„Latami nie odwiedzałam taty na cmentarzu, bo kiedyś bardzo mnie rozczarował. Dziś wiem, że popełniłam ogromny błąd”

załamana dziewczyna fot. iStock by Getty Images, JulPo
„To wcale nie świadczy o tym, że byłam kiepską córką. Psycholog poradziła, abym dała sobie trochę czasu i odwiedzała grób tylko wtedy, kiedy naprawdę poczuję taką chęć. Poczułam lekką ulgę. To oznaczało, że mimo wszystko nie jestem jakimś bezdusznym potworem”.
/ 16.10.2024 20:38
załamana dziewczyna fot. iStock by Getty Images, JulPo

Nigdy nie zapomnę tamtego dnia – dwunastego kwietnia. Byłam wtedy w drugiej klasie liceum i po powrocie do domu dosłownie umierałam z głodu. Szybko umyłam ręce i popędziłam prosto do kuchni, żeby odgrzać sobie żurku. Akurat skończyłam nalewać zupę na talerz, kiedy usłyszałam trzask drzwi.

To weszła moja mama. Wystarczyło jedno spojrzenie na nią, stojącą w progu, by wiedzieć, że wydarzyło się coś okropnego. Coś, czego nie da się cofnąć. W jej oczach czaił się przytłaczający ból. Opadła bezwładnie na krzesło, nawet nie ściągając płaszcza.

Runął cały mój świat

– Mamo, co jest? – krzyknęłam. – O co chodzi?

Cisza.

– Mamo, no powiedz coś! – błagałam, prawie dostając zawału. – Błagam cię!

Kiedy mama wręczyła mi kartkę z wynikami badań ojca, zaniemówiłam. Przez moment gapiłam się osłupiała na tę kartkę papieru, a pieczęć lekarza i słowa diagnozy: rak płuca, zlewały się przed moimi oczami w jedną plamę. „Co takiego? Tatuś jest chory?".

– Nie jesteś już małą dziewczynką – wykrztusiła z siebie mama. – Masz już siedemnaście lat. Więc mogę ci szczerze o tym opowiedzieć.

Również opadłam na siedzenie. Zupełnie jakbym straciła siły. W mgnieniu oka odechciało mi się jeść. Przez kolejny tydzień nic nie przełknęłam. Z opinii medyków wynikało, że tacie zostało góra sześć tygodni. Może miesiąc. Runął cały mój świat.

Uporządkowany, choć nie bez skazy, ale przecież taki swojski. Wszystko się zmieniło, nic nie przypominało dawnych czasów. Wiosna straciła kolory. Wzięłam wolne w szkole, aby móc go odwiedzać w szpitalu podczas silnej chemioterapii. Ja i mama łudziłyśmy się, że los okaże się dla niego łaskawszy niż dla innych, że uda mu się pokonać chorobę.

Kiedy pozwolono mu spędzić weekend w domu, niemal oszalałam ze szczęścia. Ten czas stanowił dla mnie namiastkę normalności, której wcześniej w ogóle nie zauważałam i nie potrafiłam docenić. Godzinami przesiadywałam przy jego łóżku, ściskając jego dłoń. Czytałam mu na głos utwory Mickiewicza, Prusa i Czechowa. Te same dzieła literackie, które on kiedyś wieczorami czytywał dla mnie.

Mieliśmy tyle wspólnych planów

Prosiłam Boga, najlepiej jak potrafiłam: „Panie, zrób wszystko, aby mój tatuś wyszedł z tego cało, błagam Cię, nie zabieraj mi go. Ma dopiero 45 lat, tyle jeszcze może zrobić. Marzyłam, żeby zobaczył, jak moje życie się ułoży. Jaki kierunek wybiorę na studiach, czy zostanę mamą".

Planowaliśmy, że jesienią znów wyruszmy na wędrówkę po bieszczadzkich szlakach. Zamierzaliśmy zwiedzić włoskie i hiszpańskie miasta, nadrobić zaległości filmowe i książkowe. Niestety, los chciał inaczej. Mój kochany ojciec nas opuścił.

Ani jedna łza nie spłynęła po moim policzku. W głębi serca nie potrafiłam pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Czułam rozgoryczenie, że mnie opuścił, że zostałam sama. W środku kipiałam buntem. Gdy mama co tydzień w niedzielę odwiedzała jego grób, ja wykręcałam się nauką.

Nie miałam ochoty tam jechać. To było dla mnie zbyt trudne do zniesienia. Niby mama to akceptowała, jednak pewnego dnia, podczas obiadu…

– Ile jeszcze będziesz udawać, że nic się nie zmieniło? – zapytała z pretensją w głosie. – Odkąd tata odszedł, minęło sześć miesięcy, a ty odwiedziłaś go na cmentarzu zaledwie raz.

Nie dam rady tam pojechać – odparłam. – Po prostu nie potrafię. Tata mnie rozczarował!

– W twoim wieku, mając siedemnaście lat, nie możesz już zachowywać się jak małe dziecko – w głosie mamy dało się wyczuć narastające rozgoryczenie. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że dla niego najcenniejszym darem było życie? Bardzo cię kochał, ale choroba okazała się nieubłagana.

Tata złożył mi obietnicę

Oczywiście, że to do mnie docierało. Kompletnie nie miałam jednak pojęcia, czemu tak bardzo wypierałam to ze świadomości i reagowałam złością zamiast pogrążyć się w rozpaczy.

