Przez ostatnie lata opiekowałam się moją starszą już ciotką. Myślałam, że jako najbliższa rodzina, jestem jej jedyną spadkobierczynią. Dlatego omal nie zemdlałam, kiedy notariusz odczytał jej testament... Kiedy zadzwonili ze szpitala, że ciotka Franciszka zmarła, podziękowałam za informację i odłożyłam słuchawkę. A potem… odetchnęłam z ulgą.
Ciotka miała 95 lat i wszystkim nam nieźle dała się już we znaki. Szczególnie przez ostatnie piętnaście lat, kiedy wymagała troskliwej opieki, a nadal chciała rządzić i stawiać na swoim. Do końca.
Kochałam ją, bo była rodzoną siostrą mojej babci, ale jakże inną od niej w każdym calu. Zimna i despotyczna wyszła wprawdzie za mąż, ale bardziej chyba dla pieniędzy niż z miłości. Razem ze swoim mężem, wujkiem Jurkiem, prowadziła stale interesy, to otwierając, to znowu zamykając rozmaite firemki, kiedy robiły się nierentowne. Zawsze wiedziała, skąd w biznesie wieje wiatr, potrafiła doskonale wyczuć pieniądze i zarabiała je ciągle, bez względu na krajowe lub zagraniczne kryzysy.
Otoczyliśmy ją opieką, kiedy jej potrzebowała
Była jednak, mimo swojego pokaźnego majątku, takim rodzinnym dziwadłem. Nie mieli z wujem dzieci, za to oboje hodowali rozmaite psy i koty, które chyba miały im wynagrodzić brak potomstwa. Rzadko bywała na familijnych zjazdach, wyraźnie miała swój własny świat, w którym po śmierci męża zamykała się coraz bardziej.
Niestety, w wieku 80 lat paskudnie złamała nogę w biodrze i jak to u starszych ludzi bywa, trafiła z tego powodu do szpitala. Leżała tam kilka tygodni, lekarze walczyli o uratowanie nogi i przywrócenie jej sprawności, a w tym czasie moja rodzina deliberowała nad tym, co zrobić z ciotką, kiedy wyjdzie ze szpitala. Było przecież jasne, że nie poradzi sobie sama i trzeba się nią będzie troskliwie zająć.
Ustaliłam z moim mężem i dziećmi, że to my zaopiekujemy się ciotką Franciszką, ale u niej w domu. Nasze mieszkanie było bowiem za małe na przyjęcie jeszcze jednej osoby, szczególnie niepełnosprawnej, jeżdżącej na wózku.
Gdy tylko nadszedł dzień wypisu ze szpitala, wyłuszczyliśmy ciotce nasz plan. Wysłuchała nas uważnie, po czym w eleganckich słowach… wysłała do wszystkich diabłów! I ignorując kompletnie podstawiony wózek inwalidzki, wyszła ze szpitala o własnych siłach, wspierając się tylko na kuli. Zszokowani zdołaliśmy wskórać tylko tyle, że zatrudniła opiekunkę. Ale ciotka była tak nieznośna, że mało która pani wytrzymywała z nią dłużej niż trzy miesiące. Niektóre uciekały już po tygodniu.
I tak minęły kolejne lata, w ciągu których zdążyła umrzeć moja ukochana matka, a ciotka nadal miała się świetnie. W końcu jednak i na nią przyszedł czas…
Kiedy chcieliśmy urządzić pogrzeb, okazało się, że wszystko jest już przygotowane i rozdysponowane. W sumie nam ulżyło, że staruszka po raz ostatni zadysponowała wszystkim z zaświatów, a nam pozostała najmilsza część tej całej przykrej sytuacji, czyli odczytanie testamentu.
Wiedzieliśmy dobrze, że ciotka go zostawiała, bo ostatnia opiekunka doniosła nam, że zrobiła nawet w nim poprawki na trzy miesiące przed śmiercią. Niestety, nic więcej nie było wiadomo, bo nikt by się nawet nie odważył rozmawiać z ciotką o jej pieniądzach i pytać o schedę. Natomiast jej zaufany prawnik oczywiście nabrał wody w usta i nie zamierzał nam nic powiedzieć.
W dniu odczytania testamentu byłam więc strasznie spięta. Jako główna spadkobierczyni zdawałam sobie sprawę, że od tego kawałka papieru zależy, czy radykalnie odmieni się mój los. Ania, moja córka oraz Tomek, syn, również liczyli na to, że skapnie im nieco grosza. W końcu przez ostatnie lata poświęcili cioci-prababci wiele czasu, grając z nią często w karty czy inne gry. Kiedy więc zasiedliśmy w gabinecie u notariusza, każdy z nas miał mokre ze zdenerwowania ręce. Pan Wiśniewski z namaszczeniem otworzył zalakowaną kopertę i się zaczęło!
