„Kuzynki traktują mnie jak dojną krowę, bo mam kasę. Zbuntowałam się, więc teraz słyszę, że jestem skąpa i zadzieram nosa”

kobieta, którą wykorzystują kuzynki fot. iStock by Getty Images, JGI/Jamie Grill
„– A nie mówiłem? Ostrzegałem cię, że tak będzie! Ale nie słuchałaś. No to teraz masz! Wiesz, zastanawiam się, po co ci w ogóle pensję na twoje konto przelewają! Najlepiej od razu podaj w księgowości numery kuzynek! I tak wszystko im oddajesz! – wrzeszczał mój mąż”.
/ 19.04.2023 14:30
kobieta, którą wykorzystują kuzynki fot. iStock by Getty Images, JGI/Jamie Grill

Wychowałam się w małym miasteczku, w kochającej się rodzinie. Byłam jedynaczką, ale nigdy nie czułam się samotna. W domu naprzeciwko mieszkała siostra mojej mamy z mężem i dwiema córkami: rok ode mnie starszą Andżeliką i dwa lata młodszą Dagmarą. Dziewczyny były nie tylko moimi kuzynkami, ale także przyjaciółkami. Od dzieciństwa wszystko robiłyśmy razem, świetnie się dogadywałyśmy. I choć po maturze wyjechałam do miasta na studia i tam ułożyłam sobie życie, nie zerwałam z nimi kontaktu. Często je odwiedzałam, a gdy brakowało mi na to czasu, dzwoniłam. Przez telefon wysłuchiwałam o ich radościach, ale przede wszystkim smutkach. Bo los nie był dla nich łaskawy.

Trzeba przyznać, miałam w życiu wiele szczęścia. Wyszłam za mąż za Piotra, cudownego i opiekuńczego mężczyznę, znalazłam dobrze płatną pracę. Zawsze byłam ambitna, zdolna i pracowita, więc szybko pięłam się po szczeblach kariery. Dziś jestem dyrektorem w zachodniej firmie farmaceutycznej. Mąż już na studiach miał własną, nieźle prosperująca firmę komputerową, więc powodzi nam się naprawdę dobrze.

Tymczasem Andżelika i Dagmara od początku dorosłego życia miały pod górkę. Pierwsza zakończyła edukację na szkole średniej, bo zakochała się w chłopaku z sąsiedniej miejscowości i zaszła z nim w ciążę. Jej ukochany na wieść, że ma zostać ojcem, rozpłynął się we mgle. Podobno mieszka za granicą i nawet jego najbliżsi nie wiedzą gdzie. Dagmara założyła rodzinę, ale jej mąż okazał się łajdakiem. Zdradzał ją, bił, a pieniądze przepijał. Bardzo szybko się z nim rozwiodła.

Koniec końców, obie moje kuzynki mieszkały z dziećmi w rodzinnym domu i ledwie sobie radziły. Rodzice starali się im pomagać, ale co oni mogli? Ciocia jest na rencie, natomiast wujek zarabia niecałe 2 tysiące na rękę. Siostry żyły więc głównie z zasiłków z opieki społecznej i dorywczych, sezonowych prac w okolicznych gospodarstwach ogrodniczych.

Cieszyłam się, kiedy mogłam je obdarować

Choć nie mówiły mi tego wprost, zdawałam sobie sprawę z tego, że zazdroszczą mi lepszego losu. Czytałam to w ich oczu. Co prawda, gdy jechałam w odwiedziny w rodzinne strony, starałam się nie afiszować ze swoim bogactwem, ale trudno kupować gorszy samochód czy ciuchy tylko po to, by kogoś nie drażnić. Nieraz więc widziałam jak wzdychają, patrząc na moją torebkę czy buty… Nie czułam się z tym dobrze. Podświadomie miałam wyrzuty sumienia, że mnie się powiodło, a ich życie nigdy nie rozpieszczało.

