„Latami nie widziałam córki, która zamieszkała w Stanach. Trudno, wystarczą mi dzieci, które zostały w Polsce”

Nie chciałam odwiedzić córki za granicą fot. Adobe Stock, fizkes
Brakowało mi Hani, ale nie na tyle, żebym chciała ją odwiedzać. Dzieci zapewniły mi bilet i zawiozły na lotnisko, a ja... wróciłam do domu, jak tylko się odwrócili. Co jeśli umrę na obczyźnie? Albo wnuki mnie nie poznają po powrocie?
/ 16.02.2022 05:42
Nie chciałam odwiedzić córki za granicą fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy Hania powiedziała mi, że leci do Stanów, nie miałam nic przeciwko temu. Jej koleżanka, która wyszła za mąż za Amerykanina, zaprosiła ją do siebie na kilka tygodni.

– No pewnie, weź zaległy urlop i rozerwij się trochę – powiedziałam jej nawet.

Skąd mogłam wiedzieć, że tak jej się tam spodoba, że nie tylko zostanie za oceanem, ale nawet wyjdzie tam za mąż. Zresztą, co ja się jej dziwię. Pewnie tak samo bym zrobiła, gdybym była młodsza. Szkoda mi tylko, że swoje wnuki widuję raz na parę lat, kiedy Hania ma możliwość przyjechania do Polski.

Zresztą, bilety są drogie, a samolotami strach teraz latać…

Na szczęście nie zostałam tutaj całkiem sama

Mój mąż, co prawda, umarł wiele lat temu, ale wciąż mam na miejscu drugą córkę i syna. Marek mieszka z rodziną u nas w domu, a Gośka w sąsiedniej miejscowości, więc nie jest tak, że nie mam się do kogo odezwać, a i szklankę wody zawsze ktoś mi poda. Czasami tylko zastanawiałam się z nostalgią, jak też tam się mojej Hani mieszka, na obczyźnie. Przysyłała mi, co prawda, mnóstwo zdjęć, rozmawiałyśmy często przez tego całego Skype’a, ale to jednak nie to samo, co zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Gośka i Marek byli w Stanach jeszcze w czasie studiów, ale jakoś nigdy się nie złożyło, żebym i ja się zabrała. Obiecywaliśmy sobie z Mieciem, że może kiedyś, na emeryturze… Pojedziemy wygrzać stare kości na plaży pod palmami, obejrzymy te wszystkie cuda, które widzieliśmy na filmach… Niestety, nie było nam dane. Miecio umarł tydzień po przejściu na emeryturę, nawet nie zdążył pojechać na ryby, o czym marzył...

Ja też porzuciłam dawne marzenia

Zaczęły się rodzić wnuki, trzeba było się nimi zająć, do tego jeszcze sobie dorabiałam do emerytury jako księgowa… Nie myślałam już, że kiedykolwiek wybiorę się do Ameryki. Narzekałam na to, psioczyłam, że mam taką niską emeryturę, ale w gruncie rzeczy byłam zadowolona, że nie muszę wsiadać do tej latającej puszki i zdawać się na pastwę losu. Aż nadeszły moje sześćdziesiąte urodziny.

Zebrała się cała rodzina, dzieci pozapraszały wujków i ciotki, chociaż prosiłam je, żeby nie robiły cyrków, bo co ja mam się przyznawać, że już kopę lat mam na karku? Przyjęcie odbyło się jednak bardzo uroczyście, nie musiałam ani kiwnąć palcem, bo moja córka i synowa wszystko przygotowały, więc tylko siedziałam i zabawiałam gości.

W pewnym momencie w kuchni zrobiło się jakieś małe zamieszanie, a po chwili mój najmłodszy wnuczek przydreptał do mnie, niosąc bukiet róż – pewnie, jak się domyślałam, sześćdziesiąt. Wymamrotał wierszyk, którego od tygodnia uczyła go Gośka i zawstydzony uciekł w jej objęcia.

– Mamo, masz tam jeszcze coś – powiedział Marek, kiedy już się nazachwycałam bukietem i odłożyłam go na stół.

Mało nie zasłabłam, kiedy wyciągnęłam spomiędzy kwiatków jakąś kopertę. Domyślałam się już, o co chodzi…

– Mamo, lecisz do Stanów! – wyściskała mnie Gosia. – Cieszysz się?

– Bardzo – powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.

Bo i co miałam powiedzieć? Wykosztowali się, żeby mi radość sprawić, skąd wiedzieli, że to jest ostatnia rzecz, jakiej bym chciała w życiu?

– Hanka też się cieszy, że przylecisz – ciągnęła dalej Gośka. – I jej dzieciaki już nawet się chwaliły w szkole, że babcia wreszcie ich odwiedzi…

Uśmiechałam się dalej, ale było mi coraz mniej po temu. Na szczęście impreza miała się już ku końcowi i wszyscy szli do domu, obgadując mnie pewnie po drodze, jaka to ja szczęśliwa jestem. Ja za to włożyłam ten przeklęty bilet na dno szuflady, modląc się, żeby jakimś cudem stamtąd wyparował.

Niestety, nie zrobił mi tej uprzejmości

Gośka zaraz zaczęła planować szczegóły mojej wielkiej wyprawy.