– Tata złożył mi obietnicę, że będę miała psa – oznajmiłam tonem sugerującym, że to sprawa wagi państwowej. – Wspominał również, że gdy osiągnę pełnoletność, podaruje mi auto.

– Kasieńko… – mama spoglądała na mnie ze smutkiem w oczach. – Mam wrażenie, że patrzę na kogoś obcego.

Nie poznawałam już samej siebie. Ukradkiem, bez jej wiedzy, udałam się do psychologa. Sympatyczna pani z włosami związanymi w kucyk ani mnie nie popędzała, ani nie osądzała. Po prostu uważnie słuchała tego, co mówię. Potem stwierdziła, że wszystkie moje odczucia są całkiem normalne, bo każdy inaczej przeżywa odejście bliskiej osoby.

We mnie rodzi się sprzeciw i gniew, ale to wcale nie świadczy o tym, że byłam kiepską córką. Poradziła, abym dała sobie trochę czasu i odwiedzała grób tylko wtedy, kiedy naprawdę poczuję taką chęć. Poczułam lekką ulgę. To oznaczało, że mimo wszystko nie jestem jakimś bezdusznym potworem.

Obchodziłam swoje urodziny

Kiedy kolejnego dnia opuściłam mury szkolne, ogarnęło mnie jakieś takie błogie i przyjemne uczucie... Obchodziłam swoje urodziny. Promienie słońca przyjemnie oświetlały moją twarz. Panował maj, cała przyroda rozkwitała i cudownie pachniało. Poczułam wewnętrzny impuls.

Ruszyłam do sklepu, aby kupić znicz oraz kwiaty. Na grobie mojego taty leżał zeschnięty wieniec. Pozbyłam się go, a do wazonu włożyłam świeże kwiaty i zapaliłam świeczkę. Trwałam przy grobie, cicho się modląc. Prosiłam tatę o wybaczenie, że byłam na niego zła i nie rozumiałam, co się ze mną działo.

Opowiadałam mu, jak bardzo za nim tęsknię i jak mocno mi go brakuje. Długo tam płakałam. Dopiero wtedy uwolniły się wszystkie moje łzy, które tłumiłam w sobie od czasu pogrzebu. 

Po powrocie do mieszkania zastałam mamę, która przygotowywała w kuchni herbatę.

Odwiedziłam cmentarz – oznajmiłam. – Kupiłam dla taty bukiet jego ulubionych kwiatów – białych tulipanów.

Mama mocno mnie objęła. Później, kiedy jadłyśmy kolację, do naszych uszu dobiegły ciche skowyty i tajemnicze drapanie zza drzwi wejściowych.

– Co to może być? – zwróciłam się do mamy z pytaniem wymalowanym na twarzy.

Kiedy usłyszała moje słowa, tylko uniosła ramiona w geście zrezygnowania.

– Sama zobacz – rzuciła, nakładając kolejną porcję surówki na talerz.

Podeszłam do wejścia i uchyliłam drzwi. Na progu, w niewielkim kartonie, dostrzegłam małego pieska – kundelka o oczach barwy węgla i błyszczącym nosku.

– Rany, nie wierzę! – wykrzyknęłam, biorąc go na ręce z rozczuleniem. – Skąd się tu wziąłeś, maluchu?

Szczeniaczek liznął mnie czule w nos i wydał z siebie pisk.

To nie zbieg okoliczności

– Mamusiu, chodź zobaczyć! – krzyknęłam podekscytowana.

Mama nie mogła w to uwierzyć, tak samo jak ja.

– Ale jakim cudem on się tutaj znalazł? – zapytała zdumiona.

W tym momencie do mnie dotarło.

– To nie zbieg okoliczności. Tatuś mi go podarował. Przecież obiecywał, że dostanę pieska na urodziny.

Psiak, który trafił do nas, to dziewczynka. Nazwaliśmy ją Wetlina, jak nasz ukochany zakątek w Bieszczadach. Mój i mojego taty. Kolejnego dnia poszłam do sklepu, żeby kupić jej jedzenie. Kiedy rozerwałam opakowanie, wypadła z niego karteczka z informacją: „Gratulacje, wygrywasz auto!".

Początkowo patrzyłam na tę wiadomość z ogromnym zaskoczeniem. Czy to możliwe? Samochód?! Cała się trzęsłam, gdy wybierałam numer na telefonie.

– Mamusiu, słuchaj! – krzyknęłam podekscytowana. – Nie zgadniesz, co się stało. Wylosowałam auto w konkursie!

Mama myślała, że sobie z niej żartuję, ale mówiłam serio. Po trzech dniach, w świetle kamer i aparatów, dostałam do ręki kluczyki do samochodu. Wtedy jeszcze bardziej brakowało mi taty.

– Wolałabym spędzić z tatą jeden dzień niż mieć wszystkie upominki świata – wyznałam mamie, ledwo powstrzymując płacz. – Wcześniej gadałam bzdury. O tym, że tata mi coś obiecał.

Mama ponownie objęła mnie z całych sił.

– Rozumiem, skarbie – odparła. – Ale twój tata zawsze spełniał swoje obietnice.

Katarzyna, 18 lat

Czytaj także:
„Rodzina zalewa mnie pytaniami o dzieci, a ja odbijam je jak tenisowe piłeczki. Chcę konesera, nie lesera”
„Miałam dość życia w biedzie z mamą, więc uciekłam do ojca. Obiecywał złote góry, a też nie śmierdział groszem”
„Chciałem być przy porodzie syna, ale miałem konkurencję. Żona uznała, że woli towarzystwo własnej matki”

Redakcja poleca

REKLAMA