Jako dyrektor finansowa dużej firmy nigdy nie narzekałam ani na brak pieniędzy, ani na brak szacunku. Owszem, moja pozycja wynikała w dużej mierze z tego, że miałam dobry start. Nie była jednak wyłącznie rezultatem pozycji moich rodziców. Umiałam zarządzać finansami i od pierwszych dni pracy pokazywałam, że nie jestem tylko „córeczką tatusia”. Pracownicy to doceniali.
Brakowało mi mężczyzny
Nie byłam jednak szczęśliwa. Wokół mnie nie brakowało osób wykorzystujących każdy moment, aby przypomnieć mi, że nie mam nikogo bliskiego. Rodzice znacząco wspominali o wnuku, a pracownicy snuli za moimi plecami domysły, że być może wolę kobiety. Koleżanki potrafiły bezczelnie powiedzieć przy mnie, że jestem najlepszym dowodem na to, że pieniądze szczęścia nie dają. A ja po prostu nie chciałam byle kogo i w pewnym momencie zorientowałam się, że poza pochlebcami liczącymi na mój majątek nie mam w swoim otoczeniu nikogo, kim mogłabym się zainteresować. Zresztą niedawno przekroczyłam 30-stkę i mam jeszcze czas.
Jednak, gdy zbliżał się ślub mojej młodszej siostry, byłam bardziej niż zdesperowana. Nie mogłam pojawić się na kolejnej imprezie sama, a przecież nie mogłam też zabrać kogoś z firmy. Nie łączyłam pracy i życia prywatnego. To najprostszy sposób, aby wpaść w kłopoty. Rozważałam już różne opcje, włącznie z wyjazdem za granicę i stekiem kłamstw, gdy z ratunkiem przyszedł mi… Internet.
To właśnie na jednym z portali przeczytałam, że nie jestem jedyną osobą z takim problemem i że tak samo, jak są kobiety do towarzystwa, w Polsce nie brakuje także mężczyzn trudniących się tym fachem. Oczywiście, nie było o nich aż tak głośno, bo w naszym kraju nie mówi się o takich rzeczach. Dowiedziałam się jednak, że kto potrafi szukać, ten z pewnością znajdzie pomoc. Ja potrzebowałam partnera na ślub, miałam pieniądze i byłam dostatecznie zdesperowana, aby skorzystać z takiej opcji.
Chłopak na godziny
Jonasz był moim pierwszym wyborem. Był oszałamiająco przystojny, nie przypominał jednak tych z grona moich znajomych, którzy godzinami nie wychodzili z łazienki. Miał naturalną urodę, ładnie umięśnione ciało, ale w jego wyglądzie nie było nic przesadzonego. Wyglądał tak, jak mógłby wyglądać każdy facet, gdyby odrobinę o siebie zadbał. Był w moim stylu.
Nie tylko wygląd mnie w nim jednak ujął. Podobało mi się też to, że nie próbował mnie bajerować, nie starał się zaimponować mi na siłę. Gdy rozmawialiśmy o formalnościach, był konkretny i taktowny. Miał cennik swoich usług i nie krył się z nim. Gdy ustaliliśmy szczegóły, nie wracał już do kwestii finansowych. Słuchał mnie uważnie, ale opowiadał też o sobie. Nie drążyłam, czy mówi szczerze. Na początku interesowało mnie to, czy wypadniemy wiarygodnie na ślubie i weselu.
Byłam bardziej wystraszona niż on. Widać miał doświadczenie w tych sprawach. Na potrzeby rodziny był programistą, wolnym strzelcem pracującym to tu, to tam, skromnym, ale świadomym własnej wartości. Musiał zresztą znać się na tym programowaniu, bo któryś z kuzynów rzucił, że jeśli znudzi mu się ta cała niezależność, to powinien się z nim skontaktować. Ustaliliśmy, że nie będziemy tworzyć zbyt wymyślnych kłamstw. Poznaliśmy się w Internecie, od niedawna jesteśmy razem, dopiero się docieramy. Nie było tu zbyt wiele do udawania.
Nikt się nie domyślił
Na weselu bawiłam się świetnie. Jonasz z wyprzedzeniem przypomniał mi, że jest na nim dla mnie i że nie powinnam się nim przejmować. Gdy w końcu to zaakceptowałam, poczułam się znacznie pewniej. Tańczyliśmy, śmialiśmy się, a nasze nocne zbliżenie było pewnie tak samo ekscytujące jak noc poślubna mojej siostry.
Początkowo sądziłam, że ślub siostry to będzie nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. Okazało się jednak, że moje życie towarzyskie ma szansę rozkwitnąć, skoro nie jestem już tylko nudną ekonomistką bez faceta. Posypały się zaproszenia od krewnych, a ja postanowiłam dogryźć też koleżankom, które tak bezceremonialnie mówiły o mojej samotności jako o czymś oczywistym i łatwym do przewidzenia.
Jonasz był zresztą otwarty na kolejne spotkania. Na komputerze miałam plik z cennikiem. Jeśli tylko pamiętałam o regulowaniu zobowiązań na czas, był gotów udawać mojego faceta.
