„Latami mściłem się na mamie za to, że nie znałem ojca. Nie miałem pojęcia, że mogę być synem bandyty”

Nie wiedziałem, kto jest moim ojcem fot. Adobe Stock, THANANIT
„– Czemu wciąż się wdajesz w bijatyki? Skaranie boskie… Co z ciebie wyrośnie? Chuligan jakiś! – krzyczała matka. Byłem na nią wściekły, bo po prostu broniłem się, kiedy słyszałem w szkole docinki, że jestem „niczyj” i nawet nie znam własnego ojca”.
/ 12.04.2022 22:03
Nie wiedziałem, kto jest moim ojcem fot. Adobe Stock, THANANIT

Nie wyglądał na bandytę. Nie miał tatuaży ani zakazanej gęby. Ubrany był skromnie, ale dość schludnie. Zwyczajny facet, któremu życie dało w kość. Kto wie, może gdybyśmy się poznali w innych okolicznościach, byłbym w stanie go polubić.

Wychowywałem się bez ojca, o którym nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Jakby nie istniał. Wielokrotnie próbowałem się o nim czegoś dowiedzieć od mamy albo babci, ale zmieniały temat albo odpowiadały oschle:

– Twój ojciec nie żyje, koniec tematu.

Bycie półsierotą to nie grzech, ale fakt, że nic nie wiedziałem o swoim ojcu, prowokował złośliwe komentarze ze strony niektórych dzieciaków. Doprowadzało mnie to szału, więc często się biłem, broniąc honoru swojego i mojego nieznanego ojca.

Mama z babką załamywały nade mną ręce

– Maciek, czemu ty wciąż się wdajesz w bijatyki? Skaranie boskie z tym chłopakiem… Co z ciebie wyrośnie? Chuligan jakiś!

Nie chciałem się tłumaczyć. Poza tym byłem na nie zły. Czemu nie chciały mi powiedzieć prawdy, co ukrywały? Bo nie miałem wątpliwości, że coś ważnego przede mną ukrywają – i to też mnie wściekało. Gdzieś w liceum gniew minął, ale po latach znowu wrócił. Właśnie rozwiodłem się z żoną i bardzo przeżywałem to rozstanie. Na początku były miłość, namiętność i porozumienie dusz, wydawało mi się, że znalazłem kobietę idealną, na całe życie.

Ale po pięciu latach zaczęło się psuć. Moja żona nie chciała mieć dzieci, ja natomiast bardzo. Naciskałem na nią. Nie zamierzałem czekać w nieskończoność, chciałem zostać ojcem jak najszybciej. Pragnąłem załatać jakąś dziurę w swoim życiu i sercu, ale wtedy chyba nie do końca to sobie uświadamiałem. Nasze relacje się zmieniały, stygły. Przeoczyłem moment, gdy nieodwołalnie przekroczyliśmy granicę, zza której nie było już powrotu.

Po rozwodzie zamieszkałem u mamy

Rozgniewany, wciąż miałem do niej jakieś pretensje, często się kłóciliśmy. Nie umiałem zrozumieć powodów własnej złości, po prostu siedział we mnie jakiś uraz, jakiś niesłabnący żal, który dotyczył przeszłości. Potem mama zachorowała, a mnie dopadło okropne poczucie winy, że tak się zachowywałem, że przysporzyłem jej cierpień i smutku. Miała raka macicy, przerzuty, było wiadomo, że już nie wyzdrowieje.

Pamiętam jedną z naszych ostatnich rozmów w szpitalu. Płakała i bardzo chciała mi coś wyznać, ale nie potrafiła. Coś na temat ojca.

– Skrzywdzili mnie... – szepnęła, nie patrząc mi w oczy.

Cały czas odwracała głowę do ściany, jakby się wstydziła.

– Gdy byłam na studiach. Wtedy… nie wiedziałam, czy chcę cię urodzić, musisz zrozumieć…

Urwała i zaniosła się płaczem. Zacząłem ją uspokajać, że się nie spieszy, porozmawiamy później… Niestety, nie zdążyliśmy wrócić do tej rozmowy. Zmarła dwa dni później. po pogrzebie długo nie umiałem się pozbierać, nie widziałem dla siebie nigdzie miejsca ani celu. Wpadłem w jakiś marazm, przeszłością mamy też przestałem się interesować. Jakie to miało teraz znaczenie?

Prawdę poznałem trochę przypadkowo. Kilka miesięcy później, gdy rozmawiałem z babcią, wspomniałem, że mama przed śmiercią próbowała mi coś wyznać. Babcia zacisnęła usta i umknęła spojrzeniem w bok. Czyli wiedziała, o co chodzi.

– Powiedz. Dość tego milczenia, dość sekretów. Wreszcie mi to powiedz – prosiłem, a właściwie nalegałem, czując, że albo teraz, albo nigdy.

Babcia westchnęła.

– Tego nie da się powiedzieć delikatnie – zaczęła – więc powiem wprost. Twoją mamę skrzywdziło… zgwałciło dwóch chłopaków.

Szok. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować, nie wiedziałem nawet, co czuć.

– To była jakaś studencka impreza, Gosia była pijana, oni to wykorzystali. Zaszła w ciążę i z tego powodu musiała rzucić studia – ciągnęła babcia.

– Czyli jeden z nich jeden z nich jest moim ojcem? – wykrztusiłem.

– Tak. I choć tego nie rozumiem, przez dwa lata mieszkał razem z Gosią.

– Żyła razem z facetem, który ją…?

– Nie pytaj, nie wiem, co nimi kierowało. Może jakieś dziwaczne wyrzuty sumienia, może jakieś spaczone poczucie obowiązku. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale tak właśnie było.

– Tutaj mieszkali? Z tobą?

– Nie. Pokłóciłyśmy się.

– O niego?

– Nie. O ciebie. Namawiałam ją… – babcią targnął szloch – namawiałam ją do usunięcia ciąży. Musisz zrozumieć, to były inne czasy. Na szczęście twoja mama odmówiła. Jakby wiedziała, że będzie cię kochać najbardziej na świecie. Pamiętaj o tym. Nawet jeśli się kłóciliście, byłeś dla niej najważniejszy.

Nie wiem, czy w tamtej chwili miałem do babci żal, że chciała mnie pozbawić szansy na życie. Chyba nie. Informacja o gwałcie przyćmiła wszystko inne.

To było jak nokaut

Wyszedłem od babci ani smutny, ani zły, nie umiałem określić swoich emocji. Jakbym nie był sobą, tylko stał gdzieś obok. Jednak po tygodniu, kiedy pierwszy wstrząs minął, wróciła wściekłość, większa niż kiedykolwiek, i zacząłem obmyślać plan. Musiałem go znaleźć, musiałem się zemścić. Za to, co zrobił mamie, za to, co zrobił mnie, całej naszej rodzinie.

Babcia mówiła o dwóch sprawcach, ale wystarczy, że odnajdę tego jednego. Tego, który przemocą sprowadził mnie świat. Nie miałem pojęcia, co dokładnie mu zrobię, lecz ta część planu nie była w tym momencie istotna. Najpierw muszę drania znaleźć. Skoro mieszkał z moją mamą przez dwa lata – co samo w sobie było dziwne, babcia miała rację – to znaczyło, że gdzieś musiały się zachować jakieś jego dane. Imię, nazwisko, cokolwiek.

W moim akcie urodzenia nic takiego nie było, ale nie zniechęcałem się. Dopytałem babcię, gdzie dokładnie mieszkali. W Łęcznej, pod Lublinem. Zacząłem więc od tamtejszych parafii, żeby wygrzebać gdzieś akt chrztu. I rzeczywiście znalazłem imię. Ryszard. Człowiek, który zgwałcił moją mamą i mógł być moim biologicznym ojcem, miał na imię Ryszard. Kolejne dwa miesiące zajęło mi wyszukanie dokładniejszych informacji. Nie było łatwo, samo imię niewiele mi dawało, lecz nie zrażałem się i wytrwale dążyłem do celu.

Wziąłem nawet trzytygodniowy urlop i wynająłem pokój w Lublinie. Wreszcie trafiłem na trop. Gdy go zobaczyłem po raz pierwszy, pomyślałem, że musiałem się pomylić. To nie mógł być mój ojciec! Nie tak go sobie wyobrażałem. Naprawdę ten bezdomny łachmaniarz trzydzieści pięć lat temu zrobił krzywdę mojej mamie, a potem w jakimś niezrozumiałym przypływie empatii próbował jej to bez powodzenia wynagrodzić?

Do wściekłości dołączyło zakłopotanie

Co dalej? Co mam teraz zrobić? Pomógł mi ksiądz. Ryszarda wytropiłem przed wejściem do przytułku, gdzie właśnie przyszedł na zupę. I kiedy stałem pełny wahania, zagadnął mnie sympatycznie wyglądający mężczyzna w okularach i koloratce.

– Może chce pan pomóc?

Po swojemu zinterpretował widoczną na mojej twarzy rozterkę.

– Zawsze chętnie przyjmujemy wolontariuszy.

– Niee... ja tylko…

– Współczucie to nie powód do wstydu. Jestem ksiądz Marek – przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.

Bezwiednie ją uścisnąłem. Budził zaufanie, to musiałem mu przyznać, mimo mojej antypatii do instytucji Kościoła. Postanowiłem, że zostanę trochę dłużej. Ryszard ponoć często się tam pojawiał i pomyślałem, że najpierw go trochę poobserwuję. Miałem jeszcze około dziesięciu dni urlopu, więc przyjąłem propozycję księdza Marka.

Początkowo to był koszmar, zupełnie nie umiałem się odnaleźć jako wolontariusz. Praca z bezdomnymi to ciężki kawałek chleba, dosłownie i w przenośni, bo wiele działań koncentruje się wokół jedzenia – zapewnienie zaopatrzenia, gotowanie, rozdawanie posiłków, zmywanie. Wciąż jednak miałem czas, żeby przyglądać się Ryszardowi.

Nie mieszkał w przytułku jak niektórzy, lecz przychodził niemal codziennie na posiłek i pozostawał jakiś czas. Nie był zbyt rozmowny, mimo to miał tam kilkoro znajomych. Zauważyłem, że lubi grać w szachy i warcaby, więc pewnego razu zaproponowałem mu partię. Popatrzył na mnie podejrzliwie, ale kiwnął głową.

– Tylko bez urazy, jak pan przegra – rzekł, zanim zaczęliśmy.

– Bez obaw, umiem przegrywać.

Nie potrafiłem skupić się na grze. Wygrał, raz, potem drugi.

– Dzięki, dawno nie grałem.

Nie zachowywał się jak człowiek z ulicy, tym bardziej jak bandzior, a właśnie taki jego obraz miałem w głowie. Czy to jednak cokolwiek oznaczało? Cokolwiek tłumaczyło? Skoro zrobił to, co zrobił, musiał być złym człowiekiem. Praca w przytułku męczyła, ale również dawała mi pewną satysfakcję. Po paru dniach ze zdziwieniem odkryłem, że zaczynam tracić z oczu główny cel.

Nie wolno mi do tego dopuścić

Nie pozwolę, by mu nasza krzywda uszła na sucho. Ale właściwie co mogłem mu zrobić? Jak ukarać kogoś, kogo życie już ukarało? Jak mu cokolwiek odebrać, skoro nic nie miał? Nie wiedziałem, ale jakoś ukarać Ryszarda musiałem. Za to, kim był i czego się dopuścił. Za mamę, za mnie. Nie pozostawało mi wiele czasu.

Wybłagałem wprawdzie u szefa jeszcze tydzień wolnego, tłumacząc się skomplikowanymi sprawami rodzinnymi, ale nie był zachwycony. Nie mogłem mojej misji przedłużać bez końca. W końcu musiałem doprowadzić sprawę do finału. Nie podobało mi się, że Ryszard mocno odstawał od wizerunku, jaki sobie wykreowałem. Powinien być szczęśliwy, bogaty, mieć rodzinę, dobrą pracę, cieszyć się powszechnym szacunkiem, żebym mógł go zniszczyć, upokorzyć. Albo powinien być zbirem z zakazaną gębą, żebym mógł go nienawidzić i skrzywdzić bez wyrzutów sumienia.

Tymczasem po Ryszardzie, owszem, widać było, że nie miał w życiu lekko i wiele lat spędził na ulicy, ale nigdy nie zachował się opryskliwie czy nieuprzejmie, nawet nie klął za bardzo. Wyglądał jak pechowiec. To mi kompletnie nie pasowało do obrazu gwałciciela. I oczywiście budziło złość. Może coś ukrywał? Wszak nie spędzał w przytułku całego dnia.

Postanowiłem go śledzić. Dwukrotnie wymówiłem się od pomocy koniecznością odwiedzenia chorej ciotki (choć oszukując księdza Marka, czułem się nie najlepiej) i poszedłem za Ryszardem. Nie zauważył mnie. W obydwu przypadkach ostatecznie wylądował przed jakąś szkołą. Liceum. Siedział na ławce i obserwował wychodzących uczniów. Głównie dziewczyny. Wezbrała we mnie furia.

„Ty cholerny zboczeńcu!” – wrzeszczałem na niego w myślach.

Co teraz? Mam wezwać policję? I co powiem? Przecież nic takiego nie robił. Nie zamkną go za samo siedzenie na ławce przed szkołą, a moje opowieści o gwałcie sprzed trzydziestu kilku lat to po pierwsze przedawniona sprawa, a po drugie nie miałem żadnego dowodu.

Tamtej nocy długo się namyślałem. Nie wywinie się, nie pozwolę! Musi zapłacić za to, co zrobił. Jakkolwiek! Nie zastanawiałem się nad konsekwencjami. Powiedziałem sobie, że jeśli trzeci raz pójdzie pod liceum, gorzko pożałuje. Zupełnie oszalałem, nic innego nie miało znaczenia, ogarnął mnie ten rodzaj wściekłości, która całkowicie zaślepia. Miałem ze sobą gaz.

