania, których trzeba było się nauczyć. Często nawet podpowiadałam na kolokwiach czy niepostrzeżenie podsuwałam kartki z odpowiedziami na pisemnych egzaminach.
Razem pisałyśmy referaty i przygotowywałyśmy projekty, które były przewidziane jako prace grupowe.
– Rozumiesz, ja to nie mam zupełnie do tego głowy, a ty jesteś świetna. Rzeczywiście masz talent, ten M., który tak wychwala cię pod niebiosa na ćwiczeniach, ma rację – często łechtała moje ego.
– Ale to nie talent, tylko odrobina pracy. Trzeba trochę poczytać, poszukać inspiracji i przygotować się – zwykle odpowiadałam.
Najczęściej jednak kończyło się na tym, że nasze grupowe prace wykonywałam… sama. Basia wciąż gdzieś się spieszyła, wciąż miała mnóstwo spraw na głowie. Nawet jak umawiałyśmy się, że kolejny projekt z rysunku odręcznego i malarstwa, podstaw projektowania architektonicznego i ergonomii czy podstaw projektowania konstrukcji wykonamy u niej w domu, ona więcej czasu spędzała z telefonem przy uchu lub pisząc coś na smartfonie, niż na konkretnej pracy.
Dawałam się wykorzystywać
Czy się zorientowałam, że coś jest nie tak? Długo nie. Byłam zachwycona, że taka rozchwytywana na uczelni dziewczyna przyjaźni się właśnie ze mną. W końcu Basia uchodziła za prawdziwą gwiazdę, a ja chyba chciałam nieco ogrzać się w jej blasku. Dzięki niej poznałam wiele nowych osób, wychodziłam do miejsc, które dotychczas były dla mnie niedostępne.
Kiedyś zadzwoniła do mnie z prawdziwą paniką w głosie.
– Promotor powiedział, że za tydzień mam koniecznie oddać rozdział pracy. A ja w ogóle nie wiem od czego zacząć. Do tego okazało się, że babcia jest w szpitalu i musimy do niej jechać w weekend z rodzicami, a ona mieszka pod Warszawą. Zupełnie się nie wyrobię – przyjaciółka niemal płakała do słuchawki.
– A to ty nie masz jeszcze nic gotowego? Żadnego planu, konceptu? – byłam bardzo zdziwiona, bo sama skończyłam już wstęp, spis treści i 2 rozdziały.
– U nas na seminarium jest inaczej niż u ciebie. Promotor w ogóle nic nie kazał wcześniej pisać, a teraz coś mu odbiło.
I co zrobiłam? Napisałam ten rozdział za nią. Spędziłam nad nim piątek wieczór, całą sobotę i niedzielę. Wzięłam wolne w pracy, rezygnując z napiwków, które w te dni są najwyższe.
Później zobaczyłam na FB koleżanki zdjęcia z jakiejś imprezy w górach. Byłam pewna, że mnie oszukała. Gdy jej o tym wspomniałam, była autentycznie zdziwiona.
– No co ty, to stare zdjęcia. Teraz wstawiłam, ale one są sprzed ponad miesiąca. W weekend byliśmy u babci. Staruszka jest bardzo słaba, ale lekarze mówią, że wyniki ma nieco lepsze – grała mi na sumieniu.
Czy jej wierzyłam? Chyba nie, ale nie chciałam się z nią kłócić. Zależało mi na tej przyjaźni. Czy to była jednak przyjaźń? Teraz wiem, że tylko z mojej strony. Ona sobie wszystko dokładnie przemyślała. Wyczaiła, że mam dobre wyniki na uczelni. Do tego jestem pomocna i co tu dużo mówić – nieco naiwna.
Dzięki kilku wyjściom i zaproszeniu mnie gdzieś od czasu do czasu, miała darmową pomoc podczas kolokwiów, egzaminów i zaliczeń, do których zwyczajnie nie chciało jej się samej przygotowywać.
Na ostatnim roku czułam się niemal tak, jakbym miała na głowie nie jedną, a dwie prace magisterskie. Basia przychodziła do mnie z każdym drobiazgiem. Pomagałam jej w opracowywaniu teorii, badaniach, rysunkach.
– Jesteś kochana. Nie wyobrażam sobie, co ja bym bez ciebie zrobiła – powtarzała mi coraz częściej. – Ale obiecuję, że ci się jakoś odwdzięczę, gdy skończy się to całe szaleństwo i wreszcie będzie po obronie. Wiesz, że moi rodzice prowadzą biuro projektowe. Szepnę za tobą słówko, żeby cię zatrudnili. Bo w końcu kogo, jak nie najlepszą przyjaciółkę swojej córki – obiecywała.
Czy liczyłam, że rzeczywiście mi się odwdzięczy? Chyba tak. Jakoś do teraz nie udało mi się znaleźć pracy w zawodzie i wiedziałam, że po skończeniu studiów czeka mnie duże wyzwanie.
– To trzymaj za mnie kciuki – Basia zadzwoniła do mnie w dniu swojej obrony.
Wcześniej nie tylko wspólnie nanosiłyśmy ostatnie poprawki, ale i poszłam oprawić jej pracę, bo koleżance akurat wypadło coś bardzo ważnego. Przyjaciółce oczywiście udało się obronić pracę, którą niemal w całości napisałam za nią ja. Później nasze drogi szybko się rozeszły. Na huczną imprezę z okazji ukończenia studiów nawet mnie nie zaprosiła. Kilka razy próbowałam się do niej dodzwonić, ale nie odbierała.
Gdy napisałam jej SMS, czy mogę wysłać CV, do firmy jej rodziców, odpisała:
– Po stażu podpiszemy umowę i na pewno dam ci podwyżkę. Widać, że masz talent i bardzo się starasz, a ja cenię pracowitych ludzi – ostatnio powiedziała mi pani Ania.
Czytaj także:
„Odbierałam sobie od ust, żeby tylko mój syn był szczęśliwy, a on mnie tak podle wykorzystał. Zostałam bez dachu nad głową"
„Najlepszy przyjaciel wykorzystał mnie dla durnego zakładu z koleżkami. Nigdy łajdakowi nie wybaczę”
„Nigdy nie dogadywałam się z teściową, ale teraz mam na nią haka. W każdej chwili mogę wykorzystać jej brudny sekret do zemsty”