Moje dzieci się nie zawiodły, ciocia-babcia faktycznie o nich pamiętała, zapisując każdemu z nich po 100 tysięcy złotych. A ja aż uniosłam się na rękach wspierając o oparcie fotela, kiedy odczytano w końcu moje nazwisko. Zaraz potem z powrotem opadłam jednak na siedzenie, gdyż okazało się, że odziedziczyłam tylko… głupie 200 tysięcy! Dobre i to, ale gdzie te wyśnione miliony? Sama willa staruszki, położona w atrakcyjnej dzielnicy miasta, warta była ze trzy miliony! A antyczne meble, dywany, obrazy i w końcu także wyszukana biżuteria?
Po łapance trafiła do przymusowej pracy
Pocieszałam się w duchu, że może to tylko preludium, zaledwie przedsmak właściwego spadku i za chwilę notariusz przejdzie do właściwego zapisu. No i, oczywiście, przeszedł, ale… Niestety, nie usłyszałam swojego nazwiska! To, które padło, było mi jakby nawet znajome, ale obco brzmiące, niemieckie.
Zszokowana wpatrywałam się w notariusza szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, a mój mózg pracował zawzięcie, wyszukując w pamięci jakieś obrazy, rozmowy i zdarzenia, w których mogło wystąpić to nazwisko. W końcu trafiłam na odpowiednią „szufladkę” i aż opadłam z jękiem na fotel w niemym zdumieniu.
A potem wykrzyknęłam, że to przecież niemożliwe! Ten mężczyzna nie mógł niczego po ciotce odziedziczyć, chyba że staruszce przed śmiercią kompletnie pomieszało się w głowie!
– Zapewniam panią, że pani Franciszka była w pełni władz umysłowych, spisując swoją ostatnią wolę i nie ma tutaj mowy o żadnej pomyłce – notariusz skłonił się lekko w moją stronę.
Zerwałam się z fotela jak oparzona i rzuciłam wściekle:
– Chyba nie chce mi pan wmówić, że była przy zdrowych zmysłach, zapisując cały swój majątek rodzinie swojego gwałciciela?!
Na dźwięk słowa „gwałciciel” mąż i dzieci spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. Odkryłam więc przed nimi naszą rodzinną, przez lata wstydliwie skrywaną tajemnicę, którą kiedyś powierzyła mi jeszcze moja ukochana babcia. Otóż w czasie drugiej wojny światowej ciotka Franciszka była bardzo piękną panną. Jakoś w połowie okupacji miała pecha wpaść podczas ulicznej łapanki w ręce Niemców. By zdrowa i silna, wysłano więc do Rzeszy, na przymusowe roboty.
Trafiła gdzieś aż pod granicę z Francją, do niemieckiej rodziny, właśnie tej, której nazwisko wymienił notariusz. Mieli oni duże rolne gospodarstwo, w którym nasza wykształcona Franciszka, znająca biegle niemiecki i francuski, robiła za zwyczajną dziewkę od krów. Niestety, niemiecka rodzina miała nie tylko inwentarz, ale także dwudziestokilkuletniego syna, który zapałał do pięknej Polki grzesznym pożądaniem. I pewnego dnia, korzystając ze swojej pozycji pana i władcy, po prostu ją wykorzystał!
Po wyzwoleniu, które na szczęście nastąpiło dość szybko, ciotka Franciszka wróciła zhańbiona do Polski. Ale, o dziwo, nie dochodziła potem żadnych swoich praw przed sądem czy międzynarodowym trybunałem. Rodzina podejrzewała nawet, że po prostu w zamian za milczenie wzięła od Niemców sporą kwotę pieniędzy, bo skąd potem miała na otwarcie własnego interesu? Zubożali po wojnie rodzice na pewno nie mieli jej jak wspomóc.
A teraz nagle, po przeszło pół wieku od wojny, ciotka zapisała dorobek swojego życia znienawidzonej niemieckiej rodzinie? Co to niby miało być? Jakie były tego powody?
– Ten list powinien pani wszystko wyjaśnić – stwierdził w końcu notariusz, wręczając mi kopertę z moim nazwiskiem, skreślonym ręką ciotki.
Tamte opowieści to była zwyczajna bujda
Rozerwałam ją niecierpliwie. Notariusz taktownie zostawił nas samych, kiedy odczytywałam list na głos moim bliskim, coraz bardziej zdziwionym jego treścią, podobnie jak ja. Okazało się bowiem, że historia o gwałcie, która do tej pory krążyła po naszej rodzinie, była jedną wielką bzdurą. Ciotka wcale nie została zgwałcona przez syna niemieckiego bauera, u którego pracowała. Ciotkę połączyła z tym mężczyzną wielka i prawdziwa, pierwsza miłość. W dodatku… miłość spełniona, bowiem ciotka Franciszka urodziła Hansowi syna!
Niestety, tutaj love story się skończyło, ponieważ polska służąca nie mogła mieć dziecka z przedstawicielem nordyckiej rasy panów świata. Rodzice Hansa, ciężko przerażeni tym, co zrobił ich syn oraz pomni politycznych konsekwencji, wymogli na nim, aby udawał, że to nie jest jego dziecko, tylko… brat! Jednym słowem, odebrali ciotce dziecko i przed władzą i sąsiadami udali, że to oni sami są rodzicami małego.
Na ciotce Franciszce wymogli natomiast milczenie. Była śmiertelnie przerażona tym, co się stało i pod groźbą utraty życia faktycznie milczała. A po zakończeniu wojny odesłano ją do domu. Z pieniędzmi, ale bez dziecka. Dlaczego na to przystała? A jakie miałaby w Polsce szanse na normalne życie z niemieckim bękartem przy piersi?
Teraz po latach trudno jest ocenić, czy słusznie postąpiła i czy nie powinna była jednak walczyć o swoją miłość i syna. Wojenna zawierucha zniszczyła uczucia wielu ludzi.
Ciotka wróciła z judaszowymi pieniędzmi do Polski i rzuciła się w wir interesów, mając jeszcze nadzieję, że jak pomnoży swój majątek, to spróbuje odzyskać syna, bo będzie jej wtedy łatwiej. Żelazna kurtyna, która zapadła pomiędzy krajami wschodu i zachodu, przekreśliła jednak na długo jej plany.
Zamiast rozpaczać, ciotka pragmatycznie wyszła za mąż, robiąc z małżeństwa kolejny biznes. Potrzebowała wujka Jurka w interesach, ale nie w łóżku, gdzie nadal niepodzielnie królowały wspomnienia o Hansie. Wuj podobno o tym dobrze wiedział i na to przystał. Dlaczego? W to ciotka już nie wnikała. Byli naprawdę udanym, białym małżeństwem, bez dzieci.
Kiedy w latach siedemdziesiątych nastąpiły pierwsze oznaki odwilży, ciotka napisała list do Hansa. Nie miała wiele nadziei na to, że dostanie od niego jakąkolwiek odpowiedź, a jednak nadeszła. Hans napisał, że ich wspólny syn, Johann, ma się dobrze, wyrósł na wspaniałego mężczyznę i już wie, że Hans jest jego ojcem. Niestety, ukryto przed nim prawdę o matce. Powiedziano, że zmarła w połogu… Hans obiecał wtedy ciotce, że wyjaśni synowi całą prawdę. Ale czy okazał się tchórzem, czy zwyczajnie blefował… Grunt, że zbierał się do tej rozmowy przez kilkanaście lat. A ciotka czekała. Zresztą nie miała innego wyjścia, związana słowem przez ukochanego.
Czy kiedykolwiek poznam krewnego?
W końcu Hans dotrzymał obietnicy dopiero na łożu śmierci. Johann przeżył prawdziwy szok. Najpierw nie chciał uwierzyć ojcu, że to prawda, iż jego matka żyje, ma się dobrze i jest Polką, ale przecież już raz wyprowadzono go z błędu co do jego rodziców, którzy okazali się jego dziadkami. Uznał więc, że coś w tym może jednak być na rzeczy i przyjechał do Polski pod adres, który znalazł na kopercie listów adresowanych do swojego ojca. Listów od Franciszki.
Ciotka wyznała nam w liście, że mało trupem nie padła na widok wysokiego i nadal przystojnego mężczyzny, który stanął nagle na jej progu. Był tak podobny do Hansa, że od razu wiedziała, kim jest! Był płacz i łzy. Wprawdzie trudno od dorosłego faceta wymagać, aby nagle obdarzył uczuciem nieznaną mu dotychczas starą matkę, ale trzeba przyznać, że Johann na swój sposób ciotkę polubił. I utrzymywał z nią stały kontakt aż do swojej śmierci. Tak, bo ciotka przeżyła także swojego jedynego syna. A osobą, której zapisała w testamencie cały swój majątek, jest jej wnuk, jedyny żyjący potomek Johanna, Thomas.
„Wiem, że możesz czuć się rozczarowana, że spadek nie przypadł tobie. Przecież zawsze myślałaś, że jesteś moją jedyną najbliższą krewną. Ale ja przez całe życie harowałam z obrazem mojego maleńkiego synka przed oczami. Dla niego zamknęłam swoje serce na miłość i inne uczucia, wierząc, że kiedyś będzie mi dane przytulić go do piersi. A pieniądze tylko mi w tym pomogą. W sumie okazały się nieważne, ale i tak należą się mojemu wnukowi. On jest moim jedynym prawowitym spadkobiercą.”
Kiedy przeczytałam te słowa ciotki, wiedziałam, że majątek przeszedł mi koło nosa. Ale byłam zbyt zszokowana, aby tego żałować. Nie wiem, czy kiedykolwiek poznam Thomasa, swojego dalekiego krewnego. Polecił już sprzedać odziedziczony dom swojemu pełnomocnikowi i spieniężyć cały majątek swojej polskiej babki. Czy będzie miał ochotę utrzymywać kontakt z polskimi krewnymi? Nie sądzę. Zresztą mówimy innymi językami, więc jak byśmy mieli się dogadać?
Czytaj także:
„Spadek po babci pomógłby rozwiązać wszystkie nasze problemy. Nie spodziewałam się, że przeszkodą okaże się moja matka”
„Spadek po stryju wywrócił moje życie do góry nogami. Miałem odziedziczyć fortunę, ale musiałem spełnić pewne warunki”
„Spadek po rodzicach zamiast radości przyniósł mi masę zmartwień. Na szczęście z pomocą przyszli sąsiedzi i przyjaciele”