– Kto jedzie nad morze po sezonie? – Ania była sceptycznie nastawiona do mojego pomysłu. Przyjechałyśmy do mamy i popijając kawę, rozmawiałyśmy.
– Ja – odparłam niezrażona jej marudzeniem. – Mniej ludzi, spokojniej, zero kolejek po rybę... – przedstawiałam argumenty.
– Zimno, deszczowo, mokry piasek, lodowate morze – kontratakowała. – Trzeba było jechać z nami w lipcu.
– Oj, siostra – mruknęłam – przecież wy jechaliście z dziećmi.
– Właśnie. O dzieciach też mogłabyś już pomyśleć... – zawiesiła znacząco głos.
– Żeby mieć dzieci, trzeba mieć męża – wtrąciła swoje trzy grosze mama.
– Teraz takie czasy, że można mieć i bez męża – burknęłam.
– A ty w ogóle zamierzasz wyjść za mąż? – uczepiła się tematu moja siostra.
– Córeczko, masz już swoje lata... – mama spojrzała na mnie z troską, jakbym już jedną nogą stała w grobie.
Westchnęłam i zerknęłam na zegarek.
– Ojej, muszę już lecieć! – wykrzyknęłam. – Zasiedziałam się, a na piątą mam klientkę.
Nie znosiłam, gdy ktoś wypytywał o moje plany małżeńskie. Choćby dlatego, że trudno myśleć o ślubie, gdy brakuje faceta, o którym mogłoby się powiedzieć: chcę z nim spędzić resztę życia. Pewnie, że próbowałam kogoś poznać, ale z marnym efektem.
Zaczęło się od chrapania...
Cieszyłam się na ten samotny urlop. Zamierzałam spacerować brzegiem morza, słuchać szumu fal i zajadać się smażonymi rybami. Czułam, że będę się świetnie bawić w swoim własnym towarzystwie, bo pogodziłam się w duchu z byciem czterdziestoletnią singielką – jednak lepiej brzmiało niż miano starej panny. Wyznacznikiem szczęścia nie jest przecież stan cywilny. Szczęście to stan duszy i umysłu. A ja lubiłam swoje życie i lubiłam siebie. Skoro mężczyźni nie umieli mnie docenić, ich strata. Byłam jak morze po sezonie. Dla znawców. Dla koneserów.
Siedząc już w pociągu, zadzwoniłam do mamy. Jak zwykle pełna obaw, życzyła mi spokojnej podróży, jednocześnie zaapelowała do mojego rozsądku, jakbym była nastolatką, która urwała się z rodzicielskiej smyczy.
– Pamiętaj, na samotne kobiety czyha wiele niebezpieczeństw, uważaj na siebie, unikaj obcych, nie włócz się Bóg wie gdzie.
– To mam unikać obcych czy szukać męża? A może szukać męża wśród znajomych?
– Co? – nielogiczność w serwowanych radach nieco moją mamę zdezorientowała.
– Nic – westchnęłam. – Będę na siebie uważać, obiecuję. Pa, mamo.
Mając przed sobą kilka godzin podróży, wyjęłam z podręcznej torby książkę. Zamierzałam pogrążyć się w lekturze, ale donośne chrapanie dobiegające z przodu wagonu, nie pozwalało skupić się ani na książce, ani nawet na myśleniu. Głośne dźwięki przeszkadzały również innym pasażerom.
– Jak ktoś tak piłuje, to nie powinien spać w pociągu – mruknęła starsza pani, podróżująca z wnuczką. – Co on sobie wyobraża?
Coraz donośniejsze odgłosy sprawiły, że podniosłam się poirytowana, by sprawdzić, kto tak chrapie. Podejrzewałam, że to ktoś starszy albo ze sporą nadwagą, albo jedno i drugie. O dziwo, „sprawcą” okazał się mężczyzna mniej więcej w moim wieku, szczupły, ubrany na sportowo. „Może jest chory” – pomyślałam, siadając z powrotem. Tak czy siak, czytać się nie dało, a moje myśli wciąż natrętnie krążyły wokół hałaśliwego pasażera.
Już w dzieciństwie drażniły mnie różne odgłosy wydawane przez ludzi. Głośne przeżuwanie, przełykanie, mlaskanie, sapanie, chrapanie, o puszczaniu gazów nawet nie wspominając. I z biegiem lat ta niechęć tylko się nasiliła. Teraz moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Rozejrzałam się po wagonie. Starsza pani ograniczyła swój protest do cichego gderania. Dwie nastolatki odgrodziły się od świata słuchawkami. Jakiś chłopak wpatrzony w swojego laptopa przeoczyłby pewnie nawet wybuch bomby. Kilka innych osób spoglądało to na chrapiącego, to na siebie.
Kiedy kolejne donośne chrapnięcie rozdarło powietrze, ktoś rozłożył bezradnie ręce, ktoś wzruszył ramionami, ktoś zachichotał… Ja nie wytrzymałam. Zerwałam się z miejsca i podeszłam do śpiącego mężczyzny. Potrząsnęłam go lekko za ramię.
– Halo, proszę pana...
Kiedy nie zareagował, szturchnęłam go.
– Przepraszam, ale przez pana chrapanie własnych myśli nie słyszę – powiedziałam nieco ostrzej, niż zamierzałam.
Mężczyzna niby otworzył oczy, ale nadal był nieco nieprzytomny.
– Aha... – pokiwał głową. – No tak… I co?
– I co? Może lepiej wyspać się w domu?
– Tak, tak, oczywiście... mam bilet.
– Rany boskie, człowieku – usłyszałam za plecami głos starszej pani. Podeszła do mnie i stanęła obok. – Toż chrapiesz tak, jakbyś zaraz miał zejść!
Mężczyzna wyprostował się i rozejrzał wokoło. Wyglądało na to, że wreszcie się ocknął.
– Mój mąż tak charczał przed śmiercią. Charczał, chrapał, aż umarł. I skończyło się chrapanie... – westchnęła z nostalgią.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
– Zapewniam panie, że jeszcze nie umieram i pociąg nie będzie miał opóźnienia z powodu mojego nieoczekiwanego zgonu – mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
Starsza pani przewróciła oczami i wróciła na swoje miejsce, a ja... zostałam. Przez dłuższą chwile przyglądałam się głośnemu pasażerowi. Był całkiem przystojny.
– Przepraszam, przemęczony jestem. Od kilku lat pierwszy urlop – mruknął.
– Aha – kiwnęłam głową.
Mężczyzna potarł palcami czoło.
– Gdybym przysnął i znowu chrapał, proszę mnie obudzić – poprosił. – Okej?
– Okej.
– Bardzo mi na tym zależy. Bo wie pani... nie chciałbym umrzeć, nieświadomy tego faktu – mrugnął łobuzersko okiem.
Dawno nie czułam takiej ekscytacji
Reszta podróży upłynęła w spokoju. Kończyłam czytać książkę, detektyw już miał mordercę na widelcu, gdy okazało się, że pociąg dojeżdża do mojej stacji docelowej. Prędko schowałam lekturę, pozbierałam swoje rzeczy i przesunęłam się w stronę drzwi.
– Pani też tutaj wysiada? – mężczyzna spojrzał na mnie z uśmiechem. – Piękne okolice. Mój pradziadek tu mieszkał.
– Tak, bardzo piękne – potwierdziłam.
– Urlop? Czy praca? – zainteresował się.
Pociąg stanął, drzwi się otworzyły. Trzeba było wysiadać.
– Urlop – rzuciłam, gdy tylko postawiłam walizkę na peronie.
– Więc może jeszcze na siebie trafimy. W razie czego na pewno mnie pani rozpozna… po chrapaniu.