Starałam się więc im to wynagradzać. Przez lata pomagałam im, jak tylko mogłam. Kupowałam im sprzęty do domu, wysyłałam pieniądze, obsypywałam prezentami ich córeczki. Wystarczyło, że zadzwoniły, że czegoś potrzebują, a ja już robiłam przelew. To dzięki mnie dziewczynki miały wspaniałe rowery, modne ubrania, nowe mebelki w pokojach, książki do szkoły. Nie oczekiwałam żadnych podziękowań i hołdów. Cieszyłam się, że mogę pomóc. I nawet nie zauważyłam, kiedy z kuzynki i przyjaciółki, stałam się dla nich dojną krową.

Pierwszy próbował otworzyć mi oczy Piotr. Początkowo nie miał nic przeciwko temu, że wspieram Andżelikę i Dagmarę. Ba, sam nawet dokładał się do prezentów. Nigdy nie był skąpcem i chętnie dzielił się z innymi. Ale po pewnym czasie zauważyłam, że jest coraz bardziej zniecierpliwiony prośbami i żądaniami kuzynek.

– Czy ty nie uważasz, że one cię wykorzystują? Jak tylko czegoś potrzebują, natychmiast lecą z tym do ciebie – stwierdził pewnego dnia, gdy dziewczyny poskarżyły mi się, że w domu zepsuła się lodówka.

– Nie przesadzaj, przecież bez lodówki żyć się nie da… Doskonale wiesz, że ani wujostwo, ani żadna z nich nie ma w kieszeni półtora tysiąca, by pójść do sklepu i po prostu kupić nową. A dla nas to nie jest aż tak wielki wydatek – tłumaczyłam.

– Dobrze, ale są przecież raty, bardzo korzystne zresztą… Mogłyby spłacać zaledwie po kilkadziesiąt złotych miesięcznie. No ale po co płacić, skoro można coś dostać… – zauważył.

– Daj spokój, dla nich to bardzo dużo. A w ogóle to lodówkę kupię z własnych pieniędzy, więc nic ci do tego! – zdenerwowałam się.

– Oczywiście, zrobisz jak zechcesz… Ale jak tak dalej pójdzie, to całkowicie przejdą na twoje utrzymanie. Ludziom trzeba dawać wędkę, a nie rybę – mówił podniesionym głosem.

– Przestań głupoty opowiadać! Co, może mam jechać do miasteczka i firmę zakładać, żeby miały pracę? – zapytałam z przekąsem.

– Nie o to chodzi! Po prostu chcę ci uświadomić, że twoje kuzynki nawet już nie próbują szukać jakiegoś zajęcia. Przyzwyczaiły się do tego, że wszystko mają za darmo i podane na tacy. Nie podoba mi się to. Pomagać trzeba, ale z głową! – grzmiał, ale na niewiele to się zdało.

Jego argumenty nie trafiły mi do przekonania. Strasznie się wtedy pokłóciliśmy. Byłam zła na męża. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego stał się taki nieczuły na ludzką biedę. Przecież my mieliśmy wszystko, a moje kuzynki nic. Kupując lodówkę, postanowiłam, że nie będę mu więcej mówić o kolejnych prośbach Andżeliki i Dagmary. I o tym, że im w ogóle pomagam. Chciałam uniknąć takich nieprzyjemnych dyskusji.

Przesadziła! Nawet mnie nie spytała…

Przez pewien czas nawet mi się to udawało. Mamy z mężem osobne konta, więc nie musiałam się tłumaczyć. Zresztą podejrzewam, że Piotr doskonale wiedział, że dalej robię swoje, ale milczał. Chyba wyczuwał, że jego gadanie nic nie da. Kilka miesięcy temu wróciliśmy jednak do tematu.

To było wczesną wiosną. Zadzwoniła do mnie Dagmara. Zamknęłam się w kuchni, żeby Piotrek nie słyszał, o czym rozmawiamy.

– Pamiętasz, że Nikola przystępuje w tym roku do komunii? – usłyszałam.

– Oczywiście… Nawet się zastanawiam, jaki prezent jej kupić… Może masz jakiś pomysł? – zapytałam.

– Prezent prezentem, na to jest jeszcze czas. Teraz jest ważniejsza sprawa… – zawiesiła głos.

– Jaka? Coś złego się stało? – zaniepokoiłam się.

– Nie, nic takiego. Chodzi o to, gdzie mam zaprosić gości na uroczysty obiad. Rodzice wszystkich przyjaciółek Nikoli robią przyjęcia w restauracjach. Pomyślałam więc, że ja też zrobię. Nie chcę, żeby moja córeczka czuła się gorsza. Nawet już salę zarezerwowałam, w tym eleganckim hotelu pod miastem. To naprawdę świetne miejsce. Superwnętrza i jedzenie… – zachwycała się.

– Osobiście wolałabym zjeść obiad w waszym ogrodzie. Ale skoro cię stać na tę restaurację, to czemu nie – odparłam ostrożnie, ale przez skórę czułam, że szykuje mi niespodziankę.

– Oj, przecież doskonale wiesz, że mnie nie stać. Pomyślałam sobie, że może ty zapłacisz! – wypaliła.

– Ja? A ile to kosztuje? – byłam tak zaskoczona, że w pierwszej chwili tylko takie pytanie przyszło mi do głowy.

– No, jakieś osiem tysięcy złotych… – zająknęła się. – Ale przecież dla ciebie to drobiazg. A dziecko będzie miało uciechę i cudowne wspomnienia. Już teraz opowiada koleżankom, jak to ciocia szykuje jej przyjęcie w najlepszym lokalu w okolicy! – opowiadała dalej podekscytowana.

– Spokojnie! Najpierw muszę porozmawiać z Piotrem. Wbrew temu, co sądzisz, taki wydatek wcale nie jest dla nas drobiazgiem! – przerwałam jej.

– Okej, tylko błagam cię, pośpiesz się! Bo pojutrze muszę wpłacić zaliczkę. Jeśli się spóźnię, rezerwacja przepadnie. A tego bym nie przeżyła! – zakończyła dramatycznym głosem.

Aż przysiadłam z wrażenia. Słowa Dagmary podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Nie mogłam uwierzyć, że jest aż tak bezczelna. Nie chodziło mi o to, że chce zorganizować córce przyjęcie komunijne w restauracji. Przecież wiem, że wszyscy tak dzisiaj robią. Jak znam życie, to w końcu sama bym zaproponowała, że za nie zapłacę. Zabolało mnie i wkurzyło, że kuzynka nie zapytała mnie o zgodę. Postawiła mnie przed faktem dokonanym. No bo skoro już powiedziała Nikoli, że ciocia funduje jej przyjęcie, to uznała, że nie mam prawa odmówić.

Wyszłam z kuchni zła jak osa. Mąż od razu to zauważył.

– Co masz taką skwaszoną minę? Stało się coś? – zainteresował się.

– Dagmara dzwoniła – odparłam.

– A, rozumiem… No i co tym razem, gwiazdka z nieba jest potrzebna? – zapytał z przekąsem.

– Nie, przyjęcie komunijne dla Nikoli. Za osiem tysięcy złotych – westchnęłam ciężko, a potem powtórzyłam mu całą rozmowę z kuzynką.

Postanowiłam z nimi o tym porozmawiać

Gdy skończyłam, był czerwony jak burak. Strasznie się zdenerwował.

– A nie mówiłem? Ostrzegałem cię, że tak będzie! Ale nie słuchałaś. No to teraz masz! Wiesz, zastanawiam się, po co ci w ogóle pensję na twoje konto przelewają! Najlepiej od razu podaj w księgowości numery kuzynek! I tak wszystko im oddajesz! – wrzeszczał.

– No dobra, nie krzycz tak… Miałeś rację. Tylko co z tego? Tak czy siak, trzeba będzie zapłacić za to przyjęcie. Przecież Nikola nie jest niczemu winna. To tylko mała dziewczynka, która myśli, że będzie miała imprezę swoich marzeń. Nie chcę sprawić jej zawodu – spojrzałam na niego błagalnie.

Zastanawiał się przez chwilę.

– No dobrze. Ale żeby mi to było ostatni raz! Czas najwyższy, by Dagmara zrozumiała, że nie jesteś pogotowiem finansowym! Andżelika też! Obiecaj mi, że z nimi o tym pogadasz! Nie chcę więcej takich niespodzianek – zażądał stanowczo.