– Lecisz za trzy miesiące – oznajmiła mi spokojnie, jakbym wybierała się do kościoła na mszę! – Pomyśleliśmy, że będziesz chciała spędzić tam kilka miesięcy, akurat dzieciaki będą miały wakacje…

Taka była zadowolona z siebie, że nie miałam serca jej powiedzieć, że wolałabym koło Miecia spocząć niż do tej całej Ameryki lecieć. Machina jednak ruszyła i dzieci woziły mnie to do fotografa, żeby zrobić zdjęcia do paszportu, to do ambasady z podaniem o wizę. Miałam jeszcze cichą nadzieję, że może wcale mi tej wizy nie przyznają i jakoś się mi upiecze. Nic z tego.

Widać popatrzyli na mnie i uznali, że nowego życia nie chcę tam zaczynać i że wrócę. Odebrałam więc paszport i zaczęło się wielkie szykowanie.

– Musisz kupić sobie nowe ciuchy – oznajmiła mi Gośka. – Trzeba się przecież jakoś prezentować w tych Stanach!

I zaczęłyśmy ganiać po galeriach. Nie powiem, nawet mi się to spodobało. Nigdy w życiu nie odważyłabym się włożyć czerwonego żakietu, ale skoro żadna sąsiadka nie miała mnie w nim widzieć… Wnuczek usiłował wbić mi do głowy kilka angielskich słów, żebym umiała się odezwać, ale nie bardzo mi to szło. Im bliżej był dzień wyjazdu, tym więcej ludzi się schodziło do nas, żeby życzyć mi dobrej podróży. Pewnie mieli nadzieję, że przywiozę im potem dolary, nie wiem.

Przyszła nawet moja sąsiadka Edyta i wręczyła mi zawinięty pakunek.

– Żebyś im pokazała, że też potrafimy się ubrać, tam, za oceanem – powiedziała z dumą.

Wszystko pięknie, tylko że w paczuszce był sweter dziergany na drutach, w renifery i śnieżynki.

– Tam przecież będzie lato – powiedziałam jej dyskretnie, bo naprawdę wzruszyłam się jej gestem.

Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że coś mi da, bo cały czas darłyśmy ze sobą koty.

– Jakie lato! – oburzyła się. – Lato to u nas będzie, a tam jest inna półkula!

„Chyba jednak nie powinnam była jej w szkole podpowiadać na sprawdzianach z geografii” – pomyślałam.

Nie chciałam jednak się z nią kłócić, bo zdałam sobie naglę sprawę, że kto wie, może to ostatni raz, kiedy mam okazję ją zobaczyć.

Kto wie, co mi przyniesie przyszłość?

Podziękowałam więc pięknie za sweter i włożyłam go na dno szafy. Przyrzekłam sobie, że jak szczęśliwie wrócę, to zaraz go spruję i zrobię z niego coś przyzwoitego. Nadszedł w końcu termin mojego wylotu. Od kilku dni chodziłam z głową zadartą ku górze, żeby popatrzeć sobie na samoloty, czy bardzo wysoko latają, i czy czasami któryś nie spada. Na szczęście mieszkamy nie tak daleko lotniska, więc nie musiałam zarywać nocy.

Żadnej jednak mi to różnicy nie robiło, bo i tak nie mogłam zmrużyć oka. Cały czas rozmyślałam, jak to będzie. Co prawda wszystko w domu było już dograne, znaleźliśmy nawet opiekunkę dla moich wnuków, i dzieci obiecywały, że zajmą się grobem Miecia, jak mnie nie będzie. Ale kto tam przewidzi, czy rzeczywiście to zrobią, młodzi teraz tacy zalatani, nie mają nawet czasu dla siebie, a co dopiero dla zmarłych. Przekręciłam się z westchnieniem na drugi bok. Dzieciaki pewnie trochę urosną, to może nawet i mnie nie poznają, jak przyjadę… A kto przerobi wszystkie śliwki na powidła i jabłka na kompoty? A jak – tu się przeraziłam – nie daj Boże pomrę tam gdzieś, na obczyźnie, to jak ja się z moim Mieciem znajdę?

Rano Marek odwiózł mnie na samolot, pomógł z walizkami, zaprowadził na odprawę… Musiał więc się bardzo zdziwić, kiedy, po powrocie z pracy, zastał mnie siedzącą w kuchni i gotującą zupę. Moje wnuki siedziały obok mnie i zajadały racuchy.

– Mamo? Samolot nie poleciał? – zapytał słabym głosem mój syn.

– Rozmyśliłam się – oznajmiłam mu z dumą. – Doszłam do wniosku, że jednak nie będę na stare lata ciągnęła się za ocean. A za bilet oddam wam pieniądze, nie bój się!

– Wiedziałem, że nic z tego nie będzie – machnął tylko ręką Marek.

Na szczęście dzieci nie miały do mnie żalu. Za to sąsiedzi, kiedy się dowiedzieli, złazili mi się do domu jak szarańcza i dziwili, że nie wykorzystałam takiej szansy. Tylko Edyta się nie dziwiła.

– Przyszłam odebrać mój sweter – zapowiedziała mi. – Jak nie jedziesz do Ameryki, to ci niepotrzebny.

No to go oddałam, jeszcze by powiedziała, że go od niej wyłudziłam… Wieczorem poszłam na cmentarz, odwiedzić Miecia.

– Zostaję – powiedziałam mu.

I tak mi się coś wydaje, że mrugnął do mnie ze zdjęcia!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA