Nigdy nie sądziłam, że mąż sprowadzi na nas takie problemy. Mieliśmy wszystko i było nam dobrze. On jednak wpadł na pewien pomysł, jak się później okazało, mocno pechowy.
Żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie
Moja babcia mawiała, że „pieniądze szczęścia nie dają, za to rozum odbierają”. Dziś już dokładnie wiem, co miała na myśli. Odziedziczony majątek odmienił mojego męża nie do poznania. Z pracowitego mężczyzny zmienił się w lesera, któremu w głowie tylko trwonienie pieniędzy i pokazywanie się przed sąsiadami. Wydał ogromną kwotę na swoją zachciankę. Przestał mnie wspierać, a gospodarstwo zostawił na mojej głowie. Wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego. Nie pomyliłam się.
W tym roku mijają 24 lata od mojego ślubu ze Stasiem. Spędziliśmy ze sobą połowę życia i choć bywały gorsze momenty, to zawsze byliśmy szczęśliwi. Na ziemi od rodziców wybudowaliśmy niewielki dom. Odchowaliśmy dwóch synów, którzy lada moment mieli stanąć u progu samodzielności. Nigdy nie żyliśmy bogato, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie mieliśmy co do garnka włożyć.
Niewielka gospodarka pozwalała nam się utrzymać, a Staś dodatkowo pracował jako stróż w hali magazynowej. Gdy pojawiały się większe wydatki, mogłam zatrudnić się czasowo w sklepie mojej bratowej. Tam od zawsze przydawały się dodatkowe ręce do pracy.
Byliśmy zgodnym małżeństwem. Większość mężczyzn z naszej wsi wolny czas spędza pod sklepem, a „rządy twardej ręki w domu” nie są niczym niezwykłym. Staś taki nie był. Mój mąż tylko od święta zaglądał do kieliszka. Nie migał się od pracy. Nie bywał porywczy i zawsze szanował mnie i dzieci.
Potrafił gospodarować domowym budżetem i nigdy niepotrzebnie nie trwonił pieniędzy. Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział mi, że ten mężczyzna nagle zmieni w nieodpowiedzialnego smarkacza, roześmiałabym się do rozpuku.
Myślałam o bezpiecznej przyszłości
Jedyną słabością Stanisława były gry liczbowe. Nie, nie miał z tym żadnego problemu. Po prostu, od lat raz w tygodniu skreślał jeden kupon. Zawsze powtarzał, że kiedyś będziemy milionerami. Nie miałam mu tego za złe, a te kupony traktowałam jako podatek od marzeń, bo nigdy nie wierzyłam w wielką wygraną. Cóż, w końcu doczekał się swojej fortuny, ale pieniądze przyszły do niego z innego źródła, niż się spodziewał.
Niedawno pochowaliśmy ojca Stasia. Mój teść w dobrym zdrowiu dożył sędziwego wieku i w końcu przyszedł na niego czas. Okazało się, że przez całe życie odkładał pieniądze, a Stanisław był jego jedynym spadkobiercą.
– Helenka, samej gotówki jest prawie 300 tysięcy, a do tego jeszcze ziemia i dom! Jak nic będzie tego ponad milion – oznajmił mi mąż, gdy wrócił z odczytania testamentu. – Wreszcie nie będziemy musieli się o nic martwić, już nam nie braknie – kontynuował.
Dla mnie pieniądze nigdy nie miały dużego znaczenia. Chciałam tylko mieć na tyle, by móc zapewnić dzieciom bezpieczną przyszłość. Byłam przekonana, że mąż przeznaczy spadek na zakup mieszkań dla naszych synów, opłaci im studia i może nawet da coś na dobry start. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam.
Szybko udało nam się sprzedać nieruchomości po teściu. W sumie na nasze konto trafiła kwota większa od oczekiwanej. Mogliśmy więc pozwolić sobie na remont domu i wymianę sfatygowanego sprzętu AGD na nowy. Zarezerwowaliśmy też rodzinne wakacje. W końcu każdemu należy się coś od życia. Nalegałam, żeby za resztę kupić dwa mieszkania w mieście i wynajmować je do czasu, aż chłopcy pójdą na swoje, a resztę wpłacić na lokatę. Staś miał jednak inny pomysł.
– Nasze stare kombi niedługo wyda ostatnie tchnienie. Trzeba pomyśleć o czymś nowszym – zakomunikował mi mąż.
Mogłam się tego spodziewać. 20-letnie volvo rzeczywiście wymagało już sporych inwestycji, więc uznałam, że Staś ma rację. Byłam przekonana, że kupi kilkuletnie rodzinne auto z małym przebiegiem. Och, jaka byłam naiwna! Obierałam ziemniaki na obiad, gdy nagle przez otwarte okno usłyszałam ryk silnika. Myślałam, że pod dom zajechał jeden z kolegów Krzysia, naszego starszego syna. Młodzież lubi przerabiać auta, żeby ryczały jak wściekłe. Gdy wyszłam na podwórko, mało nie zemdlałam.
Po co nam taki samochód?
– I jak ci się podoba nasz nowy wóz? – zapytał Stanisław, wysiadając z czerwonego sportowego auta.
– A cóż ty kupiłeś?
– To ferrari, Helenka! Prawdziwe cacko! Jak mu się przyciśnie, to pojedzie ponad 300 na godzinę!
Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Mój mąż, uosobienie rozsądku, nagle kupuje samochód, na który nas nie stać.
– Stasiu, ile to auto kosztowało? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.
– Ponad milion, ale nie bój się. Zostało nam jeszcze na paliwo i opony – zaśmiał się, jakby opowiedział najzabawniejszy żart.
Poczułam, że uginają się pode mną nogi. Przecież te pieniądze miały być dla naszych dzieci, a on lekką ręką wydał je na zabawkę dla siebie. Stanisław widział to jednak inaczej.
– Helenko, to jest inwestycja. To cudo nie straci na wartości. Za parę lat, gdy chłopcy będą chcieli się wyprowadzić, sprzedam je za większą kwotę, niż zapłaciłem w salonie – zapewniał.
Miałam ogromne wątpliwości. Przecież utrzymanie takiego samochodu kosztuje majątek. Mój mąż ewidentnie dostał małpiego rozumu, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Nie spodziewałam się jednak, że to dopiero początek problemów.
Staś zmienił się nie do poznania
Ten samochód stał się dla niego całym światem. Woził się po wsi, żeby wszyscy widzieli, jaki to teraz z niego wielki pan. Miejscowi koneserzy tanich trunków cmokali z zachwytem, gdy Staś podjeżdżał pod sklep. „Taki bogacz to chyba postawi kolegom, co?” – mówili, gdy tylko otwierał drzwi. A on stawiał i to lekką ręką. Jakby tego było mało, zaczął dotrzymywać im towarzystwa.
Gdy ja pracowałam przy wykopkach i oporządzałam oborę, on jeździł bez celu swoim nowym samochodem. Wszystko spadło na moją głowę. Chłopcy pomagali mi jak mogli, ale nie chciałam, żeby zaniedbywali naukę. Miałam już tego dosyć. Przyszedł czas na poważną rozmowę.
– Nie ma znaczenia, czy na tym stracimy, po prostu sprzedaj ten przeklęty samochód – zażądałam stanowczo.
– Ale Helenka, trzeba jeszcze poczekać kilka lat...
– Nie zamierzam już czekać – oświadczyłam, nie dając mu dokończyć. – Zachowujesz się bardziej nieodpowiedzialnie niż nastolatek. Zaniedbujesz gospodarkę i rodzinę. Tylko pędzisz tym samochodem, jakby się paliło. Później wystajesz pod sklepem z tym towarzystwem i pławisz się w ich pochlebstwach. Nie myśl, że nie czuję od ciebie gorzałki, jak wracasz. W końcu doprowadzisz do nieszczęścia.
Staś próbował jeszcze zmienić mój punkt widzenia, ale ja byłam nieugięta. Obiecał, że następnego dnia zamieści ogłoszenie o sprzedaży auta, a dzisiaj przejedzie się nim ostatni raz. Czułam, że ta przejażdżka nie będzie miała szczęśliwego finału.
Musi ponieść konsekwencje
Zapadał już zmierzch, gdy Hanka – sąsiadka mieszkająca kilka domów dalej – wpadła do nas bez pukania.
– Helena, chodzi o Stasia – wydusiła z siebie, próbując złapać oddech.
– Uspokój się, zaczerpnij tchu i spokojnie powiedz mi, co się stało.
– Uderzył tym swoim samochodem w ogrodzenie Mareczka. Wiesz, tego radnego. Tamten od razu zadzwonił po karetkę, na miejsce przyjechała też policja.
– Rany boskie, a co z moim mężem? – wykrzyczałam spanikowanym głosem.
– Spokojnie, jest tylko trochę poobijany. Ale masz inny problem. Zbadali mu krew i okazało się... no, sama wiesz. Ze szpitala zabrali go na komisariat.
– A czy Mareczek i jego rodzina...
– O to się nie bój, nikt nie ucierpiał. Ale oni ogradzali się zbrojonym murem. Z samochodu nic nie zostało, a Staś będzie miał poważne problemy.
Hanka nie pomyliła się. Mój mąż będzie odpowiadał za jazdę w stanie nietrzeźwości. Na pewno straci prawo jazdy, a nie można wykluczyć, że trafi za kratki. Biegły ocenił, że samochód nie nadaje się do naprawy, a mój mąż oczywiście nie pomyślał o polisie AC.
Tego dnia stracił bezpowrotnie pieniądze ze spadku, godność i mój szacunek. Być może niedługo straci wolność. Nawarzył wielką beczkę wyjątkowo gorzkiego piwa. Na domiar złego, wszyscy teraz musimy je wypić. Jeżeli Staś zostanie skazany, będę musiała radzić sobie sama przez jakiś czas. Nie mamy oszczędności, by zapewnić dzieciom godziwy start. Jedynym pocieszeniem jest to, że podczas tego szaleńczego rajdu nie zrobił nikomu krzywdy.
Czytaj także:
„Wziąłem ją za chętną na igraszki kelnerkę, a była podstawioną detektyw. Żona zrobiła mnie na szaro podczas rozwodu”
„Zaborczy narzeczony chciał kontrolować moje życie. Uciekłam od niego w koszuli nocnej i domowych pantoflach”
„Brat śmiał się, że jestem centusiem i skąpiradłem. Teraz to ja z uśmiechem macham do niego z nowego kabrioletu”