– A gdybym chciała mieć cię na każde zawołanie? – spytałam którejś nocy ośmielona bliskością i alkoholem.
– 5000 złotych i jestem twoim chłopakiem na etat – rzucił szybko.
Więcej niż układ
To były najszczęśliwsze miesiące mojego życia. Co prawda, Jonasz nie wprowadził się do mnie, ale gdy tylko o to poprosiłam, zostawał u mnie na noc. Odbierał mnie ze spotkań z koleżankami, jadał niedzielne obiady z moimi rodzicami, spędzał wieczory także tylko ze mną oglądając seriale lub pisząc coś na laptopie, gdy ja przygotowywałam sprawozdania finansowe.
Koleżanki piszczały z zachwytu. Zazdrościły mi szczęścia, oddania Jonasza i jego wyglądu. Jonasz był na tyle przekonujący, że żadnej z nich nie przyszło do głowy, że nasz związek ma swoją cenę i nie jest to przenośnia.
Długo sama byłam przekonana, że ten układ mi odpowiada. Gdy człowiek jest bardzo samotny, jest w stanie wmówić sobie wiele rzeczy. W pewnym momencie zaczęłam jednak łapać się na tym, że analizuję wszystko to, co mówi i robi Jonasz, aby tylko znaleźć dowód na to, że nie chodzi mu jedynie o pieniądze. Powoli dopuszczałam do siebie myśl, że jestem nie tylko zakochana w nim, ale i coraz bardziej zaborcza. Nie zależało mi już wyłącznie na tym, aby mieć go na każde zawołanie. Chciałam, żeby był ze mną nie dla pieniędzy, ale dlatego, że coś do mnie czuje.
Jeśli zauważył zmianę w moim zachowaniu, nie przyznał się do tego. Był profesjonalistą. Nie był nawet odrobinę mniej czuły niż na początku znajomości. Dostrzegałam jednak pewne niepokojące sygnały. Przestał mówić o sobie, choć do tej pory wpuszczał mnie nieco do swojego życia. Moje pytania zbywał śmiechem i półsłówkami, stawiał granicę pomiędzy naszym życiem a tym, co dzieje się u niego.
Stałam się zaborcza
A ja byłam coraz bardziej ciekawa tego, jaki jest, gdy nie ma mnie w pobliżu. A ponieważ miałam pieniądze, mogłam się tego dowiedzieć. Usługa prywatnego detektywa wcale nie była oszałamiająco droga. Przyznał, że nie miał z Jonaszem zbyt wiele pracy. Gdy nie spotykał się ze mną, był w swoim domu, w którym mieszkał z chorującą na serce babcią. Rzeczywiście programował i zbierał doświadczenia. Miał kilku znajomych, którzy chyba wiedzieli, co robi. Ku mojemu przerażeniu, miał też narzeczoną.
– Jak to, masz kogoś?– darłam się tak, że pewnie słyszała mnie ochrona apartamentowca i połowa sąsiadów. – Tego nie ma w kontrakcie!
Jonasz nie wyglądał ani na skrępowanego, ani na szczególnie zmieszanego.
– Sam przygotowywałem umowę, więc wiem, co w niej się znajduje. Jestem na każde twoje zawołanie. Nie ma tam nic o tym, że nie mam prawa do życia. Nawet w prawdziwych związkach ludzie mają wolność. No i na pewno nie było tam nic o śledzeniu mnie. Jeśli chciałaś wiedzieć o mojej mamie albo Magdzie, mogłaś zapytać.
Dla niego byłam tylko klientką
Byłam wstrząśnięta. Zabolało mnie jednak nie to, że profesja Jonasza wydaje mu się czymś tak oczywistym, ale to, że z taką lekkością mówi o umowie i jej zasadach. Uświadomiłam sobie, że podczas gdy ja zaczynałam usychać z miłości do niego, dla niego nie było to nic więcej niż zobowiązanie zawodowe.
– Nie jestem do końca taki, jak ci się wydaje – tłumaczył ciągle łagodnie. – Trochę grałem przed tobą, żebyś była zadowolona. Teraz to już chyba nie ma sensu. Zresztą nie planowałem być chłopakiem na godziny do końca życia
To był ostatni raz, gdy się spotkaliśmy, choć nie ma dnia, abym o nim nie myślała. Czasem mam ochotę go śledzić, wpaść do jego domu, zrobić coś okropnego, ale racjonalna strona mojej natury podpowiada mi, że to nie ma sensu. Zaproponowałam umowę, a on się zgodził. To ja nie dotrzymałam jej warunków, bo się zakochałam.
Czytaj także: „Każdej jesieni jeździliśmy z żoną w góry. Odkryłem, że tak romansuje z drwalem, że aż wióry lecą, a ze mnie struga pajaca”
„Nie wiedziałem, dlaczego to imię mnie prześladowało. Do momentu, aż dowiedziałem się o największej tajemnicy matki”
„Mój kochanek cały czas kłamał, że nie sypia już z żoną. Rzucił mnie błyskawicznie, gdy ona zaszła w ciążę”