„Ledwo ciułaliśmy grosz do grosza, bo szef męża co miesiąc grał nam na nosie. Za uczciwą pracę dostawał figę z makiem”

Załamane małżeństwo fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Już od dawna chciałam wrócić do pracy. Druga pensja bardzo by nam się przydała i to wcale nie dlatego, że mąż mało zarabia. Po prostu jego wypłaty są niczym loteria. Nigdy nie wiadomo, co trafisz. Raz dostaniesz dużo, innym razem mało, a jeszcze innym nic”.
/ 15.08.2022 14:30
Załamane małżeństwo fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Sławek i ja jesteśmy małżeństwem od czterech lat, mamy dwuletnią córeczkę, Kasię, którą się opiekuję. Jest wciąż za mała, by wysłać ją do przedszkola, na dziadków nie możemy liczyć, a na opiekunkę nas nie stać.

I wtedy się zaczęło…

Gdyby nie to, już dawno wróciłabym do pracy. Druga pensja bardzo by nam się przydała i to wcale nie dlatego, że mąż mało zarabia. Po prostu jego wypłaty są niczym loteria. Nigdy nie wiadomo, co trafisz. Raz dostaniesz dużo, innym razem mało, a jeszcze innym nic.

Sławek zaczął pracować w swojej firmie, jeszcze zanim się poznaliśmy. I na początku wcale nie narzekał. Wszystko było zgodnie z ustaleniami, do niczego się nie mógł przyczepić. Dobrze dogadywał się z szefem, dwa razy nawet awansował, z czego był bardzo dumny.

Jednak jakiś rok temu, akurat, gdy kończył mi się urlop macierzyński, a co za tym idzie pieniądze, nieoczekiwanie zjawił się u Sławka w firmie… nowy szef. Brat poprzedniego, który zmuszony zająć się chorą żoną, bezterminowo powierzył Krzysztofowi pieczę nad wszystkim. I wtedy się zaczęło…

Najpierw okazało się, że elastyczny dotychczas czas pracy mojego męża, został wciśnięty w sztywne ramy. Za każde spóźnienie lub wcześniejsze wyjściem – albo potrącano mu kasę z wypłaty, albo kazano zostawać po godzinach. Ponieważ Sławek ma pracę typowo zadaniową, która nie wymaga siedzenia przy biurku od 8 do 16, a jedynie rzetelnego wywiązywania się z terminów, wiadomo – wkurzył się. Jednak rozmowa z nowym przełożonym nie przyniosła skutku.

– Powiedział mi, że nie obchodzi go, czy mam co robić, czy nie – muszę siedzieć w robocie do końca! – żalił mi się. – I dodał, że skoro są takie chwile, gdy pracy nie ma, trzeba mi obciąć etat!

Na szczęście Krzysztof nie spełnił swojej groźby w stosunku do Sławka, natomiast nie ominęło to dwóch innych pracowników. W ramach „oszczędności” obcięto im pensje i zmniejszono liczbę godzin. Oczywiście tylko w teorii, bo zakres ich obowiązków pozostał bez zmian.

Najgorsze jednak przyszło zaraz potem

Do 10 dnia każdego miesiąca zawsze wypłacana była pensja za miesiąc poprzedni. To była nieprzekraczalna granica. Okazało się jednak, że każdą granicę można przekroczyć. Najpierw spóźniał się z wypłatami dzień, dwa. Potem pieniądze przychodziły tydzień później, następnie wymyślił sobie, że najpierw przeleje połowę, a po dwóch tygodniach drugą. Wreszcie rozbestwił się do tego stopnia, że wypłacał, ile chciał, i kiedy chciał.

Oczywiście ludzie burzyli się i protestowali. W wyniku tego trzech pracowników zostało zwolnionych, a w ich miejsce przyszli dużo tańsi studenci, których trzeba było wszystkiego uczyć od podstaw. Strach padł na wszystkich w firmie. Większość, tak jak mój mąż, miała rodziny, dzieci i nie mogła sobie pozwolić na to, by stracić pracę. A jednak ludzie powoli zaczęli się wykruszać. Składali wymówienia.

– Uciekają jak szczury z tonącego okrętu – wzdychał mój mąż.

– Może i na ciebie przyszła pora?

Mąż zaczął szukać innej pracy, kiedy podliczył szefa i okazało się, że ten wisi mu już prawie 2000 zł. W dodatku pojawił się problem urlopów. Kilkakrotnie miała miejsce sytuacja, w której musieliśmy odwoływać już opłacony wyjazd, bo mężowi cofnęli wolne.

O ile straty finansowe z tego tytułu można jeszcze przeboleć, o tyle denerwowało nas, że niczego nie mogliśmy zaplanować. Bo Krzysztof potrafił nie odpowiadać (mimo tysiąca telefonów i mejli) na wnioski urlopowe aż do ostatniej chwili. A któregoś razu, gdy spędzaliśmy akurat tydzień w górach, mąż musiał w samym środku urlopu wracać do Warszawy, żeby przesiedzieć 8 godzin w firmie, w której kompletnie nic się nie działo. Oczywiście na benzynę tam i z powrotem wydał więcej niż tego dnia zarobił.

Sławek szukał, szukał i w końcu znalazł

Fajna praca, blisko domu, w dodatku za nieco wyższą pensję. Przyjęli go! Z radosnym uśmiechem wręczył Krzysztofowi wypowiedzenie, a ten… zaczął go wręcz błagać na kolanach, żeby został! Nagle mój mąż okazał się absolutnie niezastąpiony i najlepszy z najlepszych. To była pierwsza pochwała, jaką kiedykolwiek usłyszał od szefa.

– Obiecał mi zwrócić dług wraz z najbliższą pensją, a od przyszłego miesiąca awansować na stanowisko kierownika, jeśli zostanę – powiedział mi Sławek po powrocie do domu.

– I co? – spytałam, ale on odparł, że nie wie i przyszedł się mnie poradzić.

Wyższe stanowisko oznaczało dla męża nowe doświadczenie i… o ponad 1000 zł wyższą pensję. Może powiecie, że jesteśmy głupcami, ale uzgodniliśmy, że Sławek zostanie w firmie. Teraz zaczynamy tego żałować.

Owszem, mój mąż został kierownikiem. Mija już drugi miesiąc, odkąd objął to stanowisko, a wraz z nim nowe obowiązki. Jednak do tej pory wciąż nie zobaczył ani zaległej kasy, ani aneksu do umowy o pracę, w którym widniałaby wyższa pensja. Tysiąc razy próbował się z szefem umówić, ale ten zawsze jest bardzo zajęty. Przyznam szczerze, nie wiemy już co robić… Co gorsza, nie my jedni jesteśmy bezsilni wobec bezczelności niektórych pracodawców.

Czytaj także:
„Nie chciałam spędzić życia w garach, jak mama, ale po ślubie stałam się darmową kuchtą męża. Nigdy mi nawet nie podziękował”
„Córka kupiła synom tablety, żeby mieć święty spokój. Co z niej za matka? Teraz nie robią nic poza graniem”
„Zrobiliśmy sobie z mężem przerwę, by za sobą zatęsknić. Gdy ja zalewałam się łzami, jego smutki leczyła kochanka”

Redakcja poleca

REKLAMA