To był mój pomysł

Raczej nie dałbym rady go uderzyć, poza tym w biały dzień ktoś mógłby zainterweniować, ale gaz… to było to. Czysta sprawa. Co potem? W takich momentach nie myśli się racjonalnie. Zobaczy się, co będzie potem. Znowu za nim poszedłem, wcześniej sprzedając księdzu Markowi tę samą wymówkę. Niby nie musiałem się tłumaczyć, praca w przytułku nie była obowiązkowa, ale nie chciałam znikać bez słowa.

W efekcie on się zmartwił zdrowiem mojej wyimaginowanej ciotki, a ja poczułem się jak ostatni drań. Przeszło mi, gdy odkryłem, dokąd znowu zmierza Ryszard. Poszedł prosto pod szkołę. Obserwowałem go chwilę i wreszcie, upchnąwszy wcześniej pojemnik z gazem do rękawa, zbliżyłem się do ławki, na której siedział.

– Maciek! – zobaczył mnie dużo wcześniej, niż to planowałem, i na dodatek się ucieszył.

Zaskoczył mnie, zbił z tropu.

– Co ty tutaj robisz?

– Spacerowałem i... cię zobaczyłem. Lepiej powiedz, co ty tu robisz? Dziewczyny podglądasz?

Posmutniał.

– Moja córka uczy się w tej szkole. Czasem przychodzę tu posiedzieć i popatrzeć, choć rzadko ją widuję. Nie znam rozkładu jej zajęć, nie wiem, do której klasy chodzi. Żona nie pozwala mi się z nią kontaktować.

– Masz żonę?

– Miałem. Lata temu się rozwiedliśmy. Nie mam szczęścia do kobiet. Do życia, jak widać, też niespecjalnie.

Ochota na wymierzanie mu kary wyparowała. Za to jakiś niejasny impuls kazał mi zaprosić go na obiad. Przy posiłku i piwie kompletnie się rozkleił. I wtedy właśnie usłyszałem historię jego związku z moją mamą.

Przeżyłem kolejny szok

Ryszard wcale nie był moim ojcem. Rzeczywiście dwóch chłopaków ją skrzywdziło, z jednym z nich Ryszard wcześniej się przyjaźnił. Potem zerwał z nim wszelkie kontakty, ale trudno to uznać za karę. Mama powinna pójść na policję, oskarżyć ich, ale to były inne czasy – jakbym słyszał moją babcię.

Zresztą nawet teraz sprawy o gwałt są trudne, trudniejsze dla ofiary niż dla winowajcy, często to właśnie ofiarę próbuje się obarczać odpowiedzialnością, bo nie tak się ubrała, bo była pijana, bo sama chciała. Mama nie zdecydowała się walczyć o sprawiedliwość. Bez wsparcia własnej matki, upokorzona, samotna, przestraszona, wytykana palcami, bo plotki szybko się roznoszą, nie miała na to dość siły i odwagi. Nie sprawców, a ją dotknął społeczny ostracyzm – jako „tę zgwałconą”, jako matkę „bękarta bez ojca”. A potem odium cudzego grzechu spadło na mnie.

Ryszard chyba jako jedyny współczuł mojej matce. Najpierw się zaprzyjaźnili, później pojawiło się coś więcej.

Zaproponował, że się z nią ożeni

Zgodziła się. Starał się, mówił, że starał się z całych sił, lecz po tym, co się wydarzyło, Gosia nie była już dawną sobą. Stała się agresywna i nieczuła, zła na cały świat i wszystkich ludzi, łącznie z Ryszardem. Nawet jego miłość niewiele mogła tu pomóc. Rozstali się i nie widział jej nigdy więcej. Ani mnie. Przyznałem się, kim jestem, choć tego nie planowałem. Powiedziałem też, że miałem wobec niego złe zamiary, że chciałem go ukarać. Za coś, czego nie zrobił.

Śmialiśmy się i płakaliśmy, jakbyśmy naprawdę byli odnalezioną po latach rodziną. Do dziś przeraża mnie fakt, że mogłem skrzywdzić niewinnego człowieka. Czy do tego prowadzą gniew i chęć zemsty? Czy nienawiść i wieczne poczucie krzywdy zatruły życie mojej matce? Czy gdyby pogodziła się z przeszłością, byłoby jej lżej? Czy nie kłócilibyśmy się tyle? Nie wiem. Na razie zrezygnowałem z szukania biologicznego ojca. Może kiedyś zechcę spojrzeć draniowi w oczy, wtedy go znajdę. Ryszard mi pomoże.

Kontaktujemy się regularnie, a ja zastanawiam się, czy nie zmienić pracy i miejsca zamieszkania. W Lublinie czekają na mnie przynajmniej dwie osoby: ksiądz Marek i człowiek, który mógł być moim ojcem. Czasem żałuję, mamo, że nie dałaś Ryszardowi szansy. Może byłby dla mnie dobrym tatą...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA