„Latałam koło męża jak piesek, więc lekceważył mnie. Dopiero kiedy zajęłam się sobą, znów zobaczył we mnie kobietę”

szczęśliwe małżeństwo na emeryturze fot. Adobe Stock, pikselstock
„Dom stał się dla niego jak hotel, nic w nim nie robił, nie naprawiał, nie ulepszał. Kiedyś rzucił, że nie lubi w nim przebywać i że odkąd nie pracuję, nie ma o czym ze mną rozmawiać. Byłam pełna żalu. Musiałam coś z tym zrobić”.
/ 16.02.2022 05:36
szczęśliwe małżeństwo na emeryturze fot. Adobe Stock, pikselstock

Zamiast realizować dawno porzucone pasje, cieszyć się wolnym czasem, ze wszystkich sił, starałam się zadowalać Jacka. Zapomniałam o sobie!

Kiedy dwa lata temu przeszłam na emeryturę, cieszyłam się, myśląc, że wreszcie będziemy mieć z mężem więcej czasu dla siebie. Jakież było moje rozczarowanie, gdy Jacek zaczął mnie zaniedbywać, więcej czasu spędzać w biurze. Tylko o pracy mówił w domu, w dodatku z lekkim pobłażaniem dla niczego nierozumiejącej emerytki, która stała przy garnkach i zajmowała się głównie napychaniem mu brzucha. Miałam wrażenie, że przestał mnie zauważać.

Zaczęłam popłakiwać po kątach, żalić się przyjaciółkom, siostrze i komu popadło. Przez ponad pół roku zachowywałam się jak ofiara losu. Zaczęłam myśleć o sobie negatywnie. Przystawałam przed lustrem i patrzyłam z wrogością na coraz większe fałdy na brzuchu, udach, na zmarszczki, których przybywało w szaleńczym tempie.

Tymczasem mój mąż rozkwitał. Muszę przyznać, wyglądał korzystnie – szczupła sylwetka, błysk w oku. Zaczął używać drogich wód toaletowych, zgolił postarzające go wąsy. Dom stał się dla niego jak hotel, nic w nim nie robił, nie naprawiał, nie ulepszał. Kiedyś rzucił, że nie lubi w nim przebywać. I że odkąd nie pracuję, nie ma o czym ze mną rozmawiać. Żal dławił mnie tak, jakbym się dusiła.

Psycholog bardzo mi pomógł

Robiłam wszystko, żeby tak nie myślał. Zaczęłam szczególnie o siebie dbać. Zrobiłam zakupy, zmieniłam styl ubierania się, kolor włosów, makijaż. Wszystko na nic! Zrozumiałam, że on musi widocznie kogoś mieć, że mnie zdradza. Jednak żadnych dowodów nie miałam. Stałam się psychicznym wrakiem, a on coraz bardziej mnie lekceważył i pozwalał sobie na niemiły ton, przytyki. „Staję się niewidzialna… Kim jestem? Dlaczego tak się dzieje?” – nie znałam odpowiedzi.

Któregoś poranka, z oczami zapuchniętymi po nieprzespanej nocy – powiedziałam: DOSYĆ! Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale to była decyzja, od której stopniowo zaczęły się pozytywne zmiany…

Pierwsze kroki skierowałam do psychologa. Poleciła mi go znajoma, którą wyciągnął z dołka. Rzeczywiście facet nieprzeciętny: przystojny, ciepły, mądry, a przy tym z poczuciem humoru. W naszych rozmowach zaczynałam od żalu i płaczu, a kończyłam ze śmiechem. Odwracał każdą negatywną myśl. Ukazał mi dobre strony tej sytuacji, która dotąd wydawała się beznadziejna. Pomógł mi postawić granice. 

Nauczyłam się nowej mowy, tonacji, spojrzenia, nawet postawy ciała, ruchów. To stawało się samo. Rozmawialiśmy o książkach, moich ulubionych filmach. Nie zdzierał ze mnie pieniędzy, myślę, że trochę się w nim zadurzyłam. Ale co tam! Najważniejsze, że mi to pomogło.

Schudłam, zaczęłam biegać na fitness. Przestałam się tak skupiać na Jacku. Poznałam nowych ludzi. Jacek zauważył tę zmianę. Coraz częściej zaglądał do mojego pokoju, pytając, co robię. Odpowiadałam grzecznie, ale nie zawsze wyczerpująco. Inwestowałam w siebie. Potrafiłam pójść sama do kina, do teatru, na koncert, nie przejmując się opinią innych.

Zaczęłam stawać na nogi. Uwierzyłam, że mogę być szczęśliwa bez aprobaty męża. Zrozumiałam, że nie muszę się przez całe życie poświęcać dla najbliższych, którzy wcale tego nie potrzebują. Zaczęłam się śmiać, spałam coraz lepiej, chodziłam na długie spacery. Poprawił mi się stan skóry, włosów. Czułam się atrakcyjna.

Adorował mnie jak nastolatkę

Pewnego dnia Jacek zaproponował, abyśmy poszli na uroczyste obchody jubileuszu jego zakładu. Zaskoczyło mnie to zaproszenie, bo od jakiegoś czasu sam chodził na uroczyste spotkania, tłumacząc, że tam będą mi nieznani ludzie. A tu, proszę, taka odmiana.

Postanowiłam powalczyć o nas. Pomyślałam, że jeśli nawet coś było, jakiś romans w pracy, przyszedł czas na konfrontację. Ubrałam się ładnie, zrobiłam delikatny makijaż… Czułam się swobodnie, miałam świetny humor, panowie mnie prosili do tańca, zaprzyjaźniłam się z koleżanką Jacka. A mój mąż… mnie adorował. Po kilku godzinach zaczął namawiać mnie do wyjścia. Nie miałam ochoty, ale coś mi mówiło, że mam go posłuchać.

W taksówce trzymał moją rękę, wciąż mówił, jaki jest dumny, jak zazdrościli mu koledzy, że ma tak atrakcyjną żonę. To był przełom.

Stopniowo nasz związek odżył, zaczęliśmy razem wyjeżdżać. Kupiliśmy nowe rowery i urządzaliśmy sobie wypady do znajomych. Planujemy wspólny wyjazd na wczasy, a na razie miłego sylwestra w gronie znajomych. Warto było oddalić się od siebie, aby potem powrócić z nową energią i nadzieją. Nadzieją na kolejne, dobre lata razem – w pełnym tego słowa znaczeniu.

Czytaj także:
„Myślałam, że mój ojciec to tyran bez serca. Tak naprawdę miał serce, tyle że nie na dłoni. Niestety bardzo słabe...”
„Eliza wykorzystała swój seksapil, żeby okradać innych. Faceci ślinili się na jej widok, a ona plądrowała im mieszkania”
„Przez spadek po wuju, nasze życie zmieniło się w piekło. Sąsiedzi nas znienawidzili, a ksiądz potępiał z ambony”

Redakcja poleca

REKLAMA