„Latami staraliśmy się o dziecko, traciłam już nadzieję. W końcu się udało, ale… to nie mój mąż jest ojcem”

Długo nie mogłam zajść w ciążę fot. Adobe Stock, comzeal
Nie mam odwagi zrobić badań na ojcostwo. Dałoby radę to zorganizować bez wiedzy Marka, ale boję się odpowiedzi. Przyglądam się śpiącej córeczce i szukam w niej podobieństwa do męża.
/ 28.11.2021 14:26
Długo nie mogłam zajść w ciążę fot. Adobe Stock, comzeal

Niczego bardziej nie pragnęłam niż tego, by zostać mamą. Oboje z mężem marzyliśmy o dziecku. I długo na nie czekaliśmy. Aż w końcu stał się cud. W całym tym ogromie szczęścia jest tylko jedno „ale”…

Marka poznałam w pracy i z miejsca zaiskrzyło. Oboje wiedzieliśmy, że to jest to.

Coś na całe życie

Dwie pokrewne dusze, fizyczne przyciąganie, magia. Im dłużej się znaliśmy, tym bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy sobie pisani. Szybko zamieszkaliśmy razem, a od zgodnego wspólnego mieszkania do małżeństwa – krótka droga.

Marek poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam bez wahania. Byliśmy szczęśliwi, z ufnością patrzyliśmy w przyszłość. Pierwsze rysy na naszym małżeństwie pojawiły się, gdy postanowiliśmy mieć dziecko. Mimo wielu prób nie mogłam zajść w ciążę. Na razie nie panikowałam, zdarza się, zwłaszcza w dzisiejszym zabieganym świecie. Zwróciliśmy się do lekarzy, przeszliśmy badania i ze zdumieniem odkryliśmy, że żadnych przeciwwskazań ani przeszkód fizycznych nie ma.

– Czasami problem leży w głowie pacjentki – starszy lekarz uśmiechnął się życzliwie. – Może za bardzo pani chce tego dziecka. Proszę tyle o tym nie myśleć i zdać się na los.

Łatwo mu mówić. Miałam już trzydzieści pięć lat. Uważałam, że to ostatni dzwonek na ciążę.

– Justysiu, nie przejmuj się tak – pocieszał mnie mąż. – Na pewno się uda.

Nie podzielałam jego optymizmu

Nawet podejrzewałam, że nie pragnie tego dziecka tak bardzo jak ja. Niemowlę wywróciłoby nasz świat do góry nogami, stałoby się najważniejsze. Może Marek się tego bał? Zaczęłam szukać informacji w internecie i łapać się najrozmaitszych sposobów – czasami naprawdę absurdalnych.

Najgorsze zaś było to, że zaślepiona pragnieniem urodzenia dziecka, oddaliłam się od Marka. Przestał być ukochanym mężem, przyjacielem, a stał się dawcą nasienia. I tak go traktowałam, z czego wtedy nie do końca zdawałam sobie sprawę. Nie pytałam, czy ma ochotę na seks.

Traktowałam go instrumentalnie. Liczyło się tylko to, że nadszedł dzień płodny, i żądałam od niego, by stanął na wysokości zadania. Kolejne próby i nic. Załamałam się. Płakałam albo milczałam całymi dniami, popadałam w stany depresyjne albo byłam nadpobudliwa i agresywna.

Kompletnie się rozregulowałam. Marek starał się mnie wspierać, pocieszać, zachowywać spokój, skoro ja go straciłam, ale moje zachowanie zaczęło go przerastać. Sytuacja nabrzmiewała i pewnego wieczoru Marek przeniósł się na kanapę w salonie.

– Mam już tego dosyć – powiedział. – Mam dość takiego życia, takiego traktowania. Czy ty nie widzisz, co nam robisz? Kocham cię, a ty niszczysz nasze małżeństwo. Przecież możemy być szczęśliwi nawet bez dziecka.

– Ale ja chcę mieć dziecko! – upierałam się i nic do mnie nie docierało.

To już nie był instynkt macierzyński, tylko jakaś obsesja.

– Możemy adoptować malucha…

O takiej opcji też nie chciałam słyszeć. Podobnie jak nie dostrzegałam, że żyjemy jak dwoje prawie obcych ludzi, którzy spotykają się wyłącznie w sypialni. Nie dla przyjemności, nie z namiętności, nie z czułości, ale z powodu mojego obsesyjnego pragnienia posiadania dziecka.

Co gorsza, podświadomie miałam żal do Marka, chociaż wiedziałam, że to nie jego wina. Prędzej moja, bo za bardzo chciałam. Nie czułam podniecenia na myśl o dotyku Marka. Wręcz musiałam się zmuszać. Oto, co się dzieje, gdy seks staje się środkiem do celu, zamiast być wyrazem miłości.

