Pewnego dnia mój mąż Jacek przyszedł z pracy bardzo podekscytowany i powiedział:
– Dostałem awans. Będę kierownikiem zespołu w nowym oddziale firmy.
– Cudownie! – krzyknęłam i rzuciłam się do całowania mojego mężczyzny.
Byliśmy ze sobą już pięć lat, w tym trzy lata po ślubie. Rok wcześniej urodziłam córeczkę i byłam teraz na urlopie wychowawczym. Pod względem emocjonalnym wciąż było cudownie. Ale materialnie radziliśmy sobie tylko dlatego, że prowadziłam dom z ołówkiem w ręku.
Awans Jacka oznaczał podwyżkę. No i coś o wiele ważniejszego – wreszcie mój facet poczuje cię zawodowo doceniony, co dla męskiego ego jest niezwykle ważne. Kiedy już się nacieszyliśmy, spytałam:
– A gdzie ten oddział?
Jacek uśmiechnął się szeroko:
– Wyobraź sobie, że we Wrocławiu. Ale nie martw się, dostaniemy mieszkanie służbowe na nowym osiedlu i opłacą nam przenosiny. We Wrocławiu łatwiej znajdziesz pracę jak skończy ci się urlop… Co jest? Masz dziwną minę.
– Wrocław? – próbowałam się jakoś pozbierać. – Ja jestem z Wrocławia.
– Wiem przecież. Wrócisz do swojego miasta. Znajomych, przyjaciół, rodziny.
– Właśnie, rodziny. Tam mieszka mama.
– Daj spokój, Ula. Minęło już… ile, siedem lat? Nie, dziewięć! Jak długo można gniewać się na własną matkę? No co, nie kochasz jej?
– Kocham. Ale na odległość. Uwierz mi, tak jest lepiej dla nas wszystkich.
Jacek popatrzył mi głęboko w oczy.
– Odrzucę awans, jeśli chcesz. Ale nie wiem, kiedy będę miał kolejną szansę.
Czy miałam wybór? Skinęłam więc głową i przytuliłam się do Jacka.
– Nie martw się. Damy radę – powiedział. – W końcu jest nas dwoje, a to przecież tylko jedna starsza pani. Co może nam zrobić?
Te słowa dowodziły tylko jednego – mój mąż nie znał mojej mamy.
Mama dzwoniła do mojego chłopaka i…
Dziewięć lat temu, zaraz po studiach, wyjechałam z Wrocławia po wielkiej kłótni. Rok wcześniej zmarł tata – w rodzinie za plecami mamy mówi się, że po prostu od niej uciekł. Oczywiście to takie złośliwe gadanie, ale już choćby po tym komentarzu możecie się domyśleć charakteru mojej rodzicielki.
Po śmierci taty mama zwróciła całą swoją uwagę na mnie. Byłam wtedy w związku, a Eryk mamie się niezbyt podobał. Mieszkałam wciąż w domu rodzinnym – niewielkim segmencie na Krzykach, w szeregu kilkunastu mu podobnych. Mama jest nauczycielką matematyki w liceum i uważa, że tak jak każde równanie ma jedno rozwiązanie, tak i w życiu tylko jedno podejście jest słuszne.
– Kocham cię, córeczko – mówiła z żałością w głosie. – On jest słaby, bez ambicji. Nawet nie wiem, czy jego plemniki są na tyle silne, by cię zapłodnić.
– Mamo!
– Ale czyż nie mam racji? Jaki prawdziwy mężczyzna nosi bransoletki na rękach i wisiorki na szyi?
– Jest artystą. Ekologiem. Tak się noszą.
– No właśnie. Toż mówię.
– Mamo, życie to nie matematyka, jest wiele odpowiedzi na jedno równanie.
Uniosła nos do góry i założyła ręce.
– Nie oczekuj ode mnie, że nie będę dbała o twoje szczęście. Jaką byłabym matką?!
Ta ściana była nie do przejścia, ale pewnie jakoś bym to przetrwała. Eryk miał za kilka miesięcy wprowadzić się do nowego mieszkania, blok właśnie się budował. Myśleliśmy, że zamieszkamy razem.
Ale zaczęłam zauważać pewne ochłodzenie z jego strony. Rzadziej się spotykaliśmy, coraz mniej miał dla mnie czasu. Myślałam, że może poznał kogoś. Zdarza się. Ale nie. Gdy przycisnęłam go do muru, powiedział:
– Nie daję sobie rady z twoją mamą.
Okazało się, że mamusia, nie mogąc przebić się do mnie, zaatakowała jego. Dzwoniła, wpadała na niego „przypadkiem” i… nadawała na mnie. Że tak naprawdę jestem okropną bałaganiarą. Że mam dziurawe kieszenie – pieniądze się mnie nie trzymają.
A moje poglądy polityczne? „Kochany, ona jest jak kameleon, każda opcja by uznała, że jest jej gorącą zwolenniczką. Byleby miała w tym jakiś interes. Jesteś ekologiem, ona chce cię usidlić, więc jest tak ekologiczna, że Greenpeace może się od niej uczyć. A jak nie widzisz, to wrzuca obierki ziemniaka do kubła z papierem.”
– Nie mówiłem ci tego, nie chciałem zaogniać sytuacji – tłumaczył. – Myślałem, że się znudzi, da sobie spokój. No i niby tak się stało… – odwrócił ode mnie spojrzenie.
– Ale cel osiągnęła – powiedziałam cicho. – Zacząłeś inaczej na mnie patrzeć…
– Starałem się, żeby nie, ale…
I tak rozstałam się z Erykiem. Potem była wielka kłótnia z mamą, kiedy próbowałam jej wytłumaczyć, co tak naprawdę zrobiła i jaka jest okropna, ale osiągnęłam tylko tyle, że się na mnie obraziła.
