Miałam nadzieję, że kiedy syn pozna właściwą dziewczyną wreszcie weźmie się w garść i nauczy odpowiedzialności. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne.
Syn wciąż miał nowy pomysł na życie
Marcin w tym roku skończył 29 lat, a zachowuje się jak szalony student, który nie ma żadnych domowych obowiązków. Ba, jak licealista, bo studenci to już często wyprowadzają się z domu do wynajętych mieszkań i sami starają się ogarniać swoją codzienność. Mój syn żyje jedynie idealistycznymi marzeniami, zabawą i kolejnymi pomysłami na biznes, z których tak naprawdę nigdy nic nie wychodzi.
– Spoko mamuś, tym razem to już jest naprawdę to. Bill Gates też tak zaczynał – powtarza mi, gdy próbuje rozkręcić kolejną działalność, która z góry jest skazana na porażkę, bo bez żadnego porządnego biznes planu czy chociażby pobieżnego zbadania potrzeb rynku i konkurencji.
– Bill Gates swoje pierwsze pieniądze zarobił już jako nastolatek od wyszukiwania błędów w oprogramowaniu. On od początku wiedział, czego chce i szlifował umiejętności – kiedyś odpowiedziałam mu ze złością.
– Oj tam, przecież też nie skończył studiów. Zrezygnował z nauki na Harvardzie i zajął się biznesem – moje rezolutne dorosłe dziecko miało odpowiedź na każde pytanie.
Marcin też zrezygnował ze studiów. Aż cztery razy. Dokładnie tyle razy zmieniał kierunek, rozpoczynał coś na nowo, ale żadnych w końcu nie skończył. Zaczęło się od psychologii. Później była historia sztuki, bo zaczął spotykać się z jakąś szaloną artystką malującą obrazy i marzącą o wielkich wystawach. Wraz z końcem związku spadł i jego entuzjazm do studiowania. W końcu całkowicie przestał chodzić na zajęcia.
– To strata czasu – powiedział, gdy zaczęłam dopytywać o wyniki kolejnej sesji. – Co ja niby będę robić po historii sztuki? Do marketu pójdę?
Jasne. Tylko można było chyba to przemyśleć nieco wcześniej, a nie po ponad roku chodzenia na zajęcia. Po drodze była jeszcze informatyka, bo miał stać się komputerowym geniuszem, ale coś mu nie wyszło. Zdaje się, że marzenia przegrały z naturalnymi predyspozycjami mojego dziecka, bo do przedmiotów ścisłych to on nigdy nie miał głowy. Na końcu wymyślił, że zacznie pracę jako spedytor i zaczął studiować logistykę. Ale tutaj również szybko zakończyła się jego kariera na uczelni.
Nie pracuje i się nie dokłada
Później były jakieś kursy, szkolenia, wyjazdy i próby otwierania biznesu ze znajomymi. Ja nie mam nic przeciwko braniu spraw we własne ręce, ale trzeba to robić jednak z głową. A Marcin zazwyczaj porywał się z przysłowiową motyką na słońce. Handel bielizną w Internecie czy sklep z komiksami online to tylko niektóre z jego pomysłów, które nigdy nie wychodziły.
– Może synku pójdziesz do pracy. Wprawdzie jesteś jedynie po liceum, ale ciocia Agata mówiła, że u nich w biurze poszukują kogoś na staż. Mógłbyś być agentem ubezpieczeniowym. Lubisz kontakt z ludźmi, masz dar przekonywania. Myślę, że odnalazłbyś się w tym zawodzie – próbowałam go przekonać, żeby złożył CV do agencji ubezpieczeń, w której pracuje moja siostra.
– No co ty, mama. Przecież nie będę wciskać ludziom polis. Zresztą praca nie jest w życiu najważniejsza. Teraz mam na oku coś naprawdę ciekawego. Już niedługo startujemy z Karolem z firmą – odpowiedział i wyszedł z mieszkania, cmokając mnie przelotnie w policzek.
Nic nie mówiłam. Ale prawda była taka, że mój prawie 30-letni syn w ogóle nie znał prawdziwego życia. Nigdzie nie pracował na umowę, a jego zawodowe doświadczenie ograniczało się do jakiś dorywczych umów na wakacje podpisywanych jeszcze w czasach studenckich i miesiąca przepracowanego w popularnej sieci typu fast food. Przekonywał mnie, że jeszcze jeden spędzony tam dzień zaowocuje wizytą u psychiatry, bo już nie wytrzymuje.
– A może tak Tomek weźmie go na magazyn do swojej hurtowni? Często poszukujemy kogoś, kto pakowałbym paczki, bo wiecznie któryś z pracowników nawala – próbował mi pomóc Agata.