Zaśmiał się wesoło, a potem pomachał mi ręką i odszedł, poprawiając wypchany plecak.
„Trochę szkoda” – pomyślałam.
Nie obraziłabym się na propozycję spotkania, wypicia kawy albo wspólnego spaceru brzegiem morza. Cóż, kolejny, który się na mnie nie poznał. Albo zajęty. Na pewno. Przystojny, dowcipny, nawet jeśli chrapie, niektórym kobietom to nie przeszkadza.
Niewielki pensjonat, gdzie zarezerwowałam pokój, sprawiał sympatyczne wrażenie. Równie miłe jak na zdjęciach w internecie. Po rozpakowaniu bagaży wyszłam na balkon, skąd roztaczał się widok na morze. Fale przechodzące w chmury, śmigające, skrzeczące mewy, statek na horyzoncie.
– Jak tu pięknie, jak cicho... – westchnęłam.
Przymknęłam oczy i opierając się o balustradę, oddychałam jesiennym, rześkim, morskim powietrzem.
– Co do ciszy nie byłbym taki pewien – dobiegł mnie męski głos.
Spłoszona spojrzałam w bok. Na sąsiednim balkonie stał mężczyzna z pociągu. Wciąż był tak samo przystojny. „Tylko nie to!” – jęknęłam w duchu.
– Nie wygląda pani na ucieszoną ze spotkania – zauważył kpiąco. – A już chciałem panią zaprosić na kawę...
– Żeby mnie z góry przeprosić za bezsenną noc, która stanie się moim udziałem za pana sprawą? – wyrwało mi się.
Mężczyzna wyłapał dwuznaczność i gruchnął śmiechem.
– Urocza bezpośredniość – powiedział, patrząc na mnie śmiejącymi się oczami. – Co prawda nie jestem taki szybki, ale… pani naprawdę mi się podoba, do nocy jeszcze daleko, więc kto wie, może faktycznie oboje nie pośpimy za dużo…
Oblałam się pąsem od stóp do głowy. Dawno nie czułam się tak zawstydzona i... tak podekscytowana.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Niech pani nie ucieka.
– Nie mam takiego zamiaru – mruknęłam.
– Nawet jeśli powiem, że cudnie się pani rumieni? O, właśnie tak! – znowu się zaśmiał, a ja znowu mogłam podziwiać jego urocze kurze łapki i dołki w policzkach. – Co do chrapania może nie będzie tak źle. Po pierwsze ściany są tu grube. Po drugie może pomogą wieczorne spacery brzegiem morza, oczywiście w pani towarzystwie.
Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi poważnie. Ale czy nie na tym właśnie polega flirtowanie?
– To jak, zgodzi się pani? Na przykład – rzucił okiem na zegarek – za godzinę?
Spojrzałam w niebo.
– Wygląda, jakby miało padać...
– Weźmiemy parasol – odparł niezrażony. – Mam na imię Robert. A pani?
– Marlena.
Podałam mu dłoń, którą uścisnął i przytrzymał… chyba trochę za długo.
– Zatem... Marleno, jeśli znajdziesz sposób na moje chrapanie, które, tak czuję, może stanowić jedyną przeszkodę na drodze do naszego szczęścia, wtedy natychmiast poproszę, abyś została moją żoną.
– A ja nie odmówię – zaśmiałam się.
Oboje dotrzymaliśmy słowa.
Marlena, 41 lat
Czytaj także:
„Myślałam, że życie w willi z bogatym mężem to bajka. Wolę się kisić w M1, niż co dzień szorować podłogi na 300 metrach”
„Z zapuszczonej wsi udało mi się wskoczyć na salony. Przekonałam się, że życie w luksusie to iluzja i ciągłe kłamstwa”
„Mąż na emeryturze zrzędził jak stetryczały dziad. Nieoczekiwana wiadomość sprawiła, że nabrał młodzieńczego wigoru”