„Latami kisiliśmy się w kawalerce. Chciałam mieć dziecko, ale łóżeczko musiałoby chyba stać na pralce”

kobieta, która smuci się z powodu małego mieszkania fot. Adobe Stock, stokkete
– Dłużej tego nie zniosę, tak się nie da żyć! – mój mąż wpadł do pokoju. – Chciałem wyjąć bluzę, ale nim się do niej dogrzebałem, spadły na mnie zimowe buty, jakieś papiery, 2 segregatory, pudełko z prześcieradłami i karton ręczników!
/ 22.06.2021 10:05
kobieta, która smuci się z powodu małego mieszkania fot. Adobe Stock, stokkete

Najpierw usłyszałam łomot spadających rzeczy, potem jęk Tomka, a na koniec stek przekleństw.

– Dłużej tego nie zniosę, tak się nie da żyć! – mój mąż wpadł do pokoju niczym chmura gradowa. – Chciałem wyjąć bluzę, ale nim się do niej dogrzebałem, spadły na mnie zimowe buty, jakieś papiery, dwa segregatory, pudełko z prześcieradłami i karton ręczników! Co to wszystko robi na szafie?
– Leży – odpowiedziałam, nie odrywając oczu od gazety.
– Nawet mnie nie denerwuj. To jest chore, że wszystko jest w pudłach, poupychane gdzie się tylko da. W każdym miejscu, w które nie zajrzę, coś jest! – zżymał się mąż.
– Witamy w świecie trzydziestu metrów kwadratowych mieszkania bez piwnicy – ironizowałam.

Tomek posłał mi nienawistne spojrzenie i wyszedł. Byliśmy małżeństwem od 7 lat

Dobrym, zgranym. Nie opływaliśmy w luksusy, ale każde z nas pracowało. Ja w budżetówce, Tomek w prywatnej firmie. „Zwykła klasa średnia” – kwitował mój mąż – „Za bogata na mieszkanie socjalne, za biedna na pałac”. Od dekady mieszkaliśmy w kawalerce na warszawskiej Pradze. Chociaż nazywanie tego miejsca mieszkaniem nie przychodziło mi łatwo.

– Nie narzekaj. I tak macie szczęście, nie każdy ma babcię, po której odziedziczył mieszkanie – mawiała Lidka, moja przyjaciółka, kiedy kolejny raz narzekałam na naszą kawalerkę.
– To jest lokum dla mało wymagającego singla, a nie dwojga dorosłych ludzi. Nawet się dobrze pokłócić nie możemy, bo mamy jeden pokój, więc nie sposób iść spać do drugiego – żaliłam się.

Tomek milczał, wpatrując się w sufit. Hałasy stawały się coraz głośniejsze

To nie tak, że nie doceniałam ostatniej woli babci Tomka. Kiedy mieliśmy po dwadzieścia cztery lata i wprowadziliśmy się jako narzeczeni do tego lokum, czuliśmy się jak królowie życia. Ale z biegiem lat miniaturowy metraż stawał się coraz bardziej uciążliwy. Zwłaszcza od czasu, kiedy zaczęliśmy planować powiększenie rodziny. To wtedy zaczęłam namawiać Tomka, byśmy mieszkanie po babci wynajęli, a sami wzięli kredyt i kupili coś większego.

– Miliony ludzi tak robi! Przecież oboje pracujemy! Nie zarabiamy kokosów, ale na ratę wystarczy – przekonywałam.
– Pracujemy i oszczędzamy. I jak już uzbieramy potrzebną kwotę, to kupimy. Nie chcę być niewolnikiem kredytu przez następne trzydzieści lat – grzmiał mój mąż.
– Ekstra, czyli przez następnych czterdzieści będziemy siedzieć w tej klitce. A dziecięce łóżeczko postawimy na pralce, bo to chyba jedyne miejsce, na którym nic nie stoi – wyzłośliwiałam się.

Marzyłam, że pewnego dnia i Tomkowi nasz skromny metraż zacznie przeszkadzać

Awanturę ze spadającymi pudłami przeżył. Ale ja czekałam na coś, co przeleje czarę goryczy. No i się doczekałam. Tej nocy obudziła mnie rytmiczna, głośna muzyka. Kiedy otworzyłam oczy, Tomek siedział na łóżku nasłuchując, skąd dobiegają latynoskie rytmy.

– To ci nowi spod piątki. Trzecia impreza w tym tygodniu! Ja się zabiję… – opadł bezradnie na poduszkę.
– A pamiętasz, jak narzekaliśmy na tych przed nimi, którzy tak się kłócili, że cały blok słyszał? No to mamy za swoje. Jeszcze za nimi zatęsknimy, bo darli się tylko raz w tygodniu i to zazwyczaj w sobotę – położyłam się obok Tomka.
– Uroki życia w bloku. Cienkie ściany, każdy odgłos się niesie, a co dopiero awantura czy balanga. Możemy znowu wzywać policję, ale co to da…

Tomek długo milczał, wpatrując się w sufit. Hałasy stawały się coraz głośniejsze.

– Koniec. Nie takiego życia chcę dla ciebie i siebie – zerwał się na równe nogi. – Jutro idziemy do banku. Zobaczymy, co z tą naszą zdolnością kredytową.

Nie wierzyłam własnym uszom.

– Poważnie? Przecież mówiłeś, że lepsze ciasne, ale własne, a kredyt to zło.

– Bo lepsze. Ale nie za cenę naszego zdrowia psychicznego. Mam już dość. I tych pudeł na szafie, i kuchni w przedpokoju, i mówienia na zdrowie, kiedy sąsiad kichnie. Idziemy do banku. Zobaczymy, na ile nas stać, i poszukamy jakiegoś małego domku. Z dala od miejskich blokowisk.

Zasypiając, modliłam się w duchu, żeby mój mąż wytrwał do rana w swoim postanowieniu. Dał radę. Późnym popołudniem wychodziliśmy od doradcy kredytowego z minami zwycięzców. Zdolność kredytowa na poziomie czterystu tysięcy złotych plus nasze oszczędności dodawały nam skrzydeł. Zaraz po powrocie do domu Tomek zabrał się za przeczesywanie internetu w poszukiwaniu wymarzonego domku.

– A może nie kupujmy, tylko wybudujmy dom? – wypalił.
– Ty to widzę ze skrajności w skrajność. Latami nie mogłam cię wyciągnąć z tej kawalerki, a teraz mówisz o budowie domu? – pokręciłam głową.

Kątem oka widziałam, jak mój mąż uśmiecha się do komputera.

– Coś ci pokażę. Jak ci się nie spodoba, zamykam ofertę i szukam czegoś innego – posłał mi spojrzenie niczym kot ze „Shreka”. Kiedy tylko zobaczyłam, co ogląda, aż przysiadłam.
– Nie powiem, robi wrażenie. Stać nas na takie luksusy?
– Dziewięćdziesiąt metrów. Salon z kuchnią, drugi mniejszy pokój i sypialnia z garderobą! Wiesz, co to oznacza? Że już żadne pudło położone na pudle nie będzie nam więcej spadać na głowę!
– No dobra. Ale to jest projekt. A fizycznie nasz dom to dziura w ziemi, tak?
– Właśnie że nie! Na razie jest dość… surowy. Ale jest – Tomek otworzył zdjęcie, które przedstawiało gołe mury. – Wiem, że jeszcze nawet dachu nie ma, ale nim powiesz „nie”, zobacz cenę. Z kredytu spokojnie skończymy budowę i go wykończymy…
– Chyba się.
– Dom, nie „się” – skarcił mnie Tomek. – A meblować będziemy się powoli. Wynajmiemy to mieszkanie i jakoś to będzie – mój mąż aż kipiał optymizmem.

Trzy dni później jechaliśmy pod Warszawę, żeby obejrzeć nasz być może przyszły dom

I chociaż, póki co, był on tylko zlepkiem cegieł, miał coś w sobie.

– Do Warszawy dojazd dobry – Tomek kiwał głową z uznaniem, kiedy zaparkowaliśmy przed bramą. – I ogrodzenie już zrobione. Zobacz te ściany! Elegancko to wybudowali, widać, że nie oszczędzali na materiałach – zdążył szepnąć mi do ucha nim pojawił się właściciel, pan Jerzy.
– Dlaczego chce pan sprzedać dom? – wypaliłam na przywitanie, chcąc sprawdzić jego reakcję.

Tomek posłał mi gniewne spojrzenie. Ale zależało mi na spontanicznej odpowiedzi. Właściciel nieco się speszył, ale serdeczny uśmiech szybko wrócił na jego twarz.

– Zmieniły mi się życiowe plany w trakcie budowy. Wyjeżdżam stąd – odpowiedział.

Mimo uśmiechu, w jego głosie wyczułam jednak nutkę rozgoryczenia.

– Bo? – nie dawałam za wygraną. Tomek posłał mi kolejne ostrzegawcze spojrzenie.
– Z powodów zawodowych – uśmiechnął się pan Jerzy. – Dostałem świetną pracę w Poznaniu. I dlatego bardzo mi zależy na szybkiej sprzedaży. Stąd ta cena.

Nim zdążył pokazać nam cały budynek, ktoś dwukrotnie mignął mi za ogrodzeniem.

– To sąsiad? – Tomek też zauważył ciekawskiego staruszka z posesji obok.
– Tak, pan Woliński – pan Jerzy ściszył głos. – Mieszka tu sam i jest… mało towarzyski. Rzekłbym nawet, że ma zadatki na odludka.

Muszę przyznać, że wizyta na placu budowy nakręciła nas do kupna. Chociaż początkowo miałam poważne wątpliwości, czy pakowanie się w stan tak surowy ma sens, teraz byłam już pewna, że chcę, by to był nasz domek. Trzy miesiące później podpisywaliśmy umowę kredytową na trzydzieści lat, a zaraz po niej akt notarialny.

– To co teraz, panie kapitanie? – rzuciłam do Tomka, kiedy z aktem własności w ręku staliśmy na naszej posesji. Czułam się, jakbym właśnie brała udział w jakiejś ukrytej kamerze
– Jutro pojedziemy pooglądać dachówki. A potem wchodzimy do środka. Mam już fajnego speca od elektryki. Zobaczysz, będzie nam tu dobrze.

Gdyby wtedy ktoś powiedział nam, co zdarzy się później, nigdy byśmy w to nie uwierzyli

Bo chociaż dużo już w życiu widzieliśmy, rzeczywistość przerosła najbardziej wydumane fabuły. Budowa ruszyła razem z pierwszymi wiosennymi promieniami słońca. Cieszyliśmy się nią jak dzieci. Nie było dnia, by któreś z nas nie jechało popatrzeć, jak idą prace. Nasz kierownik budowy kilka razy wspominał, że na placu co jakiś czas pojawia się sąsiad, żaląc się a to na hałasy, a to na rozjeżdżoną drogę. Żadne z nas nie brało tych uwag na poważnie.

– Budowa rządzi się swoimi prawami, a nasza brygada wydaje się być z tych ogarniętych. Tyle razy tam byłem i nigdy nie widziałem niczego strasznego. Poza tym, Anka, oni o siedemnastej idą do domów, więc chyba ciszy nocnej nie naruszają – żartował Tomek.

Jednak żarty skończyły się, kiedy pewnego kwietniowego dnia wrócił do domu wyraźnie poruszony.

– Nie wiem, co mam o tym myśleć – zaczął od progu. – Połowa dachu jest już pokryta…
– Coś nie tak z tymi dachówkami? Kupiliśmy złe? Ten majster coś mówił? – poczułam niepokój.
– Nie, majster nie. On zastrzeżeń nie ma, przeciwnie, mówi, że te dachówki są bardzo dobre jakościowo i posłużą nam wieki. Ale jak wychodziłem, to zaczepił mnie sąsiad, ten Wolański.
– Woliński. Facet około sześdziesiątki? Z wąsem?
– Dokładnie. I… nie wiem, jak to powiedzieć… on się poskarżył, że te nasze dachówki go oślepiają.
– Że co robią? – nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. – Jak dachówka na naszym dachu może go oślepiać?
– Powiedział, że światło się od niej tak odbija, że ma w domu… takie refleksy świetlne – Tomek sam nie wierzył w to, co mówi.
– Jezu, Tomek, ja myślałam, że na naszej budowie naprawdę się coś złego dzieje, a ty mi opowiadasz o tym, że sąsiadowi nasza dachówka robi zajączki?! – odetchnęłam z ulgą.

Szybko się okazało, że nie na długo. Bo kiedy kilka dni później nasz dach został już ukończony, na budowie pojawiła się… kontrola z nadzoru budowlanego. Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy inspektorzy podali nam dokument z powodem swej wizyty.

– Ktoś do was napisał, że użyte na naszej budowie dachówki nie spełniają norm i zostały nabyte z nielegalnego źródła? Pan inspektor żartuje? Przecież my te dachówki kupiliśmy w sklepie z materiałami budowlanymi, nie na bazarze. Czarna, glazurowana, trzydzieści sześć złotych za metr kwadratowy – Tomek próbował wytłumaczyć tę absurdalną sytuację.
– Rozumiemy, ale musimy sprawdzić zgodność deklaracji producenta tejże dachówki z dyrektywami unijnymi – starszy inspektor tłumaczył nam procedurę.
– Ale pierwszy kwietnia już chyba był – czułam się, jakbym właśnie brała udział w jakiejś ukrytej kamerze.

Tyle że obok żadnych kamer nie było. A jedyne, co rzuciło mi się w oczy to falująca firanka w domu sąsiada.

– To donos? Czy nadawca raczył się podpisać? – spojrzałam w stronę domu pana Wolińskiego.

Inspektor wymownie uniósł brwi.

Jakby to pani powiedzieć… Od pierwszej łopaty były tu pewne sąsiedzkie zastrzeżenia. Ale co robić. Mamy obowiązek pochylić się nad każdym zgłoszeniem. A w tym przypadku musimy ustalić, czy zakupiona przez państwa dachówka mogła być legalnie wprowadzona do obrotu na terenie Unii – kontynuował inspektor.

Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że to niekoniecznie nowa praca zmusiła pana Jerzego do porzucenia swojej budowy. Z drżącymi rękoma okazywaliśmy kontrolerom dowód zakupu, faktury. Inspektorzy skrupulatnie wszystko fotografowali. A my czuliśmy się jak jacyś przemytnicy.

– Wyobrażasz to sobie? – kiedy kilka dni później opowiadałam Lidce tę historię, moja przyjaciółka zaśmiewała się do łez.
– Bareja by tego lepiej nie wymyślił – Lidka nie kryła zdumienia.
– Może i mnie by to śmieszyło, gdyby nie działo się na mojej budowie – załamałam ręce, bo na samo wspomnienie tłumaczenia się przed inspektorami robiło mi się słabo.
– Pójdziesz siedzieć za dachówkę? – Lidka nie mogła przestać się śmiać.
– Póki co chyba nie, bo dzwoniłam dziś do nadzoru i powiedzieli, że na podstawie przeprowadzonych czynności umarzają sprawę jako bezprzedmiotową.
– Ale jaja – Lidka dalej świetnie się bawiła.

Ja nieco mniej. Bałam się, że to nie koniec tego absurdu. Przez kilka kolejnych miesięcy był jednak spokój. Sąsiad od decyzji nadzoru się nie odwołał. Ewidentnie nas unikał, a my wykańczaliśmy wnętrza i odliczaliśmy dni do przeprowadzki. Kiedyś chciałam nawet porozmawiać ze starszym panem o całej sprawie, ale na mój widok szybko schował się w domu. „Może miał chłopina gorszy czas w życiu i odreagował na nas” – machnęłam na sprawę ręką. I wtedy nastąpiła kolejna odsłona tej tragikomedii.

– Anka, ja pójdę i chyba tego gościa uduszę! – Tomek wpadł do domu wściekły jak osa. – Nie udało mu się z nadzorem, to zobacz co teraz wymyślił – rzucił na stół jakieś papiery.

Kiedy zobaczyłam w nagłówku dokumentu napis: „Pozew o zaniechanie immisji” zbaraniałam.

– Immisja? A co to jest? I co to ma wspólnego z nami? – przebiegałam wzrokiem po treści pozwu niewiele z niego rozumiejąc.
– Pozwól, że ci streszczę ten bełkot. Otóż nasz kochany sąsiad zarzuca nam, że dachówka położona na naszym budynku emituje wiązki światła odbitego na jego nieruchomość, a to doprowadza go do rozstroju zdrowia. Jest mu niedobrze, boli go głowa i coś tam jeszcze wymienia – Tomek był aż bordowy ze złości.
– Ty sobie jaja robisz? Facet pisze do sądu, że gorzej się czuje przez naszą dachówkę?!
– Lepiej! On żąda zaprzestania tego! Czyli przywrócenia stanu pierwotnego!
– I sąd to przyjął? Przecież to jest jakiś kiepski żart.
– Nie, kochanie. To jest pozew. Tu masz sygnaturę i zobowiązanie nas do ustosunkowania się do tego pozwu. Ja wiem jak to brzmi, ale my teraz musimy udowodnić, że nasza dachówka nie jest mordercza i złośliwa, ale, jakby to ująć, normalna.

Przez kilka dni żyłam w przekonaniu, że to nie może być prawda. Że żaden sąd nie będzie się pochylał nad sprawą błyszczącej dachówki. Ale wizyta u prawnika potwierdziła słowa Tomka. Chociaż mecenas nie krył rozbawienia, a słowo „nonsens” odmienił przez wszystkie przypadki, przyznał, że skoro pozew wpłynął, to przed nami sądowa batalia. Mimo absurdalnego zarzutu, taka całkiem na poważnie.

Chociaż kosztowało mnie to bardzo dużo, postanowiłam spróbować załagodzić sprawę

Kiedy pierwsze emocje nieco już opadły, poszłam z wizytą do sąsiada. O dziwo, wpuścił mnie do domu.

– Sąsiedzie, przecież tak nie można – zaczęłam najspokojniej jak tylko się dało. – Przecież my tu obok siebie będziemy mieszkać, powinniśmy się lubić, szanować.
– Nie można ludzi oślepiać! Ja mam prawo do spokoju. Ja tu od sześćdziesięciu lat mieszkam! – facet nie silił się na serdeczności. – Nie odpuszczę, póki nie zdejmiecie tej dachówki! Razi mnie, a ja nie będę w okularach po domu chodził! – krzyczał coraz głośniej.

Rozejrzałam się. Jakkolwiek bym się starała, po pokoju nie rozchodził się blask od naszego dachu.

– Ale sąsiedzie, przecież to niemożliwe, że sąsiada tak to drażni. Nikt inny nie narzeka, a tu z każdej strony jest dom… – próbowałam.
– O nie, dziecko! Tu wszyscy po prostu siedzą cicho, bo się boją. A ja się nie boję! Ja z tym wszędzie pójdę, ale nie odpuszczę.
– Ale nadzór…
– Nadzór się widać guzik zna! Uwierzyli wam i odpuścili. Ale ja nie odpuszczę! – tupnął nogą.

Czułam, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i kierowałam się już do wyjścia, gdy zza moich pleców dobiegło pytanie.

A drzewa będziecie sadzić?
– Słucham? Nie rozumiem.
Bo jak będziecie, to nie za blisko mojego płotu, żeby mi wasze liście nie leciały na trawnik. I nie za wysokie. Żeby mi cienia nie rzucały. Bo jeśli immisja cienia…

Nie usłyszałam już końcówki tego zdania, bo czym prędzej wybiegłam na zewnątrz. Usiadłam na schodach swojego domu i zaczęłam się histerycznie śmiać. Słońce, cień, dachówki, drzewa. Co jeszcze może komuś przeszkadzać? Gdzie jest granica tego szaleństwa? Prócz tego, że ewidentnie między moją a sąsiada posesją…

Ale chwilę później po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Pewnie wygramy sprawę o immisję światła. Jeśli będą kolejne o cień czy liście, pewnie też damy radę się obronić. Ale nie zaznamy tu spokoju. Popatrzyłam na nasz prawie gotowy dom. „Miałeś być naszym rajem na ziemi. A właśnie stajesz się małym piekiełkiem” – pomyślałam z rezygnacją.

Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić

Redakcja poleca

REKLAMA