„Leniwy ojczym chciał zarobić kasę na moim dziecku. Wolałam zamieszkać w domu samotnej matki niż z nim”

samotna matka fot. Adobe Stock, Evrymmnt
„– Sprawa jest prosta jak drut. Twoja matka zostanie rodziną zastępczą dla Jasia. Wystarczy, że zgodzisz się przed sądem na ograniczenie władzy rodzicielskiej. Matka dostanie pieniądze od państwa. A do tego pomoc z opieki i paczki z Caritasu – tłumaczył”.
/ 04.10.2023 15:15
samotna matka fot. Adobe Stock, Evrymmnt

Wychowałam się w rozbitej rodzinie. Ojciec ulotnił się, gdy byłam w pierwszej klasie podstawówki, i słuch po nim zaginął. Od tamtej pory matka desperacko szukała mężczyzny, który chciałby się z nią ożenić. Wstydziła się, że jest sama. Uważała, że kobieta bez faceta u boku jest nic niewarta.

Przestałam się liczyć

Szukała, szukała i w końcu jej się poszczęściło. Wzięli ślub, mimo że ojczym dużo pił i nie był ani dobry dla niej, ani opiekuńczy. Dla mnie był potworem. Karał mnie za najmniejsze przewinienia, bił, wyzywał od najgorszych. Ale moja matka wcale nie reagowała, gdy mnie krzywdził. Odwracała wzrok lub wychodziła do drugiego pokoju. Chyba bała się, że gdy stanie w mojej obronie, to go straci.

W pewnym momencie dotarło do mnie, że to Stefan jest dla niej najważniejszy, że ja się nie liczę. Przepłakałam z żalu wiele nocy. To właśnie wtedy zaczęłam marzyć o tym, by wyprowadzić się z domu. Wyobrażałam sobie, że któregoś dnia przybędzie mi na ratunek książę w lśniącej zbroi i zabierze mnie gdzieś daleko, do pięknej krainy.

Książę pojawił się, gdy miałam osiemnaście lat. Miał na imię Piotrek i mimo że wychował się w domu dziecka, świetnie radził sobie w życiu. Studiował, pracował. Był czuły, opiekuńczy. Zakochałam się. Nie chciałam się z nim rozstawać.

Jego malutkie mieszkanko w starej kamienicy stało się dla mnie azylem, ucieczką od domowego piekła. To w nim przytuleni, snuliśmy plany o wspólnej przyszłości. Niestety, nasze szczęście nie trwało długo. Piotrek zginął. Potrącił go pijany kierowca. Z rozpaczy omal nie oszalałam.

Niecały miesiąc później zorientowałam się, że spodziewam się dziecka. Gdy przyznałam się do tego w domu, ojczym po prostu wpadł w szał.

– Wynoś się stąd, puszczalska! Dla takich jak ty nie ma tu miejsca! – wrzeszczał.

Matka swoim zwyczajem wyszła do drugiego pokoju. A ja? Choć bardzo się bałam, nie dałam się wyrzucić. Krzyczałam, że mam prawo tu być, że to on się do nas wprowadził, a nie my do niego. Nie chciałam zostać z nimi pod jednym dachem nawet sekundy, ale dokąd miałam pójść? Na ulicę?

Ojczym był tyranem

Rodziłam w samotności. Jeszcze gdy byłam w ciąży, myślałam o tym, by oddać dziecko do adopcji. Nie miałam przecież pracy, normalnego domu… Ale gdy zobaczyłam Jasia, pokochałam go bezgranicznie, tak jak tylko matka może pokochać swoje dziecko. Gdy wyszłam ze szpitala, pojechałam do domu. Otworzył ojczym.

– Zapamiętaj to sobie dokładnie, bo więcej powtarzać nie będę. Nie macie tutaj żadnych praw. Ani ty, ani twój bękart. Jasne? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Rzeczywiście, nie mieliśmy. Jasiowi nie wolno było płakać. Gdy zaczynał kwilić, Stefan wpadał do mojego pokoju i wrzeszczał, żebym natychmiast go uciszyła. Bo on potrzebuje spokoju i odpoczynku. Po czym miał odpoczywać? Przecież nawet nie pracował. 
Nie wolno było mi gotować, prać, zapalać światła. Ojczyma nie obchodziło, że muszę synkowi podgrzać mleko, wykąpać go. Zakręcał gaz i wodę w łazience, wykręcał korki. Dopiero gdy zasypiał pijany, mogłam coś zrobić. Ale po cichutku, żeby broń Boże go nie obudzić. Bo wtedy rozpętywało się podwójne piekło.

Nieraz błagałam mamę, żeby chociaż spróbowała z nim porozmawiać. Jeśli nie ze względu na mnie, to na Jasia. Przecież on był taki malutki, bezbronny. Nie chciała o tym słyszeć. Krzyczała, że nie będzie się narażać Stefanowi, że to wszystko moja wina. Bo zafundowałam sobie nieślubne dziecko, bo hałasuję, przeszkadzam. Z bezsilności chciało mi się wyć…

Potrzebowałam pomocy

Wreszcie coś we mnie pękło. Postanowiłam poszukać jakiegoś spokojnego kąta. Miałam dość poniżania, wyzwisk, szykanowania. Podzwoniłam, popytałam, poprosiłam o pomoc… No i okazało się, że mogę zamieszkać w domu samotnej matki.

Pomożemy ci stanąć na nogi, skończyć szkołę, zdobędziesz zawód. Nie martw się – obiecała mi kierowniczka.

Byłam wniebowzięta. Kiedy matki i ojczyma nie było w domu, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i się wyprowadziłam. Na stole zostawiłam kartkę, że odchodzę i nie chcę ich więcej oglądać na oczy.
Warunki w domu dla matek były skromne, ale ja i tak czułam się tam jak w raju. Wreszcie nikomu nie przeszkadzał płacz Jasia, wreszcie nikt nie patrzył mi na ręce, nie obrażał, nie popychał. O każdej porze mogłam ugotować synkowi mleko, zrobić pranie, wykąpać się.

No i pogadać swobodnie z innymi dziewczynami, które były w takiej samej sytuacji jak ja. Dzięki ich wsparciu i pomocy powoli odzyskiwałam radość życia i wiarę, że dla Jasia i dla mnie jeszcze zaświeci słońce.

Nie wierzyłam w skruchę matki

Któregoś dnia odwiedziła mnie matka. Nie mam pojęcia, jak mnie znalazła. Weszła skruszona.

– Po twojej ucieczce miejsca sobie nie mogę znaleźć. Chodzę z kąta w kąt i wyrzucam sobie, jaką byłam złą matką i babcią. Dlatego chcę, żebyś jak najszybciej do nas wróciła. Z Jasiem. Muszę to wszystko naprawić, bo inaczej nie zaznam spokoju – wypaliła jednym tchem.

– Słucham? A co na to twój Stefan? 

– On myśli tak samo. Nie chce, żebyś plątała się po schroniskach, jakbyś domu nie miała. Wracaj. Zobaczysz, będziemy prawdziwą rodziną – przekonywała.

Nie uwierzyłam jej. Chciałam, ale nie potrafiłam. Ciągle pamiętałam, jak wychodziła z pokoju, gdy ojczym wyciągał pas, jak była obojętna i bierna, gdy traktował mnie i synka jak śmieci. Ale ona nie ustępowała.

Odwiedziła mnie jeszcze kilka razy. Najpierw sama, a później ze Stefanem. Przekonywali, namawiali, roztaczali przede mną wizję szczęśliwej rodziny.

Ja jednak ciągle byłam nieufna. Po rozmowach z dziewczynami wiedziałam, że takie nagłe przemiany na lepsze zdarzają się bardzo rzadko, że za takimi uśmiechami i obietnicami często kryje się jakiś podły podstęp. Odwlekałam więc decyzję.

Oczywiście w głębi duszy miałam nadzieję, że w moim wypadku tak nie będzie, bo wciąż naiwnie marzyłam o szczęśliwej rodzinie. Ale obiecałam sobie, że nie wrócę do domu, dopóki nie będę miała pewności, że w tej sprawie nie ma jakiegoś drugiego dna. I wkrótce przekonałam się, że jest.

Uknuli plan

Tamtego dnia matka i ojczym znowu do mnie przyjechali. Zostawiłam Jasia pod opieką koleżanek i poszłam z nimi porozmawiać do świetlicy. Gdy usiedliśmy, od razu zaczęli mnie namawiać na powrót do domu. Ale tym razem bardziej stanowczo niż wcześniej. Usłyszałam, że mają już dość moich fochów i wahania, że najlepiej będzie, jak natychmiast spakuję siebie i dziecko i wyjadę z nimi. W głowie od razu zapaliło mi się czerwone światełko.

– Dlaczego wam się tak spieszy? Przecież mówiłam, że muszę sobie wszystko przemyśleć – powiedziałam.

– To myśl szybciej. Bo nie mamy już za co żyć. Jak tak dalej będziesz zwlekać, to wkrótce trawę będziemy z Beatą żreć – burknął Stefan.

– O czym on mówi? Możesz mi to łaskawie wyjaśnić? – spojrzałam na matkę.

– Wiesz, córeczko, że nigdy nam się ze Stefanem nie przelewało. Ale teraz naprawdę jest źle. Wyobraź sobie, że ZUS cofnął mu rentę. Kokosy to nie były, ale zawsze jakiś grosz. Zostaliśmy tylko z moją pensją. Nie damy rady dłużej się utrzymać. Próbowaliśmy, ale to niemożliwe.

– To może niech Stefan pójdzie do pracy?

– Żartujesz? Z jego dolegliwościami nikt go nie przyjmie. A poza tym nie da rady… Chory jest przecież.

– No to teraz już naprawdę nie wiem, o co chodzi. Klepiecie biedę i chcecie mnie ściągnąć z Jasiem do domu? Przecież ja też jeszcze nie zarabiam! Dopiero wróciłam do szkoły! Po co wam taki kłopot?

To nie kłopot, tylko ratunek. Dla całej naszej rodziny. Możemy podreperować nasz budżet. Pod warunkiem jednak, że zgodzisz się na pewne rozwiązanie. Najprościej mówiąc, oddasz mi Jasia pod opiekę. Oczywiście tylko na papierze, bo w rzeczywistości nadal będziesz jego matką.

– Nie rozumiem…. Na jakim papierze?

– O rany, co tu jest do rozumienia… – wtrącił się ojczym. – Sprawa jest prosta jak drut. Twoja matka zostanie rodziną zastępczą dla Jasia. To możliwe, pytaliśmy, kogo trzeba. Nawet podjęliśmy pewne kroki, by, że tak powiem, przyspieszyć proces. Wystarczy, że zgodzisz się przed sądem na ograniczenie władzy rodzicielskiej. Powiesz, że nie jesteś w stanie zajmować się dzieckiem, że ufasz tylko matce. A potem już wszystko pójdzie gładko. Matka dostanie pieniądze od państwa. A do tego pomoc z opieki i paczki z Caritasu – tłumaczył.

Nie mogłam w to uwierzyć

Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. Uświadomiłam sobie, że moje złe przeczucia się sprawdziły, że im nie chodzi o mnie i moje dziecko, tylko o pieniądze, które mogą dla siebie wyciągnąć na Jasia od państwa.

– Nie ma mowy! Nigdy nie zrzeknę się praw do Jasia! Zapomnijcie o tym! – wrzasnęłam, trzęsąc się ze złości.

– Ale dlaczego? Przecież nadal będziesz się nim opiekować – odezwała się matka.

– No właśnie! Nie rozumiem, skąd ten głupi opór. Przecież my chcemy tylko waszego dobra! Możesz mieć z Jaśkiem prawdziwy dom. Zrozumiesz to wreszcie czy nie?! – zawtórował jej Stefan.

Nie wytrzymałam, jak Boga kocham, nie wytrzymałam. W ośrodku panuje zasada, że nie wolno podnosić na nikogo głosu, ale nie potrafiłam się opanować. Bo jak tu spokojnie słuchać czegoś takiego?! Samarytanie z piekła rodem się znaleźli! Parszywi kombinatorzy!

Nabrałam więc powietrza w płuca i wykrzyczałam im prosto w twarz, co myślę o ich propozycji powrotu do domu. Że są obrzydliwi, cyniczni, bez serca, że od początku nie wierzyłam w ich dobre intencje, że tylko czekałam na to, aż prawda wyjdzie na jaw. No i wyszła.

– Wynoście się stąd, ale już! Bo was zaraz siłą stąd wyprowadzą! – zagroziłam na koniec.

Widziałam, jak gotują się ze złości. Matka jeszcze się wahała przez chwilę, aż wreszcie wstała i otworzyła usta, ale Stefan ją uprzedził.

– Taka jesteś mądra? To gnij sobie w tym schronisku! Nawet do końca życia! Mamy gdzieś, co stanie się z tobą i twoim bękartem! Możesz nawet zdechnąć! – wycedził.

Gdy zniknęli mi z oczu, nawet się nie rozpłakałam. Było mi potwornie przykro, ale przecież od początku podejrzewałam, że oboje nie są tak wspaniałomyślni i bezinteresowni, jak mówią. Gdy największy żal minął, poczułam nawet coś w rodzaju ulgi. Że już teraz wiem, na czym stoję, że nie muszę się łudzić, zastanawiać, czy wrócić do domu czy nie.

Od tamtego czasu minęły dwa lata. Nadal mieszkam w domu samotnej matki i wolę to niż mieszkanie pod jednym dachem z ojczymem. Skończyłam szkołę, a od niedawna pracuję w salonie fryzjerskim. Jasiem w tym czasie zajmuje się moja przyjaciółka z sąsiedniego pokoju. Ala jest ciepłą, czułą, spokojną osobą, świetnie opiekuje się córeczką, więc wiem, że mojemu dziecku nie stanie się żadna krzywda.

Nie mam pojęcia, co dzieje się z moją matką i ojczymem. Od tamtej pamiętnej rozmowy nigdy już się do mnie nie odezwali. A ja też nie szukam kontaktu. Wykreśliłam ich ze swojego życia na zawsze. I nie sądzę, bym kiedykolwiek pozwoliła im do niego wrócić.

Czytaj także: „Nie mogliśmy się z mężem swobodnie kochać, bo za ścianą była teściowa. Hamulce puściły nam pośrodku lasu” 
„Prosto z sali kinowej trafiłam na materac swojego ucznia. W szkole nie uczą takich rzeczy, które mi pokazał” 
„Za 5000 zł wynajęłam sobie faceta, który udawał mojego partnera. To był układ idealny, dopóki się nie zakochałam”

Redakcja poleca

REKLAMA