Obiecałam. Tym razem nawet się z nim nie kłóciłam. Sama doszłam do wniosku, że tak dłużej być nie może. Przecież nie wygraliśmy z mężem losu na loterii. Przez lata ciężko pracowaliśmy na to, co mamy. Tymczasem kuzynki zachowywały się tak, jakby pieniądze z nieba nam spadały.

Okazja do rozmowy trafiła się dopiero na przyjęciu komunijnym. I to przypadkowo. Po obiedzie wyszłam na dwór, by się przewietrzyć. Nagle obok mnie pojawiły się kuzynki.

– Wszystko idzie naprawdę świetnie. Goście są zadowoleni, najedzeni, Nikola szczęśliwa. To był świetny pomysł – szczebiotała Dagmara.

– No właśnie… Szkoda, że mojej Kamili nie zafundowałaś kilka lat temu takiego wystawnego obiadu. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Nie komunia, to wesele! Prawda? – Andżelika patrzyła na mnie wyczekująco.

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość. Nabrałam powietrza w płuca i…

– Z weselem będziesz musiała poradzić sobie sama. To twoja córka, nie moja. A przyjęcie komunijne zafundowałam, bo musiałam. Dagmara nie dała mi wyboru! – wypaliłam.

Chodzą po ludziach i mnie obgadują

Zrzedły im miny.

– O co ci chodzi? Przecież tylko żartowałam! – mruknęła Andżelika.

– Zmusiłam? Nie! Po prostu pomyślałam, że chcesz sprawić Nikoli przyjemność. Wiesz, jak nam ciężko… – zaczęła biadolić Dagmara.

– Wiem! I dlatego właśnie wam pomagałam – przerwałam jej.

– No to w czym problem? – wzruszyła ramionami urażona.

– A w tym, że mnie wykorzystujecie! – krzyknęłam. – Jakbym była dojną krową! Ale koniec z tym! Chętnie wam pomogę, ale na własnych warunkach. Nie pozwolę stawiać się pod ścianą!

Patrzyły na mnie zdumione, jakby nie wierzyły w to, co usłyszały.

Odwróciłam się na pięcie i wróciłam na salę. Nie chciałam czekać, aż wyjdą z szoku. Bałam się awantury, a nie zamierzałam się z nimi kłócić. Miałam tylko nadzieję, że zastanowią się nad swoim postępowaniem.

Do końca przyjęcia kuzynki nie odezwały się do mnie nawet słowem. Tylko łypały na mnie spod oka… Widać było, że są wściekłe. Nie przejęłam się tym zbytnio. Pomyślałam, że jak już się wyzłoszczą, uspokoją, to same zrozumieją, że mam rację. Niestety, tak się nie stało…

Miesiąc później odwiedziła nas moja mama. Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, od razu zorientowałam się, że coś ją trapi. Początkowo nie chciała powiedzieć, o co chodzi, ale w końcu nie wytrzymała. Wyznała, że Andżelika i Dagmara chodzą po ludziach i głupoty na mój temat wygadują. Że jestem skąpa, że zadzieram nosa, każdy prezent wymawiam, w głowie mi się od bogactwa poprzewracało i biedniejszych traktuję jak g…

– Serce mnie boli, gdy tego słucham. Co się stało, przecież zawsze byłyście nie tylko rodziną, ale i przyjaciółkami? – zapytała zrozpaczona.

– Też tak sądziłam. Ale widać się pomyliłam – odparłam ze smutkiem.  

Czytaj także:
„Gdy wygrałam w lotto, córki od razu wyciągnęły łapy po kasę. Myślą, że jak jestem stara, to nie mam na co wydawać pieniędzy?”
„Sponsorowałam kuzynkę, bo miałam wyrzuty sumienia, że żyje w biedzie. Czas pokazał, że to wygodna naciągaczka”
„Oddałam synowi i synowej wszystko, a im nadal mało! Knują za moimi plecami, jak wycisnąć ze mnie ostatnie oszczędności”

Redakcja poleca

REKLAMA