– Postaram się go przekonać, ale sądzę, że teraz to nie przejdzie. Marcin właśnie organizuje jakiś festiwal po Ł. Ma tam prelekcje. Przynajmniej on tak to nazywa. Będzie się rzucał, że to jego szansa na świetlaną przyszłość, a ja próbuję go wtłoczyć w ramy krwiożerczego kapitalizmu – odpowiedziałam, wiedząc jak absurdalnie to wszystko brzmi.
Przecież nie wyrzucę dziecka z domu
Moja siostra machnęła tylko ręką i powiedziała, że zwyczajnie powinnam mu spakować walizki i kazać radzić sobie samemu.
– Ty się zapracowujesz, bierzesz kolejne dyżury i nadgodziny. Ledwie już żyjesz, a twój synek zachowuje się niczym przedszkolak – powiedziała ze złością.
W duchu przyznałam jej rację. Ale co mam niby zrobić? Wyrzucić własne dziecko z domu? I gdzie on niby pójdzie? W końcu to ja płacę czynsz za mieszkanie i wszystkie rachunki, kupuję jedzenie, środki czystości, ubrania. Marcin tak naprawdę niemal nic nie zarabia na tych swoich biznesach. A jak coś zarobi, to potem szybko straci albo zainwestuje w zupełnie niepotrzebne gadżety.
Czasami zastanawiam się, czy to nie moja wina. Syna wychowałam sama, bo jego ojciec wyjechał za granicę, poznał inną kobietę i założył nową rodzinę. Nawet alimentów nie chciał regularnie płacić. Dopiero teściowa nieco go zmobilizowała, żeby nie zapominał, że ma dziecko z pierwszego małżeństwa.
Pracuję jako pielęgniarka w szpitalu. Odkąd zostałam sama, brałam mnóstwo dodatkowych dyżurów, żeby tylko Marcinkowi niczego nie brakowało. Na szczęście, gdy był mały, siostra często odbierała go ze szkoły, dawała obiad i spędzał czas z jej synem, dopóki ja nie wróciłam z pracy.
Starałam się wychowywać go mądrze, ale może za bardzo go rozpieściłam? Chciałam mu wynagrodzić brak ojca i mojego czasu na co dzień.
Teraz mam ponad 50 lat i naprawdę chciałabym już nieco odpocząć. Syn jednak nadal pozostaje na moim utrzymaniu i zachowuje się jak zupełnie oderwany od rzeczywistości nastolatek. A ja zwyczajnie mam już tego wszystkiego dość.
W dziewczynie upatrywałam nadziei
Nic więc dziwnego w tym, że wiadomość o tym, że Marcin zaczął spotykać się z jakąś dziewczyną naprawdę mnie ucieszyła.
– Może wreszcie nieco spoważnieje, będzie chciał się usamodzielnić. Bo która prawie 30-letnia kobieta chciałaby poważnego związku z takim lekkoduchem, który nie potrafi niczego zrobić w domu i nie ma stałej pracy? – dzieliłam się rozterkami z Agatą.
Siostra pokiwała głową, ale wyraźnie dostrzegłam w jej minie powątpiewanie.
– Zobaczymy – mruknęła tylko. – Teraz muszę lecieć. Za godzinę jedziemy z mężem do teściowej. Musimy jej zrobić zakupy i wykupić recepty, bo ostatnio nieco niedomaga.
Marcin nieco zmienił się pod wpływem swojej nowej sympatii. Zaczął staranniej się ubierać, mniej biegał z kolegami, nie wychodził do pubów i nie wyjeżdżał na całe weekendy na jakieś dziwne zloty, festiwale czy konferencje (w jakich niby konferencjach bierze udział bezrobotny?).
– Mamo, na niedzielę zaproszę Agnieszkę na obiad i ją poznasz – powiedział któregoś piątku, a ja strasznie się ucieszyłam, bo to znaczyło, że zaczyna traktować ją coraz poważniej.
– Jasne, przygotuję coś dobrego i upiekę domowe ciasto. Przyjdźcie może na 14 – zasugerowałam.
– Dobrze, to dogadamy się jeszcze – powiedział. – Teraz wychodzę – dodał i poszedł do swojego pokoju się szykować.
Bardzo ucieszyłam się z takiego obrotu sprawy, bo w tej Agnieszce upatrywałam ratunku. Jeśli rzeczywiście jest w niej tak zakochany, to może nieco się otrząśnie i zacznie żyć jak dorosły człowiek. Poszuka wreszcie stałej i stabilnej pracy, może nawet doczekam się jeszcze wnuków.
Agnieszka okazała się licealistką
Niedziela przyniosła pewne rozczarowanie, bo dziewczyna syna okazała się młodsza niż sądziłam. Wydawało mi się, że jest mniej więcej w jego wieku. Na obiad przyszła jednak nie kobieta, a młodziutka dziewczyna wyglądająca na nastolatkę. Dopiero po wyjściu gościa, zadałam pytanie, które nurtowało mnie od samego początku wizyty.
– Marcin, ile Aga ma lat? – łudziłam się jeszcze, że jedynie tak młodo wygląda.
– 19, a czemu pytasz? Jest w ostatniej klasie liceum i w tym roku zdaje maturę – odpowiedział syn. – Ale jest super, nie? – dodał.
Sytuacja wydała mi się naprawdę absurdalna. Z jednej strony około 10 lat różnicy to może nie pokoleniowa przepaść. Ale z drugiej, dziewczyna, w której upatrywałam sprzymierzeńca w mobilizacji mojego syna do dorośnięcia i wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, okazała się młodziutką uczennicą liceum. Przecież z nią nie będzie budował poważnego związku. Ona myśli o nauce i maturze, może o zdawaniu na studia, zabawie i zdobywaniu życiowych doświadczeń, a nie o małżeństwie czy dzieciach.
Od pierwszej wizyty dziewczyny mojego syna w naszym domu minęło kilka miesięcy. Marcin nadal żył tak, jak dotychczas. To znaczy gdzieś tam dorabiał, spotykał się ze znajomymi i w ogóle nie myślał, żeby dokładać się do utrzymania domu czy wziąć się za jakieś obowiązki typu sprzątanie, gotowanie lub drobne naprawy. I wtedy wybuchła bomba.
– Mariola, Bartek widział na Facebooku Marcina, że zaręczył się z Agnieszką. Czemu się nie pochwaliłaś? – słowa mojej siostry wprawiły mnie w ogromne zdumienie.
– Jak to się zaręczył? Przecież ja nic nie wiem. Co ty w ogóle mówisz? – wyrzucałam szybko słowa.
– No mają wstawione wspólne zdjęcie z pierścionkiem i podpisem mówiącym o zaręczynach. Wszystko to okraszone mnóstwem serduszek.
– Nie mam pojęcia o co chodzi, ale ze mną jeszcze nie podzielili się tą wiadomością – powiedziałam ze smutkiem w głosie, bo zrobiło mi się naprawdę nieprzyjemnie.
Drugi darmozjad w domu
Gdy spytałam syna o to zdjęcie zauważone przez kuzyna, tylko się uśmiechnął i powiedział, że to nic takiego.
– Za miesiąc Aga się do nas wprowadzi. Zaczyna studia i nie ma sensu, żeby codziennie tłukła się autobusem przez całe miasto. Od nas będzie miała bliżej na uczelnię – oznajmił jakby to było nic nadzwyczajnego.
– Ale jak ty sobie to wyobrażasz? Mamy tylko 2 pokoje, tutaj jest ciasno. A co na to jej rodzice? – próbowałam ratować jakoś sytuację.
– Jej rodzice nie mają nic przeciwko. W końcu jesteśmy teraz narzeczonymi – puścił do mnie oko.
Teraz mama na utrzymaniu dwoje darmozjadów w miejsce jednego
I co miałam zrobić? Otwarcie się nie sprzeciwiłam, a Agnieszka po prostu przyjechała z wielką walizką wypełnioną ciuchami i kosmetykami. Teraz pomieszkuje u nas przez cały tydzień. W weekendy wyjeżdża czasem do rodziców albo biegają z Marcinem po imprezach.
Zamiast dorosłego syna mam na utrzymaniu dwie dodatkowe osoby. Bo Aga również do niczego się nie dokłada, a ze wszystkiego chętnie korzysta. Jedynym jej wkładem w domowe życie jest sprzątanie pokoju Marcina, w którym mieszkają. Pranie zwykle podrzucają do kosza w łazience. Korzystają z lodówki, którą ja zapełniam, kąpią się wodą, za którą płacę.
Już naprawdę nie wiem, co robić. Ale teraz muszę być stanowcza i wreszcie rozwiązać tę sytuację. Chyba zadzwonię do rodziców narzeczonej mojego syna i powiem im, co myślę o studentce zwalającej się na głowę przyszłej (a może nawet nie) teściowej. Bo to już robi się nie do wytrzymania.
Czytaj także:
„Moi rodzice nigdy się nie kochali, zdrady i awantury to była codzienność. Przez to nie umiem zaufać żadnemu facetowi”
„Kręcił mnie facet mojej siostry. Gdy zaciągnął mnie do spiżarni, zdrowy rozsądek zgubiłam razem z majtkami”
„Gdy ja pracowałam w polu, mąż chwalił się we wsi swoim sportowym samochodem. Teraz mamy przez niego masę problemów”