„Myślałam, że mój ojciec to tyran bez serca. Tak naprawdę miał serce, tyle że nie na dłoni. Niestety bardzo słabe...”

córka pokazuje ojcu zdjęcia na tablecie fot. Adobe Stock, VadimGuzhva
„Zaczęłam szukać potrzebnych papierów, przeglądając szuflady. Dowód osobisty taty, legitymacja emeryta, książeczka zdrowia… Otwierałam dokumenty po kolei, nie wierząc własnym oczom. W każdym, pomiędzy stronami, poutykane były nasze zdjęcia!”.
/ 14.02.2022 05:32
córka pokazuje ojcu zdjęcia na tablecie fot. Adobe Stock, VadimGuzhva

Tyran – to słowo, którym mogłabym kiedyś opisać swojego ojca. W naszym domu wprowadził prawdziwie pruski dryl. Pamiętam, jak musztrował mnie i brata. Wszystko musieliśmy robić zgodnie z jego wytycznymi. A jak nie, to dostawaliśmy starannie odliczone razy skórzanym paskiem na tyłek. Bił nas zawsze i nie były to spontaniczne klapsy. Każde przewinienie miało swoją ściśle określoną karę, spisaną na kartce, która wisiała w naszym pokoju…

Za przewinienie jednego karał nas oboje! Mówił, że to nauczy nas większej odpowiedzialności, a ja myślę, że raczej chciał zniszczyć naszą więź, abyśmy byli słabi i bezbronni wobec jego żądań. To mu się nie udało, bo za każdym razem ja i mój młodszy o dwa lata brat robiliśmy się coraz silniejsi, i rosło między nami przekonanie, że przetrwamy dzieciństwo tylko wtedy, kiedy będziemy się trzymali razem.

Dlatego ja kryłam występki brata, a on moje. Wiele razy odrabiałam za niego prace domowe, on wynosił za mnie śmieci i pomagał mi w matematyce. Ojciec pienił się, widząc naszą komitywę, i to, że nie jest w stanie nas złamać. A swoją złość przenosił na mamę. 

Nie mam pojęcia, dlaczego za niego wyszła, a potem trwała w tym małżeństwie. Wydaje mi się, że tata nigdy jej prawdziwie nie kochał. Wprawdzie nie podnosił na nią ręki, lecz jestem pewna, że jego obojętność i przykre uwagi były dla niej stokroć bardziej bolesne niż razy.

Już dorastając, wiedziałam, że oboje z bratem wyprowadzimy się z rodzinnego domu, jak tylko będziemy mogli. Jeszcze w liceum zaczęłam pracować w sklepie, i zbierałam pieniądze.

Nie wybaczył nam tej ucieczki

Po maturze zaczęłam robić licencjat z ekonomii, jednocześnie pracując na pełny etat. Poczekałam na Adama, aż on także skończy liceum. Nie chciałam zostawiać go w domu samego. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy wyprowadziliśmy się oboje do wynajętej przeze mnie kawalerki.

Zabraliśmy swoje rzeczy, kiedy ojciec był w pracy! Wiele razy potem odgrywaliśmy z Adamem scenkę, jaki musiał być wściekły, gdy wpadł do domu, a tam śmieci niewyrzucone, ziemniaki nieobrane. Już pewnie sięgał po pas, żeby nas zdyscyplinować, kiedy zobaczył w naszym pokoju puste szafy.

Nie wybaczył nam tej nagłej wyprowadzki. Zabronił także matce kontaktowania się z nami. Widywaliśmy się więc ukradkiem jak złodzieje. Ciągle pod presją, że ojciec przejrzy nasze plany. Mamy nie było ani na moim ślubie, ani na ślubie Adama… Kiedy urodziły się nam dzieci, spotykała się z wnukami, klucząc i kłamiąc. Z każdym rokiem była coraz słabsza i bardziej smutna.

Wiele razy pytaliśmy ją z bratem, dlaczego się z ojcem nie rozwiedzie.

– Przecież my ci pomożemy! Możesz zamieszkać u mnie – błagałam, lecz ona nigdy się na to nie chciała zgodzić.

Myślę, że już wiedziała o swojej chorobie. Miała raka krtani, nauczycielska przypadłość. Walczyła przez pięć lat. W tym czasie bywaliśmy wiele razy z Adamem u mamy w szpitalu, ale ojciec ani razu się do nas nie odezwał. Kiedy przypadkiem spotykaliśmy się przy jej łóżku, natychmiast wstawał i wychodził, mijając nas jak powietrze.

Jej pogrzeb był chyba najsmutniejszą uroczystością na świecie. Troje najbliższych mamie ludzi nie siedziało nawet w tej samej ławce! Podeszłam do ojca w kościele, prosząc go, aby chociaż tego dnia odpuścił. Nawet na mnie nie spojrzał, więc wyrzuciłam go ze swojej pamięci.

– Mamy siebie, siostrzyczko – powtarzał mi na pocieszenie Adam.

Przez kilka lat nie miałam najmniejszej wiadomości o ojcu. Moja starsza córka skończyła podstawówkę, bliźniaki, które mama zdążyła jeszcze zobaczyć przed swoją śmiercią, bo urodziły się dwa miesiące wcześniej, poszły do pierwszej klasy. Czas płynął.

Pewnego dnia wieczorem zadzwoniła do mnie kuzynka ojca, która doskonale wiedziała, że nie utrzymuję z nim żadnych kontaktów, i powiedziała, że tata leży na intensywnej terapii.

– Nic mnie to nie obchodzi – odparłam zgodnie z prawdą.

Byłam zresztą pewna, że i ojciec mnie nie potrzebuje. Ani w szpitalu, ani w życiu. No, chyba że do tego, aby mnie strofować i pouczać. Albo musztrować moje dzieci jak małe żołnierzyki. Mimo to jego choroba mnie poruszyła. Dotychczas myślałam o nim raczej w kategoriach „człowieka z żelaza”, a tutaj nagle okazało się, że ma jednak serce. Przynajmniej fizycznie, teraz niezbyt sprawny mięsień.

Choć próbowałam o nim nie myśleć, to wyobraźnia płatała mi paskudne figle, podsuwając przed oczy obraz ojca. Bladziutkiego, podłączonego do szpitalnej aparatury. Wydawał się taki bezbronny…

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. To dzwonił Adam:

– Wiesz, dużo ostatnio o tym myślałem i uważam, że powinniśmy pogodzić się z ojcem – powiedział. – Może to nasza ostatnia szansa.

Nie sądziłam, że czyjeś słowa mogą mi przynieść taką ulgę! Odetchnęłam. Jak zwykle z Adamem okazaliśmy się jednym ciałem, jedną myślą. Oboje wpadliśmy jednocześnie na to samo.

Nigdy nie widziałam go tak wzruszonego

W szpitalu wszystko wyglądało tak jak w mojej wyobraźni. Tata, zaskakująco drobny, podłączony do aparatury. Na nasz widok drgnęły mu mięśnie twarzy, wyraźnie się wzruszył. Jakieś urządzenie zaczęło pikać, pielęgniarka zerwała się ze swojego krzesła.

– Proszę państwa, tak nie wolno! Chory musi mieć spokój! – podniosła raban i wyrzuciła nas z pokoju.

– Tato, nie martw się, my się tobą zaopiekujemy – zdążyłam powiedzieć.

Po jego policzku spłynęła łza.

Przez następne dwa tygodnie przychodziliśmy z Adamem regularnie do szpitala. Starannie unikaliśmy z tatą rozmów o przeszłości, skupiając się na dniu dzisiejszym. Na tym, czego mu brakuje, co mu przynieść. „Co się stało, to się nie odstanie – powtarzałam sobie. – A ten stary człowiek to jakby ktoś inny… Teraz on potrzebuje nas bardziej niż my jego”.

Kiedy go wypisywano, zaproponowałam, że wezmę ojca do siebie, ale kategorycznie odmówił. Stwierdził, że woli mieszkać na starych śmieciach, i nie chce nikomu robić kłopotu.

– A poza tym za trzy tygodnie są moje urodziny i chciałbym was widzieć u siebie – zapowiedział.

Tata, mimo że chorowity i słaby, pozostał niezależny. Nie dał sobie ani trochę pomóc podczas przygotowań do przyjęcia urodzinowego. Wszystko urządził sam, a my przyjechaliśmy na gotowe. Moje dzieciaki i dwójka chłopców Adama wystrojone jak do kościoła.

Muszę powiedzieć, że nie wyobrażałam sobie wcześniej tego spotkania, to mnie przerosło. Ojciec chętnie oglądał zdjęcia bliźniaków, gdy były jeszcze niemowlakami. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak wzruszonego, jak wtedy, gdy głaskał swoje wnuki po główkach.

Nagle przed oczami mignęły mi scenki z dzieciństwa – nas jednak czasami także przytulał, przypomniał mi się dotyk jego dużej ręki na moich włosach.

My, dorośli, żeby tylko nie poddać się wzruszeniu, zaczęliśmy się krzątać, organizować herbatkę, kawę. Tata próbował wygonić nas z kuchni, że niby to on jest tutaj gospodarzem, a my gośćmi. Poddaliśmy się, usiedliśmy przy stole. W kuchni wesoło gwizdał czajnik. Potem umilkł.

Nagle podeszła do mnie starsza córka i powiedziała szeptem:

– Dziadzio prosi, żebyś przyszła do niego do pokoju, bo się źle czuje!

Poderwałam się z krzesła, brat i mąż za mną. Tata leżał w pokoju na kanapie i ciężko oddychał.

– Znowu mam to samo… – szepnął jakby przepraszająco.

Jego wyznanie podziałało na nas elektryzująco. Adam natychmiast zadzwonił po pogotowie, ale karetka wlokła się, jakby ciągnęli ją końmi. Przyjechała dopiero po czterdziestu minutach, tymczasem ojciec robił się coraz bledszy. Było widać, że cierpi, moje bliźniaki trzymały go za obie ręce, same przerażone, co się dzieje z nowo poznanym dziadkiem. Mogłam kazać mężowi zabrać dzieci do domu, żeby oszczędzić im tych przykrych wrażeń, ale wszyscy skupiliśmy się na cierpiącym ojcu.

Lekarz z pogotowia zrobił tacie EKG i stwierdził rozległy zawał. Moje serce nagle podeszło do gardła, wtedy sama byłam bliska zawału.

– Dlaczego jechaliście tutaj całe wieki? – usłyszałam głos brata.

Ratownicy, niczego nie tłumacząc, zapakowali tatę na nosze. Pojechaliśmy samochodem brata za karetką. Mój mąż i bratowa zabrali przestraszone dzieci do domów. Na izbie przyjęć pomogliśmy tacie ubrać się w piżamę i jeszcze raz mnie uderzyło to, jaki jest drobny. A przecież kiedyś wydawał mi się olbrzymem! Zapadła błyskawiczna decyzja o zabiegu przepychania żył, usunięcia skrzepów. Najpierw zabrano tatę na usg, żeby dokładnie zobaczyć, co się dzieje.

Siedzieliśmy z Adamem na korytarzu i widzieliśmy, że lekarz wychodzący z gabinetu ma nietęgą minę.

– Co z tatą? – rzuciliśmy się do niego.

– Nie będę przed państwem ukrywał, że nie jest dobrze – odparł. – Zmiany są ogromne, bo prawie cały mięsień sercowy uległ tym razem zniszczeniu. To już drugi zawał w ciągu dwóch miesięcy. Szanse pacjenta są niewielkie…

Chyba nie do końca do nas dotarło to, co powiedział lekarz. Obejrzeliśmy się za wózkiem, na którym w tej samej chwili przewożono tatę na salę operacyjna. Jestem pewna, że się do nas lekko uśmiechnął. A może to był tylko taki tik, grymas bólu?

Trzeba mówić bliskim, że ich kochamy

Kolejne dwie godziny to był koszmar! Przez cały czas myślałam tylko o tym, dlaczego tatę wcześniej wypuszczono ze szpitala. Przecież nie mogło być z nim dobrze, skoro tak błyskawicznie dostał drugiego zawału. „Ci lekarze to prawdziwe konowały, tylko myślą, jak się pozbyć ze szpitala starszego pacjenta!” – utyskiwałam, zaciskając dłonie w pięści. 

Tymczasem lekarze i pielęgniarki wychodzili i wchodzili do sali operacyjnej, mijając te szklane drzwi – magiczną granicę dzielącą mnie od ojca. W pewnym momencie zapanowało podejrzanie duże poruszenie. Kilka pielęgniarek pognało dokądś korytarzem.

„Boże, on umiera!” – przebiegło mi przez głowę. Poczułam, jak brat bierze mnie za rękę i ściska.
Z sali wyszła pielęgniarka.

– Reanimujecie go, prawda? – spytałam ją przez łzy.

Przytaknęła, ale stwierdziła także, że tata jest w dobrych rękach. Zapytała, czy nie chcę czegoś na uspokojenie…

Po chwili wywieźli go z sali. Nieprzytomnego, zapuchniętego, sinego.

– Naczynia krwionośne były w strzępach! Ledwie udało się nam go uratować, jednak szanse na przeżycie są marne – usłyszeliśmy od zmęczonego lekarza. – Na intensywną terapię, szybko! – popędził pielęgniarki.

Paradoksalnie, dopiero w tamtej chwili, kiedy zobaczyłam tatę nieprzytomnego, przyszły mi do głowy tysiące rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć, i o które chciałabym go zapytać. Niestety, nie zdążyłam. Zmarł w godzinę po zabiegu. A ja pojęłam, że straciłam ostatnią i jedyną szansę, aby zrozumieć swojego ojca.

Musieliśmy pojechać z Adamem do jego domu po ubranie do trumny i niezbędne dokumenty. Kiedy przekroczyłam próg mieszkania, ugięły się pode mną nogi. Spojrzałam na kanapę, na której leżał jeszcze kilka godzin temu. Nie mogłam uwierzyć, że już go nie ma. Dlaczego teraz, kiedy właśnie pogodził się z rodziną, kiedy poznał wnuki? 

Ze łzami w oczach zaczęłam szukać potrzebnych papierów, przeglądając szuflady. Dowód osobisty, legitymacja emeryta, książeczka zdrowia… Otwierałam każdy z dokumentów po kolei, nie wierząc własnym oczom. W każdym, pomiędzy stronami, poutykane były zdjęcia! Mamy, a przede wszystkim moje i Adama, z różnych okresów. My jako niemowlęta, w podstawówce, w liceum. Na wspólnych wakacjach, na zawodach sportowych.

Tyle tego było! Tata nosił te zdjęcia stale przy sobie, patrzył na nie każdego dnia. Co sobie wtedy myślał? Tęsknił, ale bał się zadzwonić? Już nigdy się tego nie dowiem…

Dziś wiem, jak ważne jest powtarzanie najbliższym, że ich kochamy. Ojcu także to powiedziałam. Podeszłam do niego leżącego w trumnie, z taką spokojną twarzą, i powiedziałam mu: „Kocham cię, tatusiu! Zawsze cię kochałam!”. Wiem, że tata musiał się męczyć z tym, że nie potrafi powiedzieć bliskim, jak bardzo ich kocha i potrzebuje. Zmarł za szybko, zanim się tego nauczył.

Czytaj także:
„Mąż zmusił mnie do adopcji dziecka z patologicznej rodziny. Przez 23 lata dawałam córce odczuć, że jest niechciana”
„Lekarz był szorstki i nieprzyjemny, ale miał to coś. Zaintrygował mnie jego chłód wobec mnie, pod nim skrył prawdziwe uczucia”
„Mąż realizował niespełnione marzenia kosztem syna. Jaś zaczął się go bać i dostał gorączki, gdy miał jechać na kolejne zajęcia”

Redakcja poleca

REKLAMA