Miałam dość. Miesiąc później obroniłam pracę magisterską i znalazłam sobie pracę w Lublinie. Przez pierwsze kilka miesięcy było mi ciężko, bo musiałam wynajmować mieszkanie i niemal głodowałam, ale wreszcie byłam na swoim.
Kiedy wychodziłam za mąż za Jacka, namówił mnie, bym zaprosiła mamę na ślub. Bo czas się pogodzić. Zadzwoniłam. Skończyło się kolejną śmiertelną obrazą, bo wychodzę za mąż bez jej zgody.
Nie szanuję jej, więc mogę brać ślub bez niej
I tak minęło dziewięć lat. Miałam kontakt z resztą rodziny, więc wiedziałam, że mama dobrze sobie radzi, przeszła na emeryturę, ale wciąż pracuje w prywatnym liceum, bo jest dobrą nauczycielką. I że wciąż jest nie do zniesienia.
A głównym tematem narzekań jest jej wyrodna córka, która wpierw uciekła z domu, zostawiając ją na pastwę losu, a potem wyszła za mąż i nawet nie zaprosiła jej na ślub. Jak widać, wieści nie były zachęcające, ale nie mieliśmy wyboru.
Tydzień po naszej przeprowadzce, kiedy już jakoś ogarnęliśmy mieszkanie, zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam, że wróciłam do Wrocławia, bo Jacek dostał awans jest tu szefem biura i chciałabym, by poznała swoją wnuczkę. Jeśli ma ochotę, to zapraszamy na obiad.
Myślałam, że mama zacznie od stwierdzenia, że skoro nie zadzwoniłam do niej już pierwszego dnia, to mogę sobie w ogóle darować kontakty. Ale nie.
– Kochanie – usłyszałam. – Tak się cieszę, że wreszcie poszłaś po rozum do głowy. Już się nie mogę doczekać, kiedy poznam swoją wnuczkę. Tylko dlaczego ma na imię Kamila? Przecież już dawno temu ustaliłyśmy, że będzie miała imię po mnie, a drugie po babci. Kamili jest jak psów, jako Irena byłaby wyjątkowa. Ale nie ma co się martwić, wszystko jest do odkręcenia. Więc kiedy ten obiad? W piątek? To mam nadzieję, że pamiętasz, że to dzień postny, i w ogóle, kto robi proszony obiad w dzień postny? No, ale to twoja decyzja, więc będę.
Mąż tylko zacisnął wargi
Siedzieliśmy w naszej wrocławskiej kuchni, patrząc na leżące na stole dokumenty. Między innymi było tam wysmarowane przez mamę podanie do USC o zmianę imienia naszej córki na Irena Eugenia (po babci). Mama była niewzruszona, powiedziała, że łamię jej serce, i że przecież przysięgałyśmy sobie kiedyś, że tak będzie.
Owszem. Miałam wtedy sześć lat. Nie chcę, by moja córka miała na imię Irena. Obok leżało pismo od notariusza, który prosił, bym podjęła decyzję co do przyszłości domu. Mama koniecznie chciała, żebyśmy wprowadzili się do segmentu.
– Urszulko, to twój dom rodzinny – mówiła. – Ojciec się w grobie przewraca, widząc, że płacicie tyle pieniędzy za jakieś marne dwa pokoje, a tu przecież tyle miejsca, i ogród. I będziesz mogła mieć drugie dziecko. Urodzisz, pójdziesz do pracy, a ja zajmę się dziećmi. Wreszcie będą porządnie wychowywane. Ty zupełnie nie masz do tego drygu. A o tym twoim, pożal się Boże, mężu… no dobrze, już nic nie mówię. Serce mnie boli, jak patrzę…
Gdy powiedziałam Jackowi o propozycji mamy, zbladł.
– Nie, Ula, za żadne skarby.
– Jeśli tego nie zrobimy, dom przekaże opiece społecznej, a sama pójdzie do domu starców. Tak powiedziała.
Mąż tylko zacisnął wargi i popatrzył na mnie twardo. Rozwodowo. Trzecim dokumentem był wydrukowany mail, w którym proponowano Jackowi pracę na drugim końcu Polski, za tysiąc złotych mniej niż dostawał teraz.
Wyjechaliśmy. Nie powiem, że z lekkim sercem
Problem w tym, że ja bardzo moją mamę kocham. Przez te wszystkie lata często za nią tęskniłam. Mózg ma to do siebie, że wyrzuca z pamięci złe wspomnienia, zostawiając dobre, bo jego podstawowym zadaniem jest trzymanie organizmu w dobrym nastroju.
Więc i ja wspominałam wieczory, gdy mama czytała mi bajki. Gdy stawała w mojej obronie na podwórku. Gdy razem z ojcem wędrowaliśmy po górach i w trójkę śmialiśmy się przy ognisku. Gdy pocieszała mnie przy pierwszym złamanym sercu.
Pragnęłam, by była moją przyjaciółką, najbliższym sercu człowiekiem. Ale po prostu się nie dało. Nieważne, po czyjej stronie jest wina. Jesteśmy po prostu niekompatybilne. I jest to największa tragedia mojego życia.
Czytaj także:
„Koleżanka z pracy kopała pode mną dołki i sama w nie wpadła. Obrzucała mnie mięsem w sieci, żeby wykurzyć mnie z pracy”
„Przyjście na świat córki zablokowało mi karierę. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam pokochać tego dziecka”
„Rodzice wyklęli Kasię, bo zaszła w ciążę z moim synem. Biedaczka nie miała się gdzie podziać, więc przyszła do mnie”