Zresztą w naszą miłość też zaczęłam wątpić

Choć po paru nocach spędzonych w salonie Marek wrócił do sypialni. Tyle że gorącej atmosfery nie było w niej od dawna.

– Dostałaś zaproszenie na spotkanie klasowe – mąż wręczył mi pewnego dnia ozdobną kopertę.

Obejrzałam podejrzliwie list. Kto w dzisiejszych czasach wysyła koperty w kwiatki? No tak, Marzena, moja koleżanka z liceum. Przeczytałam treść zaproszenia, ale nie miałam ochoty na spotkanie z ludźmi, których nie widziałam od wieków.

– Bez osoby towarzyszącej? – Marek zerknął mi przez ramię.

– Spotkanie naszej dawnej klasy...

– Pójdziesz?

Zanim mu odpowiedziałam, sprawdziłam w kalendarzyku, kiedy przypadają moje dni płodne. Tak się porobiło: kalendarzyk wyznaczał terminy moich wyjść z domu. Wymieniona w zaproszeniu sobota przypadała na pierwszy dzień niepłodny.

Przynajmniej tak wskazywał kalendarzyk. W zasadzie mogłam iść, tylko po co? O czym będę gadać z tymi ludźmi? O rodzinie, dzieciach? Oni będą się chwalić przychówkiem, pokazywać zdjęcia… A ja co?

Zdecydowałam się w ostatniej chwili

Marek jechał w piątek do swojej mamy, by jej pomóc w remoncie. Miał wrócić w niedzielę wieczorem.

– No to jednak wybiorę się na ten szkolny zjazd – oznajmiłam, gdy pakował torbę.

– Świetnie – uśmiechnął się łagodnie. – Odpoczniesz, zrelaksujesz się…

Chyba wciąż wierzył, że wcześniej czy później wróci to, co kiedyś było między nami. Albo doczekamy się dziecka, albo w końcu odpuszczę. Kochał mnie, wciąż mnie kochał… Czemu nie umiałam się tym cieszyć, czemu jego miłość mi nie wystarczała?

Początkowo na spotkaniu czułam się nieswojo. Nie widziałam tych ludzi od lat, niektórych ledwie pamiętałam. Siedziałam przy stole, piłam drinka i słuchałam rozmów. Tak jak przypuszczałam, chwalili się – pracą, zarobkami, nowymi samochodami, domami, mieszkaniami, no i oczywiście dziećmi. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Dopiłam drinka i zamierzałam wyjść.

– Justyna? – obok mnie usiadł przystojny facet w moim wieku.

– Tak, a ty... – zmrużyłam oczy, przyglądając się mężczyźnie.

Kogoś mi przypominał, tylko kogo? Adama? Arka?

– Robert! – wykrzyknęłam zdumiona i ucieszona.

Mężczyzna kiwnął głową z uśmiechem. Robert był moją sympatią w drugiej klasie. Przynosił mi lizaki, a ja pozwalałam mu odpisywać zadania z polskiego. Czasami odwiedzał mnie w domu, a rodzice żartowali, że mam adoratora. Ot, młodzieńcze zauroczenie.

Zapamiętałam go jako szczupłego chłopaka w okularach. Teraz siedział obok mnie postawny, przystojny mężczyzna, z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.

– Co u ciebie słychać? – zainteresował się. – Zaczekaj – mruknął, widząc, że otwieram usta. – Napijemy się po drinku i pogadamy porządnie, dobrze? – zaproponował, patrząc mi głęboko w oczy.

Nie odmówiłam. Tak samo nie odmówiłam kolejnego drinka i jeszcze kolejnego. Siedzieliśmy i gadaliśmy. Nie wiedzieć kiedy zwierzyłam mu się z moich problemów z zajściem w ciążę.

– Współczuję – przykrył moją dłoń swoją. – Moja żona nigdy nie chciała mieć dzieci. Może wam się uda. Ja byłbym szczęśliwy jako tata...

Siedziałam tam, w głowie mi szumiało, było mi dobrze. Miłe ciepło dłoni Roberta promieniowało na całą moją rękę, na całe ciało... Kiedy mnie rozbierał u siebie, też to czułam: ciepło przechodzące w gorąco… Chciałam wrócić do domu, naprawdę, ale byłam wstawiona i Robert zaproponował, że zamówi taksówkę i mnie odwiezie.

Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale już w taksówce zaczęliśmy się całować. Dotyk Roberta przypomniał mi dawne chwile z Markiem, kiedy jeszcze bliskość fizyczna nie kojarzyła się obowiązkiem. Poddałam się temu i zaproponowałam:

– Jedźmy do ciebie.

Pojechaliśmy...

Rano wymknęłam się chyłkiem i wróciłam taksówką do domu. Było mi tak wstyd, że nie potrafiłam spojrzeć na siebie w lustrze.

„Chryste, co ja najlepszego zrobiłam?! Co teraz będzie?” – całą niedzielę zadręczałam się wyrzutami.

Wreszcie postanowiłam: „To się nie może wydać, nigdy!”.

Doprowadziłam się do porządku, zrobiłam na kolację ulubioną zapiekankę Marka i upiekłam ciasto. Kiedy mąż wrócił, udawałam Żonę Miesiąca. Uśmiechałam się, krzątałam po kuchni, podając posiłek, zagadywałam.

– Co tam u mamy? Jak remont? Bez problemu?

Patrzył na mnie ze zdziwieniem. Chyba przesadziłam. Dawno nie byłam dla niego taka serdeczna.

– Mama zdrowa. Pomalowałem kuchnię i pokoje. Bez problemów – zrelacjonował i wciąż mi się przyglądał. Jakby podejrzliwie.

– Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej...

Zamarłam. Czyżby się domyślił? Mam na twarzy wypisaną zdradę?

– Ja? Ale w jakim sensie? – grałam na zwłokę.

– Humor ci się poprawił, uśmiechasz się, rozmawiasz ze mną, gotujesz dla mnie – wymieniał. – Nie tyle wyglądasz, co zachowujesz się inaczej. Chyba miałem rację, że to spotkanie dobrze ci zrobi. Czasami dobrze jest wyjść z domu, spotkać się z ludźmi...

– Najwyraźniej – zgodziłam się z nim, zadowolona, że nie domyślił się prawdziwego powodu.

Wieczorem, już w łóżku, przytuliłam się mocno do Marka.

– Tęskniłam za tobą – wyznałam cicho.

Nie kłamałam. Tęskniłam za nim od dawna, tylko sobie tego nie uświadamiałam. Zdrada otworzyła mi oczy. Czy naprawdę musiało do niej dojść, bym zrozumiała, że brakuje mi męża? Potrzebowałam bliskości, ale nie z Robertem czy jakimkolwiek innym facetem.

Pragnęłam Marka, jego kochałam i zawsze będę kochać. Dotarło do mnie, że wcale nie muszę mieć dziecka, żeby być szczęśliwą. Nie za cenę utraty ukochanego mężczyzny.

– Ja za tobą też tęskniłem – pocałował mnie delikatnie.

Tej nocy do naszej sypialni wróciła dawna namiętność, a do naszego życia spokój i wzajemna czułość. Marek znowu był najbliższą mi osobą, partnerem, ukochanym, towarzyszem, a nie potencjalnym ojcem naszego ewentualnego dziecka.

Zaczęłam się oswajać z myślą, że pozostaniemy tylko we dwójkę. Odstawiłam kalendarzyk. Z Robertem nie kontaktowałam się od tamtej nocy i nie zamierzałam tego robić. Wręcz się modliłam, by go przypadkiem nie spotkać. Nie dzwonił, nie próbował mnie odnaleźć, więc pewnie dla niego to też był nieplanowany skok w bok, jednorazowe szaleństwo, którego nie zamierzał kontynuować.

Oby. W moim małżeństwie wszystko zaczynało się na powrót układać. Wymazałam z pamięci zdradę, jakby jej nie było, pogrzebałam ten eksces. Opóźniający się okres jakoś mnie nie zmartwił, nie zastanowił… Aż pewnego poranka zerwałam się z łóżka i popędziłam do łazienki. Myślałam, że czymś się strułam, stąd mdłości i wymioty.

Ale ciągnęły się przez kilka dni, nieco za długo jak na banalne zatrucie pokarmowe. Coś mnie tknęło i zrobiłam test. Dwie kreski. Ciąża! Czym prędzej umówiłam się na wizytę u ginekologa, który stwierdził, że maluszek ma już dwanaście tygodni i rozwija się prawidłowo. Zdrętwiałam. Dwanaście tygodni?

W domu odszukałam kalendarzyk, który wrzuciłam do szuflady. Dwanaście tygodni temu byłam na spotkaniu klasowym... Dwanaście tygodni temu zdradziłam męża... Marek? Czy Robert? Do dzisiaj nie wiem, który z nich jest ojcem Julki.

Nie mam odwagi zrobić badań na ojcostwo. Dałoby radę to zorganizować bez wiedzy Marka, ale boję się odpowiedzi. Przyglądam się śpiącej córeczce i szukam w niej podobieństwa do męża. Marek jest szczęśliwy i kocha Julkę z całego serca. Znienawidziłby mnie, gdyby się dowiedział, że nie jest jego.

A na pewno nigdy by mi nie wybaczył

Wcale nie chcę burzyć jego szczęścia. Nie chcę niszczyć naszego świata. Nie zamierzam dobrowolnie wyznać prawdy, ale mogę nie mieć na to wpływu. Takie sekrety lubią wcześniej czy później wyjść na jaw. Nie wiem, co zrobię, jak sobie poradzę, gdy do tego dojdzie. Po prostu czekam i mam nadzieję, że Julka jest córką mojego męża.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA